Ktoś mądry powiedział kiedyś, że polityka to sztuka robienia wspólnych zdjęć z ludźmi, których nie można już znieść. Koalicja 15 października – jak na dobrą, choć skazaną na terapię parę przystało – wciąż próbuje razem zapozować do portretu, ale na zdjęciu już widać, że Kidawa grzebie w torebce, Gawkowski marszczy czoło, Hołownia liczy piksele, a Kosiniak-Kamysz jak zwykle – z udawaną powagą mówi coś do stołu.
A w centrum tego rodzinnego zdjęcia – on. Premier z krwi, kości i Twittera. Donald „jeszcze ogarniam” Tusk. Facet, który zamiast rządzić Polską jak Wałęsa stocznią, musi niańczyć koalicyjnych przedszkolaków, z których każdy ma ADHD, osobowość narcystyczną i własnego rzecznika prasowego.
Zacznijmy od Trzeciej Drogi, która – jak to zwykle z trzecimi drogami bywa – okazała się ścieżką donikąd. PSL wrócił do swojej ulubionej roli: wiecznego narzeczonego, który zaręcza się na każde wybory, ale tuż przed ślubem przypomina sobie, że przecież ma jeszcze coś z Wincentym Witosem. A Hołownia? Szymon najwyraźniej pomylił Sejm z kabaretem, bo jego ostatnie wystąpienia przypominają stand-up pod tytułem „Dlaczego to wszystko nie jest moją winą”. Marszałek, który miał być „nową jakością”, zamienił się w polityczną aplikację mobilną: co chwila trzeba go aktualizować, a i tak się zawiesza.
Hołownia chciał oddać funkcję Czarzastemu. Ale potem się okazało, że jednak nie. Że jeszcze trochę. Że może na raty. Tak jakby oddawanie marszałkostwa było jak spłacanie kanapy z Agaty – przez pięć lat bez odsetek.
Lewica też nie próżnuje. Ma konwencję, nowe postulaty i niezachwianą pewność, że 3,9% to wcale nie zły wynik, tylko „nowa forma sukcesu społecznego”. Gawkowski z powagą generała armii Twittera ogłasza, że Lewica „dowiezła program”. Tylko nie wiadomo komu – bo ich elektorat właśnie tłumaczy na TikToku, dlaczego woli głosować na Razem albo w ogóle nie głosować, bo kapitalizm to ściema.
Czarzasty spotyka się z Zandbergiem, co w naturalnych warunkach politycznych powinno oznaczać koniec świata lub początek fuzji. Ale spokojnie – to tylko Lewica. Tu wszystko dzieje się powoli, na papierze i z poczuciem moralnej wyższości.
A w tym całym bałaganie Tusk próbuje być kimś w rodzaju ojca chrzestnego koalicji. Niestety – przypomina raczej opiekuna na kolonii, gdzie dzieci się biją, przewracają ławki, a jedno zgubiło paszport. Donald robi, co może: apeluje, ostrzega, prosi. Ale to tak, jakby kierowca autobusu próbował negocjować z kaczką siedzącą na kierownicy.
Prawica już zaciera ręce. PiS i Konfederacja siadają z popcornem i patrzą, jak Lewica bije się z Razem, PSL z Hołownią, a Tusk z bólem głowy. Przydacz już szykuje krawat na ministerstwo, a Nawrocki próbuje wkleić swoją głowę w ramkę z prezydentami.
Najzabawniejsze jest to, że koalicja jeszcze nie przegrała wyborów, a już ustala, kto zastąpi Tuska. Może Trzaskowski? Może Hołownia? A może jednak Gawkowski, bo ładnie mówi i ma podcast? To jakby zapraszać na stypę przed ślubem – bo może wesele nie wypali, ale zakąski się nie zmarnują.
Ale powiedzmy sobie szczerze: bez Tuska ta koalicja rozpadnie się szybciej niż relacja z Tinder Gold. On jest jedynym poważnym graczem na tej planszy, a reszta to pionki, które myślą, że są królowymi.
Koalicja 15 października przypomina zespół weselny, który grał jeden hit, ale potem wokalista odszedł, klawiszowiec się pokłócił z perkusistą, a manager wyjechał do Brukseli. Ale nie martwmy się – dopóki Donald trzyma batutę, jeszcze zagrają. Może fałszując, może bez rytmu, ale zagrają. A potem pójdą osobno – każdy z ambicją, własnym programem i wiarą, że sam zrobi 5%. A potem się obudzą – razem pod progiem.
Tusk nie jest iluzjonistą, on jest cyrkowcem na linie, który trzyma całą tę menażerię nad przepaścią. I dopóki nie puści, mamy jeszcze szansę, że to wszystko się nie rozpadnie.
A jeśli się rozpadnie?
Cóż. Przynajmniej będzie o czym pisać felietony.
PS. Panie Premierze – trzymaj się Pan. Bez Pana to będzie już tylko mem o tym, jak się kończy związek bez mediatora i bez budżetu.
[CC] Krzysztof BielejewskiKtoś mądry powiedział kiedyś, że polityka to sztuka robienia wspólnych zdjęć z ludźmi, których nie można już znieść. Koalicja 15 października – jak na dobrą, choć skazaną na terapię parę przystało – wciąż próbuje razem zapozować do portretu, ale na zdjęciu już widać, że Kidawa grzebie w torebce, Gawkowski marszczy czoło, Hołownia liczy piksele, a Kosiniak-Kamysz jak zwykle – z udawaną powagą mówi coś do stołu.
A w centrum tego rodzinnego zdjęcia – on. Premier z krwi, kości i Twittera. Donald „jeszcze ogarniam” Tusk. Facet, który zamiast rządzić Polską jak Wałęsa stocznią, musi niańczyć koalicyjnych przedszkolaków, z których każdy ma ADHD, osobowość narcystyczną i własnego rzecznika prasowego.
Zacznijmy od Trzeciej Drogi, która – jak to zwykle z trzecimi drogami bywa – okazała się ścieżką donikąd. PSL wrócił do swojej ulubionej roli: wiecznego narzeczonego, który zaręcza się na każde wybory, ale tuż przed ślubem przypomina sobie, że przecież ma jeszcze coś z Wincentym Witosem. A Hołownia? Szymon najwyraźniej pomylił Sejm z kabaretem, bo jego ostatnie wystąpienia przypominają stand-up pod tytułem „Dlaczego to wszystko nie jest moją winą”. Marszałek, który miał być „nową jakością”, zamienił się w polityczną aplikację mobilną: co chwila trzeba go aktualizować, a i tak się zawiesza.
Hołownia chciał oddać funkcję Czarzastemu. Ale potem się okazało, że jednak nie. Że jeszcze trochę. Że może na raty. Tak jakby oddawanie marszałkostwa było jak spłacanie kanapy z Agaty – przez pięć lat bez odsetek.
Lewica też nie próżnuje. Ma konwencję, nowe postulaty i niezachwianą pewność, że 3,9% to wcale nie zły wynik, tylko „nowa forma sukcesu społecznego”. Gawkowski z powagą generała armii Twittera ogłasza, że Lewica „dowiezła program”. Tylko nie wiadomo komu – bo ich elektorat właśnie tłumaczy na TikToku, dlaczego woli głosować na Razem albo w ogóle nie głosować, bo kapitalizm to ściema.
Czarzasty spotyka się z Zandbergiem, co w naturalnych warunkach politycznych powinno oznaczać koniec świata lub początek fuzji. Ale spokojnie – to tylko Lewica. Tu wszystko dzieje się powoli, na papierze i z poczuciem moralnej wyższości.
A w tym całym bałaganie Tusk próbuje być kimś w rodzaju ojca chrzestnego koalicji. Niestety – przypomina raczej opiekuna na kolonii, gdzie dzieci się biją, przewracają ławki, a jedno zgubiło paszport. Donald robi, co może: apeluje, ostrzega, prosi. Ale to tak, jakby kierowca autobusu próbował negocjować z kaczką siedzącą na kierownicy.
Prawica już zaciera ręce. PiS i Konfederacja siadają z popcornem i patrzą, jak Lewica bije się z Razem, PSL z Hołownią, a Tusk z bólem głowy. Przydacz już szykuje krawat na ministerstwo, a Nawrocki próbuje wkleić swoją głowę w ramkę z prezydentami.
Najzabawniejsze jest to, że koalicja jeszcze nie przegrała wyborów, a już ustala, kto zastąpi Tuska. Może Trzaskowski? Może Hołownia? A może jednak Gawkowski, bo ładnie mówi i ma podcast? To jakby zapraszać na stypę przed ślubem – bo może wesele nie wypali, ale zakąski się nie zmarnują.
Ale powiedzmy sobie szczerze: bez Tuska ta koalicja rozpadnie się szybciej niż relacja z Tinder Gold. On jest jedynym poważnym graczem na tej planszy, a reszta to pionki, które myślą, że są królowymi.
Koalicja 15 października przypomina zespół weselny, który grał jeden hit, ale potem wokalista odszedł, klawiszowiec się pokłócił z perkusistą, a manager wyjechał do Brukseli. Ale nie martwmy się – dopóki Donald trzyma batutę, jeszcze zagrają. Może fałszując, może bez rytmu, ale zagrają. A potem pójdą osobno – każdy z ambicją, własnym programem i wiarą, że sam zrobi 5%. A potem się obudzą – razem pod progiem.
Tusk nie jest iluzjonistą, on jest cyrkowcem na linie, który trzyma całą tę menażerię nad przepaścią. I dopóki nie puści, mamy jeszcze szansę, że to wszystko się nie rozpadnie.
A jeśli się rozpadnie?
Cóż. Przynajmniej będzie o czym pisać felietony.
PS. Panie Premierze – trzymaj się Pan. Bez Pana to będzie już tylko mem o tym, jak się kończy związek bez mediatora i bez budżetu.