Gdy porównać amerykańskie liczby protestujących na ulicach do europejskich protestów to wygląda to blado. W sobotę 5 kwietnia, w całym kraju manifestowało około milion ludzi. W moim Asheville w Północnej Karolinie było nas na wiecu 7500. To nawet nie 10 proc populacji Asheville, ale był to największy protest w historii miasta!
Porównując protesty np. w Rumunii do protestów w USA warto pamiętać, że Rumunia jest wielkości stanu Oregon, 41 razy mniejsza niż USA. Polska jest wielkości stanu Nowy Meksyk, 31 razy mniejsza. W USA demonstranci rzadko jadą autokarami do większych miast, bo odległości są zbyt duże i jest tu inne podejście do finansowania działalności politycznej (nie ma państwowych subwencji z podatków dla partii). Dlatego w porównaniu z marszami setek tysięcy w stolicach europejskich protesty amerykańskie nie są aż tak spektakularne.
Trzeba też pamiętać, że USA jest dość równo podzielone między zwolenników Republikanów i Demokratów. Ci, którzy głosowali na Trumpa (70 mln) jeszcze nie odczuli skutków jego polityki, jeszcze siedzą w domach zaskoczeni. Im trudno jest dołączyć do protestów razem z tymi, których uważali za wrogów, zdrajców, zboczencow i “przebudzonych lewakòw”.
Trzeba też pamiętać, że sposób zaangażowania Amerykanów w codzienny protest jest inny niż np. w Polsce, bo tutejsza demokracja ma dłuższą i inną tradycję. Amerykanie np. dzwonią i piszą do swoich przedstawicieli w Kongresie i Senacie, organizują Town Halls (czyli spotkania z nimi), skarżą administracyjne decyzje do sądu poprzez niezliczone organizacje obywatelskie, włączają się w akcję rejestrowania wyborców, stają do wyborów i uczestniczą w kampaniach do rad szkolnych, urzędów powiatowych, sądów itp.
W Stanach jest ponad 500 tys wybieralnych pozycji, najwięcej na świecie. Ponad 400 tys z nich dotyczy instytucji lokalnych i ludzie angażują się w te kampanie niemalże codziennie, bo różnego rodzaju wybory odbywają się tu w 50 stanach nie tylko podczas obserwowanych przez świat wyborów prezydenckich. Wybory do Kongresu są tu co dwa lata, a nie co cztery, jak np. w Polsce. W ubiegłym tygodniu w Wisconsin odbyły się wybory uzupełniające do Sądu Najwyższego, w którym liberalna sędzia pokonała dziesięcioma punktami procentowymi kandydata wspartego osobiście przez Elona Muska dwudziestoma pięcioma milionami dolarów. (A Trump wygrał Wisconsin ułamkiem procenta w wyborach 2024.) W tych wyborach wygrała też nasza kandydatka na superintendentkę szkół w Winsconsin. Te nasze dwa zwycięstwa nie odbiły się prawie żadnym echem w Polsce, ale my tu dostaliśmy skrzydeł.
W amerykańskich wyborach lokalnych wybierani są nie tylko burmistrzowie (prezydenci miast), radni miejscy i powiatowi, ale i członkowie rad szkolnych, szeryfowie, prokuratorzy okręgowi, urzędnicy sądowi (sekretarze sądów), rzeczoznawcy podatkowi, koronerzy (w Polsce nie istnieje ta funkcja), a także gubernatorzy, wicegubernatorzy, prokuratorzy generalni, sekretarze stanu, skarbnicy, audytorzy i obrońcy z urzędu. Wybierani mogą być również komisarze odpowiedzialni za konkretne dziedziny, np. zdrowie publiczne, transport czy policję.
Naszej codziennej walki o demokrację możecie nie widzieć z daleka, ale ona trwa. Administracja prezydenta Trumpa przegrała już 36 z 56 federalnych spraw w pierwszej instancji. Przegrali też 10 z 15 spraw w wyższej instancji. Do walki stają uniwersytety i firmy prawnicze, które prezydent Trump zaatakował odbieraniem pieniędzy i uprawnień. Niektórzy uginają się, niektórzy podpisują cyrografy - to prawda. Padł np. uniwersytet Columbia, padła wielka prawnicza firma Paul, Weiss podpisując ugody z Trumpem, ale nas wszystkich jeszcze nie pokonał. Ludzie wieszają amerykańskie flagi na swoich domach do góry nogami co jest oznaką alarmu, ale poddać się jeszcze nie poddali. Warto pamiętać, że w Stanach statystycznie przypadają 102 egzemplarze broni palnej na 100 mieszkańców. I to nie my, którzy wyszliśmy na ulice 5 kwietnia mamy większość tej broni w naszych domach.
[CC] Jolanta SaacewiczGdy porównać amerykańskie liczby protestujących na ulicach do europejskich protestów to wygląda to blado. W sobotę 5 kwietnia, w całym kraju manifestowało około milion ludzi. W moim Asheville w Północnej Karolinie było nas na wiecu 7500. To nawet nie 10 proc populacji Asheville, ale był to największy protest w historii miasta!
Porównując protesty np. w Rumunii do protestów w USA warto pamiętać, że Rumunia jest wielkości stanu Oregon, 41 razy mniejsza niż USA. Polska jest wielkości stanu Nowy Meksyk, 31 razy mniejsza. W USA demonstranci rzadko jadą autokarami do większych miast, bo odległości są zbyt duże i jest tu inne podejście do finansowania działalności politycznej (nie ma państwowych subwencji z podatków dla partii). Dlatego w porównaniu z marszami setek tysięcy w stolicach europejskich protesty amerykańskie nie są aż tak spektakularne.
Trzeba też pamiętać, że USA jest dość równo podzielone między zwolenników Republikanów i Demokratów. Ci, którzy głosowali na Trumpa (70 mln) jeszcze nie odczuli skutków jego polityki, jeszcze siedzą w domach zaskoczeni. Im trudno jest dołączyć do protestów razem z tymi, których uważali za wrogów, zdrajców, zboczencow i “przebudzonych lewakòw”.
Trzeba też pamiętać, że sposób zaangażowania Amerykanów w codzienny protest jest inny niż np. w Polsce, bo tutejsza demokracja ma dłuższą i inną tradycję. Amerykanie np. dzwonią i piszą do swoich przedstawicieli w Kongresie i Senacie, organizują Town Halls (czyli spotkania z nimi), skarżą administracyjne decyzje do sądu poprzez niezliczone organizacje obywatelskie, włączają się w akcję rejestrowania wyborców, stają do wyborów i uczestniczą w kampaniach do rad szkolnych, urzędów powiatowych, sądów itp.
W Stanach jest ponad 500 tys wybieralnych pozycji, najwięcej na świecie. Ponad 400 tys z nich dotyczy instytucji lokalnych i ludzie angażują się w te kampanie niemalże codziennie, bo różnego rodzaju wybory odbywają się tu w 50 stanach nie tylko podczas obserwowanych przez świat wyborów prezydenckich. Wybory do Kongresu są tu co dwa lata, a nie co cztery, jak np. w Polsce. W ubiegłym tygodniu w Wisconsin odbyły się wybory uzupełniające do Sądu Najwyższego, w którym liberalna sędzia pokonała dziesięcioma punktami procentowymi kandydata wspartego osobiście przez Elona Muska dwudziestoma pięcioma milionami dolarów. (A Trump wygrał Wisconsin ułamkiem procenta w wyborach 2024.) W tych wyborach wygrała też nasza kandydatka na superintendentkę szkół w Winsconsin. Te nasze dwa zwycięstwa nie odbiły się prawie żadnym echem w Polsce, ale my tu dostaliśmy skrzydeł.
W amerykańskich wyborach lokalnych wybierani są nie tylko burmistrzowie (prezydenci miast), radni miejscy i powiatowi, ale i członkowie rad szkolnych, szeryfowie, prokuratorzy okręgowi, urzędnicy sądowi (sekretarze sądów), rzeczoznawcy podatkowi, koronerzy (w Polsce nie istnieje ta funkcja), a także gubernatorzy, wicegubernatorzy, prokuratorzy generalni, sekretarze stanu, skarbnicy, audytorzy i obrońcy z urzędu. Wybierani mogą być również komisarze odpowiedzialni za konkretne dziedziny, np. zdrowie publiczne, transport czy policję.
Naszej codziennej walki o demokrację możecie nie widzieć z daleka, ale ona trwa. Administracja prezydenta Trumpa przegrała już 36 z 56 federalnych spraw w pierwszej instancji. Przegrali też 10 z 15 spraw w wyższej instancji. Do walki stają uniwersytety i firmy prawnicze, które prezydent Trump zaatakował odbieraniem pieniędzy i uprawnień. Niektórzy uginają się, niektórzy podpisują cyrografy - to prawda. Padł np. uniwersytet Columbia, padła wielka prawnicza firma Paul, Weiss podpisując ugody z Trumpem, ale nas wszystkich jeszcze nie pokonał. Ludzie wieszają amerykańskie flagi na swoich domach do góry nogami co jest oznaką alarmu, ale poddać się jeszcze nie poddali. Warto pamiętać, że w Stanach statystycznie przypadają 102 egzemplarze broni palnej na 100 mieszkańców. I to nie my, którzy wyszliśmy na ulice 5 kwietnia mamy większość tej broni w naszych domach.