Tusk pali mosty... Kaczyńskiemu

Trwa w najlepsze festiwal "palenia mostów". I to "mostów", które dopiero co powstały, a właściwie były jeszcze na etapie budowy. Mosty te próbował budować i buduje Kaczyński. A podpala je Tusk. I jak tak obserwuję te dymiące jeszcze zgliszcza spalonych "mostów" Kaczyńskiego, to utwierdzam się w przekonaniu, że Tusk jest jednak politykiem wyjątkowym i piekielnie skutecznym. Niby to żadne odkrycie, bo wielu jego politycznych przeciwników już się o tym w przeszłości boleśnie przekonało. Jak choćby Brytyjczycy, gdy przyszło im z Tuskiem negocjować warunki Brexitu i których ówczesny szef Rady Europejskiej co rusz zapędzał w kozi róg i doprowadzał do rozpaczy. Dziś widać już jak na dłoni, że Tusk wygrał wyraźnie tamten negocjacyjny bój z Londynem. W Unii już zapomniano, że Wielka Brytania była do niedawna czołowym państwem Wspólnoty, a Brytyjczycy jeszcze długo będą przeklinać decyzję o jej opuszczeniu.

Wtedy Tusk był, podobnie jak dziś, cholernie skuteczny, przebiegły i równie bezlitosny. Potrafił przeciwników kompletnie zaskakiwać i uprzedzać ich ruchy. Wtedy było mu jednak łatwiej, bo stała za nim cała potęga Unii, a przeciwnikiem była jednak dużo słabsza od Unii i osamotniona Wielka Brytania. Dziś stoi przed Tuskiem zadanie wielokrotnie trudniejsze, bo jego przeciwnikiem jest potężne PIS i cała machina państwa, a Tusk dysponuje tylko potencjałem PO i jej wyborców, swoim intelektem, refleksem oraz doświadczeniem. Nie może więc jednym potężnym uderzeniem zmiażdżyć wroga. Ale może mu każdym kolejnym ciosem wybijać kolejne zęby, wprawiać w stan zamroczenia i doprowadzać go do rozpaczy i chaosu. Zmuszać go do defensywy i ciągłej zmiany planów, które wydawało się, że zostały opracowane już idealnie i są dość proste do zrealizowania. Tusk za każdym razem pali te plany. Pali te "mosty" Kaczyńskiego, które miały doprowadzić PIS do zwycięstwa w jesiennych wyborach.

I można odnieść wrażenie, że Tusk robi to z łatwością, jakby się z Kaczyńskim wręcz bawił. Te plany Kaczyńskiego są dobre! Oczywiście są dobre nie dla Polski i Polaków, tylko dla PIS. Są dobre biorąc pod uwagę strukturę i mentalność jego elektoratu! Są niemal idealnie dopasowane do głupoty, religijnego fanatyzmu, roszczeniowości i fobii wyborców PIS. Tym bardziej więc zaskakuje łatwość, z jaką Tusk po kolei pali te "mosty" Kaczyńskiego. Inna sprawa, że Kaczyński i jego sztab wyborczy to jednak nie jest poziom brytyjskich dyplomatów, tylko poziom szajki bandytów. Gdy Prezes ma w rękach środki nacisku, szantażu (np. "haki" zebrane na koalicjantów lub przeciwników politycznych) lub przekupstwa, wtedy potrafi być bardzo skuteczny w niszczeniu wrogów lub przeciąganiu ich na swoją stronę. Jest wtedy w swoim żywiole. Gdy jednak nie ma czym straszyć ani przekupywać staje się zaskakująco bezradny. I tak jest właśnie w obecnej konfrontacji z liderem PO.

Po porażce każdego następnego kampanijnego pomysłu Kaczyńskiego na elewacji gmachu z napisem „PIS” pojawia się kolejna rysa lub pęknięcie. Ale, co nie mniej ważne, Kaczyński nie może w nieskończoność wymyślać nowych planów ani ich gruntownie modyfikować. Bo kończy mu się już czas… Już dawno temu przepowiadałem, że czas i ekonomia okażą się największymi wrogami Nowogrodzkiej. Potem doszedł jeszcze Tusk. Próżno w ostatnim 10-leciu szukać precedensu dla obecnej sytuacji Kaczyńskiego. Mamy do wyborów 2,5 miesiąca, a PIS nie ma ani wiary we własne zwycięstwo, ani scenariusza kampanii wyborczej, ani nawet takiego tematu, który mógłby się stać kołem napędowym ich kampanii. Wszystkie tematy sfajczył im lider PO.

PAPIEŻ. „Most” o nazwie "obrona dobrego imienia JPII" spłonął samoistnie, Tusk nie musiał tu w ogóle interweniować. Temat ten wypłynął dość przypadkowo i dużo za wcześnie, by można go było podgrzewać przez wiele miesięcy aż do wyborów. Choć początkowo PIS miało taką nadzieję i już zdążyło rozpętać wokół osoby papieża ogólnopolską awanturę. Co ciekawe w czasie trwania tej awantury różni zawodowi komentatorzy polityczni (ale także wielu moich znajomych z Fb) dostali prawdziwego kociokwiku i wieszczyli, że swoim reportażem TVN nierozważnie podarował Kaczyńskiemu wygraną w wyborach! Gdy zgiełk wokół JPII szybko ucichł ci wielcy „znafcy” polskich realiów politycznych nie zdołali nawet wydusić z siebie prostych słów: „przepraszam, pomyliłem się”… Ale żeby publicznie przyznać się do pomyłki i powiedzieć słowo „przepraszam” trzeba wpierw wydorośleć i spoważnieć…

„800+”. Kaczyński szybko zaczął budować kolejny „most” do wyborczej wiktorii – temat podwyższenia „500+”. Był to chyba jedyny temat, o którym już od dawna było wiadomo, że w końcu PIS po niego sięgnie i będzie chciało z tego zrobić oś swojej kampanii wyborczej. Tusk spalił im ten "most" w 1 dzień, a właściwie w 5 minut. Zaproponował niemal natychmiastowe podwyższenie świadczenia „500+”, a nie dopiero po wyborach. Tusk wiedział doskonale, że Kaczyński nie może się na to zgodzić. Nie dlatego, że byłoby to zbyt kosztowne dla budżetu, bo Prezes ma głęboko w dupie budżet, inflację i deficyt finansów publicznych. Kaczyński po prostu nie mógł się zgodzić, by jego „kiełbasę wyborczą” dzielił i rządził się nią Tusk. By podwyżka i przyspieszenie jej wprowadzenia były przez beneficjentów „500+” w jakikolwiek sposób kojarzone z osobą lidera PO.

Przy okazji tej niespodziewanej wolty Tuska i medialnej przepychanki, która po niej nastąpiła też sporo „znafców” naszej sceny politycznej (tych podobno wspierających opozycję) zrobiło z siebie zwykłych idiotów. Strasznie się oburzyli i okrzyknęli Tuska „populistą”, który ściga się z Kaczyńskim w szastaniu publicznymi pieniędzmi. No cóż, głupota podobno nie boli… Tusk w rzeczywistości niczym nie szastał! Ani pieniędzmi, ani obietnicami! Przewidział reakcję Kaczyńskiego i jednym genialnym posunięciem nie tylko wytrącił mu groźny polityczno-wyborczy oręż z ręki, ale jeszcze w dodatku zepchnął go do rozpaczliwej obrony. I od tamtego czasu PIS w zasadzie wciąż znajduje się w defensywie. Szybko okazało się, że Kaczyński nie ma przygotowanego innego oręża ani żadnego planu awaryjnego. Musi je dopiero wymyślać, w pośpiechu i chaosie. I czego od tamtej pory nie wymyślił wszystko spotkało się z błyskawiczną ripostą Tuska.

„LEX TUSK”. Prezes zagrał więc va banque i PIS wygrzebało „lex Tusk”, z którego forsowania sami przecież w końcu 2022r. zrezygnowali. No i kolejna klapa. Wredny Tusk przylazł do Sejmu, stanął w loży i patrzył z góry na głosowanie projektu bolszewickiej ustawy. I z całej tej gigantycznej awantury wokół "lex Tusk" i setek PIS-owskich deklaracji, że chodzi wyłącznie o tropienie kremlowskiej agentury, to, co utkwiło najmocniej w świadomości opinii publicznej, to był właśnie obraz samotnego, wielkiego polityka stojącego w loży sejmowej i patrzącego spokojnie z góry na bezprawie, które dokonywało się na dole. Cała machina autokratycznego państwa kontra jeden człowiek, którego ta machina chce zniszczyć. Tusk wiedział doskonale, po czyjej stronie będzie w takiej sytuacji sympatia zwykłego obywatela. A potem wściekli Amerykanie wykonali 2 telefony do Dudy, a Bruksela uderzyła pięścią w stół, no i nadzieje Kaczyńskiego na udupienie Tuska legły w gruzach. Spłonął kolejny „most”... „Komisja weryfikacyjna”, która miała się stać dla PIS trampoliną do wygranej w wyborach, stała się wrzodem na ich dupie…

UCHODŹCY. No to Kaczyński spróbował z uchodźcami, a to już był wyraz pewnej desperacji. No ale Prezes miał tu duże nadzieje, bo już raz właśnie ten temat i antyemigracyjne lęki oraz fobie milionów Polaków zapewniły mu wygraną w wyborach. Ale tym razem było inaczej. Nie do końca zgadzam się z twierdzeniami komentatorów politycznych, że temat nie chwycił, bo Polacy są już inni, niż byli w 2015 i  2016r. Polacy wcale wiele się nie zmienili! Jesteśmy niemal tak samo durni, jacy byliśmy wtedy, bo żeby naród zmądrzał potrzebne są całe dekady, a może nawet stulecia! Kilka lat nie wystarczy. Różnica pomiędzy rokiem 2015 i obecnym jest taka, że wtedy tematem uchodźców PIS miesiącami bezkarnie waliło w PO jak w bęben, a teraz Tusk szybko wyszarpnął z rąk Prezesa „migracyjny miecz” i tym mieczem Prezesowi przyp**rdolił. Kolejny „most” spłonął. A za rozpałkę posłużyły 3 krótkie filmiki zamieszczone w Internecie, w których Tusk kilkoma zdaniami zdemaskował całą hipokryzję, obłudę i zakłamanie PIS. I to wystarczyło. Podniosły się wprawdzie głosy oburzenia nawet wśród zwolenników PO (choćby nieszczęsnej pani Młynarskiej), którzy tak są przekonani o swojej mądrości i znajomości polityki, że nawet nie próbowali zrozumieć intencji Tuska. Pies ich drapał. Niestety „duże dzieci” są także wśród wyborców opozycji i naszych „elyt intelektualnych”…

„WAGNEROWCY”. Kaczyński gorączkowo próbuje wymyślić i zbudować jakiś kolejny „most”. Musi znaleźć temat, który nie tylko odwróci uwagę milionów Polaków od tego, co dla jego partii jest bardzo niekorzystne, ale także przestraszy i zmobilizuje setki tysięcy jego wyborców. PR-owcy PIS wymyślili więc zagrożenie ze strony Grupy Wagnera. A to już świadczy o panice i kompletnym braku u nich innych pomysłów. Dzisiejsi „wagnerowcy” to nie jest już ta sama potężna zbrodnicza formacja, która siała strach i zniszczenia w Syrii, Sudanie lub Republice Środkowej Afryki jeszcze kilka lat temu. Pewnie 50-60% z nich gnije już w ukraińskiej ziemi, część jest inwalidami lub zrezygnowała z wojaczki, a ci dziś służący Prigożynowi to głównie kryminaliści, których w ostatnich miesiącach zwerbowano, by zastąpić nimi poległych. To są bandyci bez skrupułów, mordercy i degeneraci, ale to nie są żadni elitarni żołnierze! Przeszli jakie takie przeszkolenie i wysłano ich ciupasem do Ukrainy. Nie było ani czasu, ani potrzeby poddawać ich prawdziwemu szkoleniu. Po co szkolić miesiącami kryminalistów wyciągniętych z więzień, którzy i tak zginą w ciągu kilku dni w jatce pod Bachmutem?! To zupełnie nie w stylu armii radzieckiej/rosyjskiej, która zawsze stawiała na ilość, a nie jakość.

Wmawianie więc Polakom, że ta zbieranina bandziorów Prigożyna, dysponująca resztkami sprzętu, jakim dysponowała jeszcze 6-8 miesięcy temu (obecnie w sprzęt zaopatruje ich armia, która sama nie ma już czym walczyć), stanowi wielkie zagrożenie dla 38-milionowego państwa, członka Unii i NATO, jednego z najbliższych sojuszników USA, to już oczywista kpina. No i ośmieszanie naszych sił zbrojnych… Toż od co najmniej 3 lat PIS wciąż zapewnia nas, że jesteśmy już potęgą militarną, pokazują nam zakupione Patrioty, HIMARS-y i Abramsy, koreańskie czołgi, haubice i samoloty… I teraz nagle okazuje się, że kilka tysięcy tych bandziorów stanowi tak wielkie zagrożenie dla tej zasranej potęgi militarnej, że aż na pas graniczny z Białorusią musiała pojechać cała pielgrzymka polityków PIS (Kaczyński, Cep, Błaszczak, Kamiński, Wąsik itd.). Cel pielgrzymki? Pokazać społeczeństwu, że 140-tysieczna armia (podobno nowoczesna, silna i świetnie dowodzona) nie boi się bandy kryminalistów! Kryminalistów, którzy nie mają lotnictwa ani broni rakietowej, dysponują ok. 100 zdezelowanymi tankami, zdziesiątkowana artylerią i kilkuset ciężarówkami. Przecież na tę zbieraninę powinno wystarczyć 10 Abramsów i kilka F-16… Skoro „wagnerowcy” są tak strasznym zagrożeniem dla Polski to może poprośmy o pomoc Słowację lub Estonię! Niech oni nas przed nimi obronią…

Wyolbrzymianie zagrożenia ze strony Grupy Wagnera to oczywiście kolejna propagandowa zagrywka Kaczyńskiego. „Wagnerowcy” mogą od biedy przedostać się w niewielkich grupach na nasze terytorium, szpiegować, siać dezinformację, a nawet wysadzić w powietrze jakiś most lub wiadukt. Ale nie mogą zagrozić państwu, nawet tak beznadziejnie słabemu i pogrążonemu w chaosie, jak „państwo PIS”. Do zwalczania takich grup szpiegowsko-dywersyjnych mają wystarczyć służby (głównie SG, kontrwywiad i ABW) za to odpowiedzialne, a nie pułki pancerne i F-16! Trzeba być kompletnie pierd*lniętym, jak ten jełop Błaszczak, by jednym tchem bredzić o zagrożeniu ze strony „wagnerowców” i uspokajać, że przecież nasza armia ma (oczywiście dzięki rządowi PIS) Abramsy i Patrioty. Wszystko to jest czysta propaganda przedwyborcza, w dodatku skierowana wyłącznie do kompletnych głupków lub laików w sprawach wojskowości. Nawet Błaszczak, choć debil, wie dobrze, że Patrioty nie służą do niszczenia 30-letnich czołgów T-72, tylko do zestrzeliwania samolotów i rakiet przeciwnika. A tych przecież „wagnerowcy” nie posiadają. Ale przeciętny wyborca PIS to tłuk. I on często wierzy w brednie, że dzięki zakupionym przez PIS Patriotom i Abramsom armia da sobie radę ze „śmiertelnym zagrożeniem” (to słowa Czarnka) ze strony setek tysięcy uzbrojonych po zęby „wagnerowców”.

I znów Tusk zaledwie jednym zdaniem („Wygląda na to, że PiS szuka pomocy „wagnerowców” ze strachu przed wyborami…”) mocno nadwyrężył ten nowy „most” Kaczyńskiego. Znów PIS, niemalże z dnia na dzień, znalazło się w defensywie. Miast atakować, Kaczyński musiał na jakimś partyjnym „rodzinnym pikniku” w Połajewie tłumaczyć się i zapewniać, że mimo zagrożenia ze strony „wagnerowców” wybory odbędą się w terminie… Czyli znów wszystko wyszło na opak. A chwilę później nastąpił blamaż z białoruskimi śmigłowcami … I PIS-owi nie pozostało już nic innego, jak za ten blamaż obwinić… poprzednie rządy. Nawet wyborcy PIS parskają śmiechem, gdy słyszą te bzdury.

Przed Tuskiem jeszcze jeden, cholernie ważny „most” do spalenia. Co to będzie za „most” dowiemy się w końcu sierpnia, podczas wyborczej konwencji PIS. Kaczyński na pewno wystrzeli wtedy z pomysłem (lub raczej pomysłami), które wielu z nas wprawią w osłupienie. Choć przecież już się przyzwyczailiśmy, że w składaniu niedorzecznych i potwornie kosztownych obietnic Kaczyński jest mistrzem. Głowa Tuska i jego doradców w tym, by odgadli, co to będzie za „most” i szybko też go spalili.…

Kończę wątek, choć temat zagrożenia ze strony "wagnerowców" jest tak dęty i żałosny, że właściwie nie ma tu się o czym rozwodzić. Do momentu totalnej kompromitacji z białoruskimi śmigłowcami wydawało się, że PIS wokół rzekomej szczelności naszych granic i bezpieczeństwa Polaków budować będzie swoją wyborczą narrację. Bo właściwie innych wiodących tematów już nie mają... Ale po incydencie w Białowieży nawet tu plany Kaczyńskiego i PR-owców Nowogrodzkiej szlag trafił. Desperacko PIS-dzielcy próbują więc teraz przerzucić na Platformę odpowiedzialność za żenująco słabą obronę naszych granic, choć jeszcze tydzień temu słyszeliśmy z ust tych samych PIS-dzielców, że nasze potężne siły zbrojne zapewniają nam 100-procentowe bezpieczeństwo. Dla nas to żadna nowość, gdy słyszymy setki kłamstw o tym, jak to wredna PO całkowicie zniszczyła naszą armię i jak to PIS ją odbudowało. Ale twardy elektorat PIS musi mieć niezły mętlik we łbach, gdy słyszy zupełnie sprzeczne sygnały nt. bezpieczeństwa granic i kondycji naszego wojska oraz powodów, z których są one tak kiepskie.

Ale PIS, choć ten temat przestał im odpowiadać, musi z niego jakoś wybrnąć. Nie może oddać inicjatywy opozycji. Trwa więc w najlepsze wyliczanka, jakie to jednostki wojskowe zostały zlikwidowane przez rządy Tuska i Kopacz. I oczywiście nikt z tych wyliczających PIS-dzielców zupełnie nie przejmuje się zgodnością swoich rewelacji z faktami. Np. Czarnek i Moskal wmawiają wyborcom, że 2 jednostki na Lubelszczyźnie zlikwidował w 2012r. rząd Tuska, podczas gdy dużo wcześniej (już w 2007r.) zaczął je likwidować rząd Kaczyńskiego. Wymieniając kolejne pułki, które zniknęły z mapy w latach 2007-2014 PIS-dzielcy starannie unikają tematu prawdziwej rewolucji, jaką był przejście z obowiązkowej służby wojskowej na zawodową i dostosowywania naszej armii do standardów NATO. Regułą więc było, że w ramach koniecznej konsolidacji naszych jednostek MON w czasach rządów PO z dwóch lub trzech tworzył jedną, znacznie większą. Czyli rzeczywiście dwie jednostki znikały, bo stawały się częścią trzeciej jednostki. Ani sprzętu tych zlikwidowanych jednostek nie przeznaczano na złom, ani ich oficerów i żołnierzy nie wysyłano na zieloną trawkę. Konsolidacja i reorganizacja pozwalały nie tylko sporo zaoszczędzić na wydatkach, ale zapewniały także nowej, większej i bardziej „wszechstronnej” jednostce dużo większą samodzielność.

Ale PIS-dzielcy ten fakt pomijają milczeniem. Szermują tylko frazesami, że rządy PO masowo likwidowały jednostki wojskowe. O tych, które samo PIS zlikwidowało (m.in. w Wielkopolsce, w Lubuskim i na Pomorzu Gdańskim) nie wspominają. Nie wspominają również ani słowem, że wiele z utworzonych przez nich w ostatnich latach jednostek (którymi obecnie tak się chwalą) istnieje tylko... na papierze! Nowa moda wprowadzona przez Błaszczaka polega bowiem na entuzjastycznym ogłaszaniu formowania nowej jednostki i skompletowaniu jej sztabu (dobrze płatne posady dla wybrańców Błaszczaka) oraz niektórych służb. I tyle. Na papierze jest to np. pułk zmechanizowany, w rzeczywistości zaś kilkunastu oficerów, sekretarki, kwatermistrz, kierowcy i kucharz... Żeby skompletować kadrę oficerską i podoficerską takiego "pułku", trzeba dopiero chętnych jakoś skaperować (na ogół obietnicami awansu) z innych, od dawna istniejących jednostek. Gdy jakiś porucznik był dowódcą kompanii, to dostanie dowództwo batalionu itd. O tym, że w ten sposób ogałaca się te inne jednostki i osłabia ich wartość bojową, Błaszczak też nie wspomina. Nie wspomina również o tym, że żeby zapełnić te nowo powstające jednostki żołnierzami (których też brakuje) znacznie skrócono czas ich szkolenia. Z każdym miesiącem nasza armia zaczyna coraz bardziej przypominać armię rosyjską. Ważna jest liczba (jednostek, czołgów, żołnierzy itd.), a nie ich jakość. Ruska armia na defiladach też prezentowała się imponująco…

Trochę to przypomina budowę przez PIS-dzielców CPK. Od miesięcy słyszymy, że jest budowany, pokazuje się nam pięknie wyglądające komputerowe symulacje krzyżujących się pasów startowych przyszłego portu lotniczego, ale na terenie tej "budowy" nie ma ani jednej maszyny budowlanej ani robotników, a ziemia pod nią nadal nie jest wykupiona... Jest za to poseł Horała, zarząd spółki „budującej” CPK oraz kadra kierownicza, którzy pilnują najdroższego pastwiska na świecie.

Rozpisałem się o sprawach obronności i bezpieczeństwa, choć ten temat raczej nie będzie decydujący w trakcie kampanii. Nikomu jego długie wałkowanie nie przyniesie korzyści. Platformie on nie odpowiada, bo trudno jest bronić słuszności własnych decyzji sprzed 10-12 lat, podejmowanych w zupełnie innej sytuacji polityczno-militarnej i ekonomicznej. Dla Nowogrodzkiej to też nie jest już żaden "most" do wygranej w wyborach, bo w tym "moście" są same dziury. Dziś oskarżają PO o świadome osłabienie kiedyś naszego potencjału obronnego bardziej w geście samoobrony, bo Kaczyński i PIS, gdy coś nabroją, zawsze starają się bronić poprzez atak i odwracanie kota ogonem... Kaczyńskiemu nowy wróg ("wagnerowcy") i temat bezpieczeństwa naszych granic był już tradycyjnie potrzebny do wzmocnienia w swoim elektoracie poczucia "oblężonej twierdzy". Prezes dobrze wie (i do tej pory umiejętnie oraz bezwzględnie to wykorzystywał), że w momentach zagrożenia naród skupia się wokół swojego rządu i przywódców, jak beznadziejni by ci przywódcy nie byli. Dotyczy to nie tylko nas, ale właściwie wszystkich nacji... Rząd dysponuje całą potencjałem militarnym państwa, a opozycja nie ma ani jednego żołnierza. Dla tępego wyborcy PIS jest więc oczywiste, że dziś rządzący lepiej zadbają o bezpieczeństwo tego państwa, niż opozycja, której przyszła polityka obronna pozostaje dla niego niewiadomą.

Bardzo możliwe, że Kaczyński rzeczywiście próbował szykować grunt pod wprowadzenie stanu nadzwyczajnego. Z pewnością byłby zdolny współdziałać w organizowaniu różnych prowokacji ze służbami Łukaszenki i Putina. Dwaj dyktatorzy wiele by dali, by PIS utrzymało się przy władzy, bo ich głównym wrogiem nie jest przecież nic nieznacząca, słaba Polska, tylko Unia i świat zachodu! Putin i Łukaszenka doskonale widzę, kto bardzo skutecznie osłabia i destabilizuje nasze państwo oraz rozbija jedność Wspólnoty. Wiedzą również, że jeśli Tusk przejmie władzę, to dalsza obecność Węgier w Unii zawiśnie na włosku. A Kreml nie może stracić żadnego ze swoich "koni trojańskich".

Z ochotą zgodziliby się więc na ryzyko zorganizowania różnych, nawet bardzo krwawych prowokacji, byle tylko pomóc Kaczyńskiemu w utrzymaniu się przy władzy. Żeby jednak pretekst do wprowadzenia stanu nadzwyczajnego i odroczenia wyborów miał choć minimum wiarygodności nie wystarczy wysadzić w powietrze jeden most lub szkołę i ogłosić, że dla zapewnienia bezpieczeństwa konieczne jest podjęcie nadzwyczajnych środków i stabilizacja polityczna. Trzeba jeszcze wcześniej w społeczeństwie wprowadzić atmosferę strachu i niepewności. Prowokacja musiałaby być zwieńczeniem całego, trwającego wiele tygodni procesu działań propagandowych i wojskowych utwierdzających społeczeństwo w przekonaniu o realnym zagrożeniu ze strony "wagnerowców" i białoruskiego reżimu. Jeśli Kaczyński rzeczywiście miał takie plany to, wspominając o "wagnerowcach", Tusk wybił mu je z łba.

CO DALEJ? Jakie jeszcze "mosty" będzie próbował wymyślić Kaczyński? A kto go tam wie... Zdolny jest z pewności do wszystkiego, ze zbrodnią włącznie. Prawie wszystkie najbardziej obiecujące dla PIS kampanijne tematy zostały już przez Tuska spalone, więc pozostają chyba tylko kwestie ekonomiczne. I tu jest podobna nierównowaga sił jak w przypadku zapewniania bezpieczeństwa obywatelom. PIS ma dużo większe możliwości manewru, niż opozycja. Bo to PIS trzyma "kasę" (wprawdzie pustą, ale o tym nie wszyscy wiedzą) i to PIS nie ma żadnych skrupułów w szastaniu pieniędzmi oraz zadłużaniu państwa. By utrzymać się przy władzy są zdolni obiecać dosłownie wszystko i zupełnie nie interesują ich późniejsze konsekwencje tych obietnic, w myśl zasady "po nas choćby potop"... Lekką ręką zaciągnęli w azjatyckich bankach kredyty na kwotę ok. 50-60 mld zł(!), by zakupić koreańskie samoloty, czołgi i haubice. A Cep wciska wyborcom kłamstwa, że pieniądze pochodzą z "uszczelnienia VAT-u", którego ściągalność od 2 lat jest już 95-procentowa i nie ma już w niej czego uszczelniać. Błaszczak kupił w styczniu dodatkowe 116 używanych czołgów Abrams (oprócz tych 250 kupionych w 2022r.). To wydatek rzędu 16 mld zł i też zostanie pokryty z kredytów. Próżno go szukać w budżecie MON na 2023r.

Tak wiec Kaczyński na partyjnej konwencji w końcu sierpnia ogłosi jakieś kolejne "mosty" i na pewno będą one miały związek z olbrzymimi wydatkami. W ciemno można obstawiać, że ten spęd PIS-dzielców będzie mieć jeszcze bardziej "bizantyjski" rozmach, niż te dotychczasowe. Bo PIS będzie chciało swoim wyborcom pokazać się nie tylko jako partia sukcesu, ale także pewna wygranej w jesiennych wyborach. Będą więc fanfary, reflektory, confetti i fajerwerki, owacje na stojąco, wszystko to podane w obowiązkowo patetyczno-biało-czerwonym sosie na tle również obowiązkowego niebieskiego tła. Ale na nic imponująca, kosztowna oprawa, jeśli nie będą jej towarzyszyć równie imponujące obietnice.

Jestem niemal pewien, że Tusk już wie, jakie to nowe "mosty" spróbuje budować Kaczyński. Tusk świetnie zna Prezesa, ma niesamowitą intuicję i doświadczenie, a poza tym doskonale orientuje się, w jakich grupach społecznych PIS chce szukać dodatkowych głosów. Możliwe zresztą, że lider PO ma swoją "wtyczkę" w pobliżu sztabu wyborczego PIS, tak jak pewnie PIS ma swoich "kretów" w sztabach wyborczych partii opozycyjnych. Do tej pory riposty Tuska były błyskawiczne, bardzo skuteczne i bolesne dla Kaczyńskiego. I tak będzie zapewne także na przełomie sierpnia i września.

PIS ma dziś rzeczywiste poparcie na poziomie 28-30%, a nie żadne 33-35%! Na Nowogrodzkiej wiedzą, że to poparcie im jeszcze zjedzie o 2-3% w chwili, gdy zacznie się awantura wokół debat telewizyjnych Tuska z Kaczyńskim. Wiadomo, że PIS nie może się zgodzić na taki „pojedynek” i że zrobi wszystko, by do niego nie doszło, a jako powód podadzą zapewne niemożność dogadania się co do formuły debat przez główne stacje TV. Ale nikt w to nie uwierzy. Miliony Polaków zobaczą paniczny strach PIS-dzielców przed ewentualną konfrontacją liderów obu partii i prawie na pewno tuż przed wyborami odbije się to na słupkach sondażowych PIS.

Kaczyński musi wkrótce postawić wszystko na jedną kartę. Dotyczy to zarówno znacznego nasilenia i zaostrzenia ataków na opozycję, jak i desperackich prób przekupienia wyborców. Jeśli chodzi o "kiełbasę wyborczą", to ostatnim dogodnym momentem będzie właśnie sierpniowa konwencja PIS. Po niej nie będzie już czasu ani warunków, by wyskakiwać z obietnicami wielkiego rozdawnictwa pieniędzy. Jeśli chodzi o atakowanie opozycji, to spodziewam się, że w ostatnich 2 tygodniach przed wyborami "kurwizja" zaserwuje wyborcom PIS liczne "rewelacje" na temat niektórych kandydatów KO, tak jak to było w przypadku posłanki Sawickiej (w 2007r.). Ziobro oraz służby Kamińskiego i Wąsika od miesięcy zbierają na nich "haki" i tuż przed wyborami podzielą się swoją „wiedzą operacyjną” z reżimowymi mediami… To też stał się już standard w działaniach tych bandytów. Jednego dnia pojawi się jakaś sensacyjna informacja o (zapewne spreparowanych) przestępczych działaniach jakiegoś kandydata KO, a już dzień później „kurwizja” wyemituje godzinny reportaż na ten temat, którego realizacja musiała trwać tygodniami. I nagle okaże się, że wszyscy bez wyjątku politycy PIS są świetnie zorientowani w szczegółach śledztwa prowadzonego w sprawie tego kandydata/kandydatów KO. I bardzo chętnie zabierają głos na ten temat. A jakby dziś zapytać ich o jakiś temat niewygodny dla PIS, to albo stwierdzą, że nie są w nim zorientowani, albo powiedzą, że bardzo śpieszą się na obrady komisji sejmowej, choć żadne komisje w Sejmie obecnie się nie zbierają…

[CC] Jacek Nikodem

Tusk pali mosty... Kaczyńskiemu

Trwa w najlepsze festiwal "palenia mostów". I to "mostów", które dopiero co powstały, a właściwie były jeszcze na etapie budowy. Mosty te próbował budować i buduje Kaczyński. A podpala je Tusk. I jak tak obserwuję te dymiące jeszcze zgliszcza spalonych "mostów" Kaczyńskiego, to utwierdzam się w przekonaniu, że Tusk jest jednak politykiem wyjątkowym i piekielnie skutecznym. Niby to żadne odkrycie, bo wielu jego politycznych przeciwników już się o tym w przeszłości boleśnie przekonało. Jak choćby Brytyjczycy, gdy przyszło im z Tuskiem negocjować warunki Brexitu i których ówczesny szef Rady Europejskiej co rusz zapędzał w kozi róg i doprowadzał do rozpaczy. Dziś widać już jak na dłoni, że Tusk wygrał wyraźnie tamten negocjacyjny bój z Londynem. W Unii już zapomniano, że Wielka Brytania była do niedawna czołowym państwem Wspólnoty, a Brytyjczycy jeszcze długo będą przeklinać decyzję o jej opuszczeniu.

Wtedy Tusk był, podobnie jak dziś, cholernie skuteczny, przebiegły i równie bezlitosny. Potrafił przeciwników kompletnie zaskakiwać i uprzedzać ich ruchy. Wtedy było mu jednak łatwiej, bo stała za nim cała potęga Unii, a przeciwnikiem była jednak dużo słabsza od Unii i osamotniona Wielka Brytania. Dziś stoi przed Tuskiem zadanie wielokrotnie trudniejsze, bo jego przeciwnikiem jest potężne PIS i cała machina państwa, a Tusk dysponuje tylko potencjałem PO i jej wyborców, swoim intelektem, refleksem oraz doświadczeniem. Nie może więc jednym potężnym uderzeniem zmiażdżyć wroga. Ale może mu każdym kolejnym ciosem wybijać kolejne zęby, wprawiać w stan zamroczenia i doprowadzać go do rozpaczy i chaosu. Zmuszać go do defensywy i ciągłej zmiany planów, które wydawało się, że zostały opracowane już idealnie i są dość proste do zrealizowania. Tusk za każdym razem pali te plany. Pali te "mosty" Kaczyńskiego, które miały doprowadzić PIS do zwycięstwa w jesiennych wyborach.

I można odnieść wrażenie, że Tusk robi to z łatwością, jakby się z Kaczyńskim wręcz bawił. Te plany Kaczyńskiego są dobre! Oczywiście są dobre nie dla Polski i Polaków, tylko dla PIS. Są dobre biorąc pod uwagę strukturę i mentalność jego elektoratu! Są niemal idealnie dopasowane do głupoty, religijnego fanatyzmu, roszczeniowości i fobii wyborców PIS. Tym bardziej więc zaskakuje łatwość, z jaką Tusk po kolei pali te "mosty" Kaczyńskiego. Inna sprawa, że Kaczyński i jego sztab wyborczy to jednak nie jest poziom brytyjskich dyplomatów, tylko poziom szajki bandytów. Gdy Prezes ma w rękach środki nacisku, szantażu (np. "haki" zebrane na koalicjantów lub przeciwników politycznych) lub przekupstwa, wtedy potrafi być bardzo skuteczny w niszczeniu wrogów lub przeciąganiu ich na swoją stronę. Jest wtedy w swoim żywiole. Gdy jednak nie ma czym straszyć ani przekupywać staje się zaskakująco bezradny. I tak jest właśnie w obecnej konfrontacji z liderem PO.

Po porażce każdego następnego kampanijnego pomysłu Kaczyńskiego na elewacji gmachu z napisem „PIS” pojawia się kolejna rysa lub pęknięcie. Ale, co nie mniej ważne, Kaczyński nie może w nieskończoność wymyślać nowych planów ani ich gruntownie modyfikować. Bo kończy mu się już czas… Już dawno temu przepowiadałem, że czas i ekonomia okażą się największymi wrogami Nowogrodzkiej. Potem doszedł jeszcze Tusk. Próżno w ostatnim 10-leciu szukać precedensu dla obecnej sytuacji Kaczyńskiego. Mamy do wyborów 2,5 miesiąca, a PIS nie ma ani wiary we własne zwycięstwo, ani scenariusza kampanii wyborczej, ani nawet takiego tematu, który mógłby się stać kołem napędowym ich kampanii. Wszystkie tematy sfajczył im lider PO.

PAPIEŻ. „Most” o nazwie "obrona dobrego imienia JPII" spłonął samoistnie, Tusk nie musiał tu w ogóle interweniować. Temat ten wypłynął dość przypadkowo i dużo za wcześnie, by można go było podgrzewać przez wiele miesięcy aż do wyborów. Choć początkowo PIS miało taką nadzieję i już zdążyło rozpętać wokół osoby papieża ogólnopolską awanturę. Co ciekawe w czasie trwania tej awantury różni zawodowi komentatorzy polityczni (ale także wielu moich znajomych z Fb) dostali prawdziwego kociokwiku i wieszczyli, że swoim reportażem TVN nierozważnie podarował Kaczyńskiemu wygraną w wyborach! Gdy zgiełk wokół JPII szybko ucichł ci wielcy „znafcy” polskich realiów politycznych nie zdołali nawet wydusić z siebie prostych słów: „przepraszam, pomyliłem się”… Ale żeby publicznie przyznać się do pomyłki i powiedzieć słowo „przepraszam” trzeba wpierw wydorośleć i spoważnieć…

„800+”. Kaczyński szybko zaczął budować kolejny „most” do wyborczej wiktorii – temat podwyższenia „500+”. Był to chyba jedyny temat, o którym już od dawna było wiadomo, że w końcu PIS po niego sięgnie i będzie chciało z tego zrobić oś swojej kampanii wyborczej. Tusk spalił im ten "most" w 1 dzień, a właściwie w 5 minut. Zaproponował niemal natychmiastowe podwyższenie świadczenia „500+”, a nie dopiero po wyborach. Tusk wiedział doskonale, że Kaczyński nie może się na to zgodzić. Nie dlatego, że byłoby to zbyt kosztowne dla budżetu, bo Prezes ma głęboko w dupie budżet, inflację i deficyt finansów publicznych. Kaczyński po prostu nie mógł się zgodzić, by jego „kiełbasę wyborczą” dzielił i rządził się nią Tusk. By podwyżka i przyspieszenie jej wprowadzenia były przez beneficjentów „500+” w jakikolwiek sposób kojarzone z osobą lidera PO.

Przy okazji tej niespodziewanej wolty Tuska i medialnej przepychanki, która po niej nastąpiła też sporo „znafców” naszej sceny politycznej (tych podobno wspierających opozycję) zrobiło z siebie zwykłych idiotów. Strasznie się oburzyli i okrzyknęli Tuska „populistą”, który ściga się z Kaczyńskim w szastaniu publicznymi pieniędzmi. No cóż, głupota podobno nie boli… Tusk w rzeczywistości niczym nie szastał! Ani pieniędzmi, ani obietnicami! Przewidział reakcję Kaczyńskiego i jednym genialnym posunięciem nie tylko wytrącił mu groźny polityczno-wyborczy oręż z ręki, ale jeszcze w dodatku zepchnął go do rozpaczliwej obrony. I od tamtego czasu PIS w zasadzie wciąż znajduje się w defensywie. Szybko okazało się, że Kaczyński nie ma przygotowanego innego oręża ani żadnego planu awaryjnego. Musi je dopiero wymyślać, w pośpiechu i chaosie. I czego od tamtej pory nie wymyślił wszystko spotkało się z błyskawiczną ripostą Tuska.

„LEX TUSK”. Prezes zagrał więc va banque i PIS wygrzebało „lex Tusk”, z którego forsowania sami przecież w końcu 2022r. zrezygnowali. No i kolejna klapa. Wredny Tusk przylazł do Sejmu, stanął w loży i patrzył z góry na głosowanie projektu bolszewickiej ustawy. I z całej tej gigantycznej awantury wokół "lex Tusk" i setek PIS-owskich deklaracji, że chodzi wyłącznie o tropienie kremlowskiej agentury, to, co utkwiło najmocniej w świadomości opinii publicznej, to był właśnie obraz samotnego, wielkiego polityka stojącego w loży sejmowej i patrzącego spokojnie z góry na bezprawie, które dokonywało się na dole. Cała machina autokratycznego państwa kontra jeden człowiek, którego ta machina chce zniszczyć. Tusk wiedział doskonale, po czyjej stronie będzie w takiej sytuacji sympatia zwykłego obywatela. A potem wściekli Amerykanie wykonali 2 telefony do Dudy, a Bruksela uderzyła pięścią w stół, no i nadzieje Kaczyńskiego na udupienie Tuska legły w gruzach. Spłonął kolejny „most”... „Komisja weryfikacyjna”, która miała się stać dla PIS trampoliną do wygranej w wyborach, stała się wrzodem na ich dupie…

UCHODŹCY. No to Kaczyński spróbował z uchodźcami, a to już był wyraz pewnej desperacji. No ale Prezes miał tu duże nadzieje, bo już raz właśnie ten temat i antyemigracyjne lęki oraz fobie milionów Polaków zapewniły mu wygraną w wyborach. Ale tym razem było inaczej. Nie do końca zgadzam się z twierdzeniami komentatorów politycznych, że temat nie chwycił, bo Polacy są już inni, niż byli w 2015 i  2016r. Polacy wcale wiele się nie zmienili! Jesteśmy niemal tak samo durni, jacy byliśmy wtedy, bo żeby naród zmądrzał potrzebne są całe dekady, a może nawet stulecia! Kilka lat nie wystarczy. Różnica pomiędzy rokiem 2015 i obecnym jest taka, że wtedy tematem uchodźców PIS miesiącami bezkarnie waliło w PO jak w bęben, a teraz Tusk szybko wyszarpnął z rąk Prezesa „migracyjny miecz” i tym mieczem Prezesowi przyp**rdolił. Kolejny „most” spłonął. A za rozpałkę posłużyły 3 krótkie filmiki zamieszczone w Internecie, w których Tusk kilkoma zdaniami zdemaskował całą hipokryzję, obłudę i zakłamanie PIS. I to wystarczyło. Podniosły się wprawdzie głosy oburzenia nawet wśród zwolenników PO (choćby nieszczęsnej pani Młynarskiej), którzy tak są przekonani o swojej mądrości i znajomości polityki, że nawet nie próbowali zrozumieć intencji Tuska. Pies ich drapał. Niestety „duże dzieci” są także wśród wyborców opozycji i naszych „elyt intelektualnych”…

„WAGNEROWCY”. Kaczyński gorączkowo próbuje wymyślić i zbudować jakiś kolejny „most”. Musi znaleźć temat, który nie tylko odwróci uwagę milionów Polaków od tego, co dla jego partii jest bardzo niekorzystne, ale także przestraszy i zmobilizuje setki tysięcy jego wyborców. PR-owcy PIS wymyślili więc zagrożenie ze strony Grupy Wagnera. A to już świadczy o panice i kompletnym braku u nich innych pomysłów. Dzisiejsi „wagnerowcy” to nie jest już ta sama potężna zbrodnicza formacja, która siała strach i zniszczenia w Syrii, Sudanie lub Republice Środkowej Afryki jeszcze kilka lat temu. Pewnie 50-60% z nich gnije już w ukraińskiej ziemi, część jest inwalidami lub zrezygnowała z wojaczki, a ci dziś służący Prigożynowi to głównie kryminaliści, których w ostatnich miesiącach zwerbowano, by zastąpić nimi poległych. To są bandyci bez skrupułów, mordercy i degeneraci, ale to nie są żadni elitarni żołnierze! Przeszli jakie takie przeszkolenie i wysłano ich ciupasem do Ukrainy. Nie było ani czasu, ani potrzeby poddawać ich prawdziwemu szkoleniu. Po co szkolić miesiącami kryminalistów wyciągniętych z więzień, którzy i tak zginą w ciągu kilku dni w jatce pod Bachmutem?! To zupełnie nie w stylu armii radzieckiej/rosyjskiej, która zawsze stawiała na ilość, a nie jakość.

Wmawianie więc Polakom, że ta zbieranina bandziorów Prigożyna, dysponująca resztkami sprzętu, jakim dysponowała jeszcze 6-8 miesięcy temu (obecnie w sprzęt zaopatruje ich armia, która sama nie ma już czym walczyć), stanowi wielkie zagrożenie dla 38-milionowego państwa, członka Unii i NATO, jednego z najbliższych sojuszników USA, to już oczywista kpina. No i ośmieszanie naszych sił zbrojnych… Toż od co najmniej 3 lat PIS wciąż zapewnia nas, że jesteśmy już potęgą militarną, pokazują nam zakupione Patrioty, HIMARS-y i Abramsy, koreańskie czołgi, haubice i samoloty… I teraz nagle okazuje się, że kilka tysięcy tych bandziorów stanowi tak wielkie zagrożenie dla tej zasranej potęgi militarnej, że aż na pas graniczny z Białorusią musiała pojechać cała pielgrzymka polityków PIS (Kaczyński, Cep, Błaszczak, Kamiński, Wąsik itd.). Cel pielgrzymki? Pokazać społeczeństwu, że 140-tysieczna armia (podobno nowoczesna, silna i świetnie dowodzona) nie boi się bandy kryminalistów! Kryminalistów, którzy nie mają lotnictwa ani broni rakietowej, dysponują ok. 100 zdezelowanymi tankami, zdziesiątkowana artylerią i kilkuset ciężarówkami. Przecież na tę zbieraninę powinno wystarczyć 10 Abramsów i kilka F-16… Skoro „wagnerowcy” są tak strasznym zagrożeniem dla Polski to może poprośmy o pomoc Słowację lub Estonię! Niech oni nas przed nimi obronią…

Wyolbrzymianie zagrożenia ze strony Grupy Wagnera to oczywiście kolejna propagandowa zagrywka Kaczyńskiego. „Wagnerowcy” mogą od biedy przedostać się w niewielkich grupach na nasze terytorium, szpiegować, siać dezinformację, a nawet wysadzić w powietrze jakiś most lub wiadukt. Ale nie mogą zagrozić państwu, nawet tak beznadziejnie słabemu i pogrążonemu w chaosie, jak „państwo PIS”. Do zwalczania takich grup szpiegowsko-dywersyjnych mają wystarczyć służby (głównie SG, kontrwywiad i ABW) za to odpowiedzialne, a nie pułki pancerne i F-16! Trzeba być kompletnie pierd*lniętym, jak ten jełop Błaszczak, by jednym tchem bredzić o zagrożeniu ze strony „wagnerowców” i uspokajać, że przecież nasza armia ma (oczywiście dzięki rządowi PIS) Abramsy i Patrioty. Wszystko to jest czysta propaganda przedwyborcza, w dodatku skierowana wyłącznie do kompletnych głupków lub laików w sprawach wojskowości. Nawet Błaszczak, choć debil, wie dobrze, że Patrioty nie służą do niszczenia 30-letnich czołgów T-72, tylko do zestrzeliwania samolotów i rakiet przeciwnika. A tych przecież „wagnerowcy” nie posiadają. Ale przeciętny wyborca PIS to tłuk. I on często wierzy w brednie, że dzięki zakupionym przez PIS Patriotom i Abramsom armia da sobie radę ze „śmiertelnym zagrożeniem” (to słowa Czarnka) ze strony setek tysięcy uzbrojonych po zęby „wagnerowców”.

I znów Tusk zaledwie jednym zdaniem („Wygląda na to, że PiS szuka pomocy „wagnerowców” ze strachu przed wyborami…”) mocno nadwyrężył ten nowy „most” Kaczyńskiego. Znów PIS, niemalże z dnia na dzień, znalazło się w defensywie. Miast atakować, Kaczyński musiał na jakimś partyjnym „rodzinnym pikniku” w Połajewie tłumaczyć się i zapewniać, że mimo zagrożenia ze strony „wagnerowców” wybory odbędą się w terminie… Czyli znów wszystko wyszło na opak. A chwilę później nastąpił blamaż z białoruskimi śmigłowcami … I PIS-owi nie pozostało już nic innego, jak za ten blamaż obwinić… poprzednie rządy. Nawet wyborcy PIS parskają śmiechem, gdy słyszą te bzdury.

Przed Tuskiem jeszcze jeden, cholernie ważny „most” do spalenia. Co to będzie za „most” dowiemy się w końcu sierpnia, podczas wyborczej konwencji PIS. Kaczyński na pewno wystrzeli wtedy z pomysłem (lub raczej pomysłami), które wielu z nas wprawią w osłupienie. Choć przecież już się przyzwyczailiśmy, że w składaniu niedorzecznych i potwornie kosztownych obietnic Kaczyński jest mistrzem. Głowa Tuska i jego doradców w tym, by odgadli, co to będzie za „most” i szybko też go spalili.…

Kończę wątek, choć temat zagrożenia ze strony "wagnerowców" jest tak dęty i żałosny, że właściwie nie ma tu się o czym rozwodzić. Do momentu totalnej kompromitacji z białoruskimi śmigłowcami wydawało się, że PIS wokół rzekomej szczelności naszych granic i bezpieczeństwa Polaków budować będzie swoją wyborczą narrację. Bo właściwie innych wiodących tematów już nie mają... Ale po incydencie w Białowieży nawet tu plany Kaczyńskiego i PR-owców Nowogrodzkiej szlag trafił. Desperacko PIS-dzielcy próbują więc teraz przerzucić na Platformę odpowiedzialność za żenująco słabą obronę naszych granic, choć jeszcze tydzień temu słyszeliśmy z ust tych samych PIS-dzielców, że nasze potężne siły zbrojne zapewniają nam 100-procentowe bezpieczeństwo. Dla nas to żadna nowość, gdy słyszymy setki kłamstw o tym, jak to wredna PO całkowicie zniszczyła naszą armię i jak to PIS ją odbudowało. Ale twardy elektorat PIS musi mieć niezły mętlik we łbach, gdy słyszy zupełnie sprzeczne sygnały nt. bezpieczeństwa granic i kondycji naszego wojska oraz powodów, z których są one tak kiepskie.

Ale PIS, choć ten temat przestał im odpowiadać, musi z niego jakoś wybrnąć. Nie może oddać inicjatywy opozycji. Trwa więc w najlepsze wyliczanka, jakie to jednostki wojskowe zostały zlikwidowane przez rządy Tuska i Kopacz. I oczywiście nikt z tych wyliczających PIS-dzielców zupełnie nie przejmuje się zgodnością swoich rewelacji z faktami. Np. Czarnek i Moskal wmawiają wyborcom, że 2 jednostki na Lubelszczyźnie zlikwidował w 2012r. rząd Tuska, podczas gdy dużo wcześniej (już w 2007r.) zaczął je likwidować rząd Kaczyńskiego. Wymieniając kolejne pułki, które zniknęły z mapy w latach 2007-2014 PIS-dzielcy starannie unikają tematu prawdziwej rewolucji, jaką był przejście z obowiązkowej służby wojskowej na zawodową i dostosowywania naszej armii do standardów NATO. Regułą więc było, że w ramach koniecznej konsolidacji naszych jednostek MON w czasach rządów PO z dwóch lub trzech tworzył jedną, znacznie większą. Czyli rzeczywiście dwie jednostki znikały, bo stawały się częścią trzeciej jednostki. Ani sprzętu tych zlikwidowanych jednostek nie przeznaczano na złom, ani ich oficerów i żołnierzy nie wysyłano na zieloną trawkę. Konsolidacja i reorganizacja pozwalały nie tylko sporo zaoszczędzić na wydatkach, ale zapewniały także nowej, większej i bardziej „wszechstronnej” jednostce dużo większą samodzielność.

Ale PIS-dzielcy ten fakt pomijają milczeniem. Szermują tylko frazesami, że rządy PO masowo likwidowały jednostki wojskowe. O tych, które samo PIS zlikwidowało (m.in. w Wielkopolsce, w Lubuskim i na Pomorzu Gdańskim) nie wspominają. Nie wspominają również ani słowem, że wiele z utworzonych przez nich w ostatnich latach jednostek (którymi obecnie tak się chwalą) istnieje tylko... na papierze! Nowa moda wprowadzona przez Błaszczaka polega bowiem na entuzjastycznym ogłaszaniu formowania nowej jednostki i skompletowaniu jej sztabu (dobrze płatne posady dla wybrańców Błaszczaka) oraz niektórych służb. I tyle. Na papierze jest to np. pułk zmechanizowany, w rzeczywistości zaś kilkunastu oficerów, sekretarki, kwatermistrz, kierowcy i kucharz... Żeby skompletować kadrę oficerską i podoficerską takiego "pułku", trzeba dopiero chętnych jakoś skaperować (na ogół obietnicami awansu) z innych, od dawna istniejących jednostek. Gdy jakiś porucznik był dowódcą kompanii, to dostanie dowództwo batalionu itd. O tym, że w ten sposób ogałaca się te inne jednostki i osłabia ich wartość bojową, Błaszczak też nie wspomina. Nie wspomina również o tym, że żeby zapełnić te nowo powstające jednostki żołnierzami (których też brakuje) znacznie skrócono czas ich szkolenia. Z każdym miesiącem nasza armia zaczyna coraz bardziej przypominać armię rosyjską. Ważna jest liczba (jednostek, czołgów, żołnierzy itd.), a nie ich jakość. Ruska armia na defiladach też prezentowała się imponująco…

Trochę to przypomina budowę przez PIS-dzielców CPK. Od miesięcy słyszymy, że jest budowany, pokazuje się nam pięknie wyglądające komputerowe symulacje krzyżujących się pasów startowych przyszłego portu lotniczego, ale na terenie tej "budowy" nie ma ani jednej maszyny budowlanej ani robotników, a ziemia pod nią nadal nie jest wykupiona... Jest za to poseł Horała, zarząd spółki „budującej” CPK oraz kadra kierownicza, którzy pilnują najdroższego pastwiska na świecie.

Rozpisałem się o sprawach obronności i bezpieczeństwa, choć ten temat raczej nie będzie decydujący w trakcie kampanii. Nikomu jego długie wałkowanie nie przyniesie korzyści. Platformie on nie odpowiada, bo trudno jest bronić słuszności własnych decyzji sprzed 10-12 lat, podejmowanych w zupełnie innej sytuacji polityczno-militarnej i ekonomicznej. Dla Nowogrodzkiej to też nie jest już żaden "most" do wygranej w wyborach, bo w tym "moście" są same dziury. Dziś oskarżają PO o świadome osłabienie kiedyś naszego potencjału obronnego bardziej w geście samoobrony, bo Kaczyński i PIS, gdy coś nabroją, zawsze starają się bronić poprzez atak i odwracanie kota ogonem... Kaczyńskiemu nowy wróg ("wagnerowcy") i temat bezpieczeństwa naszych granic był już tradycyjnie potrzebny do wzmocnienia w swoim elektoracie poczucia "oblężonej twierdzy". Prezes dobrze wie (i do tej pory umiejętnie oraz bezwzględnie to wykorzystywał), że w momentach zagrożenia naród skupia się wokół swojego rządu i przywódców, jak beznadziejni by ci przywódcy nie byli. Dotyczy to nie tylko nas, ale właściwie wszystkich nacji... Rząd dysponuje całą potencjałem militarnym państwa, a opozycja nie ma ani jednego żołnierza. Dla tępego wyborcy PIS jest więc oczywiste, że dziś rządzący lepiej zadbają o bezpieczeństwo tego państwa, niż opozycja, której przyszła polityka obronna pozostaje dla niego niewiadomą.

Bardzo możliwe, że Kaczyński rzeczywiście próbował szykować grunt pod wprowadzenie stanu nadzwyczajnego. Z pewnością byłby zdolny współdziałać w organizowaniu różnych prowokacji ze służbami Łukaszenki i Putina. Dwaj dyktatorzy wiele by dali, by PIS utrzymało się przy władzy, bo ich głównym wrogiem nie jest przecież nic nieznacząca, słaba Polska, tylko Unia i świat zachodu! Putin i Łukaszenka doskonale widzę, kto bardzo skutecznie osłabia i destabilizuje nasze państwo oraz rozbija jedność Wspólnoty. Wiedzą również, że jeśli Tusk przejmie władzę, to dalsza obecność Węgier w Unii zawiśnie na włosku. A Kreml nie może stracić żadnego ze swoich "koni trojańskich".

Z ochotą zgodziliby się więc na ryzyko zorganizowania różnych, nawet bardzo krwawych prowokacji, byle tylko pomóc Kaczyńskiemu w utrzymaniu się przy władzy. Żeby jednak pretekst do wprowadzenia stanu nadzwyczajnego i odroczenia wyborów miał choć minimum wiarygodności nie wystarczy wysadzić w powietrze jeden most lub szkołę i ogłosić, że dla zapewnienia bezpieczeństwa konieczne jest podjęcie nadzwyczajnych środków i stabilizacja polityczna. Trzeba jeszcze wcześniej w społeczeństwie wprowadzić atmosferę strachu i niepewności. Prowokacja musiałaby być zwieńczeniem całego, trwającego wiele tygodni procesu działań propagandowych i wojskowych utwierdzających społeczeństwo w przekonaniu o realnym zagrożeniu ze strony "wagnerowców" i białoruskiego reżimu. Jeśli Kaczyński rzeczywiście miał takie plany to, wspominając o "wagnerowcach", Tusk wybił mu je z łba.

CO DALEJ? Jakie jeszcze "mosty" będzie próbował wymyślić Kaczyński? A kto go tam wie... Zdolny jest z pewności do wszystkiego, ze zbrodnią włącznie. Prawie wszystkie najbardziej obiecujące dla PIS kampanijne tematy zostały już przez Tuska spalone, więc pozostają chyba tylko kwestie ekonomiczne. I tu jest podobna nierównowaga sił jak w przypadku zapewniania bezpieczeństwa obywatelom. PIS ma dużo większe możliwości manewru, niż opozycja. Bo to PIS trzyma "kasę" (wprawdzie pustą, ale o tym nie wszyscy wiedzą) i to PIS nie ma żadnych skrupułów w szastaniu pieniędzmi oraz zadłużaniu państwa. By utrzymać się przy władzy są zdolni obiecać dosłownie wszystko i zupełnie nie interesują ich późniejsze konsekwencje tych obietnic, w myśl zasady "po nas choćby potop"... Lekką ręką zaciągnęli w azjatyckich bankach kredyty na kwotę ok. 50-60 mld zł(!), by zakupić koreańskie samoloty, czołgi i haubice. A Cep wciska wyborcom kłamstwa, że pieniądze pochodzą z "uszczelnienia VAT-u", którego ściągalność od 2 lat jest już 95-procentowa i nie ma już w niej czego uszczelniać. Błaszczak kupił w styczniu dodatkowe 116 używanych czołgów Abrams (oprócz tych 250 kupionych w 2022r.). To wydatek rzędu 16 mld zł i też zostanie pokryty z kredytów. Próżno go szukać w budżecie MON na 2023r.

Tak wiec Kaczyński na partyjnej konwencji w końcu sierpnia ogłosi jakieś kolejne "mosty" i na pewno będą one miały związek z olbrzymimi wydatkami. W ciemno można obstawiać, że ten spęd PIS-dzielców będzie mieć jeszcze bardziej "bizantyjski" rozmach, niż te dotychczasowe. Bo PIS będzie chciało swoim wyborcom pokazać się nie tylko jako partia sukcesu, ale także pewna wygranej w jesiennych wyborach. Będą więc fanfary, reflektory, confetti i fajerwerki, owacje na stojąco, wszystko to podane w obowiązkowo patetyczno-biało-czerwonym sosie na tle również obowiązkowego niebieskiego tła. Ale na nic imponująca, kosztowna oprawa, jeśli nie będą jej towarzyszyć równie imponujące obietnice.

Jestem niemal pewien, że Tusk już wie, jakie to nowe "mosty" spróbuje budować Kaczyński. Tusk świetnie zna Prezesa, ma niesamowitą intuicję i doświadczenie, a poza tym doskonale orientuje się, w jakich grupach społecznych PIS chce szukać dodatkowych głosów. Możliwe zresztą, że lider PO ma swoją "wtyczkę" w pobliżu sztabu wyborczego PIS, tak jak pewnie PIS ma swoich "kretów" w sztabach wyborczych partii opozycyjnych. Do tej pory riposty Tuska były błyskawiczne, bardzo skuteczne i bolesne dla Kaczyńskiego. I tak będzie zapewne także na przełomie sierpnia i września.

PIS ma dziś rzeczywiste poparcie na poziomie 28-30%, a nie żadne 33-35%! Na Nowogrodzkiej wiedzą, że to poparcie im jeszcze zjedzie o 2-3% w chwili, gdy zacznie się awantura wokół debat telewizyjnych Tuska z Kaczyńskim. Wiadomo, że PIS nie może się zgodzić na taki „pojedynek” i że zrobi wszystko, by do niego nie doszło, a jako powód podadzą zapewne niemożność dogadania się co do formuły debat przez główne stacje TV. Ale nikt w to nie uwierzy. Miliony Polaków zobaczą paniczny strach PIS-dzielców przed ewentualną konfrontacją liderów obu partii i prawie na pewno tuż przed wyborami odbije się to na słupkach sondażowych PIS.

Kaczyński musi wkrótce postawić wszystko na jedną kartę. Dotyczy to zarówno znacznego nasilenia i zaostrzenia ataków na opozycję, jak i desperackich prób przekupienia wyborców. Jeśli chodzi o "kiełbasę wyborczą", to ostatnim dogodnym momentem będzie właśnie sierpniowa konwencja PIS. Po niej nie będzie już czasu ani warunków, by wyskakiwać z obietnicami wielkiego rozdawnictwa pieniędzy. Jeśli chodzi o atakowanie opozycji, to spodziewam się, że w ostatnich 2 tygodniach przed wyborami "kurwizja" zaserwuje wyborcom PIS liczne "rewelacje" na temat niektórych kandydatów KO, tak jak to było w przypadku posłanki Sawickiej (w 2007r.). Ziobro oraz służby Kamińskiego i Wąsika od miesięcy zbierają na nich "haki" i tuż przed wyborami podzielą się swoją „wiedzą operacyjną” z reżimowymi mediami… To też stał się już standard w działaniach tych bandytów. Jednego dnia pojawi się jakaś sensacyjna informacja o (zapewne spreparowanych) przestępczych działaniach jakiegoś kandydata KO, a już dzień później „kurwizja” wyemituje godzinny reportaż na ten temat, którego realizacja musiała trwać tygodniami. I nagle okaże się, że wszyscy bez wyjątku politycy PIS są świetnie zorientowani w szczegółach śledztwa prowadzonego w sprawie tego kandydata/kandydatów KO. I bardzo chętnie zabierają głos na ten temat. A jakby dziś zapytać ich o jakiś temat niewygodny dla PIS, to albo stwierdzą, że nie są w nim zorientowani, albo powiedzą, że bardzo śpieszą się na obrady komisji sejmowej, choć żadne komisje w Sejmie obecnie się nie zbierają…

[CC] Jacek Nikodem
(685)

Pobierz PDF Wydrukuj