Posłuszna suka prezesa, ale także drapieżnik

Z prawdziwym wzruszeniem (ba, nawet z rozrzewnieniem!) przeczytałem wypowiedź pani ku*wy Elżbiety Witek o katuszach, jakie przeżywa w związku z chorobą swojego ślubnego Stanisława Witka i jego 2,5-letnim pobytem na OIT w Legnicy... Łzy mi strumieniami płynęły, gdy czytałem słowa:

"Były ośrodki, które mogły rehabilitować intensywnie takiego pacjenta, jak mój mąż, ale musiałby być na własnym oddechu, a nie pod respiratorem. Oddałabym wszystko, żeby go stamtąd zabrać, żeby mógł samodzielnie oddychać. Czekam na dzień, kiedy usłyszę od lekarza, że będę mogła go przenieść"...

A już wręcz szlochałem, gdy na pytanie dziennikarza, czy nie wykorzystywała przypadkiem swojej funkcji by na koszt polskich podatników zapewnić małżonkowi opiekę w luksusowych warunkach, odpowiedziała:

"Nigdy nie wykorzystywałam swojej pozycji. Taka postawa jest mi zupełnie obca. Ja już nic nie muszę, tylko mogę. Mam 65 lat i wiele trudnych doświadczeń za sobą (...) Jeśli tylko mogę zawsze pomagam ludziom, którzy proszą o taką pomoc. Nie wykorzystywałam nigdy swojej pozycji, żeby cokolwiek dla siebie załatwić. Jestem wciąż tą samą Elżbietą Witek."

No proszę, proszę... Taka uczciwa i poczciwa, taka przyzwoita i bezinteresowna, a ja o niej walę tak prosto z mostu per "qrwa".

I właśnie do tych ostatnich zacytowanych zdań Witek chcę w tym poście nawiązać. Do tych, w których zaprzecza, by kiedykolwiek wykorzystywała funkcję "drugiej osoby w państwie" do załatwiania jakichś swoich prywatnych interesów i interesików. Ale tym razem nie będę pisać o małżonku Witek kiblującym na OIT w Legnicy. Nie będę również pisać o dyrektorce szpitala Annie Płotnickej-Mieloch (koleżance Witek od wielu, wielu lat) i oczywistym łamaniu przez nią prawa oraz zasad etyki lekarskiej, dzięki któremu możliwe było "przechowywanie" Stanisława Witka na legnickim OIT przez okres 30 miesięcy.

W tym poście nie zajmuję się Witek ani jako rzekomo empatyczną, kulturalną i bezinteresowną polityk, ani jako rzekomo kochającą i zrozpaczoną żoną. Informacje o jej długoletnim namiętnym romansie z dyrektorem jednego z oddziałów IPN-u także ignoruję, bo nie mam ani możliwości, ani czasu i ochoty ich weryfikować. A pewnie taka weryfikacja pozwoliłby sporo wyjaśnić i dać odpowiedź na pytanie: na ile tak naprawdę kochającą, wierną i troskliwą żoną jest Witek? Ale dziś się tymi sprawami nie zajmuję. Nie zajmuję się również niejaką Dorotą Pietrzak (też zresztą PIS-ówką), siostrą Witek, która wkrótce po przejęciu władzy przez PIS awansowała z salowej w domu dziecka na inspektora w powiatowym biurze Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (Witek była już wtedy ministrem w KPRM i szefową gabinetu politycznego premier Oborowej-Szydłowej). Dziś jednak interesuje mnie głównie mało znane oblicze Witek jako partyjnego „rekina” w walce o władzę, wpływy i olbrzymie pieniądze.

KGHM jeszcze do niedawna uważany był za jedyną polska firmę zdolną konkurować z Orlenem pod względem potencjału, przychodów i znaczenia dla naszej gospodarki. Od chwili fuzji Orlenu z Lotosem i wchłonięcia przez Daniela "Skurwysyna Chuja Pierdolonego Brudną Pałę Wszystko Mogę" Obajtka także Grupy Energa i PGNiG (oraz Polska Press), Orlen jest już niekwestionowanym hegemonem. Ale jednak KGHM to nadal KGHM - potężny koncern, potężny majątek i pieniądze oraz dziesiątki tysięcy pracowników. Było więc nawet dość dziwne, że w porównaniu z innymi wielkimi spółkami SP, w których zażarta walka o stołki i wpływy pomiędzy partyjnymi frakcjami stała się już codziennością, w KGHM-ie panował względny spokój i stabilizacja. Ale wszystko do czasu i to właśnie za sprawą głównie ku*wy Witek. Kadrowe trzęsienie ziemi trwało wprawdzie w KGHM krótko (sierpień-październik 2022r.), ale to dopiero początek ścielenia się trupów… Wymiana prezesów, składów zarządów lub rad nadzorczych giełdowych gigantów bardzo nam w ostatnich latach spowszedniała. Wśród największych i najbardziej znaczących dla naszego państwa spółek SP są i takie, których władze w czasach „dobrej zmiany” były wymieniane już po 5, 7, 9, a nawet 11 razy. Oczywiście to wszystko dla dobra naszego państwa, obywateli i gospodarki, długofalowej strategii rozwoju tych firm oraz stabilizacji produkcji.

W tym istnym szaleństwie personalnych wojen, przegryzania sobie gardeł przez PIS-dzielców z kilku rywalizujących ze sobą frakcji, kontrolowanych „przecieków” do mediów i wzajemnych oskarżeń, dymisji i przedziwnych nominacji oraz karier, większości z Was umknęła zapewne informacja o prawdziwej kadrowej rewolucji, jaka dotknęła w końcu także władze KGHM. Więc teraz w kilku słowach przybliżę Wam okoliczności i skutki tej kolejnej wielkiej bitwy o wpływy i pieniądze w potężnej firmie, będącej (jakby nie było) własnością nas wszystkich… Od razu jednak zastrzegam, że w tej historii nie ma typowej, bajkowej walki dobra ze złem. Tu nikt nie jest dobry, wszyscy są źli. Jedne PIS-owskie kanalie walczą z drugimi PIS-owskimi kanaliami. Więc jeśli padł jakiś trup, to nie mamy co go żałować.

„Walka buldogów pod dywanem” trwała we władzach KGHM od kilkunastu miesięcy, ale miała ona raczej charakter takiego bezkrwawego siłowania się na ręce, podkładania sobie świni i szukania słabych punktów przeciwnika, a nie walnej rozprawy. Gdy w potężnej państwowej spółce trwa rywalizacja pomiędzy członkami zwaśnionych frakcji w PIS, to można przyjąć za pewnik, że chodzi o frakcje Cepa oraz Sasina. Błaszczak opanował MON oraz przemysł zbrojeniowy, nie wytyka nosa poza nie i jego ludzie nie uczestniczą w wojnach na innych frontach. Mogą „u siebie” kraść dziesiątki milionów i zwalniać lub zatrudniać, kogo tylko chcą. To im wystarcza i Błaszczak, jeśli już angażuje się w konflikt Cepa z Sasinem, to tylko poprzez udzielenie cichego wsparcia temu drugiemu. Podobnie jest z Ziobrą, który twardą ręką trzyma własną część tortu (m.in. resort ochrony środowiska i Lasy Państwowe) i choć ma z pewnością ambicje rozszerzenia swojego „księstwa”, to jego ludzie nie mają raczej szans wygryźć ze stanowisk przydupasów Cepa lub Sasina. Tak więc przez długie miesiące ta rywalizacja o stanowiska i wpływy w KGHM toczyła się zgodnie z klasycznym schematem: Cep kontra Sasin. Ale to się zmieniło i zmienił się układ sił w chwili, gdy do gry o władzę w KGHM włączyła się (po stronie Sasina) mała, szczupła kur*wka o nazwisku Witek. Piszę „mała”, ale Witek jest mała tylko wzrostem! Jako szefowa struktur PIS na Dolnym Śląsku zasługuje już na miano wielkiej ku*wy…

Od 2018r. (aż do października ub.r.) prezesem KGHM pozostawał Marcin Chludziński (przydupas Cepa), a w zarządzie oraz radzie nadzorczej spółki też większość mieli ludzie Cepa. To za zgodą Chludzińskiego KGHM został w 2020r. wmanewrowany przez Sasina w zakup (i dostawę) kilku milionów nieszczęsnych maseczek z Chin. I już za to powinien Chludziński siedzieć teraz w pierdlu, bo nie dość, że 3-krotnie przepłacił za ich transport największym samolotem świata, to jeszcze prawie wszystkie te maseczki finalnie wylądowały na śmietniku. Działanie na szkodę zarządzanej przez niego spółki było więc oczywiste. Ale Chludzińskiemu włos z głowy nie spadł, bo gdyby chciano go ścigać za te przestępstwa, to musiano by ścigać także Cepa i Sasina. Kulisy owej gigantycznej niegospodarności ujawniła w 2020r. Gazeta Wyborcza. Dziennikarze m.in. zarzucili wtedy władzom KGHM-u, iż jeszcze przed sfinalizowaniem transakcji wiedziały, że kupują badziewie bez jakichkolwiek certyfikatów, które do niczego się nie nadaje.

KGHM oczywiście zaprzeczał, zażądał od GW sprostowań i zagroził jej sądem, zaś redakcja GW stała się obiektem ataku reżimowych mediów. I dopiero po ujawnieniu maili ze skrzynki Dworczyka (w tym maili Chludzińskiego do Cepa oraz Sasina) poznaliśmy szczegóły tej afery. W tych mailach Chludziński żalił się, że z powodu zastosowania się do ich polecenia (czego nie miał prawa robić!) naraził KGHM na olbrzymie straty, a siebie na odpowiedzialność karną. W samą porę przejrzał na oczy… Już sam fakt, że Cep i Sasin zlecili zakup milionów maseczek koncernowi chemicznemu (i wydobywczemu), a nie ministerstwu zdrowia, był kuriozalny. Jedynym wytłumaczeniem tej decyzji był fakt, że minister Szumowski i jego zastępca Cieszyński byli wtedy na etapie finalizowania jeszcze większego przekrętu – zakupu za 220 mln zł nieistniejących respiratorów od handlarza bronią. I po prostu nie mieli głowy i czasu do zajmowania się jakimiś głupimi maseczkami i zapewnianiem bezpieczeństwa milionom obywateli.

Jeszcze wiosną 2022r. Sasin nie miał szans na dokonanie istotnych zmian we władzach KGHM, choć od dawna miał na to ochotę. I właśnie wtedy do akcji wkroczyła mała kurewka. Początkowo ten duet planował pozostawienie Chludzińskiego na stanowisku, ale „obudowanie” go ze wszystkich stron swoimi ludźmi. Sasin miał wtedy urwanie głowy z załatwianiem dostaw węgla do kraju, więc to na Witek spadł cały ciężar „wyczyszczenia” władz koncernu z ludzi Cepa. Zaczęło się jednak od jej porażki. Witek chciała w pierwszej kolejności przejąć władzę w zarządzie KGHM. W tym celu w sierpniu 2022r. rada nadzorcza spółki miała dokooptować do zarządu Tomasza Zdzikota (wyjątkowa kanalia, przydupas Kamińskiego, jako prezes Poczty Polskiej dokonał w niej czystek kadrowych i organizował wraz z Sasinem „wybory kopertowe”) oraz Mirosława Kidonia. Zdzikot przeszedł, ale Kidoń przepadł. Zamiast niego w zarządzie znalazł się Jerzy Paluchniak, protegowany… Cepa! Podobno na wieść o tym Witek dostała ataku furii, klęła jak szewc i waliła pięścią we własne biurko, co nie bardzo pasuje do tego lansowanego przez nią samą wizerunku „drugiej osoby w państwie”: zrównoważonej, kulturalnej, sympatycznej i... bezinteresownej. Ale nie byłby to wcale pierwszy taki przypadek, bo podobno w gronie zaufanych osób Witek rzuca „kurwami” i „chujami” z równą swobodą i częstotliwością, z jaką Cep rzuca kłamstwami i obietnicami…

Zemsta Witek za tą porażkę była niemal natychmiastowa. Już 1,5 miesiąca później z rady nadzorczej KGHM zostało odwołanych 2 jej członków (Piotr Dytko i Robert Kaleta), którzy wykazali się nieposłuszeństwem i nie poparli kandydatury Kidonia, faworyta Witek. A mała kurewka, mając już większość w tej okrojonej radzie nadzorczej, postawiła wszystko na jedną kartę i postanowiła zawalczyć o jeszcze większą pulę – nie tylko o większość w  zarządzie, ale także o fotele 2 wiceprezesów (zajmowane przez stronników Chludzińskiego). Ale ugrała jeszcze więcej! Już 4 dni później rada nadzorcza niespodziewanie odwołała samego prezesa Chludzińskiego (co jeszcze miesiąc wcześniej wydawało się zupełnie nierealne), a także (już planowo) wiceprezesa Paluchniaka, który sprawował swoją funkcję przez raptem 1,5 miesiąca. Nowym prezesem miedziowego kombinatu ma zostać Zdzikot (od sierpnia 2022r. jest wiceprezesem), wspólny kandydat Witek i Sasina. Do zarządu ma wejść również Kidoń, czyli protegowany już wyłącznie Witek! Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta… Cep przegrał wszystko, ale największym wygranym w tej wojnie dwóch PIS-owskich frakcji okazała się… trzecia frakcja. To de facto Witek rządzi dziś w KGHM. A to dopiero początek prawdziwej lawiny zmian personalnych. Bo ludzie Witek już odgrażają się, że wkrótce zacznie się wycinanie członków obecnych władz spółek kontrolowanych przez KGHM. A jest takich podmiotów kilkadziesiąt…

Gdyby w ostatnich kilkunastu miesiącach mała kur*wka Witek, zamiast tak zażarcie walczyć o władzę w KGHM, więcej czasu i energii poświęciła szukaniu dobrego ośrodka opiekuńczo-leczniczego dla swojego małżonka, to by ten ośrodek już dawno znalazła. I ten rzekomo kochany przez nią mąż miałby zapewnioną najlepszą opiekę i leczenie paliatywne, pewna chora kobieta być może do dziś by żyła, a my nie stracilibyśmy kilku milionów zł.

PS. Jak dla mnie o tym, z jaką bezwzględną kanalią mamy do czynienia, nie świadczy wcale to, że Witek dopuściła się już kilku ciężkich przestępstw (pomimo nakazu sądu odmawiała ujawnienia list poparcia dla kandydatów do neo-KRS, zarządziła „reasumpcję” głosowania, nakazała sfałszować protokół z posiedzenia Sejmu itd.). Nawet ta afera z jej mężem nie kompromituje jej tak bardzo, jak pewien fakt sprzed 4 lat. W 2019r. Kaczyński mianował Witek szefową MSW. Była nią króciutko, bo po aferze Kuchcińskiego zastąpiła go w fotelu Marszałka Sejmu. Ale już sam fakt, że to jej właśnie Prezes powierzył kierowanie resortem bezpieczeństwa jest aż nadto wymowny. Kaczyński (wzorem m.in. Lenina, Stalina, Hitlera, a ze współczesnych Putina i Łukaszenki) wiedział, że na czele akurat tego resortu musi postawić nie tylko osobę bezwzględnie mu posłuszną i lojalną, ale także wyzutą z wszelkich zasad moralnych i zdolną do popełnienia każdej zbrodni. Kaczyński zna Witek na wylot. I wiedział, że jest ona właśnie taką osobą...

[CC] Jacek Nikodem

Posłuszna suka prezesa, ale także drapieżnik

Z prawdziwym wzruszeniem (ba, nawet z rozrzewnieniem!) przeczytałem wypowiedź pani ku*wy Elżbiety Witek o katuszach, jakie przeżywa w związku z chorobą swojego ślubnego Stanisława Witka i jego 2,5-letnim pobytem na OIT w Legnicy... Łzy mi strumieniami płynęły, gdy czytałem słowa:

"Były ośrodki, które mogły rehabilitować intensywnie takiego pacjenta, jak mój mąż, ale musiałby być na własnym oddechu, a nie pod respiratorem. Oddałabym wszystko, żeby go stamtąd zabrać, żeby mógł samodzielnie oddychać. Czekam na dzień, kiedy usłyszę od lekarza, że będę mogła go przenieść"...

A już wręcz szlochałem, gdy na pytanie dziennikarza, czy nie wykorzystywała przypadkiem swojej funkcji by na koszt polskich podatników zapewnić małżonkowi opiekę w luksusowych warunkach, odpowiedziała:

"Nigdy nie wykorzystywałam swojej pozycji. Taka postawa jest mi zupełnie obca. Ja już nic nie muszę, tylko mogę. Mam 65 lat i wiele trudnych doświadczeń za sobą (...) Jeśli tylko mogę zawsze pomagam ludziom, którzy proszą o taką pomoc. Nie wykorzystywałam nigdy swojej pozycji, żeby cokolwiek dla siebie załatwić. Jestem wciąż tą samą Elżbietą Witek."

No proszę, proszę... Taka uczciwa i poczciwa, taka przyzwoita i bezinteresowna, a ja o niej walę tak prosto z mostu per "qrwa".

I właśnie do tych ostatnich zacytowanych zdań Witek chcę w tym poście nawiązać. Do tych, w których zaprzecza, by kiedykolwiek wykorzystywała funkcję "drugiej osoby w państwie" do załatwiania jakichś swoich prywatnych interesów i interesików. Ale tym razem nie będę pisać o małżonku Witek kiblującym na OIT w Legnicy. Nie będę również pisać o dyrektorce szpitala Annie Płotnickej-Mieloch (koleżance Witek od wielu, wielu lat) i oczywistym łamaniu przez nią prawa oraz zasad etyki lekarskiej, dzięki któremu możliwe było "przechowywanie" Stanisława Witka na legnickim OIT przez okres 30 miesięcy.

W tym poście nie zajmuję się Witek ani jako rzekomo empatyczną, kulturalną i bezinteresowną polityk, ani jako rzekomo kochającą i zrozpaczoną żoną. Informacje o jej długoletnim namiętnym romansie z dyrektorem jednego z oddziałów IPN-u także ignoruję, bo nie mam ani możliwości, ani czasu i ochoty ich weryfikować. A pewnie taka weryfikacja pozwoliłby sporo wyjaśnić i dać odpowiedź na pytanie: na ile tak naprawdę kochającą, wierną i troskliwą żoną jest Witek? Ale dziś się tymi sprawami nie zajmuję. Nie zajmuję się również niejaką Dorotą Pietrzak (też zresztą PIS-ówką), siostrą Witek, która wkrótce po przejęciu władzy przez PIS awansowała z salowej w domu dziecka na inspektora w powiatowym biurze Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (Witek była już wtedy ministrem w KPRM i szefową gabinetu politycznego premier Oborowej-Szydłowej). Dziś jednak interesuje mnie głównie mało znane oblicze Witek jako partyjnego „rekina” w walce o władzę, wpływy i olbrzymie pieniądze.

KGHM jeszcze do niedawna uważany był za jedyną polska firmę zdolną konkurować z Orlenem pod względem potencjału, przychodów i znaczenia dla naszej gospodarki. Od chwili fuzji Orlenu z Lotosem i wchłonięcia przez Daniela "Skurwysyna Chuja Pierdolonego Brudną Pałę Wszystko Mogę" Obajtka także Grupy Energa i PGNiG (oraz Polska Press), Orlen jest już niekwestionowanym hegemonem. Ale jednak KGHM to nadal KGHM - potężny koncern, potężny majątek i pieniądze oraz dziesiątki tysięcy pracowników. Było więc nawet dość dziwne, że w porównaniu z innymi wielkimi spółkami SP, w których zażarta walka o stołki i wpływy pomiędzy partyjnymi frakcjami stała się już codziennością, w KGHM-ie panował względny spokój i stabilizacja. Ale wszystko do czasu i to właśnie za sprawą głównie ku*wy Witek. Kadrowe trzęsienie ziemi trwało wprawdzie w KGHM krótko (sierpień-październik 2022r.), ale to dopiero początek ścielenia się trupów… Wymiana prezesów, składów zarządów lub rad nadzorczych giełdowych gigantów bardzo nam w ostatnich latach spowszedniała. Wśród największych i najbardziej znaczących dla naszego państwa spółek SP są i takie, których władze w czasach „dobrej zmiany” były wymieniane już po 5, 7, 9, a nawet 11 razy. Oczywiście to wszystko dla dobra naszego państwa, obywateli i gospodarki, długofalowej strategii rozwoju tych firm oraz stabilizacji produkcji.

W tym istnym szaleństwie personalnych wojen, przegryzania sobie gardeł przez PIS-dzielców z kilku rywalizujących ze sobą frakcji, kontrolowanych „przecieków” do mediów i wzajemnych oskarżeń, dymisji i przedziwnych nominacji oraz karier, większości z Was umknęła zapewne informacja o prawdziwej kadrowej rewolucji, jaka dotknęła w końcu także władze KGHM. Więc teraz w kilku słowach przybliżę Wam okoliczności i skutki tej kolejnej wielkiej bitwy o wpływy i pieniądze w potężnej firmie, będącej (jakby nie było) własnością nas wszystkich… Od razu jednak zastrzegam, że w tej historii nie ma typowej, bajkowej walki dobra ze złem. Tu nikt nie jest dobry, wszyscy są źli. Jedne PIS-owskie kanalie walczą z drugimi PIS-owskimi kanaliami. Więc jeśli padł jakiś trup, to nie mamy co go żałować.

„Walka buldogów pod dywanem” trwała we władzach KGHM od kilkunastu miesięcy, ale miała ona raczej charakter takiego bezkrwawego siłowania się na ręce, podkładania sobie świni i szukania słabych punktów przeciwnika, a nie walnej rozprawy. Gdy w potężnej państwowej spółce trwa rywalizacja pomiędzy członkami zwaśnionych frakcji w PIS, to można przyjąć za pewnik, że chodzi o frakcje Cepa oraz Sasina. Błaszczak opanował MON oraz przemysł zbrojeniowy, nie wytyka nosa poza nie i jego ludzie nie uczestniczą w wojnach na innych frontach. Mogą „u siebie” kraść dziesiątki milionów i zwalniać lub zatrudniać, kogo tylko chcą. To im wystarcza i Błaszczak, jeśli już angażuje się w konflikt Cepa z Sasinem, to tylko poprzez udzielenie cichego wsparcia temu drugiemu. Podobnie jest z Ziobrą, który twardą ręką trzyma własną część tortu (m.in. resort ochrony środowiska i Lasy Państwowe) i choć ma z pewnością ambicje rozszerzenia swojego „księstwa”, to jego ludzie nie mają raczej szans wygryźć ze stanowisk przydupasów Cepa lub Sasina. Tak więc przez długie miesiące ta rywalizacja o stanowiska i wpływy w KGHM toczyła się zgodnie z klasycznym schematem: Cep kontra Sasin. Ale to się zmieniło i zmienił się układ sił w chwili, gdy do gry o władzę w KGHM włączyła się (po stronie Sasina) mała, szczupła kur*wka o nazwisku Witek. Piszę „mała”, ale Witek jest mała tylko wzrostem! Jako szefowa struktur PIS na Dolnym Śląsku zasługuje już na miano wielkiej ku*wy…

Od 2018r. (aż do października ub.r.) prezesem KGHM pozostawał Marcin Chludziński (przydupas Cepa), a w zarządzie oraz radzie nadzorczej spółki też większość mieli ludzie Cepa. To za zgodą Chludzińskiego KGHM został w 2020r. wmanewrowany przez Sasina w zakup (i dostawę) kilku milionów nieszczęsnych maseczek z Chin. I już za to powinien Chludziński siedzieć teraz w pierdlu, bo nie dość, że 3-krotnie przepłacił za ich transport największym samolotem świata, to jeszcze prawie wszystkie te maseczki finalnie wylądowały na śmietniku. Działanie na szkodę zarządzanej przez niego spółki było więc oczywiste. Ale Chludzińskiemu włos z głowy nie spadł, bo gdyby chciano go ścigać za te przestępstwa, to musiano by ścigać także Cepa i Sasina. Kulisy owej gigantycznej niegospodarności ujawniła w 2020r. Gazeta Wyborcza. Dziennikarze m.in. zarzucili wtedy władzom KGHM-u, iż jeszcze przed sfinalizowaniem transakcji wiedziały, że kupują badziewie bez jakichkolwiek certyfikatów, które do niczego się nie nadaje.

KGHM oczywiście zaprzeczał, zażądał od GW sprostowań i zagroził jej sądem, zaś redakcja GW stała się obiektem ataku reżimowych mediów. I dopiero po ujawnieniu maili ze skrzynki Dworczyka (w tym maili Chludzińskiego do Cepa oraz Sasina) poznaliśmy szczegóły tej afery. W tych mailach Chludziński żalił się, że z powodu zastosowania się do ich polecenia (czego nie miał prawa robić!) naraził KGHM na olbrzymie straty, a siebie na odpowiedzialność karną. W samą porę przejrzał na oczy… Już sam fakt, że Cep i Sasin zlecili zakup milionów maseczek koncernowi chemicznemu (i wydobywczemu), a nie ministerstwu zdrowia, był kuriozalny. Jedynym wytłumaczeniem tej decyzji był fakt, że minister Szumowski i jego zastępca Cieszyński byli wtedy na etapie finalizowania jeszcze większego przekrętu – zakupu za 220 mln zł nieistniejących respiratorów od handlarza bronią. I po prostu nie mieli głowy i czasu do zajmowania się jakimiś głupimi maseczkami i zapewnianiem bezpieczeństwa milionom obywateli.

Jeszcze wiosną 2022r. Sasin nie miał szans na dokonanie istotnych zmian we władzach KGHM, choć od dawna miał na to ochotę. I właśnie wtedy do akcji wkroczyła mała kurewka. Początkowo ten duet planował pozostawienie Chludzińskiego na stanowisku, ale „obudowanie” go ze wszystkich stron swoimi ludźmi. Sasin miał wtedy urwanie głowy z załatwianiem dostaw węgla do kraju, więc to na Witek spadł cały ciężar „wyczyszczenia” władz koncernu z ludzi Cepa. Zaczęło się jednak od jej porażki. Witek chciała w pierwszej kolejności przejąć władzę w zarządzie KGHM. W tym celu w sierpniu 2022r. rada nadzorcza spółki miała dokooptować do zarządu Tomasza Zdzikota (wyjątkowa kanalia, przydupas Kamińskiego, jako prezes Poczty Polskiej dokonał w niej czystek kadrowych i organizował wraz z Sasinem „wybory kopertowe”) oraz Mirosława Kidonia. Zdzikot przeszedł, ale Kidoń przepadł. Zamiast niego w zarządzie znalazł się Jerzy Paluchniak, protegowany… Cepa! Podobno na wieść o tym Witek dostała ataku furii, klęła jak szewc i waliła pięścią we własne biurko, co nie bardzo pasuje do tego lansowanego przez nią samą wizerunku „drugiej osoby w państwie”: zrównoważonej, kulturalnej, sympatycznej i... bezinteresownej. Ale nie byłby to wcale pierwszy taki przypadek, bo podobno w gronie zaufanych osób Witek rzuca „kurwami” i „chujami” z równą swobodą i częstotliwością, z jaką Cep rzuca kłamstwami i obietnicami…

Zemsta Witek za tą porażkę była niemal natychmiastowa. Już 1,5 miesiąca później z rady nadzorczej KGHM zostało odwołanych 2 jej członków (Piotr Dytko i Robert Kaleta), którzy wykazali się nieposłuszeństwem i nie poparli kandydatury Kidonia, faworyta Witek. A mała kurewka, mając już większość w tej okrojonej radzie nadzorczej, postawiła wszystko na jedną kartę i postanowiła zawalczyć o jeszcze większą pulę – nie tylko o większość w  zarządzie, ale także o fotele 2 wiceprezesów (zajmowane przez stronników Chludzińskiego). Ale ugrała jeszcze więcej! Już 4 dni później rada nadzorcza niespodziewanie odwołała samego prezesa Chludzińskiego (co jeszcze miesiąc wcześniej wydawało się zupełnie nierealne), a także (już planowo) wiceprezesa Paluchniaka, który sprawował swoją funkcję przez raptem 1,5 miesiąca. Nowym prezesem miedziowego kombinatu ma zostać Zdzikot (od sierpnia 2022r. jest wiceprezesem), wspólny kandydat Witek i Sasina. Do zarządu ma wejść również Kidoń, czyli protegowany już wyłącznie Witek! Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta… Cep przegrał wszystko, ale największym wygranym w tej wojnie dwóch PIS-owskich frakcji okazała się… trzecia frakcja. To de facto Witek rządzi dziś w KGHM. A to dopiero początek prawdziwej lawiny zmian personalnych. Bo ludzie Witek już odgrażają się, że wkrótce zacznie się wycinanie członków obecnych władz spółek kontrolowanych przez KGHM. A jest takich podmiotów kilkadziesiąt…

Gdyby w ostatnich kilkunastu miesiącach mała kur*wka Witek, zamiast tak zażarcie walczyć o władzę w KGHM, więcej czasu i energii poświęciła szukaniu dobrego ośrodka opiekuńczo-leczniczego dla swojego małżonka, to by ten ośrodek już dawno znalazła. I ten rzekomo kochany przez nią mąż miałby zapewnioną najlepszą opiekę i leczenie paliatywne, pewna chora kobieta być może do dziś by żyła, a my nie stracilibyśmy kilku milionów zł.

PS. Jak dla mnie o tym, z jaką bezwzględną kanalią mamy do czynienia, nie świadczy wcale to, że Witek dopuściła się już kilku ciężkich przestępstw (pomimo nakazu sądu odmawiała ujawnienia list poparcia dla kandydatów do neo-KRS, zarządziła „reasumpcję” głosowania, nakazała sfałszować protokół z posiedzenia Sejmu itd.). Nawet ta afera z jej mężem nie kompromituje jej tak bardzo, jak pewien fakt sprzed 4 lat. W 2019r. Kaczyński mianował Witek szefową MSW. Była nią króciutko, bo po aferze Kuchcińskiego zastąpiła go w fotelu Marszałka Sejmu. Ale już sam fakt, że to jej właśnie Prezes powierzył kierowanie resortem bezpieczeństwa jest aż nadto wymowny. Kaczyński (wzorem m.in. Lenina, Stalina, Hitlera, a ze współczesnych Putina i Łukaszenki) wiedział, że na czele akurat tego resortu musi postawić nie tylko osobę bezwzględnie mu posłuszną i lojalną, ale także wyzutą z wszelkich zasad moralnych i zdolną do popełnienia każdej zbrodni. Kaczyński zna Witek na wylot. I wiedział, że jest ona właśnie taką osobą...

[CC] Jacek Nikodem
(661/12-04-2023)

Pobierz PDF Wydrukuj