Latem zeszłego roku jasne stało się, że Rosja blokuje eksport ukraińskiego zboża przez czarnomorskie porty, by wywoływać głód w państwach północnej Afryki i Bliskiego Wschodu, które to zboże przed wojną importowały w dużych ilościach.
Problem rozwiązano kilkutorowo. Po pierwsze, z Rosją podpisano porozumienie, które zasadniczo sprowadza się do tego, że miała nie ostrzeliwać wypływających z Odessy czy Mikołajowa statków ze zbożem, co się zasadniczo udało. Po drugie, Ukraińcy na szybko rozbudowali infrastrukturę w mniejszych portach i zaczęli pchać zboże także tamtędy. Po trzecie, Unia zdjęła cła na ukraińskie zboże, co ułatwiło ich wwóz drogą lądową do Polski, skąd miało iść dalej w świat.
No ale nie poszło.
Pierwsze prognozy, że doprowadzi to do poważnych problemów na polskim rynku rolnym, pojawiały się już latem. Ale partyjny minister rolnictwa Henryk Kowalczyk (z generalskim pagonem wicepremiera) zapewniał, że jest i będzie zajebiście, bo Partia nad wszystkim panuje, po czym wracał do patrzenia w ścianę. Ukraińskie zboże do Polski wjeżdżało i zamiast lecieć dalej w świat, schodziło na pniu, bo było o połowę tańsze od polskiego.
Kowalczyk zapewnił, że Polska z palcem w zadku puści dalej 20 milionów ton zboża. Tymczasem od lipca dotarło do nas około 3 milionów ton i wyobraźcie sobie, że dalej nie puszczono niemal nic. No po prostu prawie zero. Nieużywany od ośmiu lat terminal zbożowy w Gdańsku, który według Kowalczyka miał być w dwa miesiące uruchomiony, oczywiście jest dalej nieużywany.
I teraz mamy kwiecień 2023 roku. Czyli tak jakby 8-9 miesięcy później. I ku zaskoczeniu nikogo z branży okazało się, że tanie ukraińskie zboże po prostu poszło w Polsce na mąkę, pasze i biopaliwa, przy okazji radykalnie zaniżając ceny w skupach. Ku zaskoczeniu nikogo, wkurwili się polscy rolnicy.
I teraz... teraz, po tych 9 miesiącach, Partia na szybciocha "znajduje porozumienia", "przygląda się sprawie" i "wnioskuje o rozwiązania". I oczywiście zwala winę na innych, czytaj: na opozycję i Unię Europejską. A to, że firma kogoś z PSL to zboże skupuje, co pewnie jest prawdą, bo takich firm są setki, a PSL to partia rolników (zresztą ploteczki mówią, że prawdziwe żniwa to mają akurat firmy szwagrów partyjnych aparatczyków). A to, że to wina UE, bo zdjęła cło, co jest już wierutną bzdurą, bo cło zdjęto, by ukraińskie zboże mogło dotrzeć do państw docelowych okrężną (czyli droższą) drogą i nadal być w konkurencyjnej cenie. Tymczasem skończyło w polskich skupach, czasem dosłownie rzut kamieniem od granicy. I to się nie stało dziś czy wczoraj. My już od miesięcy jemy pieczywo z tego zboża.
Co zabawne, rok temu Partia z wielką pompą stworzyła kolejnego państwowego molocha, czyli Polską Grupę Spożywczą, która miała, hehe, no przedni żart zaiste, interweniować gdyby ceny w skupach stały się nieopłacalne dla rolników. Jak już się pewnie domyślacie, przez ten prawie rok PGS nie zrobił dokładnie nic.
No i rolnicy są wściekli, bo tracą pieniądze. A że tracą je przez zboże akurat z Ukrainy, to oczywiście wśród nich już się kręcą chłopcy konfederaci, którzy z wypiekami na policzkach mogą wreszcie dać upust swojej braunistowskiej nienawiści do tego kraju, sprytnie ubierając to w piórka troski o los rolników. Fakt, że Partia rzeczywiście dopuściła do takiej destabilizacji rynku, tylko im ułatwia zadanie. Każdy dzień tego kryzysu to kolejny wzrost dla Konfederosji, bo przecież protestujący rolnicy to głównie byli wyborcy Partii, wiadomo, że nie przepłyną do Lewicy.
Dodajmy jeszcze, że choć gniew rolników jest wycelowany głównie w Nowogrodzką, to narracja o złej Unii też ma się wśród nich dobrze. Taka mieszanka to również, nomen omen, pasza dla Konfiarzy.
Partia, która miała 9 miesięcy, by zrobić w tej sprawie cokolwiek, teraz robi właśnie cokolwiek. Raz proponuje, by zboże palić, raz by plombować wagony na granicy, raz że rzuci 600 milionów tu, miliard tam, dziesięć gdzieś indziej. Nagle odkryto, że Polska miała być tylko krajem tranzytowym i zaczęło się Wielkie Organizowanie Transportu, połączone z Wielkim Domaganiem Się Hajsu z UE. Pamiętacie jak rok temu Partia defekowała, że Bruksela nie daje pieniążków na uchodźców, jednocześnie dostając owe pieniążki i nie składając wniosków o więcej? No to mamy powtórkę, tyle że z kukurydzą.
Żeby pokazać, że cokolwiek jest robione, zwolniono ministra Kowalczyka, zastępując go Robertem Telusem. Chłop wprawdzie nie zna się na rolnictwie, ale Kowalczyk też się nie znał, więc przynajmniej nie jest gorzej. Telus zwołał sztab kryzysowy i zapowiedział, że pojedzie na granicę, niestety nie dodając w jakim celu.
A ja mam deja vu. Czytam o tym kryzysie i normalnie czuję się trzy lata młodszy, jakbym znowu czytał o koronawirusie. Wtedy też od stycznia było wiadomo, że idzie kryzys, w lutym był już we Włoszech, potem we Francji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Stanach, no wszędzie. Wszystko to było wiadomo, leciało w telewizji, pisały o tym wszystkie media. A co robiła Partia? Patrzyła w ścianę, kupowała sprzęt bez atestów od jakiegoś instruktora narciarstwa, lewe respiratory od handlarza bronią, lewe maseczki od Chińczyków, kręcąc przy tym swoje lody i mając absolutnie w dupie, co się stanie. A gdy się już zaczęło dziać, to jeszcze zorganizowali nielegalne wybory, które kosztowały 200 milionów, choć się nawet nie odbyły.
A potem przychodziły kolejne fale, polskie szpitale wyglądały jak w strefie działań wojennych, ludzie kończyli się na korytarzach i w stojących w wielogodzinnych korkach karetkach - i wtedy zaczynało się histeryczne robienie czegokolwiek. A to zamkniemy lasy, a to cmentarze, a to maseczki za dnia, albo tylko w czwartki, a może w ogóle nie, bo jednak nic nie dają.
Umarło 200 tysięcy ludzi ponad średnią z poprzednich lat. W przeliczeniu na populację, to jeden z najgorszych wyników na świecie.
I tak mi się to deja vu kręciło w głowie, aż z ciekawości sprawdziłem czy jest coś nowego w sprawie afery respiratorowej. I jest. Odpowiedzialny za nią wiceminister Janusz Cieszyński właśnie został ministrem.
Ta władza to żart.
Znalezione w internecieLatem zeszłego roku jasne stało się, że Rosja blokuje eksport ukraińskiego zboża przez czarnomorskie porty, by wywoływać głód w państwach północnej Afryki i Bliskiego Wschodu, które to zboże przed wojną importowały w dużych ilościach.
Problem rozwiązano kilkutorowo. Po pierwsze, z Rosją podpisano porozumienie, które zasadniczo sprowadza się do tego, że miała nie ostrzeliwać wypływających z Odessy czy Mikołajowa statków ze zbożem, co się zasadniczo udało. Po drugie, Ukraińcy na szybko rozbudowali infrastrukturę w mniejszych portach i zaczęli pchać zboże także tamtędy. Po trzecie, Unia zdjęła cła na ukraińskie zboże, co ułatwiło ich wwóz drogą lądową do Polski, skąd miało iść dalej w świat.
No ale nie poszło.
Pierwsze prognozy, że doprowadzi to do poważnych problemów na polskim rynku rolnym, pojawiały się już latem. Ale partyjny minister rolnictwa Henryk Kowalczyk (z generalskim pagonem wicepremiera) zapewniał, że jest i będzie zajebiście, bo Partia nad wszystkim panuje, po czym wracał do patrzenia w ścianę. Ukraińskie zboże do Polski wjeżdżało i zamiast lecieć dalej w świat, schodziło na pniu, bo było o połowę tańsze od polskiego.
Kowalczyk zapewnił, że Polska z palcem w zadku puści dalej 20 milionów ton zboża. Tymczasem od lipca dotarło do nas około 3 milionów ton i wyobraźcie sobie, że dalej nie puszczono niemal nic. No po prostu prawie zero. Nieużywany od ośmiu lat terminal zbożowy w Gdańsku, który według Kowalczyka miał być w dwa miesiące uruchomiony, oczywiście jest dalej nieużywany.
I teraz mamy kwiecień 2023 roku. Czyli tak jakby 8-9 miesięcy później. I ku zaskoczeniu nikogo z branży okazało się, że tanie ukraińskie zboże po prostu poszło w Polsce na mąkę, pasze i biopaliwa, przy okazji radykalnie zaniżając ceny w skupach. Ku zaskoczeniu nikogo, wkurwili się polscy rolnicy.
I teraz... teraz, po tych 9 miesiącach, Partia na szybciocha "znajduje porozumienia", "przygląda się sprawie" i "wnioskuje o rozwiązania". I oczywiście zwala winę na innych, czytaj: na opozycję i Unię Europejską. A to, że firma kogoś z PSL to zboże skupuje, co pewnie jest prawdą, bo takich firm są setki, a PSL to partia rolników (zresztą ploteczki mówią, że prawdziwe żniwa to mają akurat firmy szwagrów partyjnych aparatczyków). A to, że to wina UE, bo zdjęła cło, co jest już wierutną bzdurą, bo cło zdjęto, by ukraińskie zboże mogło dotrzeć do państw docelowych okrężną (czyli droższą) drogą i nadal być w konkurencyjnej cenie. Tymczasem skończyło w polskich skupach, czasem dosłownie rzut kamieniem od granicy. I to się nie stało dziś czy wczoraj. My już od miesięcy jemy pieczywo z tego zboża.
Co zabawne, rok temu Partia z wielką pompą stworzyła kolejnego państwowego molocha, czyli Polską Grupę Spożywczą, która miała, hehe, no przedni żart zaiste, interweniować gdyby ceny w skupach stały się nieopłacalne dla rolników. Jak już się pewnie domyślacie, przez ten prawie rok PGS nie zrobił dokładnie nic.
No i rolnicy są wściekli, bo tracą pieniądze. A że tracą je przez zboże akurat z Ukrainy, to oczywiście wśród nich już się kręcą chłopcy konfederaci, którzy z wypiekami na policzkach mogą wreszcie dać upust swojej braunistowskiej nienawiści do tego kraju, sprytnie ubierając to w piórka troski o los rolników. Fakt, że Partia rzeczywiście dopuściła do takiej destabilizacji rynku, tylko im ułatwia zadanie. Każdy dzień tego kryzysu to kolejny wzrost dla Konfederosji, bo przecież protestujący rolnicy to głównie byli wyborcy Partii, wiadomo, że nie przepłyną do Lewicy.
Dodajmy jeszcze, że choć gniew rolników jest wycelowany głównie w Nowogrodzką, to narracja o złej Unii też ma się wśród nich dobrze. Taka mieszanka to również, nomen omen, pasza dla Konfiarzy.
Partia, która miała 9 miesięcy, by zrobić w tej sprawie cokolwiek, teraz robi właśnie cokolwiek. Raz proponuje, by zboże palić, raz by plombować wagony na granicy, raz że rzuci 600 milionów tu, miliard tam, dziesięć gdzieś indziej. Nagle odkryto, że Polska miała być tylko krajem tranzytowym i zaczęło się Wielkie Organizowanie Transportu, połączone z Wielkim Domaganiem Się Hajsu z UE. Pamiętacie jak rok temu Partia defekowała, że Bruksela nie daje pieniążków na uchodźców, jednocześnie dostając owe pieniążki i nie składając wniosków o więcej? No to mamy powtórkę, tyle że z kukurydzą.
Żeby pokazać, że cokolwiek jest robione, zwolniono ministra Kowalczyka, zastępując go Robertem Telusem. Chłop wprawdzie nie zna się na rolnictwie, ale Kowalczyk też się nie znał, więc przynajmniej nie jest gorzej. Telus zwołał sztab kryzysowy i zapowiedział, że pojedzie na granicę, niestety nie dodając w jakim celu.
A ja mam deja vu. Czytam o tym kryzysie i normalnie czuję się trzy lata młodszy, jakbym znowu czytał o koronawirusie. Wtedy też od stycznia było wiadomo, że idzie kryzys, w lutym był już we Włoszech, potem we Francji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Stanach, no wszędzie. Wszystko to było wiadomo, leciało w telewizji, pisały o tym wszystkie media. A co robiła Partia? Patrzyła w ścianę, kupowała sprzęt bez atestów od jakiegoś instruktora narciarstwa, lewe respiratory od handlarza bronią, lewe maseczki od Chińczyków, kręcąc przy tym swoje lody i mając absolutnie w dupie, co się stanie. A gdy się już zaczęło dziać, to jeszcze zorganizowali nielegalne wybory, które kosztowały 200 milionów, choć się nawet nie odbyły.
A potem przychodziły kolejne fale, polskie szpitale wyglądały jak w strefie działań wojennych, ludzie kończyli się na korytarzach i w stojących w wielogodzinnych korkach karetkach - i wtedy zaczynało się histeryczne robienie czegokolwiek. A to zamkniemy lasy, a to cmentarze, a to maseczki za dnia, albo tylko w czwartki, a może w ogóle nie, bo jednak nic nie dają.
Umarło 200 tysięcy ludzi ponad średnią z poprzednich lat. W przeliczeniu na populację, to jeden z najgorszych wyników na świecie.
I tak mi się to deja vu kręciło w głowie, aż z ciekawości sprawdziłem czy jest coś nowego w sprawie afery respiratorowej. I jest. Odpowiedzialny za nią wiceminister Janusz Cieszyński właśnie został ministrem.
Ta władza to żart.
Znalezione w internecie