Mogły śmieszyć intelektualne braki Suskiego, barokowe syntagmy Cymańskiego, czy schiz(m)atyczne tańce PiS-owców na mszalnych wiecach w Toruniu. Można było tolerować drażniącą manierę mów Szydło, która porzuciła stękanie tylko, gdy krzyczała, że „im się należało”. I być „ponad” ich złodziejstwo, niekompetencje oraz nepotyzm. Sondaże poparcia dla członkostwa w UE mogły łagodzić lęk przed polexitem, a panoptikum posłów zesłanych przez gnoma do Brukseli wydawało się tak osobliwe, że wstyd za nich, zmieniał się we współczucie dla ich edukacyjnych niedostatków.
Ale gdy z sejmowej mównicy krzyczą kreatury w przyciasnych garniturkach, to nie czas na facecje, dywagi i opozycyjne gierki. Ministrowie (o tempora, o mores!) Czarnek i Kowalski są szkodliwi i groźni. Nienawidzą odmienności, dehumanizują politycznych przeciwników. Cywilizowane formy komunikacji zastępują krzykiem. Kłamią nie z lęku czy wygody, ale po to by permanentnym fałszem zamazać etyczne koordynaty. Oto heroldzi nowego faszyzmu.
Jeśli dla kogoś nie jest priorytetem wygaszenie tego nacjonalistycznego ognia, to albo jest wariatem gotowym dla kariery ryzykować życie swoje i innych, albo nie rozumie procesów społecznych i nie zna historii albo jest cynikiem, który gra na zagranicznym boisku.
Mówiąca o tym moja krytyka konferencji Hołowni „rozgrzała” Messengera: jestem nielojalny (przypuszczam, że wobec kolegów dziennikarzy Hołowni i Kobosko), nie rozumiem polityki (być może, wolę góry), uwagi mam banalne (tak kończy 60-latek, gdy próbuje naśladować dziecko z bajki o szatach króla). Były też komplementy a rebours: jako osoba opiniotwórcza (sic!) powinienem ważyć słowa. Przyjmuje uwagi z pokorą. Różnić się to norma nie wada.
Dużo bardziej martwi mnie tuzin, który ubył z grona znajomych i obserwujących na FB, o czym kilka osób poinformowało mnie osobiście (dziękuję choć za to). Nie jest komfortowo tracić znajomych, nawet wirtualnych, ale nie to mnie martwi. Nie walczę o zasięgi, bo te i tak nigdy nie będą na tyle znaczące, bym mógł zmieniać bieg spraw. Nie pisze dla sławy, bo to k… ponętna (cytat z „Chińskiego Maharadży” Wojtka KurtykI).
Piszę bo muszę, bo się pisem duszę. To terapia. Ale gdy widzę, że na fakty, którym zaprzeczyć nie można, osoby po dobrej stronie mocy reagują jak obrażone dzieci, to zastanawiam się jak pisać czytelniej, bardziej przekonywująco, by pomagać nie tylko sobie.
Wyjaśniam. Moim jedynym marzeniem jest zmarginalizowanie partii Kaczyńskiego i Ziobry. Hołownia, Kosiniak, Czarzasty, Biedroń czy Koalicja Obywatelska i sam Tusk denerwują mnie, gdy robią coś oddalającego nas od celu, lub nie robią wystarczająco wiele, by do celu się zbliżyć. Mogę się mylić co do ocen, ale intencje mam czyste.
Stawiam na Koalicję Obywatelską, bo są najwięksi. Temu nie da się zaprzeczyć. Mają też najsprawniejszego lidera. To już ocena i może być błędna.
D’Hondt i układ sił po wyborach (pozostanie pisowski prezydent i TK) sprawiają, że musimy wygrać zdecydowanie. Inaczej, jak tonący, zaczerpniemy tylko powietrza demokracji i za trzy, cztery lata pójdziemy na dno niczym stalowa kotwica na kabestanie ale bez handszpaka.
Wierze, że gdyby liderzy ugrupowań uczciwie i z zapałem podeszli do projektu jednej listy, znaleźliby argumenty i moc, by przekonać swoich wyborców. Fanatycznych miłośników odmrażania sobie uszu na złość mamie nie jest w wielu.
Niestety, na opozycji zapał do jednej listy, jeśli był to zniknął. I nawet głos naukowców, artystów, zbierających petycje opozycjonistów pozaparlamentarnych, nie podtrzymały go wśród polityków. To zniechęciło politologów i socjologów, którzy pokazywali skutki rozdrobnienia się, a dziś już tylko analizują sytuację przy dwóch, trzech i czterech listach.
Koalicja głosem Tuska najdłużej deklarowała gotowość do rozmów. I mam insajderską wiedzę, że to nadwyrężyło autorytet lidera.
Oczywiście wykluczyć nie mogę, że Tusk tylko grał. Wszak wśród jego wad jedną z większych jest natura solisty, wolał rządzić samemu nawet, gdy otaczali go mocniejsi niż dziś sojusznicy.
Lęk Kamysza, Hołowni, Biedronia ma podstawy. Nie chcą zmarginalizowania. Choć uważam, że Tusk dziś daje większe nadzieje na współpracę, bo naprawdę nic już nie musi i wygląda, że (przepraszam za patos) na Polsce mu zależy.
Jednak te dywagacje tracą na znaczeniu po sejmowym show Czarnka i Kowalskiego. Dziś oczekuję od polityków, obywateli i od siebie gotowości do poświęcenia ambicji, nawet z ryzykiem porażki życiowej, gdyż gra idzie o los nas wszystkich, a nie kariery nielicznych.
Potężna KO powinna zrobić więcej, by udowodnić czyste intencje i dać przestrzeń na zaistnienie Hołowni, PSL-owi, Lewicy. Ale małe partie musza sobie uświadomić, że to kierunek centrowo liberalny jest tym, który przyciąga najwięcej osób i do niego muszą zgrabnie, z wyczuciem dołączyć.
Tusk wie, że jeśli nie uda się połączyć sił i idąca samodzielnie Koalicja Obywatelska nie odniesie sukcesu, to wszystkie winy spadną na niego i on zapłaci przed narodem, historią i Kaczyńskim, który zrobi mu z reszty życia piekło. A przy okazji i my wszyscy załapiemy się na ten kocioł smoły przyrządzonej przez kieszonkowego belzebubka.
Niestety inni szatani są tam czynni i partyjni liderzy nadal nad dobro wspólne przekładają własne. Lekceważą sytuację. Dlatego nie pozostaje nam wszystkim nic innego jak ich opuścić i zadeklarować, zapewne po raz ostatni w życiu, głosowanie na najsilniejszego. Czasem wbrew sympatiom, przekonaniom i nadziejom. Pozostanie przy Hołowni, Kosiniaku, czy Zandbergu oznacza de facto wzmocnienie PiS.
Uczciwie opisując paradoks i tragizm tej sytuacji trzeba przyznać, że zwycięstwo KO wzmocni pychę Sienkiewiczów, Halickich, Sikorskich, którzy sukces wytłumaczą swym geniuszem.
Nie zauważą pracy u podstaw, nawet takich ludzi jak Holand, sędziowie niezłomni, Matczak, Saramonowicz, Fedorowicz, Hołdys, wspaniały zespół Wolnych Sądów, Strajk Kobiet, Obywatele RP, o administratorach opozycyjnych stron na fejsbuku, czy Lotnej Brygadzie Opozycji i wielu innych nie wspomnę.
Tak wygląda obraz po każdej wojnie i rewolucji, i nie ma szans, by coś się tym razem zmienił. Dlatego ewentualne zwycięstwo będzie początkiem sporu o Polskę, a nie zakończeniem.
Ale skoro napisałem najuczciwiej jak umiem, tego samego oczekuję od czytających. Czy wolicie zmagać się z Kaczyńskim wzmocnionym resztkami rozpadającej się prawicy i nadal potężnym, walczącym o przetrwanie, kościołem. Czy spierać się z Tuskiem i jego zarozumialcami, którzy prócz wad mają też zalety, jak choćby kompetencja i inteligencja.
Zapewniam, tertio non datur, czyli w tłumaczeniu na nasze albo rybki albo akwarium.
[CC] Wojtek FusekMogły śmieszyć intelektualne braki Suskiego, barokowe syntagmy Cymańskiego, czy schiz(m)atyczne tańce PiS-owców na mszalnych wiecach w Toruniu. Można było tolerować drażniącą manierę mów Szydło, która porzuciła stękanie tylko, gdy krzyczała, że „im się należało”. I być „ponad” ich złodziejstwo, niekompetencje oraz nepotyzm. Sondaże poparcia dla członkostwa w UE mogły łagodzić lęk przed polexitem, a panoptikum posłów zesłanych przez gnoma do Brukseli wydawało się tak osobliwe, że wstyd za nich, zmieniał się we współczucie dla ich edukacyjnych niedostatków.
Ale gdy z sejmowej mównicy krzyczą kreatury w przyciasnych garniturkach, to nie czas na facecje, dywagi i opozycyjne gierki. Ministrowie (o tempora, o mores!) Czarnek i Kowalski są szkodliwi i groźni. Nienawidzą odmienności, dehumanizują politycznych przeciwników. Cywilizowane formy komunikacji zastępują krzykiem. Kłamią nie z lęku czy wygody, ale po to by permanentnym fałszem zamazać etyczne koordynaty. Oto heroldzi nowego faszyzmu.
Jeśli dla kogoś nie jest priorytetem wygaszenie tego nacjonalistycznego ognia, to albo jest wariatem gotowym dla kariery ryzykować życie swoje i innych, albo nie rozumie procesów społecznych i nie zna historii albo jest cynikiem, który gra na zagranicznym boisku.
Mówiąca o tym moja krytyka konferencji Hołowni „rozgrzała” Messengera: jestem nielojalny (przypuszczam, że wobec kolegów dziennikarzy Hołowni i Kobosko), nie rozumiem polityki (być może, wolę góry), uwagi mam banalne (tak kończy 60-latek, gdy próbuje naśladować dziecko z bajki o szatach króla). Były też komplementy a rebours: jako osoba opiniotwórcza (sic!) powinienem ważyć słowa. Przyjmuje uwagi z pokorą. Różnić się to norma nie wada.
Dużo bardziej martwi mnie tuzin, który ubył z grona znajomych i obserwujących na FB, o czym kilka osób poinformowało mnie osobiście (dziękuję choć za to). Nie jest komfortowo tracić znajomych, nawet wirtualnych, ale nie to mnie martwi. Nie walczę o zasięgi, bo te i tak nigdy nie będą na tyle znaczące, bym mógł zmieniać bieg spraw. Nie pisze dla sławy, bo to k… ponętna (cytat z „Chińskiego Maharadży” Wojtka KurtykI).
Piszę bo muszę, bo się pisem duszę. To terapia. Ale gdy widzę, że na fakty, którym zaprzeczyć nie można, osoby po dobrej stronie mocy reagują jak obrażone dzieci, to zastanawiam się jak pisać czytelniej, bardziej przekonywująco, by pomagać nie tylko sobie.
Wyjaśniam. Moim jedynym marzeniem jest zmarginalizowanie partii Kaczyńskiego i Ziobry. Hołownia, Kosiniak, Czarzasty, Biedroń czy Koalicja Obywatelska i sam Tusk denerwują mnie, gdy robią coś oddalającego nas od celu, lub nie robią wystarczająco wiele, by do celu się zbliżyć. Mogę się mylić co do ocen, ale intencje mam czyste.
Stawiam na Koalicję Obywatelską, bo są najwięksi. Temu nie da się zaprzeczyć. Mają też najsprawniejszego lidera. To już ocena i może być błędna.
D’Hondt i układ sił po wyborach (pozostanie pisowski prezydent i TK) sprawiają, że musimy wygrać zdecydowanie. Inaczej, jak tonący, zaczerpniemy tylko powietrza demokracji i za trzy, cztery lata pójdziemy na dno niczym stalowa kotwica na kabestanie ale bez handszpaka.
Wierze, że gdyby liderzy ugrupowań uczciwie i z zapałem podeszli do projektu jednej listy, znaleźliby argumenty i moc, by przekonać swoich wyborców. Fanatycznych miłośników odmrażania sobie uszu na złość mamie nie jest w wielu.
Niestety, na opozycji zapał do jednej listy, jeśli był to zniknął. I nawet głos naukowców, artystów, zbierających petycje opozycjonistów pozaparlamentarnych, nie podtrzymały go wśród polityków. To zniechęciło politologów i socjologów, którzy pokazywali skutki rozdrobnienia się, a dziś już tylko analizują sytuację przy dwóch, trzech i czterech listach.
Koalicja głosem Tuska najdłużej deklarowała gotowość do rozmów. I mam insajderską wiedzę, że to nadwyrężyło autorytet lidera.
Oczywiście wykluczyć nie mogę, że Tusk tylko grał. Wszak wśród jego wad jedną z większych jest natura solisty, wolał rządzić samemu nawet, gdy otaczali go mocniejsi niż dziś sojusznicy.
Lęk Kamysza, Hołowni, Biedronia ma podstawy. Nie chcą zmarginalizowania. Choć uważam, że Tusk dziś daje większe nadzieje na współpracę, bo naprawdę nic już nie musi i wygląda, że (przepraszam za patos) na Polsce mu zależy.
Jednak te dywagacje tracą na znaczeniu po sejmowym show Czarnka i Kowalskiego. Dziś oczekuję od polityków, obywateli i od siebie gotowości do poświęcenia ambicji, nawet z ryzykiem porażki życiowej, gdyż gra idzie o los nas wszystkich, a nie kariery nielicznych.
Potężna KO powinna zrobić więcej, by udowodnić czyste intencje i dać przestrzeń na zaistnienie Hołowni, PSL-owi, Lewicy. Ale małe partie musza sobie uświadomić, że to kierunek centrowo liberalny jest tym, który przyciąga najwięcej osób i do niego muszą zgrabnie, z wyczuciem dołączyć.
Tusk wie, że jeśli nie uda się połączyć sił i idąca samodzielnie Koalicja Obywatelska nie odniesie sukcesu, to wszystkie winy spadną na niego i on zapłaci przed narodem, historią i Kaczyńskim, który zrobi mu z reszty życia piekło. A przy okazji i my wszyscy załapiemy się na ten kocioł smoły przyrządzonej przez kieszonkowego belzebubka.
Niestety inni szatani są tam czynni i partyjni liderzy nadal nad dobro wspólne przekładają własne. Lekceważą sytuację. Dlatego nie pozostaje nam wszystkim nic innego jak ich opuścić i zadeklarować, zapewne po raz ostatni w życiu, głosowanie na najsilniejszego. Czasem wbrew sympatiom, przekonaniom i nadziejom. Pozostanie przy Hołowni, Kosiniaku, czy Zandbergu oznacza de facto wzmocnienie PiS.
Uczciwie opisując paradoks i tragizm tej sytuacji trzeba przyznać, że zwycięstwo KO wzmocni pychę Sienkiewiczów, Halickich, Sikorskich, którzy sukces wytłumaczą swym geniuszem.
Nie zauważą pracy u podstaw, nawet takich ludzi jak Holand, sędziowie niezłomni, Matczak, Saramonowicz, Fedorowicz, Hołdys, wspaniały zespół Wolnych Sądów, Strajk Kobiet, Obywatele RP, o administratorach opozycyjnych stron na fejsbuku, czy Lotnej Brygadzie Opozycji i wielu innych nie wspomnę.
Tak wygląda obraz po każdej wojnie i rewolucji, i nie ma szans, by coś się tym razem zmienił. Dlatego ewentualne zwycięstwo będzie początkiem sporu o Polskę, a nie zakończeniem.
Ale skoro napisałem najuczciwiej jak umiem, tego samego oczekuję od czytających. Czy wolicie zmagać się z Kaczyńskim wzmocnionym resztkami rozpadającej się prawicy i nadal potężnym, walczącym o przetrwanie, kościołem. Czy spierać się z Tuskiem i jego zarozumialcami, którzy prócz wad mają też zalety, jak choćby kompetencja i inteligencja.
Zapewniam, tertio non datur, czyli w tłumaczeniu na nasze albo rybki albo akwarium.
[CC] Wojtek Fusek