O gejach, którzy mszczą się na gejach

Zespół Hoovera – obsesyjna wrogość do ludzi z powodu ich seksualizmu, u osoby przyjmującej na siebie rolę wzorca doskonałości i dbającego o moralną czystość kraju, a przy tym starannie ukrywającej własną seksualność. Własna dewiacyjność łączy się z poświęceniem innych dla zadośćuczynienia własnym żądaniom. Zespół ten występuje wyjątkowo często wśród polityków i duchownych.

HOOVER. Nazwa zespołu wiąże się z osobą J. E. Hoovera (1895-1972), który przez niemal 50 lat(!) był dyrektorem FBI i który przez całe dekady skupiał w swoim ręku władzę niemal nieograniczoną. Było to możliwe dzięki słynnemu „archiwum Hoovera”, w którym zgromadził on dziesiątki tysięcy kompromitujących materiałów na wszystkich najważniejszych polityków i przedstawicieli życia publicznego w USA, z Johnem Kennedym (Robertem też), Trumanem, Nixonem i Martinem Lutherem Kingiem włącznie. W zdecydowanej większości te całe stosy „kwitów” dotyczyły sfery obyczajowej prominentnych osób, a nie ich działalności publicznej. Bo Hoover, jeszcze bardziej niż ludzi o poglądach lewicowych, zwalczał homoseksualizm, prostytucję, pornografię, transwestytyzm itp. I w tym głównie celu gromadził dane o życiu seksualnym obywateli oraz wykorzystywał te informacje w walce politycznej. Wiele jego antygejowskich działań i wypowiedzi, choć minął już szmat czasu, do dziś pozostaje „klasyką” homofobii. Ten zawzięty wróg homoseksualistów i pornografii sam był jednak gejem uzależnionym od pornografii, a także transwestytą… Tajemnicą poliszynela była bliska relacja, jaka łączył go z jego wieloletnim podwładnym w FBI Tolsonem. Wraz z R. Cohnem organizowali orgie seksualne, w czasie których Hoover m.in. przebierał się w sukienki. Zaś już po śmierci Hoovera na jaw wyszło jego wręcz chorobliwe zamiłowanie do pornografii - zgromadził jeden z największych jej zbiorów na świecie.

Cohn, ultrakonserwatywny prawnik, był gejem i jednocześnie prawdziwym guru wszystkich amerykańskich homofobów oraz ikoną obyczajowego zakłamania. Twierdził, że wierzy w tradycyjne wartości, a szczęściu Ameryki najbardziej zagrażają prawa gejów oraz ich seksualne rytuały, które nazywał "kryminalnymi dewiacjami, a może nawet praktykami satanistycznymi". Ale sam mieszkał z dwoma facetami w Provincetown - najsłynniejszym gejowskim kurorcie. Z kolei republikański polityk Wes Goodman, działacz anty-LGBT z Ohio, „sumienie ruchu konserwatywnego”, dbający o wartości rodzinne i chodzący na marsze życia, został (2017r.) przyłapany we własnym biurze(!) na seksie z mężczyzną. Inny gagatek, ewangelicki pastor Ted Haggard, który prowadził nienawistną walkę z osobami nieheteronormatywnymi, został wyoutowany (2006r.) przez mężczyznę, z którym co miesiąc spotykał się, płacąc mu za seks. Itd., itd…

PODOBIEŃSTWA. Hoover nie był więc żadnym wyjątkiem. Wyjątkiem nie jest również Kaczyński. Zdaniem seksuologów nie ma nic szokującego w tym, że właśnie chrześcijańscy konserwatyści, silnie akcentujący swoją religijność i przywiązanie do „wartości tradycyjnych i rodzinnych” oraz zawzięcie zwalczający osoby LGBT, sami są gejami. Przeciwnie, jest to pod wieloma względami zachowanie typowe, wręcz klasyka! Hoovera, Kaczyńskiego, Goodmana i wielu innych prawicowych polityków, będących homoseksualistami i jednocześnie zwalczających innych homoseksualistów, łączy jeszcze jedno… I to jest właśnie najgorsze. Oni sprawowali lub sprawują władzę na milionami ludzi i narzucają tym milionom swoje homofobiczne fobie. Ta władza umożliwia im dyskryminowanie i krzywdzenie osób LGBT i tworzenie całego systemu represji. A Kaczyński dodatkowo uczynił nienawiść do osób LGBT metodą walki politycznej i konsolidacji swoich zwolenników. Ale o tym za chwilę…

Szokować może liczba analogii w życiorysach, mentalności oraz cechach charakteru Hoovera i Kaczyńskiego… Obaj ukończyli studia prawnicze. Obaj w młodości cierpieli na brak zainteresowania ze strony płci pięknej i prawdopodobnie przeżyli zawody miłosne. Obaj pierwszą swoją pracę podjęli w bibliotece. Byli egoistami egotykami i megalomanami, mieli potężny przerost własnego „ego”, przez całe swoje życia dążyli po trupach do wielkiej władzy i swój cel osiągnęli. Obaj obsesyjnie bali się utraty tej władzy i niszczyli tych swoich współpracowników, którzy mogli w przyszłości zagrozić ich pozycji. Byli bardzo nieufni, wietrzyli wszędzie wrogów i spiski. Obaj nie chcieli przyjmować do wiadomości złych informacji, otaczali się wyłącznie pochlebcami, uważali się za geniuszy i ludzi nieomylnych. I obaj bez najmniejszych skrupułów przerzucali własną winę za błędy na innych.

Hoover był szowinistą i rasistą, nienawidził mniejszości etnicznych, gardził Latynosami i „czarnuchami”, Włochami i Irlandczykami. Afiszował się ze swoim antykomunizmem i ultraprawicowymi poglądami, które narzucał swojemu najbliższemu otoczeniu. Na każdym kroku manifestował swoją religijność i przywiązanie do tradycyjnego modelu rodziny oraz „tradycyjnych amerykańskich wartości”. Pozował na wielkiego obrońcę demokracji i swobód obywatelskich, co nie przeszkodziło mu objąć inwigilacją ok. 15-20% amerykańskiego społeczeństwa! Biorąc pod uwagę niedoskonałość ówczesnych środków i technik inwigilacji było to osiągnięcie nie lada... To Hoover zapoczątkował w latach 50. XXw. „polowanie na czarownice” w USA. „Zwierzyną” byli nie tylko ludzie o poglądach komunistycznych, ale także John Lennon, Malcolm X, Muhammad Ali, imigranci, uchodźcy z Kuby, znani aktorzy i naukowcy… A Kaczyński zapoczątkował „polowanie na czarownice” u nas, najpierw na uchodźców muzułmańskich (2016), a potem na sędziów, nauczycieli, lekarzy, przedsiębiorców i osoby LGBT, „lewaków”, wreszcie na polskie kobiety…

Hoover też nigdy się nie ożenił. Mało tego, nigdy nie potwierdzono jego jakiegoś choćby przelotnego związku z kobietą, choć znał ich setki. Hoover, identycznie jak Kaczyński, przez większą część życia mieszkał ze swoją mamusią. Przestał z nią mieszkać nie dlatego, że się od mamusi wyprowadził, tylko dlatego, że to mamusia się wyprowadziła, na cmentarz. Mamusia w ich wzajemnych stosunkach pełniła taką rolę, jaką Hoover pełnił w FBI. Była władczynią absolutną, nie znoszącą sprzeciwu, sprawującą kontrolę nad życiem prywatnym 40-letniego synalka i starannie dobierająca mu towarzystwo. Czyli dokładnie tak, jak u Jarka. Efekt był taki, że Edgarek, choć niepodzielnie władał jedną z najpotężniejszych instytucji i nawet kolejnym prezydentom USA potrafił narzucać swoją wolę, miał problemy z prozaicznymi, codziennymi czynnościami. Ubrania wybierała mu matka, a jedzenie kupowała i przygotowywała gosposia. Podobno nie miał nawet prawa jazdy, co w amerykańskim społeczeństwie, mającym prawdziwego świra na punkcie motoryzacji, wydaje się wręcz niewiarygodne…

Brzmi to jak ponury żart… Dwóch żadnych władzy autokratów, starych homoseksualistów, bezdzietnych kawalerów stroniących od kobiet, z których co najmniej jeden (drugi zapewne też) mógł funkcjonować nawet bez jedzenia i picia, ale nie bez pornografii, w zupełnie różnych czasach oraz realiach odniosło sukces i potrafiło stworzyć mity swojej nieskazitelności oraz czystości moralnej. Sami siebie mianowali symbolami wartości tradycyjnych, narzucili swoje poglądy milionom ludzi i zorganizowali prawdziwe krucjaty przeciwko mniejszościom seksualnym, ale także swoim rodakom o odmiennych poglądach politycznych.

TRZECI BLIŹNIAK. No i trzeci „bohater” dzisiejszego tekstu. Czołowy narodowo-chrześcijański polityk węgierski Jozsef Szajer, też prawnik z wykształcenia. Homofob, od wielu lat bezwzględnie zwalczający osoby LGBT, także znany jako żarliwy obrońca tzw. wartości rodzinnych i chrześcijańskich. To on właśnie był autorem szeregu ustaw i zmian w węgierskiej konstytucji wymierzonych bezpośrednio w mniejszości seksualne. To nie Orban (jak się powszechnie sądzi), ale właśnie Szajer, jako jeden z czołowych ideologów partii Fidesz, rozpętał kampanię wymierzoną w uchodźców z krajów muzułmańskich, mających stanowić rzekomo zagrożenie dla przeważnie katolickiej ludności Węgier. I to Szajer, choć eurodeputowany, był antyunijnym „jastrzębiem” i zwolennikiem ciągłej wojny z Brukselą. Wszystko, co Kaczyński i Ziobro zrobili u nas w ostatnich 3-4 latach, byśmy stali się „czarną owcą” w Unii, Szajer i Orban zrobili dużo wcześniej na Węgrzech. Ale głównym wrogiem państwa, którego należy zwalczać wszelkimi możliwymi sposobami, były, zdaniem Szajera, osoby LGBT oraz wszelkiej maści „lewacy”. Skądś to znamy, prawda?

No i przyszło wielkie „bum”… Człowiek, który chciał gejów i lesbijki palić na stosach, a ich prawa zrównać z prawami psów i kotów, sam został przyłapany na udziale w homoorgii w Brukseli. Z której próbował się ewakuować po słynnej rynnie, zdzierając sobie przy tym do krwi swoje „klejnoty”. Nie było to przypadkowe, kameralne i romantyczne spotkanie kilku gejów w celu sprawienia sobie oralno-analnej przyjemności. W orgii brało udział 25 chłopa, w większość naćpanych, roznegliżowanych, a także poprzebieranych np. w damską bieliznę a’la filmy porno. Takich homoorgii było wcześniej wiele. Belgijska policja wkroczyła nie dlatego, że uprawiali seks mega grupowy i nawet nie dlatego, że jak odkurzacze wciągali kokę, tylko dlatego, że tym razem robili to w czasie pandemii i łamali tym samym zakazy sanitarne.

Z Szajerem sytuacja był nieco podobna, jak z Hooverem i Kaczyńskim. Niby Węgrzy przeżyli potężny szok, gdy dotarły do nich relacje z brukselskiej orgii, ale już dużo wcześniej preferencje seksualne Szajera dla wielu jego rodaków nie były żadną tajemnicą! Skoro ja, choć przecież nie interesuję się jakoś specjalnie Węgrami, wiem o tym już od dawna (o homoseksualiźmie Szajera pisał w Polsce m.in. hungarysta Dominik Hejj), to tym bardziej wiedzą o tym Madziarzy. Bo Szajer do niedawna znaczył na Węgrzech więcej, niż cały zasrany Komitet Polityczny PIS znaczy w Polsce. Był jednym z założycieli Fideszu, nazywano go „architektem węgierskiego autorytaryzmu” i „chrześcijańskim sumieniem” lub „ideologicznym mózgiem” swojej partii. Orban był tylko wykonawcą tego, co wymyślił Szajer… Jego zaś żona przez lata była szefową węgierskiej KRS, a następnie członkiem Sądu Konstytucyjnego (to odpowiednik naszego TK). I to jest chyba jedyna rzecz, która Szajera różni od Hoovera i Kaczyńskiego… Ma żonę i córkę.

Seksuolodzy i psycholodzy są zgodni, że u podstaw Zespołu Hoovera leży wstyd z powodu własnego homoseksualizmu, nieumiejętność pogodzenia się tym faktem. Kaczyński na pewno, a Szajer prawie na pewno, chciałby być osobą heteroseksualną. Ale nimi nie są i jest to dla nich powód do wielkiej frustracji, ale także brania swoistego odwetu na innych homoseksualistach. „To patologiczny mechanizm, w którym brak akceptacji dla siebie jako geja i traktowanie siebie jako grzesznika, tęczowej zarazy i zboczeńca doprowadza do tego, że zaczyna się występować nie tylko przeciwko sobie, ale też całej grupie podobnych osób. Im więcej jest w takiej osobie frustracji, tym większa siła i determinacja do realizacji nienawistnych myśli”.

Nie mniej ważny jest paniczny strach przed ujawnieniem ich orientacji seksualnej. Ujawnienie homoseksualizmu polityka chrześcijańsko-konserwatywnego to jego śmierć polityczna. Sami są sobie winni, bo to oni stworzyli wzorzec „prawdziwego samca i patrioty”: heteroseksualnego, prorodzinnego, głęboko religijnego, nienawidzącego wszystkich, którzy się z tego wzorca wyłamują. Chorobliwa nienawiść i nieuzasadniona agresja w stosunku do mniejszości seksualnych ma odwracać uwagę od seksualności tych „stróżów moralności”, stanowić swoistą zasłonę dymną, ich alibi. No bo czy ktoś tak otwarcie i zaciekle atakujący lub wyszydzający osoby LGBT, sam może być osobą LGBT?! W żadnym wypadku! Nie tylko następuje odwrócenie od siebie uwagi, ale także jednoczenie setek tysięcy własnych wyznawców wokół haseł walki z „tęczową zarazą”, zagrażającą rzekomo zarówno katolicyzmowi, jak i typowej rodzinie, prawidłowej prokreacji, wychowywaniu dzieci itd.

No i Kaczyński doczekał się w Polsce całego grona naśladowców. To on ich włączył do tej swojej „krucjaty”. Nie przypominam sobie, by 10-15 lat temu hierarchowie kościelni tak zaciekle atakowali homoseksualistów. Ale skoro PIS opiera swoją politykę i władzę na hasłach walki z LGBT, to kościół katolicki nie mógł pozostać w tyle. I dziś więcej czasu poświęca wojnie z osobami LGBT, niż krzewieniu wiary w społeczeństwie. Nie mam na to dowodów, ale głowę sobie daję uciąć, że Jędraszewski też jest gejem. Podobnie jak połowa biskupów i połowa kleru. W dodatku ta kanalia, obłudnik i hipokryta doskonale wie, który z jego purpurowych koleżków w Episkopacie jest homoseksualistą, a który nim nie jest. Spotyka się z tymi swoimi kolegami-gejami, obściskuje się z nimi, je z nimi posiłki, modli się… A potem wali homilię, w której porównuje innych gejów do… bolszewików! I w jego ślady idą jego podwładni. Jakiś zwykły ksiądz mówi w kazaniu, że "seks gejowski działa tak, jakby tłok silnika zamiast w cylindrze poruszał się w rurze wydechowej". Tylko dlaczego, gdy bardzo obrazowo opisuje każdy ruch tego „tłoka”, sam ma wypieki na ryju?!

I nie inaczej jest wśród prawicowych polityków-gejów, a symbolem takiego totalnego zakłamania i hipokryzji stał się Kanthak. Ten zagorzały wróg osób LGBT sam swego czasu proponował innemu facetowi seks oralny. A jak pojechał na wycieczkę do Los Angeles, to zamiast pójść do Muzeum Historii Naturalnej lub podziwiać Golden Gate, poleciał w te pędy do gejowskiej dzielnicy Castro, by zobaczyć, jak funkcjonuje tamtejszy „rynek mięsa”…

[CC] Jacek Nikodem

O gejach, którzy mszczą się na gejach

Zespół Hoovera – obsesyjna wrogość do ludzi z powodu ich seksualizmu, u osoby przyjmującej na siebie rolę wzorca doskonałości i dbającego o moralną czystość kraju, a przy tym starannie ukrywającej własną seksualność. Własna dewiacyjność łączy się z poświęceniem innych dla zadośćuczynienia własnym żądaniom. Zespół ten występuje wyjątkowo często wśród polityków i duchownych.

HOOVER. Nazwa zespołu wiąże się z osobą J. E. Hoovera (1895-1972), który przez niemal 50 lat(!) był dyrektorem FBI i który przez całe dekady skupiał w swoim ręku władzę niemal nieograniczoną. Było to możliwe dzięki słynnemu „archiwum Hoovera”, w którym zgromadził on dziesiątki tysięcy kompromitujących materiałów na wszystkich najważniejszych polityków i przedstawicieli życia publicznego w USA, z Johnem Kennedym (Robertem też), Trumanem, Nixonem i Martinem Lutherem Kingiem włącznie. W zdecydowanej większości te całe stosy „kwitów” dotyczyły sfery obyczajowej prominentnych osób, a nie ich działalności publicznej. Bo Hoover, jeszcze bardziej niż ludzi o poglądach lewicowych, zwalczał homoseksualizm, prostytucję, pornografię, transwestytyzm itp. I w tym głównie celu gromadził dane o życiu seksualnym obywateli oraz wykorzystywał te informacje w walce politycznej. Wiele jego antygejowskich działań i wypowiedzi, choć minął już szmat czasu, do dziś pozostaje „klasyką” homofobii. Ten zawzięty wróg homoseksualistów i pornografii sam był jednak gejem uzależnionym od pornografii, a także transwestytą… Tajemnicą poliszynela była bliska relacja, jaka łączył go z jego wieloletnim podwładnym w FBI Tolsonem. Wraz z R. Cohnem organizowali orgie seksualne, w czasie których Hoover m.in. przebierał się w sukienki. Zaś już po śmierci Hoovera na jaw wyszło jego wręcz chorobliwe zamiłowanie do pornografii - zgromadził jeden z największych jej zbiorów na świecie.

Cohn, ultrakonserwatywny prawnik, był gejem i jednocześnie prawdziwym guru wszystkich amerykańskich homofobów oraz ikoną obyczajowego zakłamania. Twierdził, że wierzy w tradycyjne wartości, a szczęściu Ameryki najbardziej zagrażają prawa gejów oraz ich seksualne rytuały, które nazywał "kryminalnymi dewiacjami, a może nawet praktykami satanistycznymi". Ale sam mieszkał z dwoma facetami w Provincetown - najsłynniejszym gejowskim kurorcie. Z kolei republikański polityk Wes Goodman, działacz anty-LGBT z Ohio, „sumienie ruchu konserwatywnego”, dbający o wartości rodzinne i chodzący na marsze życia, został (2017r.) przyłapany we własnym biurze(!) na seksie z mężczyzną. Inny gagatek, ewangelicki pastor Ted Haggard, który prowadził nienawistną walkę z osobami nieheteronormatywnymi, został wyoutowany (2006r.) przez mężczyznę, z którym co miesiąc spotykał się, płacąc mu za seks. Itd., itd…

PODOBIEŃSTWA. Hoover nie był więc żadnym wyjątkiem. Wyjątkiem nie jest również Kaczyński. Zdaniem seksuologów nie ma nic szokującego w tym, że właśnie chrześcijańscy konserwatyści, silnie akcentujący swoją religijność i przywiązanie do „wartości tradycyjnych i rodzinnych” oraz zawzięcie zwalczający osoby LGBT, sami są gejami. Przeciwnie, jest to pod wieloma względami zachowanie typowe, wręcz klasyka! Hoovera, Kaczyńskiego, Goodmana i wielu innych prawicowych polityków, będących homoseksualistami i jednocześnie zwalczających innych homoseksualistów, łączy jeszcze jedno… I to jest właśnie najgorsze. Oni sprawowali lub sprawują władzę na milionami ludzi i narzucają tym milionom swoje homofobiczne fobie. Ta władza umożliwia im dyskryminowanie i krzywdzenie osób LGBT i tworzenie całego systemu represji. A Kaczyński dodatkowo uczynił nienawiść do osób LGBT metodą walki politycznej i konsolidacji swoich zwolenników. Ale o tym za chwilę…

Szokować może liczba analogii w życiorysach, mentalności oraz cechach charakteru Hoovera i Kaczyńskiego… Obaj ukończyli studia prawnicze. Obaj w młodości cierpieli na brak zainteresowania ze strony płci pięknej i prawdopodobnie przeżyli zawody miłosne. Obaj pierwszą swoją pracę podjęli w bibliotece. Byli egoistami egotykami i megalomanami, mieli potężny przerost własnego „ego”, przez całe swoje życia dążyli po trupach do wielkiej władzy i swój cel osiągnęli. Obaj obsesyjnie bali się utraty tej władzy i niszczyli tych swoich współpracowników, którzy mogli w przyszłości zagrozić ich pozycji. Byli bardzo nieufni, wietrzyli wszędzie wrogów i spiski. Obaj nie chcieli przyjmować do wiadomości złych informacji, otaczali się wyłącznie pochlebcami, uważali się za geniuszy i ludzi nieomylnych. I obaj bez najmniejszych skrupułów przerzucali własną winę za błędy na innych.

Hoover był szowinistą i rasistą, nienawidził mniejszości etnicznych, gardził Latynosami i „czarnuchami”, Włochami i Irlandczykami. Afiszował się ze swoim antykomunizmem i ultraprawicowymi poglądami, które narzucał swojemu najbliższemu otoczeniu. Na każdym kroku manifestował swoją religijność i przywiązanie do tradycyjnego modelu rodziny oraz „tradycyjnych amerykańskich wartości”. Pozował na wielkiego obrońcę demokracji i swobód obywatelskich, co nie przeszkodziło mu objąć inwigilacją ok. 15-20% amerykańskiego społeczeństwa! Biorąc pod uwagę niedoskonałość ówczesnych środków i technik inwigilacji było to osiągnięcie nie lada... To Hoover zapoczątkował w latach 50. XXw. „polowanie na czarownice” w USA. „Zwierzyną” byli nie tylko ludzie o poglądach komunistycznych, ale także John Lennon, Malcolm X, Muhammad Ali, imigranci, uchodźcy z Kuby, znani aktorzy i naukowcy… A Kaczyński zapoczątkował „polowanie na czarownice” u nas, najpierw na uchodźców muzułmańskich (2016), a potem na sędziów, nauczycieli, lekarzy, przedsiębiorców i osoby LGBT, „lewaków”, wreszcie na polskie kobiety…

Hoover też nigdy się nie ożenił. Mało tego, nigdy nie potwierdzono jego jakiegoś choćby przelotnego związku z kobietą, choć znał ich setki. Hoover, identycznie jak Kaczyński, przez większą część życia mieszkał ze swoją mamusią. Przestał z nią mieszkać nie dlatego, że się od mamusi wyprowadził, tylko dlatego, że to mamusia się wyprowadziła, na cmentarz. Mamusia w ich wzajemnych stosunkach pełniła taką rolę, jaką Hoover pełnił w FBI. Była władczynią absolutną, nie znoszącą sprzeciwu, sprawującą kontrolę nad życiem prywatnym 40-letniego synalka i starannie dobierająca mu towarzystwo. Czyli dokładnie tak, jak u Jarka. Efekt był taki, że Edgarek, choć niepodzielnie władał jedną z najpotężniejszych instytucji i nawet kolejnym prezydentom USA potrafił narzucać swoją wolę, miał problemy z prozaicznymi, codziennymi czynnościami. Ubrania wybierała mu matka, a jedzenie kupowała i przygotowywała gosposia. Podobno nie miał nawet prawa jazdy, co w amerykańskim społeczeństwie, mającym prawdziwego świra na punkcie motoryzacji, wydaje się wręcz niewiarygodne…

Brzmi to jak ponury żart… Dwóch żadnych władzy autokratów, starych homoseksualistów, bezdzietnych kawalerów stroniących od kobiet, z których co najmniej jeden (drugi zapewne też) mógł funkcjonować nawet bez jedzenia i picia, ale nie bez pornografii, w zupełnie różnych czasach oraz realiach odniosło sukces i potrafiło stworzyć mity swojej nieskazitelności oraz czystości moralnej. Sami siebie mianowali symbolami wartości tradycyjnych, narzucili swoje poglądy milionom ludzi i zorganizowali prawdziwe krucjaty przeciwko mniejszościom seksualnym, ale także swoim rodakom o odmiennych poglądach politycznych.

TRZECI BLIŹNIAK. No i trzeci „bohater” dzisiejszego tekstu. Czołowy narodowo-chrześcijański polityk węgierski Jozsef Szajer, też prawnik z wykształcenia. Homofob, od wielu lat bezwzględnie zwalczający osoby LGBT, także znany jako żarliwy obrońca tzw. wartości rodzinnych i chrześcijańskich. To on właśnie był autorem szeregu ustaw i zmian w węgierskiej konstytucji wymierzonych bezpośrednio w mniejszości seksualne. To nie Orban (jak się powszechnie sądzi), ale właśnie Szajer, jako jeden z czołowych ideologów partii Fidesz, rozpętał kampanię wymierzoną w uchodźców z krajów muzułmańskich, mających stanowić rzekomo zagrożenie dla przeważnie katolickiej ludności Węgier. I to Szajer, choć eurodeputowany, był antyunijnym „jastrzębiem” i zwolennikiem ciągłej wojny z Brukselą. Wszystko, co Kaczyński i Ziobro zrobili u nas w ostatnich 3-4 latach, byśmy stali się „czarną owcą” w Unii, Szajer i Orban zrobili dużo wcześniej na Węgrzech. Ale głównym wrogiem państwa, którego należy zwalczać wszelkimi możliwymi sposobami, były, zdaniem Szajera, osoby LGBT oraz wszelkiej maści „lewacy”. Skądś to znamy, prawda?

No i przyszło wielkie „bum”… Człowiek, który chciał gejów i lesbijki palić na stosach, a ich prawa zrównać z prawami psów i kotów, sam został przyłapany na udziale w homoorgii w Brukseli. Z której próbował się ewakuować po słynnej rynnie, zdzierając sobie przy tym do krwi swoje „klejnoty”. Nie było to przypadkowe, kameralne i romantyczne spotkanie kilku gejów w celu sprawienia sobie oralno-analnej przyjemności. W orgii brało udział 25 chłopa, w większość naćpanych, roznegliżowanych, a także poprzebieranych np. w damską bieliznę a’la filmy porno. Takich homoorgii było wcześniej wiele. Belgijska policja wkroczyła nie dlatego, że uprawiali seks mega grupowy i nawet nie dlatego, że jak odkurzacze wciągali kokę, tylko dlatego, że tym razem robili to w czasie pandemii i łamali tym samym zakazy sanitarne.

Z Szajerem sytuacja był nieco podobna, jak z Hooverem i Kaczyńskim. Niby Węgrzy przeżyli potężny szok, gdy dotarły do nich relacje z brukselskiej orgii, ale już dużo wcześniej preferencje seksualne Szajera dla wielu jego rodaków nie były żadną tajemnicą! Skoro ja, choć przecież nie interesuję się jakoś specjalnie Węgrami, wiem o tym już od dawna (o homoseksualiźmie Szajera pisał w Polsce m.in. hungarysta Dominik Hejj), to tym bardziej wiedzą o tym Madziarzy. Bo Szajer do niedawna znaczył na Węgrzech więcej, niż cały zasrany Komitet Polityczny PIS znaczy w Polsce. Był jednym z założycieli Fideszu, nazywano go „architektem węgierskiego autorytaryzmu” i „chrześcijańskim sumieniem” lub „ideologicznym mózgiem” swojej partii. Orban był tylko wykonawcą tego, co wymyślił Szajer… Jego zaś żona przez lata była szefową węgierskiej KRS, a następnie członkiem Sądu Konstytucyjnego (to odpowiednik naszego TK). I to jest chyba jedyna rzecz, która Szajera różni od Hoovera i Kaczyńskiego… Ma żonę i córkę.

Seksuolodzy i psycholodzy są zgodni, że u podstaw Zespołu Hoovera leży wstyd z powodu własnego homoseksualizmu, nieumiejętność pogodzenia się tym faktem. Kaczyński na pewno, a Szajer prawie na pewno, chciałby być osobą heteroseksualną. Ale nimi nie są i jest to dla nich powód do wielkiej frustracji, ale także brania swoistego odwetu na innych homoseksualistach. „To patologiczny mechanizm, w którym brak akceptacji dla siebie jako geja i traktowanie siebie jako grzesznika, tęczowej zarazy i zboczeńca doprowadza do tego, że zaczyna się występować nie tylko przeciwko sobie, ale też całej grupie podobnych osób. Im więcej jest w takiej osobie frustracji, tym większa siła i determinacja do realizacji nienawistnych myśli”.

Nie mniej ważny jest paniczny strach przed ujawnieniem ich orientacji seksualnej. Ujawnienie homoseksualizmu polityka chrześcijańsko-konserwatywnego to jego śmierć polityczna. Sami są sobie winni, bo to oni stworzyli wzorzec „prawdziwego samca i patrioty”: heteroseksualnego, prorodzinnego, głęboko religijnego, nienawidzącego wszystkich, którzy się z tego wzorca wyłamują. Chorobliwa nienawiść i nieuzasadniona agresja w stosunku do mniejszości seksualnych ma odwracać uwagę od seksualności tych „stróżów moralności”, stanowić swoistą zasłonę dymną, ich alibi. No bo czy ktoś tak otwarcie i zaciekle atakujący lub wyszydzający osoby LGBT, sam może być osobą LGBT?! W żadnym wypadku! Nie tylko następuje odwrócenie od siebie uwagi, ale także jednoczenie setek tysięcy własnych wyznawców wokół haseł walki z „tęczową zarazą”, zagrażającą rzekomo zarówno katolicyzmowi, jak i typowej rodzinie, prawidłowej prokreacji, wychowywaniu dzieci itd.

No i Kaczyński doczekał się w Polsce całego grona naśladowców. To on ich włączył do tej swojej „krucjaty”. Nie przypominam sobie, by 10-15 lat temu hierarchowie kościelni tak zaciekle atakowali homoseksualistów. Ale skoro PIS opiera swoją politykę i władzę na hasłach walki z LGBT, to kościół katolicki nie mógł pozostać w tyle. I dziś więcej czasu poświęca wojnie z osobami LGBT, niż krzewieniu wiary w społeczeństwie. Nie mam na to dowodów, ale głowę sobie daję uciąć, że Jędraszewski też jest gejem. Podobnie jak połowa biskupów i połowa kleru. W dodatku ta kanalia, obłudnik i hipokryta doskonale wie, który z jego purpurowych koleżków w Episkopacie jest homoseksualistą, a który nim nie jest. Spotyka się z tymi swoimi kolegami-gejami, obściskuje się z nimi, je z nimi posiłki, modli się… A potem wali homilię, w której porównuje innych gejów do… bolszewików! I w jego ślady idą jego podwładni. Jakiś zwykły ksiądz mówi w kazaniu, że "seks gejowski działa tak, jakby tłok silnika zamiast w cylindrze poruszał się w rurze wydechowej". Tylko dlaczego, gdy bardzo obrazowo opisuje każdy ruch tego „tłoka”, sam ma wypieki na ryju?!

I nie inaczej jest wśród prawicowych polityków-gejów, a symbolem takiego totalnego zakłamania i hipokryzji stał się Kanthak. Ten zagorzały wróg osób LGBT sam swego czasu proponował innemu facetowi seks oralny. A jak pojechał na wycieczkę do Los Angeles, to zamiast pójść do Muzeum Historii Naturalnej lub podziwiać Golden Gate, poleciał w te pędy do gejowskiej dzielnicy Castro, by zobaczyć, jak funkcjonuje tamtejszy „rynek mięsa”…

[CC] Jacek Nikodem
(638/05-12-2022)

Pobierz PDF Wydrukuj