PARAFIANIE. Dziś zacznę dość nietypowo... Ksiądz Stanisław Konik, proboszcz parafii Domostawy (woj. podkarpackie) został oskarżony przez swoich parafian o to, że odchodząc na emeryturę przelał 2 mln zł z konta kościelnego na własne konto. Czyli że przywłaszczył sobie dwie „duże bańki". Kilka tygodni temu informowały o tym wydarzeniu niektóre niezależne media. Przy okazji awantury o te całkiem spore pieniądze wyszły jednak na jaw fakty, które normalnemu człowiekowi też jeżą włos na głowie. Okazało się bowiem, że zanim ów klecha postanowił udać się na zasłużoną kościelną emeryturę, przez wiele, wiele lat "strzygł" swoje parafialne owieczki gdzie tylko się dało i kiedy się dało. Tak już nasz klecha miał, że lubił golić wiernych, a kuria mu w tym nie przeszkadzała... Każdy pracujący musiał płacić 100 złotych na kościół. Jeśli rodziny nie było stać, proboszcz zapisywał w swoim kajeciku dług. Jeśli go nie spłacili, nie dopuścił do komunii, nie pochował ani nie ochrzcił. Proboszcz wymagał uregulowania "należności" nawet wtedy, gdy ktoś prosił go o pochówek zmarłego właśnie bliskiego. Ksiądz miał odpowiedzieć jednemu z parafian, że nie zrobi nic, dopóki nie zobaczy w kartotece, ile jest dłużny.
Do tego dochodziły dodatkowe "opłaty", np. koperta na kolędę. Ksiądz nie robił wyjątków nawet dla uboższych rodzin. Gdy ktoś nie płacił, miał "dług". A ten, jeśli nie został uregulowany, wykluczał z sakramentów. Za pieniądze można było u niego wszystko załatwić. Płaciło się za wydanie każdego dokumentu i za każdą posługę.... Pieniądze parafianie przekazywali księdzu Konikowi do ręki lub w kopertach podpisanych imieniem i nazwiskiem. Każda wpłata była skrzętnie odnotowywana w zeszycie "wpłat i długów". Ksiądz, który chodził podobno po wsi "jak komornik", wszystkim wiernym mówił, że zbiera pieniądze na remont kościoła i spłatę długów parafii, chociaż dostał kilkakrotnie dotacje na te cele. Na spłatę wierzytelności poszły podobno pieniądze ze spieniężenia parafialnej działki (pod budowę drogi S19). Proboszcz ją sprzedał, ale myśmy pieniędzy nie widzieli (...) Mówił, że 240 tysięcy złotych, ale spłacił długi parafialne. Ksiądz wciąż wspominał o "długach nie wiadomo skąd" - powiedziała jedna z przepytywanych kobiet.
Proboszcz miał zresztą własną drukarnię, w której wydawał książki. Ma również do dziś 1,5 ha pola aronii, malin i borówek. Gdy już wybuchła afera tłumaczył, że to właśnie na tych dodatkowych zajęciach dorobił się majątku. Twierdzi również, że gdy zaczął przymierzać się do emerytury wpłacił swoje pieniądze na konto parafii, by kupić dla parafialnej wspólnoty 4-letnie obligacje skarbowe. Ponieważ zakup okazał się rzekomo niemożliwy, więc przelał te 2 mln zł z powrotem na swoje konto. Ale obecnie już nikt w parafii nie wierzy ani w zapewnienia o chęć kupienia obligacji dla kościoła, ani w pokrętne tłumaczenia okoliczności przelewania forsy z jednego konta na drugie i z powrotem. Wszyscy już aż za dobrze poznali chciwość swojego dusz-pasterza, który dziś na zarzuty, że najzwyczajniej łupił swoich wiernych, odpowiada: "Trzeba było wzajemnie się dyscyplinować, żeby stworzyć bazę materialną parafii"... Efekt tego "dyscyplinowania" był taki, że wierni przez wiele lat płacili księdzu nienależną mu daninę/haracz. Parafia, jak miała długi, tak ma je nadal. A klecha, ślubujący kiedyś życie w ubóstwie oraz skromności i bezinteresowne służenie swoim wiernym, ma na koncie 2 mln zł, przyzwoitą kościelną emeryturę i stały dochód z plantacji aronii oraz malin.
Zastanawiacie się pewnie, po jaką cholerę ja Wam opowiadam o jakimś chciwym wyłudzaczu i złodzieju w sutannie oraz jego przygłupich, naiwnych parafialnych owieczkach. Przecież podobne zachowania kleru katolickiego i ślepe poddaństwo wiernych, choć może nie tak drastyczne, to w wielu regionach kraju niemal standard. No i właśnie dlatego, że jest to u nas od wielu lat standard, opisałem tę sytuację. Bo kampania wyborcza PIS będzie skierowana wyłącznie do takich ludzi, jak ci parafianie z Domostawów! Tylko do nich! Wiele razy czytałem na Facebooku rozpaczliwe i pełne niedowierzania pytanie: jak to możliwe, że po tym wszystkim, co Kaczyński i PIS zrobili złego w Polsce, po tej całkowitej dewastacji państwa, poparcie dla nich nadal oscyluje w okolicach 30%? Opisana sytuacja jest odpowiedzią na to pytanie. A jak to możliwe, że w XXI wieku, w środku Europy, w państwie będącym członkiem UE i NATO, w dobie wszechobecnego Internetu i nieograniczonych możliwości podróżowania po świecie, dorośli ludzie bez szemrania płacą księdzu katolickiemu typową daninę (podatek?) tylko dlatego, że mieszkają na terenie jego parafii i mają jakąś pracę?! Przecież gdyby nie wyszło na jaw to przywłaszczenie przez tego klechę parafialnych 2 mln zł, to opisane przeze mnie wymuszanie pieniędzy od wiernych trwałoby jeszcze całe dekady... Tylko że robiłby to już następca emerytowanego proboszcza.
Przestańmy się więc w końcu dziwić, że twardy elektorat Kaczyńskiego liczy nadal ok. 4 mln ludzi. Bo ci wyborcy są jak parafianie tego proboszcza. A nawet gorzej, bo w przypadku twardego elektoratu PIS dochodzą jeszcze dodatkowe czynniki i motywacja, również zresztą wynikające z głupoty, zacofania i fanatyzmu. Dochodzi nienawiść do ludzi o innym światopoglądzie i poglądach politycznych, a już prawdziwa mega nienawiść do "platformersów", którzy swego czasu regularnie spuszczali łomot wyborczy partii Kaczyńskiego. Wyborcy PIS w ogóle nienawidzą i boją się wszystkich "innych" lub "obcych". Bo "inni" lub "obcy" są elementem głęboko im zaszczepionej wiary w to, że dookoła nich wszędzie czają się różne zagrożenia i zło (syndrom "oblężonej twierdzy"). To oczywisty efekt wielu lat kłamstw, manipulacji i zabiegów socjotechnicznych Kaczyńskiego, które były i są nadal wiernie wzorowane na metodach ideologicznej tresury obywateli w czasach Gomułki, Cyrankiewicza i Moczara. Wtedy też był śmiertelny wróg zewnętrzny - podstępny, złowieszczy, imperialistyczny Zachód, a szczególnie „niemiecki rewizjonizm”, pałający żądzą rewanżu za przegraną wojnę. Teraz jest Unia, no i znów najgorsi w niej są ci wredni Niemcy. I wtedy byli jednak także wrogowie wewnętrzni: kułacy, "prywaciarze", zgniła inteligencja, imperialistyczni agenci, a potem jeszcze „syjoniści”. Zaś w "państwie PIS" jest opozycja i jej zwolennicy, sędziowie, elity intelektualne i artystyczne, nauczyciele, lekarze, osoby LGBT etc., etc.
Pod wieloma względami i ci dymani przez swojego proboszcza wierni, i „twardzi” wyborcy Kaczyńskiego mają mentalność 10-latków. Przestańmy więc raz na zawsze traktować ich jak normalnych, dorosłych ludzi, z którymi można prowadzić jakąś polityczną dyskusję. Przestańmy zawracać sobie głowę oświecaniem ich i nawracaniem, bo szkoda na to naszego czasu oraz nerwów. Ich ślepa, fanatyczna i zupełnie bezkrytyczna wiara w Kaczyńskiego i PIS umrze dopiero w chwili śmierci Kaczyńskiego i jego partii! Czyli za 2-3 lata… Na razie dużo skuteczniejszym sposobem na doprowadzenie ich do furii, niż np. dyskusja o Konstytucji lub praworządności, jest szyderczy uśmiech, narysowanie im kółka na czole lub niewinne pytanie: "co tam słychać u waszego pierd*lniętego Prezesa?". Lub pytanie: co PIS-owi zawiniła Odra, że musieli ją aż uśmiercić? Gdy przyjdzie wkrótce czas, że taki jeden z drugim wielbiciel Kaczyńskiego dostanie rachunki za czynsz i media 2 razy wyższe, niż ma emerytury, to może zacznie mu we łbie świtać, iż jednak nie wszystko w naszym państwie jest tak cudowne, jak mu wmawia Prezes, Cep lub "kurwizja". Ale to nie jest nasz problem, tylko Kaczyńskiego. Naszym zadaniem nie jest tych ludzi nawracać lub oświecać! Łatwiej jest przekonać do głosowania na opozycję 10 osób niezdecydowanych, niż nawrócić 1 PIS-owskiego oszołoma. My musimy "tylko" tych PIS-owskich oszołomów odizolować, odciąć od reszty społeczeństwa! Ich oraz szerzoną przez nich propagandę.
KAMPANIA. Już dziś można w ogólnych zarysach nakreślić, wokół jakich tematów będzie się toczyć kampania PIS. Pisałem ostatnio, że chwalić się nie będą mieli specjalnie czym. Chyba tylko rozdawaniem pieniędzy na zapobieżenie efektom galopującego wzrostu cen, wszelkimi dopłatami, rekompensatami, ulgami i dodatkowymi emeryturami. Tyle, że ostatnio ten temat stał się dla Nowogrodzkiej dość ryzykowny, "obosieczny". Bo po trwającym u nas od roku "cyrku inflacyjnym" prawie wszyscy są już na dziś tyle wyedukowani ekonomicznie, iż wiedzą, że rozdawnictwo pieniędzy jest najlepszym sposobem właśnie na podwyższanie inflacji. Prawie wszyscy wiedzą również, że rosnąca inflacja do pewnego momentu była przez rząd PIS mile widziana i Glapiński oraz RPP stawali wręcz na głowie, by była ona jak najwyższa. Tyle, że przesadzili, no i nie przewidzieli wojny w Ukrainie oraz histerii z surowcami energetycznymi. Więc dziś, gdy ktoś z PIS mówi o dopłatach lub rekompensatach, od razu w tle pojawia się wielki napis "WIĘKSZA INFLACJA".
Emeryt cieszyłby się jak dziecko z 13 i 14 emerytury, gdyby nie to, że rząd PIS zabrał mu 11 i 12 emeryturę, tylko że tym rząd już się nie pochwalił. W rzeczywistości PIS zabrał mu również 9 i 10 emeryturę i tym też się nie pochwalił. Emeryci nie kupują bowiem lokomotyw, turbin wiatrowych ani tankowców, których ceny zmieniły się minimalnie. Te artykuły i usługi, za które emeryci muszą płacić dzień w dzień, podrożały zaś znacznie więcej, niż te 17% oficjalnej inflacji. Zresztą dodatkowe 13 i 14 emerytura to po ok. 1 tys. zł. A każda "połknięta" przez inflację normalna emerytura to mogło być 2 tys. zł, i 3 tys. zł i np. 4 tys. zł. Są więc tacy, którzy dostali wprawdzie dodatkowe 2 tys. zł, ale stracili 4-6 tys. zł. I wcale nie mam tu na myśli tych seniorów pobierających bardzo wysokie świadczenia, bo oni nie tylko stracą rocznie dużo więcej, niż te 4-6 tys. zł, ale jeszcze na dokładkę w ogóle nie zobaczą żadnych dodatkowych emerytur.
INFLACJA. I to właśnie inflacja będzie jednym z wiodących motywów kampanii Kaczyńskiego. Ale nie inflacja jako taka, tylko zrzucanie winy za wysoką inflację na innych: Putina, Brukselę, pandemię, ceny obcych walut i surowców itd., itd. Każdy kozioł ofiarny będzie dobry, byle tylko był spoza PIS. Oni będą dosłownie wyłazić ze skóry, by przede wszystkim Polacy nie łączyli tematu galopujących cen z ich rządami. Robią to zresztą już od miesięcy, konsekwentnie i na każdym kroku! Jeśli dziś jakiś PIS-dzielec publicznie wypowiada słowo "inflacja", to natychmiast z naciskiem dodaje "zaimportowana", „pochodząca ze wschodu”, "spowodowana przez wojnę", "putinflacja"... Żeby nie było żadnych niedomówień, kto jest winny. Normalny Polak, gdy mówi o wzroście cen, używa słowa "inflacja". Ale wszyscy PIS-owcy już dawno dostali z partyjnej "centrali" surowy prikaz, że jeśli już zostaną zmuszeni do wypowiadania się nt. galopującego wzrostu cen, to ważniejsze od tematu samej inflacji jest to, by BEZWZGLĘDNIE ZAZNACZYĆ, że inflację spowodowały czynniki zewnętrzne i PIS nie ma z nią nic wspólnego! Tymczasem w styczniu, gdy Putin dopiero szykował się do napaści na Ukrainę, inflacja w Polsce wynosiła 8,9% i była najwyższa w Europie! I ekonomiści zgodnie prognozowali, że będzie rosnąć nadal, bo Glapiński spóźnił się 6 miesięcy z podnoszeniem stóp procentowych, a w ekonomii 6 miesięcy to cała wieczność. W państwach zachodnich inflacja była wtedy na poziomie 1-2%. I ta różnica 7-8% jest widoczna także teraz. Niemcy mają dziś najwyższą od 70 lat inflację. Ale jest to „tylko” 10%. A już Francuzi mieszczą się w 6-7%. Tak więc to PIS do spółki z Glapińskim są winni tego naszego koszmaru cenowego. Putin zwiększył naszą inflację, ale to nie on ją spowodował. Przez najbliższy rok PIS-owcy będą bardzo się starać, byśmy o ich winie zapomnieli. Albo, jeśli Polacy nie zdołają zapomnieć, by przynajmniej o tym głośno nie mówili. No więc my musimy nie tylko o tym mówić i oskarżać, ale wręcz wrzeszczeć i pokazywać winnych palcem.
WĘGIEL. Identycznie będzie z problemem braku węgla oraz kosmicznych cen surowców energetycznych. PIS wie, że od tych tematów nie ucieknie. Jeśli chodzi o węgiel to ich wina jest oczywista i wyłączna. Jeśli chodzi o ceny energii to decydująca. Bo to oni (rząd Szydłowej) w 2016r. zablokowali rozwój energetyki wiatrowej i wciąż są wrogo nastawieni do OZE. To nie Putin wstrzymał dostawy węgla do Polski, tylko PIS, bardzo z siebie dumny, nałożył embargo na rosyjski węgiel, zanim jeszcze w ogóle zaczęli szukać jakichś innych źródeł jego dostaw. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że zapewnienia o tym, iż Polacy palą w piecach polskim węglem, to bajeczka dla naiwnych. Polska rzeczywiści węglem stoi. Tyle, że od 2017r. był to głównie ruski węgiel. Miliony Polaków właśnie się o tym wszystkim przekonują na własnej skórze. Ale PIS-owcy od miesięcy starają się odwrócić kota gonem i całą winę za problemy z węglem, cenami prądu i gazu przerzucić na Putina oraz politykę klimatyczną Brukseli. A teraz przyszykowali "węglową pułapkę" na samorządy (czyli opozycję), próbując właśnie na nie przerzucić obowiązek zaopatrzenia ludności w węgiel. Ten węgiel, którego nie ma z winy rządu PIS! Czyli chcą przerzucić na samorządy odpowiedzialność za brak węgla, o czym będę pisać w następnym artykule. A w kampanii wyborczej PIS-owcy będą jeszcze bardziej bezwzględni, zakłamani i zdeterminowani, bo dodatkowo motywować ich będzie strach przed wyborczą klęską.
PIS-owcy prędzej padną trupem, niż publicznie przyznają, że ponoszą choćby minimalną winę za cały ten energetyczny burdel. Przyznawanie się do własnych błędów, niekompetencji i zaniedbań jest sprzeczne z ich naturą. Nie potrafił tego robić Prezes, nie potrafią i jego partyjni podwładni. Przerzucanie własnej winy np. na Unię lub opozycję jest natomiast całkowicie zgodne z ich naturą i w dodatku daje im podwójne korzyści. Ale gdy już będą przyparci do ściany zarzutami niekompetencji lub nieudolności, to ich staraniom o zminimalizowanie własnych win towarzyszyć będą zapewnienia, że wszyscy inni (czyli inny rząd) w ogóle nie poradziliby sobie w podobnej sytuacji! To będzie jedna z głównych osi kampanii wyborczej PIS. Nie ma żadnego przypadku w tym, że w chwili, gdy milionom Polaków zagląda w oczy widmo głodu i zimna, Kaczyński pie*doli jakieś niestworzone farmazony o ludziach wyjadających w lesie dzikom ziemniaki w czasach poprzednich rządów. Wciąż zresztą słyszymy, że gdyby rządziła teraz PO, to Tusk pewnie "haratałby w gałę", rozkładałby bezradnie ręce i mówił rodakom, że „nie ma pieniędzy”. Zaś PIS pod wodzą Prezesa zapewnił obywatelom dostawy węgla (których w rzeczywistości nie zapewnił), że obniży jego cenę do poziomu sprzed roku (bzdura), że przeciwdziała wzrostowi inflacji (nie przeciwdziała wzrostowi inflacji, tylko próbuje gasić pożary wywołane jej skutkami!), że troszczy się o obywateli (i dlatego machnął ręką na 140 mld zł z KPO) itd.
[CC] Jacek NikodemPARAFIANIE. Dziś zacznę dość nietypowo... Ksiądz Stanisław Konik, proboszcz parafii Domostawy (woj. podkarpackie) został oskarżony przez swoich parafian o to, że odchodząc na emeryturę przelał 2 mln zł z konta kościelnego na własne konto. Czyli że przywłaszczył sobie dwie „duże bańki". Kilka tygodni temu informowały o tym wydarzeniu niektóre niezależne media. Przy okazji awantury o te całkiem spore pieniądze wyszły jednak na jaw fakty, które normalnemu człowiekowi też jeżą włos na głowie. Okazało się bowiem, że zanim ów klecha postanowił udać się na zasłużoną kościelną emeryturę, przez wiele, wiele lat "strzygł" swoje parafialne owieczki gdzie tylko się dało i kiedy się dało. Tak już nasz klecha miał, że lubił golić wiernych, a kuria mu w tym nie przeszkadzała... Każdy pracujący musiał płacić 100 złotych na kościół. Jeśli rodziny nie było stać, proboszcz zapisywał w swoim kajeciku dług. Jeśli go nie spłacili, nie dopuścił do komunii, nie pochował ani nie ochrzcił. Proboszcz wymagał uregulowania "należności" nawet wtedy, gdy ktoś prosił go o pochówek zmarłego właśnie bliskiego. Ksiądz miał odpowiedzieć jednemu z parafian, że nie zrobi nic, dopóki nie zobaczy w kartotece, ile jest dłużny.
Do tego dochodziły dodatkowe "opłaty", np. koperta na kolędę. Ksiądz nie robił wyjątków nawet dla uboższych rodzin. Gdy ktoś nie płacił, miał "dług". A ten, jeśli nie został uregulowany, wykluczał z sakramentów. Za pieniądze można było u niego wszystko załatwić. Płaciło się za wydanie każdego dokumentu i za każdą posługę.... Pieniądze parafianie przekazywali księdzu Konikowi do ręki lub w kopertach podpisanych imieniem i nazwiskiem. Każda wpłata była skrzętnie odnotowywana w zeszycie "wpłat i długów". Ksiądz, który chodził podobno po wsi "jak komornik", wszystkim wiernym mówił, że zbiera pieniądze na remont kościoła i spłatę długów parafii, chociaż dostał kilkakrotnie dotacje na te cele. Na spłatę wierzytelności poszły podobno pieniądze ze spieniężenia parafialnej działki (pod budowę drogi S19). Proboszcz ją sprzedał, ale myśmy pieniędzy nie widzieli (...) Mówił, że 240 tysięcy złotych, ale spłacił długi parafialne. Ksiądz wciąż wspominał o "długach nie wiadomo skąd" - powiedziała jedna z przepytywanych kobiet.
Proboszcz miał zresztą własną drukarnię, w której wydawał książki. Ma również do dziś 1,5 ha pola aronii, malin i borówek. Gdy już wybuchła afera tłumaczył, że to właśnie na tych dodatkowych zajęciach dorobił się majątku. Twierdzi również, że gdy zaczął przymierzać się do emerytury wpłacił swoje pieniądze na konto parafii, by kupić dla parafialnej wspólnoty 4-letnie obligacje skarbowe. Ponieważ zakup okazał się rzekomo niemożliwy, więc przelał te 2 mln zł z powrotem na swoje konto. Ale obecnie już nikt w parafii nie wierzy ani w zapewnienia o chęć kupienia obligacji dla kościoła, ani w pokrętne tłumaczenia okoliczności przelewania forsy z jednego konta na drugie i z powrotem. Wszyscy już aż za dobrze poznali chciwość swojego dusz-pasterza, który dziś na zarzuty, że najzwyczajniej łupił swoich wiernych, odpowiada: "Trzeba było wzajemnie się dyscyplinować, żeby stworzyć bazę materialną parafii"... Efekt tego "dyscyplinowania" był taki, że wierni przez wiele lat płacili księdzu nienależną mu daninę/haracz. Parafia, jak miała długi, tak ma je nadal. A klecha, ślubujący kiedyś życie w ubóstwie oraz skromności i bezinteresowne służenie swoim wiernym, ma na koncie 2 mln zł, przyzwoitą kościelną emeryturę i stały dochód z plantacji aronii oraz malin.
Zastanawiacie się pewnie, po jaką cholerę ja Wam opowiadam o jakimś chciwym wyłudzaczu i złodzieju w sutannie oraz jego przygłupich, naiwnych parafialnych owieczkach. Przecież podobne zachowania kleru katolickiego i ślepe poddaństwo wiernych, choć może nie tak drastyczne, to w wielu regionach kraju niemal standard. No i właśnie dlatego, że jest to u nas od wielu lat standard, opisałem tę sytuację. Bo kampania wyborcza PIS będzie skierowana wyłącznie do takich ludzi, jak ci parafianie z Domostawów! Tylko do nich! Wiele razy czytałem na Facebooku rozpaczliwe i pełne niedowierzania pytanie: jak to możliwe, że po tym wszystkim, co Kaczyński i PIS zrobili złego w Polsce, po tej całkowitej dewastacji państwa, poparcie dla nich nadal oscyluje w okolicach 30%? Opisana sytuacja jest odpowiedzią na to pytanie. A jak to możliwe, że w XXI wieku, w środku Europy, w państwie będącym członkiem UE i NATO, w dobie wszechobecnego Internetu i nieograniczonych możliwości podróżowania po świecie, dorośli ludzie bez szemrania płacą księdzu katolickiemu typową daninę (podatek?) tylko dlatego, że mieszkają na terenie jego parafii i mają jakąś pracę?! Przecież gdyby nie wyszło na jaw to przywłaszczenie przez tego klechę parafialnych 2 mln zł, to opisane przeze mnie wymuszanie pieniędzy od wiernych trwałoby jeszcze całe dekady... Tylko że robiłby to już następca emerytowanego proboszcza.
Przestańmy się więc w końcu dziwić, że twardy elektorat Kaczyńskiego liczy nadal ok. 4 mln ludzi. Bo ci wyborcy są jak parafianie tego proboszcza. A nawet gorzej, bo w przypadku twardego elektoratu PIS dochodzą jeszcze dodatkowe czynniki i motywacja, również zresztą wynikające z głupoty, zacofania i fanatyzmu. Dochodzi nienawiść do ludzi o innym światopoglądzie i poglądach politycznych, a już prawdziwa mega nienawiść do "platformersów", którzy swego czasu regularnie spuszczali łomot wyborczy partii Kaczyńskiego. Wyborcy PIS w ogóle nienawidzą i boją się wszystkich "innych" lub "obcych". Bo "inni" lub "obcy" są elementem głęboko im zaszczepionej wiary w to, że dookoła nich wszędzie czają się różne zagrożenia i zło (syndrom "oblężonej twierdzy"). To oczywisty efekt wielu lat kłamstw, manipulacji i zabiegów socjotechnicznych Kaczyńskiego, które były i są nadal wiernie wzorowane na metodach ideologicznej tresury obywateli w czasach Gomułki, Cyrankiewicza i Moczara. Wtedy też był śmiertelny wróg zewnętrzny - podstępny, złowieszczy, imperialistyczny Zachód, a szczególnie „niemiecki rewizjonizm”, pałający żądzą rewanżu za przegraną wojnę. Teraz jest Unia, no i znów najgorsi w niej są ci wredni Niemcy. I wtedy byli jednak także wrogowie wewnętrzni: kułacy, "prywaciarze", zgniła inteligencja, imperialistyczni agenci, a potem jeszcze „syjoniści”. Zaś w "państwie PIS" jest opozycja i jej zwolennicy, sędziowie, elity intelektualne i artystyczne, nauczyciele, lekarze, osoby LGBT etc., etc.
Pod wieloma względami i ci dymani przez swojego proboszcza wierni, i „twardzi” wyborcy Kaczyńskiego mają mentalność 10-latków. Przestańmy więc raz na zawsze traktować ich jak normalnych, dorosłych ludzi, z którymi można prowadzić jakąś polityczną dyskusję. Przestańmy zawracać sobie głowę oświecaniem ich i nawracaniem, bo szkoda na to naszego czasu oraz nerwów. Ich ślepa, fanatyczna i zupełnie bezkrytyczna wiara w Kaczyńskiego i PIS umrze dopiero w chwili śmierci Kaczyńskiego i jego partii! Czyli za 2-3 lata… Na razie dużo skuteczniejszym sposobem na doprowadzenie ich do furii, niż np. dyskusja o Konstytucji lub praworządności, jest szyderczy uśmiech, narysowanie im kółka na czole lub niewinne pytanie: "co tam słychać u waszego pierd*lniętego Prezesa?". Lub pytanie: co PIS-owi zawiniła Odra, że musieli ją aż uśmiercić? Gdy przyjdzie wkrótce czas, że taki jeden z drugim wielbiciel Kaczyńskiego dostanie rachunki za czynsz i media 2 razy wyższe, niż ma emerytury, to może zacznie mu we łbie świtać, iż jednak nie wszystko w naszym państwie jest tak cudowne, jak mu wmawia Prezes, Cep lub "kurwizja". Ale to nie jest nasz problem, tylko Kaczyńskiego. Naszym zadaniem nie jest tych ludzi nawracać lub oświecać! Łatwiej jest przekonać do głosowania na opozycję 10 osób niezdecydowanych, niż nawrócić 1 PIS-owskiego oszołoma. My musimy "tylko" tych PIS-owskich oszołomów odizolować, odciąć od reszty społeczeństwa! Ich oraz szerzoną przez nich propagandę.
KAMPANIA. Już dziś można w ogólnych zarysach nakreślić, wokół jakich tematów będzie się toczyć kampania PIS. Pisałem ostatnio, że chwalić się nie będą mieli specjalnie czym. Chyba tylko rozdawaniem pieniędzy na zapobieżenie efektom galopującego wzrostu cen, wszelkimi dopłatami, rekompensatami, ulgami i dodatkowymi emeryturami. Tyle, że ostatnio ten temat stał się dla Nowogrodzkiej dość ryzykowny, "obosieczny". Bo po trwającym u nas od roku "cyrku inflacyjnym" prawie wszyscy są już na dziś tyle wyedukowani ekonomicznie, iż wiedzą, że rozdawnictwo pieniędzy jest najlepszym sposobem właśnie na podwyższanie inflacji. Prawie wszyscy wiedzą również, że rosnąca inflacja do pewnego momentu była przez rząd PIS mile widziana i Glapiński oraz RPP stawali wręcz na głowie, by była ona jak najwyższa. Tyle, że przesadzili, no i nie przewidzieli wojny w Ukrainie oraz histerii z surowcami energetycznymi. Więc dziś, gdy ktoś z PIS mówi o dopłatach lub rekompensatach, od razu w tle pojawia się wielki napis "WIĘKSZA INFLACJA".
Emeryt cieszyłby się jak dziecko z 13 i 14 emerytury, gdyby nie to, że rząd PIS zabrał mu 11 i 12 emeryturę, tylko że tym rząd już się nie pochwalił. W rzeczywistości PIS zabrał mu również 9 i 10 emeryturę i tym też się nie pochwalił. Emeryci nie kupują bowiem lokomotyw, turbin wiatrowych ani tankowców, których ceny zmieniły się minimalnie. Te artykuły i usługi, za które emeryci muszą płacić dzień w dzień, podrożały zaś znacznie więcej, niż te 17% oficjalnej inflacji. Zresztą dodatkowe 13 i 14 emerytura to po ok. 1 tys. zł. A każda "połknięta" przez inflację normalna emerytura to mogło być 2 tys. zł, i 3 tys. zł i np. 4 tys. zł. Są więc tacy, którzy dostali wprawdzie dodatkowe 2 tys. zł, ale stracili 4-6 tys. zł. I wcale nie mam tu na myśli tych seniorów pobierających bardzo wysokie świadczenia, bo oni nie tylko stracą rocznie dużo więcej, niż te 4-6 tys. zł, ale jeszcze na dokładkę w ogóle nie zobaczą żadnych dodatkowych emerytur.
INFLACJA. I to właśnie inflacja będzie jednym z wiodących motywów kampanii Kaczyńskiego. Ale nie inflacja jako taka, tylko zrzucanie winy za wysoką inflację na innych: Putina, Brukselę, pandemię, ceny obcych walut i surowców itd., itd. Każdy kozioł ofiarny będzie dobry, byle tylko był spoza PIS. Oni będą dosłownie wyłazić ze skóry, by przede wszystkim Polacy nie łączyli tematu galopujących cen z ich rządami. Robią to zresztą już od miesięcy, konsekwentnie i na każdym kroku! Jeśli dziś jakiś PIS-dzielec publicznie wypowiada słowo "inflacja", to natychmiast z naciskiem dodaje "zaimportowana", „pochodząca ze wschodu”, "spowodowana przez wojnę", "putinflacja"... Żeby nie było żadnych niedomówień, kto jest winny. Normalny Polak, gdy mówi o wzroście cen, używa słowa "inflacja". Ale wszyscy PIS-owcy już dawno dostali z partyjnej "centrali" surowy prikaz, że jeśli już zostaną zmuszeni do wypowiadania się nt. galopującego wzrostu cen, to ważniejsze od tematu samej inflacji jest to, by BEZWZGLĘDNIE ZAZNACZYĆ, że inflację spowodowały czynniki zewnętrzne i PIS nie ma z nią nic wspólnego! Tymczasem w styczniu, gdy Putin dopiero szykował się do napaści na Ukrainę, inflacja w Polsce wynosiła 8,9% i była najwyższa w Europie! I ekonomiści zgodnie prognozowali, że będzie rosnąć nadal, bo Glapiński spóźnił się 6 miesięcy z podnoszeniem stóp procentowych, a w ekonomii 6 miesięcy to cała wieczność. W państwach zachodnich inflacja była wtedy na poziomie 1-2%. I ta różnica 7-8% jest widoczna także teraz. Niemcy mają dziś najwyższą od 70 lat inflację. Ale jest to „tylko” 10%. A już Francuzi mieszczą się w 6-7%. Tak więc to PIS do spółki z Glapińskim są winni tego naszego koszmaru cenowego. Putin zwiększył naszą inflację, ale to nie on ją spowodował. Przez najbliższy rok PIS-owcy będą bardzo się starać, byśmy o ich winie zapomnieli. Albo, jeśli Polacy nie zdołają zapomnieć, by przynajmniej o tym głośno nie mówili. No więc my musimy nie tylko o tym mówić i oskarżać, ale wręcz wrzeszczeć i pokazywać winnych palcem.
WĘGIEL. Identycznie będzie z problemem braku węgla oraz kosmicznych cen surowców energetycznych. PIS wie, że od tych tematów nie ucieknie. Jeśli chodzi o węgiel to ich wina jest oczywista i wyłączna. Jeśli chodzi o ceny energii to decydująca. Bo to oni (rząd Szydłowej) w 2016r. zablokowali rozwój energetyki wiatrowej i wciąż są wrogo nastawieni do OZE. To nie Putin wstrzymał dostawy węgla do Polski, tylko PIS, bardzo z siebie dumny, nałożył embargo na rosyjski węgiel, zanim jeszcze w ogóle zaczęli szukać jakichś innych źródeł jego dostaw. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że zapewnienia o tym, iż Polacy palą w piecach polskim węglem, to bajeczka dla naiwnych. Polska rzeczywiści węglem stoi. Tyle, że od 2017r. był to głównie ruski węgiel. Miliony Polaków właśnie się o tym wszystkim przekonują na własnej skórze. Ale PIS-owcy od miesięcy starają się odwrócić kota gonem i całą winę za problemy z węglem, cenami prądu i gazu przerzucić na Putina oraz politykę klimatyczną Brukseli. A teraz przyszykowali "węglową pułapkę" na samorządy (czyli opozycję), próbując właśnie na nie przerzucić obowiązek zaopatrzenia ludności w węgiel. Ten węgiel, którego nie ma z winy rządu PIS! Czyli chcą przerzucić na samorządy odpowiedzialność za brak węgla, o czym będę pisać w następnym artykule. A w kampanii wyborczej PIS-owcy będą jeszcze bardziej bezwzględni, zakłamani i zdeterminowani, bo dodatkowo motywować ich będzie strach przed wyborczą klęską.
PIS-owcy prędzej padną trupem, niż publicznie przyznają, że ponoszą choćby minimalną winę za cały ten energetyczny burdel. Przyznawanie się do własnych błędów, niekompetencji i zaniedbań jest sprzeczne z ich naturą. Nie potrafił tego robić Prezes, nie potrafią i jego partyjni podwładni. Przerzucanie własnej winy np. na Unię lub opozycję jest natomiast całkowicie zgodne z ich naturą i w dodatku daje im podwójne korzyści. Ale gdy już będą przyparci do ściany zarzutami niekompetencji lub nieudolności, to ich staraniom o zminimalizowanie własnych win towarzyszyć będą zapewnienia, że wszyscy inni (czyli inny rząd) w ogóle nie poradziliby sobie w podobnej sytuacji! To będzie jedna z głównych osi kampanii wyborczej PIS. Nie ma żadnego przypadku w tym, że w chwili, gdy milionom Polaków zagląda w oczy widmo głodu i zimna, Kaczyński pie*doli jakieś niestworzone farmazony o ludziach wyjadających w lesie dzikom ziemniaki w czasach poprzednich rządów. Wciąż zresztą słyszymy, że gdyby rządziła teraz PO, to Tusk pewnie "haratałby w gałę", rozkładałby bezradnie ręce i mówił rodakom, że „nie ma pieniędzy”. Zaś PIS pod wodzą Prezesa zapewnił obywatelom dostawy węgla (których w rzeczywistości nie zapewnił), że obniży jego cenę do poziomu sprzed roku (bzdura), że przeciwdziała wzrostowi inflacji (nie przeciwdziała wzrostowi inflacji, tylko próbuje gasić pożary wywołane jej skutkami!), że troszczy się o obywateli (i dlatego machnął ręką na 140 mld zł z KPO) itd.
[CC] Jacek Nikodem