Informacyjna wojna totalna

Ten post miał mieć pierwotnie tytuł "Tępienie robactwa"... W takim przypadku kolejny ban byłby jednak oczywisty, więc nieco spasowałem. Ale jest to tekst o konieczności ciągłej walki z prawdziwą plagą, znacznie gorszą od szarańczy, która zawładnęła Polską i której trzeba się przeciwstawiać wszelkimi możliwymi metodami i na każdym kroku. Wielokrotnie w swoich postach podkreślałem, że z PIS-em nie walczy się tylko przy urnach wyborczych. A, niestety, takie przeświadczenie pokutuje wśród wielu z nas. Mało tego, wielu z nas już przez sam fakt, że głosują na partie opozycyjne i nie oglądają "kurwizji", uważa siebie za antyreżimową opozycję. Tymczasem to nie poglądy polityczne i nie oglądanie TVN24 decydują o tym, czy jest się opozycjonistą, tylko duża aktywność polityczna i realna działalność antyreżimowa. Gdyby to była kwestia poglądów, to u schyłku PRL-u moglibyśmy mówić o ponad 20 milionach opozycjonistów w Polsce. Tymczasem aktywnych członków opozycji demokratycznej było w czasie stanu wojennego najwyżej kilkanaście tysięcy, a w końcówce lat 80. raptem kilkaset tysięcy. Dziś nie ma ich nawet połowę tego...

Już wkrótce zacznie się u nas (oczywiście zacznie się nieoficjalnie) chyba najdłuższa kampania wyborcza w historii nowożytnej Europy, a może i świata. Za rok wszyscy będziemy już rzygać politykami i polityką, nawet ci z nas, którzy się nią na co dzień pasjonują. A właśnie za rok kampania wyborcza dopiero oficjalnie wystartuje! Gdy my już będziemy mieć serdecznie dość wielomiesięcznego politycznego mordobicia, pojawią się na ogrodzeniach, murach, drzewach, witrynach i powierzchniach reklamowych setki tysięcy banerów, billboardów, plakatów i ulotek. I wtedy PIS, dziś znajdujący się w permanentnej defensywie, sięgnie po swój najmocniejszy atut... Gołym okiem będzie widać, jak kolosalną przewagę w funduszach przeznaczonych na kampanię ma Nowogrodzka nad partiami opozycyjnymi. Nie tylko przewagę w środkach, jakie ma zgromadzone na swoich kontach, ale także np. w prawdziwej rzece pieniędzy, jakie w postaci "darowizn" ludzie obdarowani przez PIS intratnymi posadami wpłacają na jego fundusz wyborczy.

Wszyscy wiemy, że jest to oczywisty haracz, jaki PIS-owcy nominaci we władzach spółek SP muszą wpłacać na konto swojej partii-dobrodzieja… Schemat jest od lat ten sam i szczególnie w partii Ziobry został dopracowany do perfekcji. Członkowie władz spółki X rewanżują się za otrzymanie od partii posad. Członkowie zarządu i rady nadzorczej spółki Y dostają olbrzymie premie z naszych podatków, choć niczym szczególnym się nie zasłużyli. A potem ich rodzice, małżonkowie, rodzeństwo lub dzieci na wyścigi lecą wpłacać wielotysięczne darowizny na fundusze wyborcze którejś partii rządzących. I nikt nie ma prawa im tego zabronić! Nikt również nie docieka, skąd rodzic (z emeryturą np. 2,5 tys. zł) lub córka będąca na utrzymaniu rodziców, wzięli nagle 50 tys. zł na tak hojną darowiznę. A nikt nie docieka, bo przecież zajmujące się tym służby skarbowe, prokuratura i organa państwowe odpowiedzialne za prawidłowość procesu wyborczego (także prawidłowość finansową) są przecież opanowane przez PIS-owców. Ziobro (oraz „dochtór” Jaki) znacznie rozszerzył grono takich darczyńców swojej partii. Ponieważ nie ma we władzach spółek SP wystarczająco dużo zaufanych ludzi, więc "zaprzyjaźnionym" właścicielom przeróżnych firm ochoczo wypłacał olbrzymie dotacje z Funduszu Sprawiedliwości, choć ich działalność nie miała kompletnie nic wspólnego z przeciwdziałaniem przestępczości lub pomocą ofiarom przestępstw. Często zresztą firmy te powstawały na kilka tygodni przed przyznaniem im wielomilionowego dofinansowania. Potem część tych otrzymanych dotacji niejako „zwracały”, ale już nie do Funduszu, tylko na konto Solidarnej Polski. Za takie „transfery” pieniędzy publicznych na własny, partyjny fundusz wyborczy Ziobro i jego kundle dostaliby w USA po 15 lat pierdla. Ale żyjemy w „państwie PIS”, a nie w USA. Ziobro sam przeciwko sobie nie rozpocznie przecież postępowania prokuratorskiego…

W ostatnich miesiącach przed wyborami dojdzie oczywiście jeszcze, również opanowane przez te kanalie do perfekcji, jeżdżenie po całej Polsce i rozdawanie „czeków” rządzonym przez ich działaczy samorządom i instytucjom, kupowanie wozów strażackich, radiowozów, wyposażenia dla szkół, szpitali lub ośrodków kultury, obietnice dofinansowania z naszych pieniędzy jakichś imprez lokalnych lub remontu drogi itd. To także miałem na myśli pisząc w ostatnim poście, że przyjdzie nam się zmierzyć nie tylko z partią Kaczyńskiego, ale z całym „państwem Kaczyńskiego”. No i oczywiście z całą jego machiną propagandową oraz hierarchią kościelną. Niemal 25% Stowarzyszenia Pedofilów Polskich (nazywanego również "Episkopatem Polski") powinno dziś zasiadać na ławie oskarżonych jako winni lub współwinni zbrodni na polskich dzieciach, tuszowania ich, niszczenia dowodów przestępstw i utrudniania prowadzenia tych nielicznych śledztw, które prokuratura Ziobry łaskawie raczyła rozpocząć. Biskupi jak zwykle staną więc murem za Kaczyńskim i zupełnie nie będą się przejmować tym, że zrażą w ten sposób do kościoła kolejne setki tysięcy wiernych. Co ich obchodzi to, co się będzie dziać z kościołem i jego wiernymi za 10-15 lat? Ich obchodzi tylko dziś sprawowana władza, pieniądze i bezpieczne dotrwanie do emerytury, a potem korzystanie z tej emerytury tak długo, jak się da.

Ostatnio kilka razy wspominałem, że sytuacja PIS-u do złudzenia zaczyna przypominać sytuację PZPR w ostatnich 2 latach komuny. Teoretycznie Kaczyński ma w ręku wszystkie instrumenty konieczne do bezproblemowego wygrania wyborów i prolongowania swoich "rządów". PZPR też je wtedy miała. PIS ma większość mediów, cały aparat władzy ze wszystkimi organami odpowiedzialnymi za organizację wyborów i decydowanie o ich prawidłowości oraz prawomocności, ma wreszcie "główkę prącia Prezesa". Ma niemal nieograniczone środki finansowe na kampanię, pochodzące właściwie w całości z naszych kieszeni. Miliony, jakie zarabia dla partii Kaczyńskiego spółka "Srebrna", to też przecież "nasze miliony". No i PIS ma dodatkowo wsparcie tego cholernego kościoła katolickiego. I tu mają lepszą sytuację, niż dawna PZPR, dla której od czasu stanu wojennego kler katolicki byli już jednym z największych wrogów.

Po upadku komuny wielu prominentnych PZPR-owców przekonywało, że to nie ich partia była winna doprowadzenia państwa niemal do ruiny. Winę zrzucali na "system", który okazał się zupełnie niewydolny, czego dowodem miało być to, że ten "system" walił sie wszędzie dookoła. Dziś mamy sytuację do złudzenia podobną. Wali sie cały system Kaczyńskiego i "państwo" przez niego stworzone. Katastrofa na Odrze udowodniła to aż nadto dobitnie i po raz juz kolejny. Upolitycznione do granic absurdu instytucje i urzędnicy-aparatczycy, miast reagować natychmiast i przynajmniej starać się zapobiec ekologicznemu kataklizmowi, nie tylko dopuścili do uśmiercenia rzeki, ale jeszcze na dokładkę chcieli zataić ten fakt przed opinią publiczną! Teraz zaś starają się za wszelką cenę zrzucić odpowiedzialność na kogokolwiek lub cokolwiek, byle samemu nie ponieść konsekwencji. I jak na razie im się to udaje o czym świadczy fakt, że czterem największym winowajcom - Gróbarczykowi, Witkowskiemu, Moskwie i Ozdobie - nawet włos nie spadł z głowy. Choć ich działania (a właściwie kompletny brak działań i zatajanie faktów) można określić jednym słowem - sabotaż. Podobnie jak brak działań aż 4 wojewodów, oczywiście też PIS-dzielców.

Wali się system i "państwo" Kaczyńskiego, ale PIS nadal ma (pozornie) wszystkie atuty w ręku, aby utrzymać się przy władzy. A jednak tę władzę straci. Toczka w toczkę tak, jak komuna w 1989r. PZPR-owcy też myśleli, że w czerwcu 1989r. wygrają wybory. PIS przegra z kretesem, bo podobnie jak w 1989r. przeciwko ich władzy jest już nie tylko większość społeczeństwa, szybko ubożejącego i widzącego, że wszystko w Polsce zaczyna zamieniać się w ruinę, ale przede wszystkim ekonomia. Komunę też załatwiła ekonomia. Polacy ekonomii tylko wtedy pomogli... Podobnie jak pomogli ekonomii Czesi, Niemcy z DDR-u, Rumuni itd. Już dziś, choć ekonomia dopiero wkracza na scenę, PIS ma poparcie zaledwie ok. 20% dorosłych obywateli. A nie żadnych 30-35%, jak przyjęło się uważać! Te 4-5 milionów ich wiernych wyborców to 20% Polaków mających prawa wyborcze. A ponieważ nie ma co się spodziewać jakiegoś znaczącego przepływu elektoratu od jednej partii do innej, więc znów szczególnego znaczenia nabiera postawa tych 40% Polaków, którzy w ogóle nie chodzą do urn. Odsuniemy Kaczyńskiego od władzy także bez ich pomocy. Ale chodzi nie tylko o odsunięcie PIS od władzy, ale o zmiażdżenie ich w wyborach. I choćby dlatego nie możemy liczyć tylko na siebie i ekonomię… Potrzebujemy choć części z tych 40% biernych politycznie i wyborczo Polaków. A zdobyć ich poparcie możemy praktycznie tylko dzięki naszej działalności informacyjnej.

Nasza walka z PIS-em jest właściwie walką wyłącznie w dziedzinie informacji. In-for-ma-cji! Masowe protesty uliczne można policzyć na palcach rąk, zresztą ich masowość i skuteczność jest widoczna tylko wtedy, gdy mamy jakiś ściśle określony, ważny powód wyjścia na ulice, czy to w obronie sądów, czy prawa do aborcji lub TVN-u. Tylko wtedy potrafimy się jako tako zmobilizować i zorganizować, choć też nie w takiej liczbie, jakiej byśmy pragnęli. W Waszych komentarzach setki razy czytałem apele o wyjście na ulice, ale to nie wina bierności lub przypadku, że politycy opozycji do takich protestów nie nawołują. Oni mają świadomość olbrzymiego ryzyka totalnej klapy frekwencyjnej, którą PIS-owska propaganda błyskawicznie by wykorzystała. Ile można by obecnie, tylko pod hasłami w rodzaju "Precz z dyktaturą!" lub "Wolność i demokracja!", zorganizować kilkusettysięcznych demonstracji w Warszawie?! Może jedną w ciągu roku! Ilu ludzi w Polsce wzięłoby udział w takim proteście przy założeniu, że odbywałby się on w kilkudziesięciu miastach? Najwyżej 300-500 tysięcy! To tyle, co nic. A gdyby demonstracje miały być organizowane cyklicznie (np. co kwartał), to frekwencja na nich jeszcze by sukcesywnie malała. A to dlatego, bo widać by było wyraźnie brak jakichkolwiek efektów tych protestów. Jeśli ktoś myśli, że Kaczyński na widok nawet miliona demonstrantów uderzy się w pierś, przeprosi i pokornie odda władzę lub choć o jotę zmieni swoją politykę niszczenia państwa demokracji, to jest w błędzie. Podczas demonstracji Strajku Kobiet w 2020r. na Nowogrodzkiej zapanowała prawdziwa panika. Ale nie ustąpili, przeczekali wybuch wściekłości oraz niezwykłą aktywność setek tysięcy kobiet. I osiągnęli swój cel. Teraz byłoby identycznie…

Miliony Polaków nadal nie dojrzały do tego, by wyjść na ulice i protestować przeciwko polityce władzy. Choć z każdym miesiącem milionom Polaków żyje się coraz ciężej, to nadal łudzą się nadzieją, że zimą "jakoś to będzie". To typowe dla naszej nacji… Polacy generalnie nie ufają politykom, a nie ma w tej chwili w Polsce żadnej organizacji lub instytucji, które mogłyby takie protesty ogłosić i je zorganizować. Gdyby dziś rządził ktokolwiek inny niż PIS, to ta swołocz nazywająca siebie "Solidarnością" organizowałaby antyrządowe protesty co tydzień. Byłyby walki z Policją, barykady, łańcuchy, łomy i płonące opony. Ale rządzi Kaczyński, więc działacze z "S" potulnie słuchają jego poleceń i jeśli już wychodzą poza bramy swoich zakładów, to aby zagłuszać konferencje prasowe polityków opozycji lub zakłócać pokojowe marsze osób LGBT.

Pozostaje nam więc informowanie i agitowanie Polaków! A jest to broń nie mniej skuteczna, niż największy nawet fundusz wyborczy Kaczyńskiego, który też przecież w zdecydowanej większości wydany zostanie na szerzenie informacji, tyle, że nieprawdziwych, bo np. szkalujących opozycję. Informacja to nie tylko TVN24, Newsweek, „kurwizja” i „Sieci”. Informowaniu społeczeństwa służą billboardy, plakaty i spoty wyborcze. Nawet kilkuosobowe antyrządowe pikiety uliczne informują o społecznym oporze i niezadowoleniu. Przecież 200-tysięczna demonstracja to też jest przede wszystkim informacja o nastrojach społecznych i pokaz siły, którą chce się uświadomić społeczeństwu! Czyli je o tej sile w nas tkwiącej poinformować. Informowaniu i agitowaniu wyborców służą objazdy kraju przez polityków oraz wszystkie ich wystąpienia w mediach. Przekazywaniu ważnych informacji może służyć nawet nasza rozmowa z sąsiadem, bo oprócz faktów przekazujemy mu również informację o naszym stanowisku w danej sprawę! A już prawdziwym informacyjnym „eldorado” są serwisy społecznościowe. Post informujący o kolejnej PIS-owskiej aferze, antyrządowy felieton, mem lub hasło zamieszczone dziś na Facebooku w ciągu 3 dni „obiegną” dookoła całą Polskę z 10 razy. Niech wezmą sobie to do serca ci z nas, którzy traktują Facebooka lub Twittera tylko jako formę rozrywki i zabijania nudy, okazję do pogawędek lub chwalenia się swoimi selfie z wakacji…

[CC] Jacek Nikodem

Informacyjna wojna totalna

Ten post miał mieć pierwotnie tytuł "Tępienie robactwa"... W takim przypadku kolejny ban byłby jednak oczywisty, więc nieco spasowałem. Ale jest to tekst o konieczności ciągłej walki z prawdziwą plagą, znacznie gorszą od szarańczy, która zawładnęła Polską i której trzeba się przeciwstawiać wszelkimi możliwymi metodami i na każdym kroku. Wielokrotnie w swoich postach podkreślałem, że z PIS-em nie walczy się tylko przy urnach wyborczych. A, niestety, takie przeświadczenie pokutuje wśród wielu z nas. Mało tego, wielu z nas już przez sam fakt, że głosują na partie opozycyjne i nie oglądają "kurwizji", uważa siebie za antyreżimową opozycję. Tymczasem to nie poglądy polityczne i nie oglądanie TVN24 decydują o tym, czy jest się opozycjonistą, tylko duża aktywność polityczna i realna działalność antyreżimowa. Gdyby to była kwestia poglądów, to u schyłku PRL-u moglibyśmy mówić o ponad 20 milionach opozycjonistów w Polsce. Tymczasem aktywnych członków opozycji demokratycznej było w czasie stanu wojennego najwyżej kilkanaście tysięcy, a w końcówce lat 80. raptem kilkaset tysięcy. Dziś nie ma ich nawet połowę tego...

Już wkrótce zacznie się u nas (oczywiście zacznie się nieoficjalnie) chyba najdłuższa kampania wyborcza w historii nowożytnej Europy, a może i świata. Za rok wszyscy będziemy już rzygać politykami i polityką, nawet ci z nas, którzy się nią na co dzień pasjonują. A właśnie za rok kampania wyborcza dopiero oficjalnie wystartuje! Gdy my już będziemy mieć serdecznie dość wielomiesięcznego politycznego mordobicia, pojawią się na ogrodzeniach, murach, drzewach, witrynach i powierzchniach reklamowych setki tysięcy banerów, billboardów, plakatów i ulotek. I wtedy PIS, dziś znajdujący się w permanentnej defensywie, sięgnie po swój najmocniejszy atut... Gołym okiem będzie widać, jak kolosalną przewagę w funduszach przeznaczonych na kampanię ma Nowogrodzka nad partiami opozycyjnymi. Nie tylko przewagę w środkach, jakie ma zgromadzone na swoich kontach, ale także np. w prawdziwej rzece pieniędzy, jakie w postaci "darowizn" ludzie obdarowani przez PIS intratnymi posadami wpłacają na jego fundusz wyborczy.

Wszyscy wiemy, że jest to oczywisty haracz, jaki PIS-owcy nominaci we władzach spółek SP muszą wpłacać na konto swojej partii-dobrodzieja… Schemat jest od lat ten sam i szczególnie w partii Ziobry został dopracowany do perfekcji. Członkowie władz spółki X rewanżują się za otrzymanie od partii posad. Członkowie zarządu i rady nadzorczej spółki Y dostają olbrzymie premie z naszych podatków, choć niczym szczególnym się nie zasłużyli. A potem ich rodzice, małżonkowie, rodzeństwo lub dzieci na wyścigi lecą wpłacać wielotysięczne darowizny na fundusze wyborcze którejś partii rządzących. I nikt nie ma prawa im tego zabronić! Nikt również nie docieka, skąd rodzic (z emeryturą np. 2,5 tys. zł) lub córka będąca na utrzymaniu rodziców, wzięli nagle 50 tys. zł na tak hojną darowiznę. A nikt nie docieka, bo przecież zajmujące się tym służby skarbowe, prokuratura i organa państwowe odpowiedzialne za prawidłowość procesu wyborczego (także prawidłowość finansową) są przecież opanowane przez PIS-owców. Ziobro (oraz „dochtór” Jaki) znacznie rozszerzył grono takich darczyńców swojej partii. Ponieważ nie ma we władzach spółek SP wystarczająco dużo zaufanych ludzi, więc "zaprzyjaźnionym" właścicielom przeróżnych firm ochoczo wypłacał olbrzymie dotacje z Funduszu Sprawiedliwości, choć ich działalność nie miała kompletnie nic wspólnego z przeciwdziałaniem przestępczości lub pomocą ofiarom przestępstw. Często zresztą firmy te powstawały na kilka tygodni przed przyznaniem im wielomilionowego dofinansowania. Potem część tych otrzymanych dotacji niejako „zwracały”, ale już nie do Funduszu, tylko na konto Solidarnej Polski. Za takie „transfery” pieniędzy publicznych na własny, partyjny fundusz wyborczy Ziobro i jego kundle dostaliby w USA po 15 lat pierdla. Ale żyjemy w „państwie PIS”, a nie w USA. Ziobro sam przeciwko sobie nie rozpocznie przecież postępowania prokuratorskiego…

W ostatnich miesiącach przed wyborami dojdzie oczywiście jeszcze, również opanowane przez te kanalie do perfekcji, jeżdżenie po całej Polsce i rozdawanie „czeków” rządzonym przez ich działaczy samorządom i instytucjom, kupowanie wozów strażackich, radiowozów, wyposażenia dla szkół, szpitali lub ośrodków kultury, obietnice dofinansowania z naszych pieniędzy jakichś imprez lokalnych lub remontu drogi itd. To także miałem na myśli pisząc w ostatnim poście, że przyjdzie nam się zmierzyć nie tylko z partią Kaczyńskiego, ale z całym „państwem Kaczyńskiego”. No i oczywiście z całą jego machiną propagandową oraz hierarchią kościelną. Niemal 25% Stowarzyszenia Pedofilów Polskich (nazywanego również "Episkopatem Polski") powinno dziś zasiadać na ławie oskarżonych jako winni lub współwinni zbrodni na polskich dzieciach, tuszowania ich, niszczenia dowodów przestępstw i utrudniania prowadzenia tych nielicznych śledztw, które prokuratura Ziobry łaskawie raczyła rozpocząć. Biskupi jak zwykle staną więc murem za Kaczyńskim i zupełnie nie będą się przejmować tym, że zrażą w ten sposób do kościoła kolejne setki tysięcy wiernych. Co ich obchodzi to, co się będzie dziać z kościołem i jego wiernymi za 10-15 lat? Ich obchodzi tylko dziś sprawowana władza, pieniądze i bezpieczne dotrwanie do emerytury, a potem korzystanie z tej emerytury tak długo, jak się da.

Ostatnio kilka razy wspominałem, że sytuacja PIS-u do złudzenia zaczyna przypominać sytuację PZPR w ostatnich 2 latach komuny. Teoretycznie Kaczyński ma w ręku wszystkie instrumenty konieczne do bezproblemowego wygrania wyborów i prolongowania swoich "rządów". PZPR też je wtedy miała. PIS ma większość mediów, cały aparat władzy ze wszystkimi organami odpowiedzialnymi za organizację wyborów i decydowanie o ich prawidłowości oraz prawomocności, ma wreszcie "główkę prącia Prezesa". Ma niemal nieograniczone środki finansowe na kampanię, pochodzące właściwie w całości z naszych kieszeni. Miliony, jakie zarabia dla partii Kaczyńskiego spółka "Srebrna", to też przecież "nasze miliony". No i PIS ma dodatkowo wsparcie tego cholernego kościoła katolickiego. I tu mają lepszą sytuację, niż dawna PZPR, dla której od czasu stanu wojennego kler katolicki byli już jednym z największych wrogów.

Po upadku komuny wielu prominentnych PZPR-owców przekonywało, że to nie ich partia była winna doprowadzenia państwa niemal do ruiny. Winę zrzucali na "system", który okazał się zupełnie niewydolny, czego dowodem miało być to, że ten "system" walił sie wszędzie dookoła. Dziś mamy sytuację do złudzenia podobną. Wali sie cały system Kaczyńskiego i "państwo" przez niego stworzone. Katastrofa na Odrze udowodniła to aż nadto dobitnie i po raz juz kolejny. Upolitycznione do granic absurdu instytucje i urzędnicy-aparatczycy, miast reagować natychmiast i przynajmniej starać się zapobiec ekologicznemu kataklizmowi, nie tylko dopuścili do uśmiercenia rzeki, ale jeszcze na dokładkę chcieli zataić ten fakt przed opinią publiczną! Teraz zaś starają się za wszelką cenę zrzucić odpowiedzialność na kogokolwiek lub cokolwiek, byle samemu nie ponieść konsekwencji. I jak na razie im się to udaje o czym świadczy fakt, że czterem największym winowajcom - Gróbarczykowi, Witkowskiemu, Moskwie i Ozdobie - nawet włos nie spadł z głowy. Choć ich działania (a właściwie kompletny brak działań i zatajanie faktów) można określić jednym słowem - sabotaż. Podobnie jak brak działań aż 4 wojewodów, oczywiście też PIS-dzielców.

Wali się system i "państwo" Kaczyńskiego, ale PIS nadal ma (pozornie) wszystkie atuty w ręku, aby utrzymać się przy władzy. A jednak tę władzę straci. Toczka w toczkę tak, jak komuna w 1989r. PZPR-owcy też myśleli, że w czerwcu 1989r. wygrają wybory. PIS przegra z kretesem, bo podobnie jak w 1989r. przeciwko ich władzy jest już nie tylko większość społeczeństwa, szybko ubożejącego i widzącego, że wszystko w Polsce zaczyna zamieniać się w ruinę, ale przede wszystkim ekonomia. Komunę też załatwiła ekonomia. Polacy ekonomii tylko wtedy pomogli... Podobnie jak pomogli ekonomii Czesi, Niemcy z DDR-u, Rumuni itd. Już dziś, choć ekonomia dopiero wkracza na scenę, PIS ma poparcie zaledwie ok. 20% dorosłych obywateli. A nie żadnych 30-35%, jak przyjęło się uważać! Te 4-5 milionów ich wiernych wyborców to 20% Polaków mających prawa wyborcze. A ponieważ nie ma co się spodziewać jakiegoś znaczącego przepływu elektoratu od jednej partii do innej, więc znów szczególnego znaczenia nabiera postawa tych 40% Polaków, którzy w ogóle nie chodzą do urn. Odsuniemy Kaczyńskiego od władzy także bez ich pomocy. Ale chodzi nie tylko o odsunięcie PIS od władzy, ale o zmiażdżenie ich w wyborach. I choćby dlatego nie możemy liczyć tylko na siebie i ekonomię… Potrzebujemy choć części z tych 40% biernych politycznie i wyborczo Polaków. A zdobyć ich poparcie możemy praktycznie tylko dzięki naszej działalności informacyjnej.

Nasza walka z PIS-em jest właściwie walką wyłącznie w dziedzinie informacji. In-for-ma-cji! Masowe protesty uliczne można policzyć na palcach rąk, zresztą ich masowość i skuteczność jest widoczna tylko wtedy, gdy mamy jakiś ściśle określony, ważny powód wyjścia na ulice, czy to w obronie sądów, czy prawa do aborcji lub TVN-u. Tylko wtedy potrafimy się jako tako zmobilizować i zorganizować, choć też nie w takiej liczbie, jakiej byśmy pragnęli. W Waszych komentarzach setki razy czytałem apele o wyjście na ulice, ale to nie wina bierności lub przypadku, że politycy opozycji do takich protestów nie nawołują. Oni mają świadomość olbrzymiego ryzyka totalnej klapy frekwencyjnej, którą PIS-owska propaganda błyskawicznie by wykorzystała. Ile można by obecnie, tylko pod hasłami w rodzaju "Precz z dyktaturą!" lub "Wolność i demokracja!", zorganizować kilkusettysięcznych demonstracji w Warszawie?! Może jedną w ciągu roku! Ilu ludzi w Polsce wzięłoby udział w takim proteście przy założeniu, że odbywałby się on w kilkudziesięciu miastach? Najwyżej 300-500 tysięcy! To tyle, co nic. A gdyby demonstracje miały być organizowane cyklicznie (np. co kwartał), to frekwencja na nich jeszcze by sukcesywnie malała. A to dlatego, bo widać by było wyraźnie brak jakichkolwiek efektów tych protestów. Jeśli ktoś myśli, że Kaczyński na widok nawet miliona demonstrantów uderzy się w pierś, przeprosi i pokornie odda władzę lub choć o jotę zmieni swoją politykę niszczenia państwa demokracji, to jest w błędzie. Podczas demonstracji Strajku Kobiet w 2020r. na Nowogrodzkiej zapanowała prawdziwa panika. Ale nie ustąpili, przeczekali wybuch wściekłości oraz niezwykłą aktywność setek tysięcy kobiet. I osiągnęli swój cel. Teraz byłoby identycznie…

Miliony Polaków nadal nie dojrzały do tego, by wyjść na ulice i protestować przeciwko polityce władzy. Choć z każdym miesiącem milionom Polaków żyje się coraz ciężej, to nadal łudzą się nadzieją, że zimą "jakoś to będzie". To typowe dla naszej nacji… Polacy generalnie nie ufają politykom, a nie ma w tej chwili w Polsce żadnej organizacji lub instytucji, które mogłyby takie protesty ogłosić i je zorganizować. Gdyby dziś rządził ktokolwiek inny niż PIS, to ta swołocz nazywająca siebie "Solidarnością" organizowałaby antyrządowe protesty co tydzień. Byłyby walki z Policją, barykady, łańcuchy, łomy i płonące opony. Ale rządzi Kaczyński, więc działacze z "S" potulnie słuchają jego poleceń i jeśli już wychodzą poza bramy swoich zakładów, to aby zagłuszać konferencje prasowe polityków opozycji lub zakłócać pokojowe marsze osób LGBT.

Pozostaje nam więc informowanie i agitowanie Polaków! A jest to broń nie mniej skuteczna, niż największy nawet fundusz wyborczy Kaczyńskiego, który też przecież w zdecydowanej większości wydany zostanie na szerzenie informacji, tyle, że nieprawdziwych, bo np. szkalujących opozycję. Informacja to nie tylko TVN24, Newsweek, „kurwizja” i „Sieci”. Informowaniu społeczeństwa służą billboardy, plakaty i spoty wyborcze. Nawet kilkuosobowe antyrządowe pikiety uliczne informują o społecznym oporze i niezadowoleniu. Przecież 200-tysięczna demonstracja to też jest przede wszystkim informacja o nastrojach społecznych i pokaz siły, którą chce się uświadomić społeczeństwu! Czyli je o tej sile w nas tkwiącej poinformować. Informowaniu i agitowaniu wyborców służą objazdy kraju przez polityków oraz wszystkie ich wystąpienia w mediach. Przekazywaniu ważnych informacji może służyć nawet nasza rozmowa z sąsiadem, bo oprócz faktów przekazujemy mu również informację o naszym stanowisku w danej sprawę! A już prawdziwym informacyjnym „eldorado” są serwisy społecznościowe. Post informujący o kolejnej PIS-owskiej aferze, antyrządowy felieton, mem lub hasło zamieszczone dziś na Facebooku w ciągu 3 dni „obiegną” dookoła całą Polskę z 10 razy. Niech wezmą sobie to do serca ci z nas, którzy traktują Facebooka lub Twittera tylko jako formę rozrywki i zabijania nudy, okazję do pogawędek lub chwalenia się swoimi selfie z wakacji…

[CC] Jacek Nikodem
(612/25-08-2022)

Pobierz PDF Wydrukuj