Parszywa Dwunastka.

Widziałem wczoraj rzeczy, o których filozofom się nie śniło. Doznałem wstrząsających wrażeń. Opiszę je, tak jak potrafię, w możliwie wielkim skrócie, żeby choć paru znajomych z Facebooka dowiedziało się, jak źle się dzieje 10-go każdego miesiąca w Saskim Ogrodzie koło fontanny.

Najpierw zobaczyłem dwunastoosobową grupkę członków LBO, jak z wielkimi zdjęciami dokumentującymi brutalne pacyfikowanie przez policję ich poprzednich manifestacji, maszerowała na miejsce oficjalnie zgłoszonego zgromadzenia. Ta dwunastka złożona z wiotkich kobiet i niespecjalnie imponujących tężyzną fizyczną mężczyzn, w wieku mniej więcej od trzydziestu paru, do siedemdziesięciu paru lat, postawiła w gotowość bojową znaczne siły państwowej policji, co najmniej tak, jakby to była Parszywa Dwunastka z pamiętnego filmu Aldricha o wojennej misji dwunastu straceńców.

Policjanci w liczbie kilkuset, przywiezieni na miejsce zdarzenia, co najmniej 65 furgonetkami (sam liczyłem, ale wszystkich chyba jednak nie widziałem), ciasno, jedna za drugą ustawionymi wzdłuż linii oddzielającej Ogród Saski od pl. Piłsudskiego, tak, żeby szczelnie zasłaniały obiekt chroniony, przed obywatelami spacerującymi po Ogrodzie, mieli rzeczywiście ręce pełne roboty.

Musieli przecież dokładnie sprawdzić niesione przez "Parszywą Dwunastkę", ale i inne tak niebezpieczne osoby, jak sławna Babcia Kasia, czy dziennikarz Wolnych Mediów Adam Wiśniewski, plecaki i torebki. Wszystkie te przedmioty zostały na wstępie starannie obwąchane przez psy policyjne, które nie tylko niczego podejrzanego nie wykryły, ale zupełnie nieprzepisowo merdały ogonami w stronę podejrzanych, jakby okazując im nieregulaminową sympatię. Takie nieprzepisowo ludzkie odruchy starali się usilnie zamaskować niektórzy policjanci, którzy z groteskowo groźnie zmarszczonymi brwiami przejmowali od psów dalsze penetrowanie bagaży. Jeden z policjantów nie wytrzymał i omal nie parsknął głośnym śmiechem, gdy podczas zakładania gumowych rękawiczek przed przystąpieniem do penetracji, ktoś go zapytał, czy te rękawiczki są po to, żeby nie zostawiać śladów. Szybko jednak zdusił uśmiech i jął, jak koledzy, oświetlać latarką każdy wyjmowany przedmiot. A było co oświetlać, bo podejrzani, nie wiedzieć czemu, mieli w swoich plecakach nawet części urządzeń hydraulicznych i inne takie podejrzane, lecz nie zakazane przedmioty. Rewizja, zgodnie z instrukcją, prawdopodobnie opracowaną w MSW przez samego niejakiego Wąsika, miała być drobiazgowa, w celu maksymalnego przedłużania prowadzonych czynności tak, żeby podejrzani nie mogli zdążyć na miejsce zbiórki.

Muszę jednak przyznać, że prawie wszystkim pozostałym kilkuset policjantom, biorącym udział w zadaniu ochraniania obiektu, udało się zachować wyraz śmiertelnej powagi. Również kilkunastu funkcjonariuszom obecnej w parku policji konnej, marsu na obliczach nie łagodziły wyjątkowo liczne, mające nawet cechy małego sabotażu, momenty wykasztaniania się ich rumaków na trawniki i ścieżki, co dawało asumpt do prześmiewczego wskazywania, do czego da się porównać takie, jak te, działania państwowej policji.

Mimo naprawdę usilnych starań by maksymalnie przedłużać czynności, policjantom nie wystarczyło jednak pretekstów do uniemożliwienia Parszywej Dwunastce dotarcie na czas na miejsce protestu. Cała ta groźna grupa zdążyła stanąć na parkowej ławeczce i zademonstrować zwartym oddziałom policji oraz bardzo nielicznym spacerowiczom przyniesione na miejsce zdarzenia zdjęcia z poprzednich zdarzeń.

Trwały spokojne, nienapastliwe negocjacje demonstrantów z dyżurnymi negocjatorami policyjnymi, którzy, jak zwykle, na większość pytań odpowiadali, że nic nie słyszeli, nie widzieli i nie wiedzą. Nawet snajperzy, jak zwykle porozmieszczani na dachach okolicznych gmachów trwali w jakimś leniwym spokoju. Aż tu nagle...!

Aż tu nagle, prawdopodobnie, gdzieś na drugim krańcu Placu pojawił się obiekt chroniony! Policyjne radiowozy włączyły sygnały alarmowe, a demonstranci - nie wiadomo skąd - wyciągnęli tuby akustyczne i zaczęli zadawać niewygodne pytania w rodzaju, "czy Balbinę gryzie sumienie?".

I oto oddziały szturmowe polskiej policji państwowej mogły zademonstrować siłę i sprawność w działaniu. W mgnieniu oka demonstrantom zostały wyrwane nielegalne tuby akustyczne, a cała dwunastka, łącznie ze stupięćdziesięciokilogramowym Jackiem W. i czterdziestokilogramową Leokadią J. oraz autentyczną wnuczką Marii Skłodowskiej(!), została zrzucona z ławeczki i powalona na ziemię, a nielegalne pytania zadawane obiektowi chronionemu za pośrednictwem nielegalnych tub akustycznych, zostały uciszone w zarodku!

Całe to zamieszanie trwało zaledwie parę minut. Szarża policji na Parszywą Dwunastkę zakończyła się w momencie, gdy tylko obiekt chroniony, rzekomo opuścił miejsce zdarzenia, czyli odjechał spod czarnych schodów tak pośpiesznie, że nawet nie zdążył się przeżegnać. Piszę "rzekomo", ponieważ miejsce zdarzenia było tak szczelnie zasłonięte, a akcja obrządkowo-żałobna tak krótka, że niektórzy obecni wyrazili podejrzenie, że obiektu chronionego wcale na miejscu zdarzenia nie było. Taka wersja zdarzeń może być bardzo prawdopodobna, bo obiekt chroniony, jak wiadomo wykazuje ostatnio objawy pewnej frustracji i mógł się w związku z tym zachować, jak pamiętnego 13-go grudnia. Tak, czy siak, jak doniosły media akredytowane bliżej czarnych schodów, parę pytań zadawanych przez Parszywą Dwunastkę było słyszanych przez osobistości uczestniczące w obrządku, za co został ponoć obsztorcowany niejaki Wąsik z MSW.

Tak, to prawda, usiłuję nieudolnie coś z przebiegu tego zajścia obrócić w żart, ale czuję, że mi to nie wychodzi. Bo tak naprawdę nie ma w tej kolejnej, comiesięcznej państwowo-kościelnej hucpie nic, ale to nic, śmiesznego. Ani te wzmożone oddziały policji; ani te psy policyjne, obwąchujące torebki i  kosmetyczki kobiet; ani te obsrywające park konie policyjne; ani ci sztucznie nastroszeni policjanci; ani ci głupi policyjni negocjatorzy; ani ta widoczna żenada na niektórych policyjnych twarzach; ani ta groteskowo wielka przewaga sił policyjnych nad garstką protestujących obywateli; ani to prewencyjne odbieranie demonstrantom tub akustycznych, podobne w istocie rzeczy do zagłuszania wolnych mediów przez totalitarną władzę i prewencyjną państwową cenzurę; ani ten coraz bardziej śmiertelnie przerażony obiekt chroniony przez państwową policję. Ani nawet ta, wielce prawdopodobna ewentualność, że na miejscu zdarzenia, opanowanym przez setki uzbrojonych policjantów, policyjne psy, konie i radiowozy mogło wcale nie być obiektu chronionego, czyli Kaczyńskiego! Wszystko to razem ani trochę nie jest śmieszne!

- To jest jakaś paranoja! - powiedziała przypadkowo spotkana na miejscu wczorajszego zdarzenia młoda osoba, interesująca się polską rzeczywistością. Tak Anno, to jest smutna polska paranoja właśnie! Tak samo groźna, jak w państwach Putina i Łukaszenki. I do tego samego zmierzająca.

[CC] Michał Osiecimski

Parszywa Dwunastka.

Widziałem wczoraj rzeczy, o których filozofom się nie śniło. Doznałem wstrząsających wrażeń. Opiszę je, tak jak potrafię, w możliwie wielkim skrócie, żeby choć paru znajomych z Facebooka dowiedziało się, jak źle się dzieje 10-go każdego miesiąca w Saskim Ogrodzie koło fontanny.

Najpierw zobaczyłem dwunastoosobową grupkę członków LBO, jak z wielkimi zdjęciami dokumentującymi brutalne pacyfikowanie przez policję ich poprzednich manifestacji, maszerowała na miejsce oficjalnie zgłoszonego zgromadzenia. Ta dwunastka złożona z wiotkich kobiet i niespecjalnie imponujących tężyzną fizyczną mężczyzn, w wieku mniej więcej od trzydziestu paru, do siedemdziesięciu paru lat, postawiła w gotowość bojową znaczne siły państwowej policji, co najmniej tak, jakby to była Parszywa Dwunastka z pamiętnego filmu Aldricha o wojennej misji dwunastu straceńców.

Policjanci w liczbie kilkuset, przywiezieni na miejsce zdarzenia, co najmniej 65 furgonetkami (sam liczyłem, ale wszystkich chyba jednak nie widziałem), ciasno, jedna za drugą ustawionymi wzdłuż linii oddzielającej Ogród Saski od pl. Piłsudskiego, tak, żeby szczelnie zasłaniały obiekt chroniony, przed obywatelami spacerującymi po Ogrodzie, mieli rzeczywiście ręce pełne roboty.

Musieli przecież dokładnie sprawdzić niesione przez "Parszywą Dwunastkę", ale i inne tak niebezpieczne osoby, jak sławna Babcia Kasia, czy dziennikarz Wolnych Mediów Adam Wiśniewski, plecaki i torebki. Wszystkie te przedmioty zostały na wstępie starannie obwąchane przez psy policyjne, które nie tylko niczego podejrzanego nie wykryły, ale zupełnie nieprzepisowo merdały ogonami w stronę podejrzanych, jakby okazując im nieregulaminową sympatię. Takie nieprzepisowo ludzkie odruchy starali się usilnie zamaskować niektórzy policjanci, którzy z groteskowo groźnie zmarszczonymi brwiami przejmowali od psów dalsze penetrowanie bagaży. Jeden z policjantów nie wytrzymał i omal nie parsknął głośnym śmiechem, gdy podczas zakładania gumowych rękawiczek przed przystąpieniem do penetracji, ktoś go zapytał, czy te rękawiczki są po to, żeby nie zostawiać śladów. Szybko jednak zdusił uśmiech i jął, jak koledzy, oświetlać latarką każdy wyjmowany przedmiot. A było co oświetlać, bo podejrzani, nie wiedzieć czemu, mieli w swoich plecakach nawet części urządzeń hydraulicznych i inne takie podejrzane, lecz nie zakazane przedmioty. Rewizja, zgodnie z instrukcją, prawdopodobnie opracowaną w MSW przez samego niejakiego Wąsika, miała być drobiazgowa, w celu maksymalnego przedłużania prowadzonych czynności tak, żeby podejrzani nie mogli zdążyć na miejsce zbiórki.

Muszę jednak przyznać, że prawie wszystkim pozostałym kilkuset policjantom, biorącym udział w zadaniu ochraniania obiektu, udało się zachować wyraz śmiertelnej powagi. Również kilkunastu funkcjonariuszom obecnej w parku policji konnej, marsu na obliczach nie łagodziły wyjątkowo liczne, mające nawet cechy małego sabotażu, momenty wykasztaniania się ich rumaków na trawniki i ścieżki, co dawało asumpt do prześmiewczego wskazywania, do czego da się porównać takie, jak te, działania państwowej policji.

Mimo naprawdę usilnych starań by maksymalnie przedłużać czynności, policjantom nie wystarczyło jednak pretekstów do uniemożliwienia Parszywej Dwunastce dotarcie na czas na miejsce protestu. Cała ta groźna grupa zdążyła stanąć na parkowej ławeczce i zademonstrować zwartym oddziałom policji oraz bardzo nielicznym spacerowiczom przyniesione na miejsce zdarzenia zdjęcia z poprzednich zdarzeń.

Trwały spokojne, nienapastliwe negocjacje demonstrantów z dyżurnymi negocjatorami policyjnymi, którzy, jak zwykle, na większość pytań odpowiadali, że nic nie słyszeli, nie widzieli i nie wiedzą. Nawet snajperzy, jak zwykle porozmieszczani na dachach okolicznych gmachów trwali w jakimś leniwym spokoju. Aż tu nagle...!

Aż tu nagle, prawdopodobnie, gdzieś na drugim krańcu Placu pojawił się obiekt chroniony! Policyjne radiowozy włączyły sygnały alarmowe, a demonstranci - nie wiadomo skąd - wyciągnęli tuby akustyczne i zaczęli zadawać niewygodne pytania w rodzaju, "czy Balbinę gryzie sumienie?".

I oto oddziały szturmowe polskiej policji państwowej mogły zademonstrować siłę i sprawność w działaniu. W mgnieniu oka demonstrantom zostały wyrwane nielegalne tuby akustyczne, a cała dwunastka, łącznie ze stupięćdziesięciokilogramowym Jackiem W. i czterdziestokilogramową Leokadią J. oraz autentyczną wnuczką Marii Skłodowskiej(!), została zrzucona z ławeczki i powalona na ziemię, a nielegalne pytania zadawane obiektowi chronionemu za pośrednictwem nielegalnych tub akustycznych, zostały uciszone w zarodku!

Całe to zamieszanie trwało zaledwie parę minut. Szarża policji na Parszywą Dwunastkę zakończyła się w momencie, gdy tylko obiekt chroniony, rzekomo opuścił miejsce zdarzenia, czyli odjechał spod czarnych schodów tak pośpiesznie, że nawet nie zdążył się przeżegnać. Piszę "rzekomo", ponieważ miejsce zdarzenia było tak szczelnie zasłonięte, a akcja obrządkowo-żałobna tak krótka, że niektórzy obecni wyrazili podejrzenie, że obiektu chronionego wcale na miejscu zdarzenia nie było. Taka wersja zdarzeń może być bardzo prawdopodobna, bo obiekt chroniony, jak wiadomo wykazuje ostatnio objawy pewnej frustracji i mógł się w związku z tym zachować, jak pamiętnego 13-go grudnia. Tak, czy siak, jak doniosły media akredytowane bliżej czarnych schodów, parę pytań zadawanych przez Parszywą Dwunastkę było słyszanych przez osobistości uczestniczące w obrządku, za co został ponoć obsztorcowany niejaki Wąsik z MSW.

Tak, to prawda, usiłuję nieudolnie coś z przebiegu tego zajścia obrócić w żart, ale czuję, że mi to nie wychodzi. Bo tak naprawdę nie ma w tej kolejnej, comiesięcznej państwowo-kościelnej hucpie nic, ale to nic, śmiesznego. Ani te wzmożone oddziały policji; ani te psy policyjne, obwąchujące torebki i  kosmetyczki kobiet; ani te obsrywające park konie policyjne; ani ci sztucznie nastroszeni policjanci; ani ci głupi policyjni negocjatorzy; ani ta widoczna żenada na niektórych policyjnych twarzach; ani ta groteskowo wielka przewaga sił policyjnych nad garstką protestujących obywateli; ani to prewencyjne odbieranie demonstrantom tub akustycznych, podobne w istocie rzeczy do zagłuszania wolnych mediów przez totalitarną władzę i prewencyjną państwową cenzurę; ani ten coraz bardziej śmiertelnie przerażony obiekt chroniony przez państwową policję. Ani nawet ta, wielce prawdopodobna ewentualność, że na miejscu zdarzenia, opanowanym przez setki uzbrojonych policjantów, policyjne psy, konie i radiowozy mogło wcale nie być obiektu chronionego, czyli Kaczyńskiego! Wszystko to razem ani trochę nie jest śmieszne!

- To jest jakaś paranoja! - powiedziała przypadkowo spotkana na miejscu wczorajszego zdarzenia młoda osoba, interesująca się polską rzeczywistością. Tak Anno, to jest smutna polska paranoja właśnie! Tak samo groźna, jak w państwach Putina i Łukaszenki. I do tego samego zmierzająca.

[CC] Michał Osiecimski
(610/13-08-2022)

Pobierz PDF Wydrukuj