Spotwarzanie wroga

Od 28 lutego nie zostawiłem na FB i Instagramie ni słowa, ni zdjęcia, choć w aparacie zagościło kilka wyjątkowych. Również w książkowych i scenariuszowych projektach nie zrobiłem postępów. Wojna zabrała mi radość, potrzebę i przymus pisania.

Choć działo się tak dużo, tak wiele wywoływało lęk, wściekłość i sprzeciw, to inaczej niż wcześniej nie umiałem ratować i radować się pisaniem. Na to co widziałem za wschodnią granicą moje pióro było za krótkie. Nieprzyzwoitością było jechać w świat, a co dopiero wyprawy opisywać. To co w kraju, stało się za mało ważne, by komentować.

Dla mnie atak Putina nie zawiesił ani nie zredukował listy pisowskich przestępstw. Nie sprawił, że Ziobro, Sasin, Kaczyński et consortes stali się mniej groźni, mniej podli czy na milimetr mi bliżsi, a poseł Kowalski mniej głupi.

Zagrożenie ze strony Rosji nie sprawia też, że jestem gotów stanąć ramię w ramię z Morawieckim, Karczewskim, czy Dworczykiem, by bronić rodziny, znajomych, kraju. Wręcz przeciwnie, póki oni mają poparcie ponad 1/3 Polaków, myślę głównie o emigracji. Bo jak tu narażać życie mając w tyle głowy niegasnące podejrzenie, że znalazłeś się w okrążeniu niczym legiony Cezara pod Alezją. Grozi ci szturm putinowskich barbarzyńców, a od wewnątrz nóż wbijają ci w plecy rosyjscy szpiedzy, których w rządzie jest więcej niż bakalii w makowej babce.

Z tego też powodu wydało mi się miałkie i nic nie znaczące toczyć spór ze wzmożonymi po naszej stronie, którzy nawoływali do narodowej zgody i jedności. Autokanonizacja PiS, po przez zanurzenie w ukraińskim cierpieniu, wydała mi się bezdennie cyniczną ohydą, typową dla pisowskiego obrządku.

I tak utraciłem jedną z niewielu umiejętności jakie posiadłem w stopniu choć ciut ponad przeciętnym.

Początkowo tłumaczyłem to zwierzęcym lękiem. Byłem przekonany, że Ukraina podda się, a dzicz błyskawicznie wejdzie do nas i zobaczę to o czym wcześniej tylko czytałem. Z czasem, głównie za sprawą dzielnych i sprawnych ukraińskich żołnierzy wojna przestała być tak namacalnie przerażająca, stała się straszna i przytłaczająca. Po obudzeniu sprawdzałem sytuacje na froncie, kładłem się też z telefonem. W dzień czytałem książki o Rosji, od Kasparowa do Ostrowskiego, choć od urodzenia jestem rusofobem. Tylko Iga Świątek potrafiła na chwilę odwrócić moją uwagę.

Potrzeba pisania jednak nie wróciła. Tematy były zbyt ważne, wydarzenia zbyt intensywne, by moje pisanie mogło się jakoś z nimi ułożyć. Milczałem, gdy obrońcy rosyjskiej kultury uważali, że czasowy jej bojkot jest zły. Nie skrytykowałem też chwalców Dudy, choć uważam, że niezależnie co by zrobił i jak pięknie mówił w parlamencie ukraińskim, był, jest i pozostanie szkodnikiem i pajacem, który krzyczał o „wyimaginowanej wspólnocie”.

Kusiło mnie, by przyznać, że zgadzam się z naczelną propagandystką Kremla, Olgą Skabiejewą, która na kanale Rosija 1 komentując artykuł Mateusza Morawieckiego w „Daily Telegraph" stwierdziła: „Dzięki takim zadowolonym z siebie i aroganckim idiotom Polska już kilkakrotnie przestała istnieć jako niepodległe państwo”.

Uznałem jednak, że nie czas na prowokacje. A wyjaśnienie, że polski rząd nie tylko tym artykułem ale całą szkodliwą polityka prowadzi nas prosto ku katastrofie, będą nieskuteczne. Psychologiczny mechanizm wyparcia jest niezwykle skutecznym i moje pisanie go nie wyciszy.

Nie odezwałem się też, gdy atak Rosji pozwolił pisowskim fanatykom powrócić do motywu zamachu smoleńskiego, w chwili, gdy już sami przestali w niego wierzyć. Cyniczny Kaczor natychmiast to wykorzystał. Znów orgiastycznie bełkotał o dochodzeniu do prawdy.

Udowodnił tym, że zwolennikom pis można wcisnąć do łba każdą ciemnotę, łykną bezrefleksyjnie, a gdy przekonają się, że znów ich zrobiono w bambuko, będą milczeć, czekając na kolejną bajkę.

I tkwiłbym w tym stuporze i milczeniu, gdyby nie jedno wydarzenie. Z nieznanych powodów, w trybie błyskawicznym Ringier Axel Springer rozstał się z Tomaszem Lisem. Zbyt dobrze znam media, by wierzyć, że była to decyzja naczelnego redaktora, zbyt dobrze znam Lisa, by uważać, że łatwo się z nim pracuje. Nie mam jednak twardych danych by snuć publiczne domysły. I choć samo zwolnienie bardzo mnie zmartwiło i poruszyło, to milczałbym dalej, gdyby nie zalew komentarzy tzw. naszej strony.

„Nie ma Lisa, to znów zacznę kupować Newsweeka”, lub „Od dziś już nie kupię Newsweeka”. - Piszą obrońcy wolności i demokraci.

Co mnie tak porusza w tych deklaracjach? Instrumentalne traktowanie zespołu, brak wiary, że pisma, które uznajemy za ostatnie szańce wolnej prasy, są tworzone przez wolnych ludzi.

Ten brak szacunku dla dziesiątków dziennikarzy, wielu ze znanymi nazwiskami, oburza mnie. Ci niby demokraci mają przekonanie, że każdy artykuł tworzył Lis, albo że przyjął on – niczym Kurski - do swojego zespołu tylko posłusznych i powolnych sobie. Nic to, że felietony mają tam Varga, Gretkowska, Hołdys, Pawlak. Że pisze tam wielu znanych reporterów, że wywiadów udzielają Newsweekowi ludzie od lewa do prawa.

Pewnie ten tłum nienawistników podobnie myśli o Wyborczej i jej relacjach z Adamem.

Kolejna kwestia to intensywność hejtu jaka wylała się na Tomka Lisa w Internecie. Wyrazistość i odwaga w formułowaniu skrajnych poglądów, to pretekst by wyzwać go od chamów, buców, zarozumialców? Co ma jedno do drugiego?

Bo oczywiście można być skrajnie lewicowym, radykalnie antyklerykalnym, a przy tym bucem i chamem, znamy takich wiele i wielu. Udało się też oswoić z istnieniem skrajnie prawicowych publicystów o podobnym szarmie. Ale ostry w poglądach liberał i to zarozumialec! Nie, to ponad siły lewicowo-narcystycznej opozycji.

Do stuknięcia w klawiaturę sprowokowało mnie to co zobaczyłem po kilkumiesięcznej kwarantannie od FB. Nawet wobec egzystencjalnego zagrożenia jakim jest koincydencja rządów PiS i wojna tuż za naszą granicą, prowadzona przez najbardziej agresywne państwo świata, nie zmienia się modus operandi części tzw. antypisowskiej opozycji.

Według nich wobec Kaczyńskiego (niektórzy dodają jeszcze, niby z przekąsem „pana prezesa”), Morawieckiego (podobno premiera), Terleckiego (marszałka ???) i Sasina (a tu jaki tytuł dołożyć), trzeba stosować kulturalny i finezyjny opór, najlepiej taki, który wykaże jacy my sami jesteśmy wspaniali, cywilizowani i otwarci.

Wróg wobec którego można wyciągnąć zakazaną broń i spotwarzyć jest gdzie indziej. Gdzie? Poczytajcie krytyczne wpisy na temat Lisa, Giertycha, Tuska.

[CC] Wojtek Fusek

Spotwarzanie wroga

Od 28 lutego nie zostawiłem na FB i Instagramie ni słowa, ni zdjęcia, choć w aparacie zagościło kilka wyjątkowych. Również w książkowych i scenariuszowych projektach nie zrobiłem postępów. Wojna zabrała mi radość, potrzebę i przymus pisania.

Choć działo się tak dużo, tak wiele wywoływało lęk, wściekłość i sprzeciw, to inaczej niż wcześniej nie umiałem ratować i radować się pisaniem. Na to co widziałem za wschodnią granicą moje pióro było za krótkie. Nieprzyzwoitością było jechać w świat, a co dopiero wyprawy opisywać. To co w kraju, stało się za mało ważne, by komentować.

Dla mnie atak Putina nie zawiesił ani nie zredukował listy pisowskich przestępstw. Nie sprawił, że Ziobro, Sasin, Kaczyński et consortes stali się mniej groźni, mniej podli czy na milimetr mi bliżsi, a poseł Kowalski mniej głupi.

Zagrożenie ze strony Rosji nie sprawia też, że jestem gotów stanąć ramię w ramię z Morawieckim, Karczewskim, czy Dworczykiem, by bronić rodziny, znajomych, kraju. Wręcz przeciwnie, póki oni mają poparcie ponad 1/3 Polaków, myślę głównie o emigracji. Bo jak tu narażać życie mając w tyle głowy niegasnące podejrzenie, że znalazłeś się w okrążeniu niczym legiony Cezara pod Alezją. Grozi ci szturm putinowskich barbarzyńców, a od wewnątrz nóż wbijają ci w plecy rosyjscy szpiedzy, których w rządzie jest więcej niż bakalii w makowej babce.

Z tego też powodu wydało mi się miałkie i nic nie znaczące toczyć spór ze wzmożonymi po naszej stronie, którzy nawoływali do narodowej zgody i jedności. Autokanonizacja PiS, po przez zanurzenie w ukraińskim cierpieniu, wydała mi się bezdennie cyniczną ohydą, typową dla pisowskiego obrządku.

I tak utraciłem jedną z niewielu umiejętności jakie posiadłem w stopniu choć ciut ponad przeciętnym.

Początkowo tłumaczyłem to zwierzęcym lękiem. Byłem przekonany, że Ukraina podda się, a dzicz błyskawicznie wejdzie do nas i zobaczę to o czym wcześniej tylko czytałem. Z czasem, głównie za sprawą dzielnych i sprawnych ukraińskich żołnierzy wojna przestała być tak namacalnie przerażająca, stała się straszna i przytłaczająca. Po obudzeniu sprawdzałem sytuacje na froncie, kładłem się też z telefonem. W dzień czytałem książki o Rosji, od Kasparowa do Ostrowskiego, choć od urodzenia jestem rusofobem. Tylko Iga Świątek potrafiła na chwilę odwrócić moją uwagę.

Potrzeba pisania jednak nie wróciła. Tematy były zbyt ważne, wydarzenia zbyt intensywne, by moje pisanie mogło się jakoś z nimi ułożyć. Milczałem, gdy obrońcy rosyjskiej kultury uważali, że czasowy jej bojkot jest zły. Nie skrytykowałem też chwalców Dudy, choć uważam, że niezależnie co by zrobił i jak pięknie mówił w parlamencie ukraińskim, był, jest i pozostanie szkodnikiem i pajacem, który krzyczał o „wyimaginowanej wspólnocie”.

Kusiło mnie, by przyznać, że zgadzam się z naczelną propagandystką Kremla, Olgą Skabiejewą, która na kanale Rosija 1 komentując artykuł Mateusza Morawieckiego w „Daily Telegraph" stwierdziła: „Dzięki takim zadowolonym z siebie i aroganckim idiotom Polska już kilkakrotnie przestała istnieć jako niepodległe państwo”.

Uznałem jednak, że nie czas na prowokacje. A wyjaśnienie, że polski rząd nie tylko tym artykułem ale całą szkodliwą polityka prowadzi nas prosto ku katastrofie, będą nieskuteczne. Psychologiczny mechanizm wyparcia jest niezwykle skutecznym i moje pisanie go nie wyciszy.

Nie odezwałem się też, gdy atak Rosji pozwolił pisowskim fanatykom powrócić do motywu zamachu smoleńskiego, w chwili, gdy już sami przestali w niego wierzyć. Cyniczny Kaczor natychmiast to wykorzystał. Znów orgiastycznie bełkotał o dochodzeniu do prawdy.

Udowodnił tym, że zwolennikom pis można wcisnąć do łba każdą ciemnotę, łykną bezrefleksyjnie, a gdy przekonają się, że znów ich zrobiono w bambuko, będą milczeć, czekając na kolejną bajkę.

I tkwiłbym w tym stuporze i milczeniu, gdyby nie jedno wydarzenie. Z nieznanych powodów, w trybie błyskawicznym Ringier Axel Springer rozstał się z Tomaszem Lisem. Zbyt dobrze znam media, by wierzyć, że była to decyzja naczelnego redaktora, zbyt dobrze znam Lisa, by uważać, że łatwo się z nim pracuje. Nie mam jednak twardych danych by snuć publiczne domysły. I choć samo zwolnienie bardzo mnie zmartwiło i poruszyło, to milczałbym dalej, gdyby nie zalew komentarzy tzw. naszej strony.

„Nie ma Lisa, to znów zacznę kupować Newsweeka”, lub „Od dziś już nie kupię Newsweeka”. - Piszą obrońcy wolności i demokraci.

Co mnie tak porusza w tych deklaracjach? Instrumentalne traktowanie zespołu, brak wiary, że pisma, które uznajemy za ostatnie szańce wolnej prasy, są tworzone przez wolnych ludzi.

Ten brak szacunku dla dziesiątków dziennikarzy, wielu ze znanymi nazwiskami, oburza mnie. Ci niby demokraci mają przekonanie, że każdy artykuł tworzył Lis, albo że przyjął on – niczym Kurski - do swojego zespołu tylko posłusznych i powolnych sobie. Nic to, że felietony mają tam Varga, Gretkowska, Hołdys, Pawlak. Że pisze tam wielu znanych reporterów, że wywiadów udzielają Newsweekowi ludzie od lewa do prawa.

Pewnie ten tłum nienawistników podobnie myśli o Wyborczej i jej relacjach z Adamem.

Kolejna kwestia to intensywność hejtu jaka wylała się na Tomka Lisa w Internecie. Wyrazistość i odwaga w formułowaniu skrajnych poglądów, to pretekst by wyzwać go od chamów, buców, zarozumialców? Co ma jedno do drugiego?

Bo oczywiście można być skrajnie lewicowym, radykalnie antyklerykalnym, a przy tym bucem i chamem, znamy takich wiele i wielu. Udało się też oswoić z istnieniem skrajnie prawicowych publicystów o podobnym szarmie. Ale ostry w poglądach liberał i to zarozumialec! Nie, to ponad siły lewicowo-narcystycznej opozycji.

Do stuknięcia w klawiaturę sprowokowało mnie to co zobaczyłem po kilkumiesięcznej kwarantannie od FB. Nawet wobec egzystencjalnego zagrożenia jakim jest koincydencja rządów PiS i wojna tuż za naszą granicą, prowadzona przez najbardziej agresywne państwo świata, nie zmienia się modus operandi części tzw. antypisowskiej opozycji.

Według nich wobec Kaczyńskiego (niektórzy dodają jeszcze, niby z przekąsem „pana prezesa”), Morawieckiego (podobno premiera), Terleckiego (marszałka ???) i Sasina (a tu jaki tytuł dołożyć), trzeba stosować kulturalny i finezyjny opór, najlepiej taki, który wykaże jacy my sami jesteśmy wspaniali, cywilizowani i otwarci.

Wróg wobec którego można wyciągnąć zakazaną broń i spotwarzyć jest gdzie indziej. Gdzie? Poczytajcie krytyczne wpisy na temat Lisa, Giertycha, Tuska.

[CC] Wojtek Fusek
(26-05-2022 / 596)

Pobierz PDF Wydrukuj