Z kim pójdzie do łóżka Ziobro?

Napisałem ostatnio, że PIS goni w kółko za własnym ogonem. W rzeczywistości od wielu miesięcy Kaczyński goni za ogonem, tyle że Ziobry. To wprost niepojęte, że partyjka zrzeszająca zaledwie kilka tysięcy członków i ciesząca się poparciem ok. 140 tysięcy wyborców (ok. 1% biorących udział w wyborach), może narzucać swoje warunki i polityczną wolę potężnej formacji podobno rządzącej w Polsce i twierdzącej na każdym kroku, że dobro Polski i Polaków jest dla niej najważniejsze. Ziobro i jego kilkunastu posłów, w większości zwykli przestępcy, oszołomy i polityczni karierowicze, nie tylko od lat w sposób oczywisty szkodzą 38 milionom obywateli, ale w dodatku są przez Kaczyńskiego traktowani jak „święte krowy”. Pozornie wszechmocny Prezes oraz rząd PIS-u od miesięcy są wobec poczynań Ziobry całkowicie bezradni. I dzieje się tak na własne życzenie samego Kaczyńskiego, który dał swego czasu małpie do łapy nie tylko brzytwę, ale także ładunek nuklearny. Nie będę tu wymieniać „zasług” Ziobry w zniszczeniu fundamentów naszego wymiaru sprawiedliwości, rozpętaniu wojny z instytucjami unijnymi, zrujnowaniu pozycji i autorytetu Polski na arenie międzynarodowej oraz blokowaniu wypłaty tak potrzebnych nam unijnych funduszy. Ten post bardziej poświęcony będzie przyszłości, a nie temu, co już było. Ale dotyczyć będzie głównie Ziobry.

W nadchodzących miesiącach będzie on nadal ważnym graczem na naszej scenie politycznej. Choć Kaczyński już dawno stracił cierpliwość do niego i do jego ekscesów, to jednak będzie zaciskać zęby i trwać w tym swoistym politycznym klinczu, robiąc dobrą minę do fatalnej gry. Łączy ich obu chęć i konieczność utrzymywania się przy władzy i paniczny strach przed odpowiedzialnością, gdyby przyszło im tę władzę utracić. Łączy ich także socjopatyczna osobowość i kilka innych koszmarnych cech charakteru, ale równie dużo ich dzieli. Ciągnący się od miesięcy konflikt pomiędzy nimi trudno uznać za zaskakujący. Jest to przecież schemat znany od tysięcy lat – stary przywódca stada broni swojej pozycji przed aspirującym do przywództwa młodszym rywalem. Obaj są zbyt słabi, by pokonać rywala i jednocześnie nadal zbyt silni, by uznać swoją porażkę. Kaczyński, który zawsze jak tlenu potrzebował wojen, syndromu „oblężonej twierdzy”, wzajemnej nienawiści i nieufności, skłócania innych i oskarżeń, akurat z Ziobrą wojny bardzo chce uniknąć. Chciałby w spokoju dotrwać do końca kadencji, mając za wroga tylko Tuska i PO. Ale z kolei dla Ziobry ciągły konflikt oraz manifestowanie swojej odrębności i niezależności od PIS stały się jedyną skuteczną metodą uprawiania polityki i utrzymywania się jego partii na powierzchni.

Wspomniałem w ostatnim poście, że całkiem prawdopodobny staje się sojusz Ziobry z Konfederacją. Ziobro nie ma wielkiego pola manewru. Albo ukorzy się przed Kaczyńskim i pójdzie do wyborów pod szyldem PIS-u, podobnie jak Bielan i jego zawszona partyjna zbieranina. Albo zawrze koalicję z Bosakiem i Winnickim. Wspomniałem również ostatnio, że nie wyobrażam sobie, jakby mógł wyglądać przyszły sojusz wyborczy Ziobry z Kaczyńskim, po tylu dotychczasowych wzajemnych pretensjach, oskarżeniach, świństwach, kłótniach i nieufności. Obaj nie mają już do siebie za grosz zaufania i nienawidzą się od lat. Większość problemów Nowogrodzka ma dziś właśnie z winy swojego koalicjanta, a nie opozycji lub Unii. To nie przypadek, że Bruksela żąda wycofania się rządu Cepa właśnie z „reform” i bezprawnych działań, które firmował i przeprowadził Ziobro. Kaczyński jest taką samą kanalią jak „zero”, ale gdyby to tylko od niego zależało, to Izba Dyscyplinarna SN byłaby już dawno zlikwidowana, a sędziowie Tuleya i Juszczyszyn prawdopodobnie w ogóle nie byliby odsunięci od orzekania. Kaczyński nienawidzi wszystkich swoich przeciwników politycznych, nienawidzi więc także niepokornych sędziów. Ale nie przywiązuje aż takiej wagi do pacyfikacji i bolszewizacji naszego wymiaru sprawiedliwości, jak Ziobro, który traktuje go jak swój partyjny folwark. U Ziobry dochodzi dodatkowo motyw osobistej zemsty na niektórych sędziach, którzy on uważa za swoich podwładnych, a jednak to oni uniemożliwili mu całkowite zawłaszczenie wymiaru sprawiedliwości.

Ziobro swojej "deformy" sądownictwa już raczej nie dokończy, choć Kaczyński niedawno wspominał, że popiera planowane przez niego "spłaszczenie struktury sądów". Nie pozwolą Ziobrze na to ani warunki wewnętrzne, ani Bruksela. Jest to pewien paradoks, że akurat tego ostatniego, szalenie ważnego kroku w ostatecznym zniszczeniu środowiska sędziowskiego, Kaczyński nie pozwoli mu wykonać, choć ze wszystkich działań Ziobry na przestrzeni ostatnich 6 lat ta zmiana byłaby w większości przepisów zgodna z Konstytucją i obowiązującym prawem. Minister sprawiedliwości oraz większość sejmowa mają bowiem prawo zmienić dowolnie strukturę sądownictwa, choć nie mają prawa pozbawiać kompetencji Sądu Najwyższego (a to też jest w projekcie Ziobry). Ale przyznawanie Ziobrze jeszcze większych kompetencji i dawanie mu wolnej ręki w usuwaniu sędziów z zawodu jest chyba ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili potrzebuje Nowogrodzka. Kaczyński powie więc "nie", tym bardziej, że o niemal wszystkich jego działaniach zaczyna już decydować kalendarz wyborczy. Totalny chaos, jaki zapanowałby w naszym wymiarze sprawiedliwości, byłby znacznie większy i groźniejszy, niż to, co się działo przy wprowadzaniu "PIS Burdelu", rzekomo dopracowanego w najdrobniejszych szczegółach, sztandarowego programu Nowogrodzkiej. No i trwałby znacznie dłużej, niż do najbliższych wyborów. Rewolucja organizacyjna, personalna i kompetencyjna spowodowałaby całkowity paraliż sądownictwa, tym bardziej, bo kierowałyby nią polityczne gnidy i niedorozwoje w rodzaju Wójcika, Kanthaka, Kalety, Radzika, Piebiaka lub Nawackiego. Nastąpiłyby zmiany w tysiącach składów orzekających, niespotykane wydłużenie dziesiątek tysięcy już trwających procesów, z których dużą część trzeba by było rozpoczynać od nowa. I to wszystko działoby się w czasie, w którym mają się odbyć najpierw wybory parlamentarne, a potem samorządowe i do PE. Gorszej "reklamy" swojej partii Kaczyński nie mógłby wymyślić. Cała wściekłość milionów obywateli skupiłaby się właśnie na Nowogrodzkiej, a nie na Ziobrze, bo to PIS-owska większość przegłosowałaby absurdalny projekt Ziobry.

Obaj są sobie nadal potrzebni, ale na trwaniu obecnego status quo korzysta głównie Ziobro. Podobno w końcu dogadali się w sprawie likwidacji Izby Dyscyplinarnej, tyle, że Bruksela tego ich zgniłego kompromisu niemal na pewno nie zaakceptuje. Pytanie, czy ustawę w ogóle podpisze "główka prącia Prezesa"? Ziobro nie zgodzi się również realizować innych żądań KE, bo oznaczałoby to jego kapitulację i jako ministra sprawiedliwości, i jako kandydata na przyszłego przywódcę prawicy. Ale i bez tego Ziobro stał się dla Kaczyńskiego i Cepa wielkim balastem, którego metody i cele polityczne są często jawnie sprzeczne z oficjalnym stanowiskiem i interesami rządu. A jednak ich koalicja będzie trwać tak długo, jak długo Ziobro będzie Kaczyńskiemu potrzebny. Czyli do wyborów, kiedy by one nie miały się odbyć. Kaczyński wie, że decydując się teraz na skrócenie kadencji parlamentu, zgodziłby się de facto na oddanie władzy. W zamian pozbyłby się Ziobry i jego ludzi, a także tej części własnych posłów, do których postawy ma największe zastrzeżenia i którzy zawiedli jego zaufanie. Miałby w przyszłym Sejmie dużo mniejszą reprezentację, ale bardziej zwartą i zdyscyplinowaną. Tylko, że to dużo za mało, by zrekompensować utratę władzy w państwie.

PIS-owski wniosek o skrócenie kadencji Sejmu, który my przyjęlibyśmy z euforią, sprawiłby zresztą sporo problemów opozycji, głównie Tuskowi. Celem Tuska nie jest bowiem tylko odsunięcie PIS od władzy. Tusk od wielu miesięcy wie już, że odsunie Kaczyńskiego od władzy, ale chce, by wcześniej PIS całkowicie skompromitowało się, także w oczach znacznej części własnego elektoratu. Tusk chce, by przegrane z kretesem wybory stały się politycznym grobem Kaczyńskiego i jego partii. Ale dziś jest to niemożliwe. Moim więc zdaniem Tuskowi wcale nie zależy na przyspieszonych wyborach. Toteż gdyby teraz doszło do głosowania nad skróceniem kadencji Sejmu zadowolona byłaby Lewica, Hołownia, pewnie także PSL. Ale nie Tusk i PO. Ich posłowie stanęliby przed wielkim dylematem. Czy poprzeć wniosek, choć PIS jeszcze nie „dojrzało” do własnej klęski wyborczej i zdobędzie jednak te swoje 30-35%? Czy też wstrzymać się od głosu, podarować im jeszcze 1,5 roku rządów i pozwolić na ich powolne „wykrwawianie” się? Ale ze wszystkimi fatalnymi tego konsekwencjami wizerunkowymi dla Tuska i PO, których wielu oburzonych Polaków uznałoby za cichych sojuszników Nowogrodzkiej…

Wczoraj wieczorem Komitet Polityczny PIS podjął decyzję o nowym podziale ich struktur terenowych na 100 okręgów, w miejsce obecnych 41. Zmian ma być zresztą więcej m.in. zakaz sprawowania jednocześnie funkcji rządowych i partyjnych. To głównie dlatego nawet w wierchuszce Nowogrodzkiej jest sporo niezadowolonych z takiej reorganizacji. Skoro PIS-owcy zdecydowali o zwiększeniu liczby swoich partyjnych okręgów, to teraz nie mają już wyjścia i będą dążyć za wszelką cenę także do zmiany ordynacji wyborczej i zwiększenia (również do 100) liczby okręgów w wyborach do Sejmu. Bez oglądania się na oburzenie opinii publicznej, dla której ta zmiana ma oczywisty cel. Byłoby zupełnie niezrozumiałe i niekorzystne dla PIS-u, gdyby zwiększyli liczbę swoich partyjnych okręgów, a okręgi wyborcze pozostawili w niezmienionej liczbie. Cała istota tej ich "rewolucji" polega na tym, by liczba i zasięgi PIS-owskich struktur terenowych pokrywały się z liczbą i zasięgami 100 nowych okręgów wyborczych.

Co zrobi Kaczyński, by przekonać Ziobrę do głosowania za zmianą ordynacji wyborczej, która to zmiana dla małej partyjki Ziobry byłaby fatalna w skutkach? To oczywiste, co zrobi. Od pewnego czasu Kaczyński ma tylko jeden sposób na kupowanie głosów w Sejmie - obietnice dobrych miejsc na listach wyborczych PIS w przyszłych wyborach. I tylko tak może kupić Ziobrę. Pisałem już o tym ostatnio, że dla Ziobry to szalenie ryzykowny układ. Byłoby to działanie pozostające w całkowitej sprzeczności z polityką, którą uprawia od ponad roku. Głosując za zmianą ordynacji i licząc na słowność Kaczyńskiego w sprawie obecności polityków SP na listach PIS-u Ziobro zupełnie uzależniłby się od Prezesa. Musiałby aż do wyborów zachowywać się w stosunku do niego jak Błaszczak, Kuchciński lub Witek. Zero samowoli i politycznych wyskoków, pełne posłuszeństwo (czytaj - poddaństwo), odgadywanie w lot pragnień Kaczyńskiego i natychmiastowe spełnianie tych pragnień. No i liczenie na to, że się za rok Kaczyńskiemu coś nie odmieni... Żadne pisemne deklaracje i zobowiązania nie byłby w tym przypadku wystarczającą gwarancją, bowiem taki umów koalicyjnych przywódcy Zjednoczonej Prawicy podpisali już kilka i ustalenia każdej z nich były potem łamane. Partie Ziobry i Gowina do dziś nie dostały subwencji budżetowych, których otrzymanie gwarantowała im umowa z PIS-em z roku 2019! W październiku 2020r., po wielomiesięcznych kłótniach i oskarżeniach, gdy wydawało się, że dni koalicji są już policzone, Kaczyński, Ziobro i Gowin też podpisali nową umowę. No i co? No i 2 miesiące później właśnie Ziobro złamał jej ustalenia.

Jestem pewien, że tym razem byłoby podobnie, tylko że to Kaczyński okazałaby się tym złym i wiarołomnym. No bo to Kaczyński miałby głos decydujący, a Ziobro nie miałby w ogóle głosu. Prezes mógłby po prostu zignorować wszystkie ustalenia. Mógłby również, udając dobrą wolę, tak kombinować przy układaniu list PIS-u, by podwładnym Ziobry dostały się tylko jakieś ochłapy. Nawet szczegółowe zapisy o przysługującej partii Ziobry liczbie biorących miejsc na listach łatwo byłoby w przyszłości "obejść", bo taką umowę koalicyjną musieliby zawierać teraz, jeszcze przed poparciem przez Ziobrę zmian w ordynacji wyborczej. A takie 3-4 miejsce na liście, dziś wydawałoby się biorące, za 1,5 roku już może nie być biorące, jeśli PIS-owi wyraźnie spadną słupki poparcia…

Wydaje mi się, że w takim przedłużeniu koalicji Kaczyńskiego z Ziobrą za dużo byłoby niewiadomych i możliwych pułapek, by Ziobro się na to odważył. Postawi raczej na sojusz wyborczy z Konfederacją. Też ryzykowny, bo nikt nie wie, czy za 1,5 roku Konfederacja w ogóle będzie jeszcze istnieć. I tak wytrzymali ze sobą dość długo. Po ich dostaniu się do Sejmu wieszczyłem, że w ciągu roku wzajemnie się pozabijają. A oni posypali się dopiero teraz. Konfederacja, z poziomu swoich 7-9% poparcia, długo patrzyła na Ziobrę z góry i nie garnęła się do żadnych układów z nim. Ale dziś to już tylko wspomnienie. Dziś koalicja z nim może być dla nich jedynym ratunkiem, bo poparcie spadło im do poziomu 4-5% i nie widać szans na jakąś wyraźną poprawę. Czeka ich nerwowe orbitowanie wokół progu wyborczego. Nie chodzi zresztą tylko o ten dodatkowy 1% poparcia dla partii Ziobry, bo to tyle, co nic. Ale Solidarna Polska ma silne i rozbudowane struktury terenowe, których nie ma Konfederacja. Ziobro ma także dostęp do olbrzymich pieniędzy (np. w Funduszu Sprawiedliwości), a Konfederacja to „bida z nędzą”. Ziobro ma swoich ludzi w największych spółkach SP (np. w PZU) i będzie mógł liczyć na ich finansowe wsparcie w trakcie kampanii wyborczej. Ma wreszcie kilkudziesięciu wiernych, fanatycznych i doświadczonych aparatczyków, z których większość zatrudniona jest w instytucjach rządowych. Ma w swoich rękach neo-KRS i prokuraturę, ma swoje wtyki we wszystkich służbach, no i całą górę „haków” na przeciwników politycznych. Więc wiano, jakie Ziobro mógłby wnieść do małżeństwa z Konfederacją, jest dużo większe, niż ten 1% poparcia dla jego partii. Cdn. Jutro będzie o Kaczyńskim.

[CC] Jacek Nikodem

Z kim pójdzie do łóżka Ziobro?

Napisałem ostatnio, że PIS goni w kółko za własnym ogonem. W rzeczywistości od wielu miesięcy Kaczyński goni za ogonem, tyle że Ziobry. To wprost niepojęte, że partyjka zrzeszająca zaledwie kilka tysięcy członków i ciesząca się poparciem ok. 140 tysięcy wyborców (ok. 1% biorących udział w wyborach), może narzucać swoje warunki i polityczną wolę potężnej formacji podobno rządzącej w Polsce i twierdzącej na każdym kroku, że dobro Polski i Polaków jest dla niej najważniejsze. Ziobro i jego kilkunastu posłów, w większości zwykli przestępcy, oszołomy i polityczni karierowicze, nie tylko od lat w sposób oczywisty szkodzą 38 milionom obywateli, ale w dodatku są przez Kaczyńskiego traktowani jak „święte krowy”. Pozornie wszechmocny Prezes oraz rząd PIS-u od miesięcy są wobec poczynań Ziobry całkowicie bezradni. I dzieje się tak na własne życzenie samego Kaczyńskiego, który dał swego czasu małpie do łapy nie tylko brzytwę, ale także ładunek nuklearny. Nie będę tu wymieniać „zasług” Ziobry w zniszczeniu fundamentów naszego wymiaru sprawiedliwości, rozpętaniu wojny z instytucjami unijnymi, zrujnowaniu pozycji i autorytetu Polski na arenie międzynarodowej oraz blokowaniu wypłaty tak potrzebnych nam unijnych funduszy. Ten post bardziej poświęcony będzie przyszłości, a nie temu, co już było. Ale dotyczyć będzie głównie Ziobry.

W nadchodzących miesiącach będzie on nadal ważnym graczem na naszej scenie politycznej. Choć Kaczyński już dawno stracił cierpliwość do niego i do jego ekscesów, to jednak będzie zaciskać zęby i trwać w tym swoistym politycznym klinczu, robiąc dobrą minę do fatalnej gry. Łączy ich obu chęć i konieczność utrzymywania się przy władzy i paniczny strach przed odpowiedzialnością, gdyby przyszło im tę władzę utracić. Łączy ich także socjopatyczna osobowość i kilka innych koszmarnych cech charakteru, ale równie dużo ich dzieli. Ciągnący się od miesięcy konflikt pomiędzy nimi trudno uznać za zaskakujący. Jest to przecież schemat znany od tysięcy lat – stary przywódca stada broni swojej pozycji przed aspirującym do przywództwa młodszym rywalem. Obaj są zbyt słabi, by pokonać rywala i jednocześnie nadal zbyt silni, by uznać swoją porażkę. Kaczyński, który zawsze jak tlenu potrzebował wojen, syndromu „oblężonej twierdzy”, wzajemnej nienawiści i nieufności, skłócania innych i oskarżeń, akurat z Ziobrą wojny bardzo chce uniknąć. Chciałby w spokoju dotrwać do końca kadencji, mając za wroga tylko Tuska i PO. Ale z kolei dla Ziobry ciągły konflikt oraz manifestowanie swojej odrębności i niezależności od PIS stały się jedyną skuteczną metodą uprawiania polityki i utrzymywania się jego partii na powierzchni.

Wspomniałem w ostatnim poście, że całkiem prawdopodobny staje się sojusz Ziobry z Konfederacją. Ziobro nie ma wielkiego pola manewru. Albo ukorzy się przed Kaczyńskim i pójdzie do wyborów pod szyldem PIS-u, podobnie jak Bielan i jego zawszona partyjna zbieranina. Albo zawrze koalicję z Bosakiem i Winnickim. Wspomniałem również ostatnio, że nie wyobrażam sobie, jakby mógł wyglądać przyszły sojusz wyborczy Ziobry z Kaczyńskim, po tylu dotychczasowych wzajemnych pretensjach, oskarżeniach, świństwach, kłótniach i nieufności. Obaj nie mają już do siebie za grosz zaufania i nienawidzą się od lat. Większość problemów Nowogrodzka ma dziś właśnie z winy swojego koalicjanta, a nie opozycji lub Unii. To nie przypadek, że Bruksela żąda wycofania się rządu Cepa właśnie z „reform” i bezprawnych działań, które firmował i przeprowadził Ziobro. Kaczyński jest taką samą kanalią jak „zero”, ale gdyby to tylko od niego zależało, to Izba Dyscyplinarna SN byłaby już dawno zlikwidowana, a sędziowie Tuleya i Juszczyszyn prawdopodobnie w ogóle nie byliby odsunięci od orzekania. Kaczyński nienawidzi wszystkich swoich przeciwników politycznych, nienawidzi więc także niepokornych sędziów. Ale nie przywiązuje aż takiej wagi do pacyfikacji i bolszewizacji naszego wymiaru sprawiedliwości, jak Ziobro, który traktuje go jak swój partyjny folwark. U Ziobry dochodzi dodatkowo motyw osobistej zemsty na niektórych sędziach, którzy on uważa za swoich podwładnych, a jednak to oni uniemożliwili mu całkowite zawłaszczenie wymiaru sprawiedliwości.

Ziobro swojej "deformy" sądownictwa już raczej nie dokończy, choć Kaczyński niedawno wspominał, że popiera planowane przez niego "spłaszczenie struktury sądów". Nie pozwolą Ziobrze na to ani warunki wewnętrzne, ani Bruksela. Jest to pewien paradoks, że akurat tego ostatniego, szalenie ważnego kroku w ostatecznym zniszczeniu środowiska sędziowskiego, Kaczyński nie pozwoli mu wykonać, choć ze wszystkich działań Ziobry na przestrzeni ostatnich 6 lat ta zmiana byłaby w większości przepisów zgodna z Konstytucją i obowiązującym prawem. Minister sprawiedliwości oraz większość sejmowa mają bowiem prawo zmienić dowolnie strukturę sądownictwa, choć nie mają prawa pozbawiać kompetencji Sądu Najwyższego (a to też jest w projekcie Ziobry). Ale przyznawanie Ziobrze jeszcze większych kompetencji i dawanie mu wolnej ręki w usuwaniu sędziów z zawodu jest chyba ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili potrzebuje Nowogrodzka. Kaczyński powie więc "nie", tym bardziej, że o niemal wszystkich jego działaniach zaczyna już decydować kalendarz wyborczy. Totalny chaos, jaki zapanowałby w naszym wymiarze sprawiedliwości, byłby znacznie większy i groźniejszy, niż to, co się działo przy wprowadzaniu "PIS Burdelu", rzekomo dopracowanego w najdrobniejszych szczegółach, sztandarowego programu Nowogrodzkiej. No i trwałby znacznie dłużej, niż do najbliższych wyborów. Rewolucja organizacyjna, personalna i kompetencyjna spowodowałaby całkowity paraliż sądownictwa, tym bardziej, bo kierowałyby nią polityczne gnidy i niedorozwoje w rodzaju Wójcika, Kanthaka, Kalety, Radzika, Piebiaka lub Nawackiego. Nastąpiłyby zmiany w tysiącach składów orzekających, niespotykane wydłużenie dziesiątek tysięcy już trwających procesów, z których dużą część trzeba by było rozpoczynać od nowa. I to wszystko działoby się w czasie, w którym mają się odbyć najpierw wybory parlamentarne, a potem samorządowe i do PE. Gorszej "reklamy" swojej partii Kaczyński nie mógłby wymyślić. Cała wściekłość milionów obywateli skupiłaby się właśnie na Nowogrodzkiej, a nie na Ziobrze, bo to PIS-owska większość przegłosowałaby absurdalny projekt Ziobry.

Obaj są sobie nadal potrzebni, ale na trwaniu obecnego status quo korzysta głównie Ziobro. Podobno w końcu dogadali się w sprawie likwidacji Izby Dyscyplinarnej, tyle, że Bruksela tego ich zgniłego kompromisu niemal na pewno nie zaakceptuje. Pytanie, czy ustawę w ogóle podpisze "główka prącia Prezesa"? Ziobro nie zgodzi się również realizować innych żądań KE, bo oznaczałoby to jego kapitulację i jako ministra sprawiedliwości, i jako kandydata na przyszłego przywódcę prawicy. Ale i bez tego Ziobro stał się dla Kaczyńskiego i Cepa wielkim balastem, którego metody i cele polityczne są często jawnie sprzeczne z oficjalnym stanowiskiem i interesami rządu. A jednak ich koalicja będzie trwać tak długo, jak długo Ziobro będzie Kaczyńskiemu potrzebny. Czyli do wyborów, kiedy by one nie miały się odbyć. Kaczyński wie, że decydując się teraz na skrócenie kadencji parlamentu, zgodziłby się de facto na oddanie władzy. W zamian pozbyłby się Ziobry i jego ludzi, a także tej części własnych posłów, do których postawy ma największe zastrzeżenia i którzy zawiedli jego zaufanie. Miałby w przyszłym Sejmie dużo mniejszą reprezentację, ale bardziej zwartą i zdyscyplinowaną. Tylko, że to dużo za mało, by zrekompensować utratę władzy w państwie.

PIS-owski wniosek o skrócenie kadencji Sejmu, który my przyjęlibyśmy z euforią, sprawiłby zresztą sporo problemów opozycji, głównie Tuskowi. Celem Tuska nie jest bowiem tylko odsunięcie PIS od władzy. Tusk od wielu miesięcy wie już, że odsunie Kaczyńskiego od władzy, ale chce, by wcześniej PIS całkowicie skompromitowało się, także w oczach znacznej części własnego elektoratu. Tusk chce, by przegrane z kretesem wybory stały się politycznym grobem Kaczyńskiego i jego partii. Ale dziś jest to niemożliwe. Moim więc zdaniem Tuskowi wcale nie zależy na przyspieszonych wyborach. Toteż gdyby teraz doszło do głosowania nad skróceniem kadencji Sejmu zadowolona byłaby Lewica, Hołownia, pewnie także PSL. Ale nie Tusk i PO. Ich posłowie stanęliby przed wielkim dylematem. Czy poprzeć wniosek, choć PIS jeszcze nie „dojrzało” do własnej klęski wyborczej i zdobędzie jednak te swoje 30-35%? Czy też wstrzymać się od głosu, podarować im jeszcze 1,5 roku rządów i pozwolić na ich powolne „wykrwawianie” się? Ale ze wszystkimi fatalnymi tego konsekwencjami wizerunkowymi dla Tuska i PO, których wielu oburzonych Polaków uznałoby za cichych sojuszników Nowogrodzkiej…

Wczoraj wieczorem Komitet Polityczny PIS podjął decyzję o nowym podziale ich struktur terenowych na 100 okręgów, w miejsce obecnych 41. Zmian ma być zresztą więcej m.in. zakaz sprawowania jednocześnie funkcji rządowych i partyjnych. To głównie dlatego nawet w wierchuszce Nowogrodzkiej jest sporo niezadowolonych z takiej reorganizacji. Skoro PIS-owcy zdecydowali o zwiększeniu liczby swoich partyjnych okręgów, to teraz nie mają już wyjścia i będą dążyć za wszelką cenę także do zmiany ordynacji wyborczej i zwiększenia (również do 100) liczby okręgów w wyborach do Sejmu. Bez oglądania się na oburzenie opinii publicznej, dla której ta zmiana ma oczywisty cel. Byłoby zupełnie niezrozumiałe i niekorzystne dla PIS-u, gdyby zwiększyli liczbę swoich partyjnych okręgów, a okręgi wyborcze pozostawili w niezmienionej liczbie. Cała istota tej ich "rewolucji" polega na tym, by liczba i zasięgi PIS-owskich struktur terenowych pokrywały się z liczbą i zasięgami 100 nowych okręgów wyborczych.

Co zrobi Kaczyński, by przekonać Ziobrę do głosowania za zmianą ordynacji wyborczej, która to zmiana dla małej partyjki Ziobry byłaby fatalna w skutkach? To oczywiste, co zrobi. Od pewnego czasu Kaczyński ma tylko jeden sposób na kupowanie głosów w Sejmie - obietnice dobrych miejsc na listach wyborczych PIS w przyszłych wyborach. I tylko tak może kupić Ziobrę. Pisałem już o tym ostatnio, że dla Ziobry to szalenie ryzykowny układ. Byłoby to działanie pozostające w całkowitej sprzeczności z polityką, którą uprawia od ponad roku. Głosując za zmianą ordynacji i licząc na słowność Kaczyńskiego w sprawie obecności polityków SP na listach PIS-u Ziobro zupełnie uzależniłby się od Prezesa. Musiałby aż do wyborów zachowywać się w stosunku do niego jak Błaszczak, Kuchciński lub Witek. Zero samowoli i politycznych wyskoków, pełne posłuszeństwo (czytaj - poddaństwo), odgadywanie w lot pragnień Kaczyńskiego i natychmiastowe spełnianie tych pragnień. No i liczenie na to, że się za rok Kaczyńskiemu coś nie odmieni... Żadne pisemne deklaracje i zobowiązania nie byłby w tym przypadku wystarczającą gwarancją, bowiem taki umów koalicyjnych przywódcy Zjednoczonej Prawicy podpisali już kilka i ustalenia każdej z nich były potem łamane. Partie Ziobry i Gowina do dziś nie dostały subwencji budżetowych, których otrzymanie gwarantowała im umowa z PIS-em z roku 2019! W październiku 2020r., po wielomiesięcznych kłótniach i oskarżeniach, gdy wydawało się, że dni koalicji są już policzone, Kaczyński, Ziobro i Gowin też podpisali nową umowę. No i co? No i 2 miesiące później właśnie Ziobro złamał jej ustalenia.

Jestem pewien, że tym razem byłoby podobnie, tylko że to Kaczyński okazałaby się tym złym i wiarołomnym. No bo to Kaczyński miałby głos decydujący, a Ziobro nie miałby w ogóle głosu. Prezes mógłby po prostu zignorować wszystkie ustalenia. Mógłby również, udając dobrą wolę, tak kombinować przy układaniu list PIS-u, by podwładnym Ziobry dostały się tylko jakieś ochłapy. Nawet szczegółowe zapisy o przysługującej partii Ziobry liczbie biorących miejsc na listach łatwo byłoby w przyszłości "obejść", bo taką umowę koalicyjną musieliby zawierać teraz, jeszcze przed poparciem przez Ziobrę zmian w ordynacji wyborczej. A takie 3-4 miejsce na liście, dziś wydawałoby się biorące, za 1,5 roku już może nie być biorące, jeśli PIS-owi wyraźnie spadną słupki poparcia…

Wydaje mi się, że w takim przedłużeniu koalicji Kaczyńskiego z Ziobrą za dużo byłoby niewiadomych i możliwych pułapek, by Ziobro się na to odważył. Postawi raczej na sojusz wyborczy z Konfederacją. Też ryzykowny, bo nikt nie wie, czy za 1,5 roku Konfederacja w ogóle będzie jeszcze istnieć. I tak wytrzymali ze sobą dość długo. Po ich dostaniu się do Sejmu wieszczyłem, że w ciągu roku wzajemnie się pozabijają. A oni posypali się dopiero teraz. Konfederacja, z poziomu swoich 7-9% poparcia, długo patrzyła na Ziobrę z góry i nie garnęła się do żadnych układów z nim. Ale dziś to już tylko wspomnienie. Dziś koalicja z nim może być dla nich jedynym ratunkiem, bo poparcie spadło im do poziomu 4-5% i nie widać szans na jakąś wyraźną poprawę. Czeka ich nerwowe orbitowanie wokół progu wyborczego. Nie chodzi zresztą tylko o ten dodatkowy 1% poparcia dla partii Ziobry, bo to tyle, co nic. Ale Solidarna Polska ma silne i rozbudowane struktury terenowe, których nie ma Konfederacja. Ziobro ma także dostęp do olbrzymich pieniędzy (np. w Funduszu Sprawiedliwości), a Konfederacja to „bida z nędzą”. Ziobro ma swoich ludzi w największych spółkach SP (np. w PZU) i będzie mógł liczyć na ich finansowe wsparcie w trakcie kampanii wyborczej. Ma wreszcie kilkudziesięciu wiernych, fanatycznych i doświadczonych aparatczyków, z których większość zatrudniona jest w instytucjach rządowych. Ma w swoich rękach neo-KRS i prokuraturę, ma swoje wtyki we wszystkich służbach, no i całą górę „haków” na przeciwników politycznych. Więc wiano, jakie Ziobro mógłby wnieść do małżeństwa z Konfederacją, jest dużo większe, niż ten 1% poparcia dla jego partii. Cdn. Jutro będzie o Kaczyńskim.

[CC] Jacek Nikodem
(594/22-05-2022)

Pobierz PDF Wydrukuj