Chyba niewielu ludzi w Polsce pamięta jeszcze o tym, że panowie Jarosław Kaczyński i Adam Glapiński okradli Polaków na ładnych kilku miliardów zł. I stało się to na długo przed tym, nim jeden z nich został Prezesem PIS, a drugi szefem NBP.
Dziś sobie trochę powspominamy... Glapiński został właśnie przez PIS, posłów Ziobry, degeneratów Kukiza i Mejzę ponownie wybrany na szefa NBP, więc postanowiłem jakoś uczcić ten fakt i postawić Glapińskiemu mały "pomniczek" w postaci tego felietonu. Poświęconego opisowi głównych dokonań naszego bohatera, którego bez cienia przesady można nazwać jednym z największych złodziei i aferzystów ostatniego 30-lecia. W normalnym państwie Glapa gniłby od 20 lat w więzieniu bez żadnych szans na przedterminowe zwolnienie z tej prostej przyczyny, że wylądowałby w pierdlu nie na mocy jednego wyroku sądowego, ale kilku. W USA takie kanalie dostają wyroki łączne po 50-80 lat więzienia. No cóż... Polska normalnym państwem nie jest, więc mega złodziej nie tylko nie siedzi w celi, ale zostaje wybrany przez innych PIS-owskich przestępców na szefa banku centralnego, zarządzającego setkami miliardów publicznych pieniędzy. Tajemnica jego bezkarności oraz zachowania pozycji w NBP i RPP polega na tym, że Glapiński, który był główną postacią kilku największych afer gospodarczych, zawsze miał wtedy jako wspólnika niejakiego... Jarosława Kaczyńskiego. Bo Glapiński nigdy nie kradł i nie sprzeniewierzał publicznych pieniędzy tylko dla siebie! Zawsze było kilku, ściśle ze sobą współpracujących beneficjentów tych przekrętów i zawsze wśród nich powtarzały się te same 3 nazwiska: Jarosława Kaczyńskiego, Lecha Kaczyńskiego i właśnie Glapińskiego.
ZAKON. To, że Glapiński jest członkiem elitarnego zakonu PC (był współzałożycielem partii), prawdopodobnie nie wystarczyłoby do tego, by zajmował tak eksponowane stanowiska, jakie zawsze w czasach rządów PIS zajmował. Ale Glapiński ma jeszcze jeden wielki atut w ręku. Ukończył studia ekonomiczne (SGPiS) i jest profesorem nauk ekonomicznych, a w partii Kaczyńskiego to ewenement. Tak więc jeśli chodzi o kompetencje w dziedzinie ekonomii (teoretyczne!), to nie miał on wśród polityków PIS praktycznie żadnej konkurencji. Tym bardziej, że oprócz wykształcenia ekonomicznego dał się przez lata poznać jako jeden z najwierniejszych towarzyszy obu Kaczyńskich, z którymi nigdy nie miał poważniejszych zatargów i o których przestępstwach w przeszłości wie więcej, niż Ziobro i Kamiński razem wzięci. Nawet więc gdyby Kaczyński miał jakieś opory z promowaniem Glapińskiego na wysokie stanowiska państwowe, to ten ostatni ma całą stertę argumentów, by swojemu Prezesowi te opory wybić z głowy...
TELEGRAF. Nie będę się dziś zajmować drugorzędnymi aferkami, w których ten złodziej uczestniczył na przestrzeni ostatnich 30 lat. Zaczynam z „grubej rury” czyli od jednego z największych przekrętów w 90 latach, do którego nigdy by nie doszło, gdyby nie udział w nim Glapińskiego. Od początku okresu transformacji Kaczyński zabiegał o pozyskanie olbrzymich funduszy na realizację swoich projektów politycznych, głównie utworzenie i finansowanie własnej partii. Bardzo pomogło mu w tym zatrudnienie w Kancelarii Prezydenta Wałęsy. Nie chcę Was teraz zanudzać szczegółami przestępczych mechanizmów Telegrafu, tym bardziej, że w przeszłości zostały one już wiele razy opisane. Utworzony przez Kaczyńskiego (i kilku jego politycznych koleżków) Telegraf był typową firmą-krzakiem. Oficjalnie miał być czymś w rodzaju nowego koncernu medialnego z własną gazetą i telewizją, jednak w rzeczywistości była to firma stworzona tylko po to, by środowisko Kaczyńskich uwłaszczyło się na majątku państwowym. Chodziło o stworzenie zaplecza finansowego dla polityków prawicowych, którzy chcieli stworzyć nowy układ rządzący w Polsce. Choć Kaczyński był głową tego układu, to w Telegrafie od początku zdanie decydujące miał właśnie Glapiński. Z prostego powodu. Kaczyńscy nie mieli zielonego pojęcia o ekonomii i kierowaniu firmą...
To Glapiński zresztą, jako minister gospodarki przestrzennej i budownictwa w rządzie premiera Bieleckiego, uwiarygodniał Telegraf. To Glapiński podpisał w imieniu rządu list intencyjny pomiędzy Telegrafem a włoską firmą telekomunikacyjną Itelco, zgodnie z którym Itelco miała wybudować dla Telegrafu sieć telewizyjną (7 regionalnych stacji TV). List intencyjny zawierał informacje, jakoby Telegraf miał zagwarantowaną częstotliwość potrzebną do ogólnopolskiej stacji telewizyjnej. Było to zwykłe kłamstwo, gdyż KRRiT nie przyznała jeszcze wówczas żadnych koncesji i dopiero planowała przetarg na nie.
W sprawie budowy sieci telewizyjnej zawarto szczegółowe porozumienie. I jego sygnatariuszem był Glapiński (oraz inny złodziej - Zalewski). Według tego porozumienia m.in. 80 mln $ na budowę sieci telewizyjnej miało pochodzić z kredytów wziętych we włoskich bankach. Zaś nadzór nad realizacją projektu i nad prawidłowością operacji finansowych Telegrafu miało sprawować ministerstwo... Glapińskiego. W rzeczywistości jednak wszystko było wielkim oszustwem. Itelco niczego i nigdy nie miało w Polsce zamiaru budować, a całe porozumienie było zwykłą fikcją. Telegraf, dzięki gwarancjom ministra Glapińskiego, stał się spółką wiarygodną, przyszłym imperium medialnym, wspieranym przez rząd polski i włoski. W tych okolicznościach spółka Kaczyńskiego uzyskała gigantyczne finansowe wsparcie ze strony spółek państwowych oraz prywatnych. W przeciągu zaledwie 10 miesięcy majątek Telegrafu wzrósł z 250 mln starych zł do 24 mld starych zł! A w sumie powiększył się aż 140-krotnie! Kluczowe w tym finansowym "sukcesie" były właśnie gwarancje i wsparcie udzielone przez ówczesnego ministra gospodarki przestrzennej i budownictwa Glapińskiego. Bez nich Telegraf zniknąłby z rynku po zaledwie kilku miesiącach, bowiem ich kapitał początkowy to było raptem obecne 25 tys. zł.
A tak, choć spółka Telegraf niczego nigdy nie stworzyła, nie wybudowała, nie uruchomiła i nie prowadziła nigdy żadnej działalności operacyjnej, to zarobiła krocie. Gdy zrobiło się wokół Telegrafu gorąco i gdy zaczeły się nim interesować UOP oraz służby skarbowe większość pieniędzy spółki zniknęła. A to, co pozostało, wytransferowano do kolejnego tajemniczego przedsięwzięcia Kaczyńskiego – Fundacji Prasowej "Solidarność". Z aferą Telegrafu ściśle związana była inna olbrzymia afera Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. FOZZ został powołany w 1989r. do skupywania na rynku wtórnym zagranicznych długów PRL. W rzeczywistości pieniądze przeznaczone na skup długów… zniknęły. Duża część z tych funduszy trafiła, za pośrednictwem Kaczyńskiego i Glapińskiego, właśnie do spółki Telegraf. Grzegorz Żemek, skazany na 8 lat więzienia za zagarnięcie wielomilionowych kwot z FOZZ, zeznając w śledztwie dokładnie opisał mechanizm przelewania olbrzymich pieniędzy z FOZZ na konto Telegrafu. Mózgiem tych operacji również musiał być Glapiński. Nie dość, że zaufany Kaczyńskiego, to jeszcze ekonomista…
FUNDACJA. Fundacja Prasowa "S", dzięki funduszom wytransferowanym z Telegrafu, wzięła udział w przejęciu za bezcen najbardziej wartościowych składników powstałego w czasach komuny giganta prasowego RSW „Prasa-Książka-Ruch”. Decyzję o podziale wydawnictwa Sejm podjął 1990r. Przy przejmowaniu majątku oficjalne preferencje miały środowiska solidarnościowe i postkomuniści. Ale najbardziej skorzystał na tym Kaczyński i jego środowisko. Powołana przez niego Fundacja Prasowa "S" przejęła za bezcen m.in. gazetę Express Wieczorny oraz zakłady graficzne przy Srebrnej i Nowogrodzkiej w Warszawie.
Kaczyńskiemu nie chodziło jednak wcale o tytuł prasowy i jakieś dwie drukarnie. Chodziło mu o 15 tys. m2 powierzchni biurowej w samym centrum Warszawy, którą one zajmowały. Wynajem takiej powierzchni to kopalnia złota, dająca miliony zysku rocznie. Jednak aby Fundacja Kaczyńskiego mogła stać się właścicielem nieruchomości przejętych przedsiębiorstw, potrzebna była specjalna ustawa. Ale od czego Glapiński był ministrem gospodarki przestrzennej i budownictwa?! To właśnie on przygotował projekt ustawy uwłaszczeniowej, dzięki której Kaczyński przejął te 15 tys. m2 powierzchni biurowej. Bez przetargu i za darmo! A potem Kaczyński szybko pozbył się Expressu Wieczornego jako tytułu prasowego. I skupił się na zarabianiu na wynajmie tych tysięcy m2 powierzchni biurowej w Warszawie. Tak więc to właśnie dzięki Glapińskiemu PIS ma do dzisiaj stałe (i niezależne od sytuacji politycznej!) źródło finansowania. Obaj panowie okradli tym samym po raz kolejny wszystkich Polaków! Majątek RSW „Ruch” został bowiem swego czasu wypracowany przez cały naród i powinien pozostać własnością całego narodu czyli Skarbu Państwa... Na gigantycznych aferach Telegrafu i Fundacji „S” suto obłowiło się zresztą także kilkunastu polityków PC lub blisko związanych z PC: obaj Kaczyńscy, Glapiński, Zalewski, Urbański, Szczypińska, Gosiewski, Suski, Jasiński, Lipiński… Ale głównym beneficjentem był oczywiście Zarząd Główny PC, który nie tylko uzyskał bezcenne powierzchnie biurowe do wynajęcia, ale do którego szerokim strumieniem płynęły także dotacje z Fundacji „S”.
AFERA PALIWOWA. W 1991r. Glapiński został ministrem współpracy gospodarczej z zagranicą w rządzie Olszewskiego. Na tym stanowisku najbardziej zasłynął wprowadzeniem koncesji na handel paliwami. Pomijam już fakt, że firmy paliwowe, za uzyskanie koncesji, zmuszane były do płacenia ogromnych łapówek na partię Kaczyńskiego. Ale efektem "koncesyjnych" działań Glapińskiego stały się gigantyczne niedobory paliw na rynku. Ich nastepstwem była „afera paliwowa” czyli nielegalny obrót paliwami na ogromną skalę prowadzony przez struktury mafijne. W nielegalny proceder zaangażowane były ponad 1.250 firm! Potem szacowano, że dzięki tylko tej jednej decyzji Glapińskiego budżet państwa stracił równowartość obecnych 8-10 mld zł! Czyli ponownie dzięki Glapińskiemu straciliśmy my wszyscy…
W archiwach zachowały się notatki szefa UOP w tamtym czasie, potwierdzająca ścisłe związki Glapińskiego z firmami Elektrim i Solo ze Szczecina. Ich właścicielem był Arkadiusz Grochulski, jeden z szefów mafii paliwowej. Po wprowadzeniu przez Glapińskiego koncesji paliwowych co kilka lat mieliśmy w Polsce do czynienia z kolejnymi odsłonami afery paliwowej. Konstanty Miodowicz, dawny szef UOP, stwierdził kiedyś w wywiadzie dla Onetu, że to właśnie rozporządzenie Glapińskiego o wprowadzeniu koncesji na handel paliwami „było matką późniejszych afer”.
AFERA KNF. Zostało mi już mało miejsca, więc jeszcze tylko kilka słów o aferze stosunkowo niedawnej. Ponieważ pamięć o niej jest stosunkowo świeża, więc skupię się na tym, czego większość z Was może nie wiedzieć. Glapiński przez wiele lat był mentorem i promotorem szefa KNF Chrzanowskiego, który złożył biznesmenowi Czarneckiemu korupcyjną propozycję (40 mln zł). Gdy już wybuchł skandal bronił zresztą swojego protegowanego jak niepodległości, choć dowody jego winy były oczywiste. Chrzanowski w śledztwie zeznał, że jego spotkanie z Czarneckim odbyło się z inicjatywy właśnie Glapińskiego. Podczas rozmowy z biznesmenem wielokrotnie powoływał się zresztą na bliski kontakt z szefem NBP. Kilkakrotnie podkreślił także w tej rozmowie konieczność spotkania się Czarneckiego z Glapińskim i takie spotkanie podobno się odbyło. Radca prawny Kowalczyk, którego Czarnecki miał zatrudnić (z niebotycznym wynagrodzeniem w wysokości 40 mln zł), był w owym czasie członkiem Rady Nadzorczej GPW. Sam premier Cep potwierdził, że we władzach GPW znalazł się on na polecenie Glapińskiego. Jednym słowem czego się w tej aferze nie weźmie pod lupę, to wciąż przewija się tylko jedno nazwisko. Wcale nie szefa KNF Chrzanowskiego. Tylko obleśnego erotomana i złodzieja Glapińskiego. Tak więc w oficjalną wersję głoszącą, że Chrzanowski zażądał łapówki 40 mln zł z własnej inicjatywy i nie miał żadnych wspólników, może uwierzyć tylko debilny wyborca PIS-u. Chrzanowski, choć zajmował ważne stanowisko, w rzeczywistości był płotką, typowym figurantem. Posłusznym i bezwolnym. Takim jakim jest obecnie ta wywłoka Witek w Sejmie. Nie miał żadnych „pleców” na Nowogrodzkiej, a cała jego króciutka kariera była efektem dobrej woli Glapińskiego (oraz jego drugiego promotora – Ziobry). Chrzanowski bez błogosławieństwa Glapińskiego bałby się zażądać nawet 500 tys. zł łapówki, a co dopiero 40 baniek! Można więc przyjąć za pewnik, że był tylko chłopcem na posyłki prawdziwych grubych ryb: Glapińskiego, Ziobry, może także Szydłowej lub Sasina… To oni podzieliliby między sobą te 40 mln zł, a Chrzanowskiemu odpaliliby jakąś działkę „za fatygę”, no i zagwarantowaliby mu dalsze szefowanie w KNF…
Podsumowując… Czego w ciągu ostatnich 30 lat nie tknęła się ta kanalia Glapiński, zawsze traciliśmy gigantyczne pieniądze. A Kaczyński zyskiwał gigantyczne pieniądze. I nadal tak będzie.
[CC] Jacek NikodemChyba niewielu ludzi w Polsce pamięta jeszcze o tym, że panowie Jarosław Kaczyński i Adam Glapiński okradli Polaków na ładnych kilku miliardów zł. I stało się to na długo przed tym, nim jeden z nich został Prezesem PIS, a drugi szefem NBP.
Dziś sobie trochę powspominamy... Glapiński został właśnie przez PIS, posłów Ziobry, degeneratów Kukiza i Mejzę ponownie wybrany na szefa NBP, więc postanowiłem jakoś uczcić ten fakt i postawić Glapińskiemu mały "pomniczek" w postaci tego felietonu. Poświęconego opisowi głównych dokonań naszego bohatera, którego bez cienia przesady można nazwać jednym z największych złodziei i aferzystów ostatniego 30-lecia. W normalnym państwie Glapa gniłby od 20 lat w więzieniu bez żadnych szans na przedterminowe zwolnienie z tej prostej przyczyny, że wylądowałby w pierdlu nie na mocy jednego wyroku sądowego, ale kilku. W USA takie kanalie dostają wyroki łączne po 50-80 lat więzienia. No cóż... Polska normalnym państwem nie jest, więc mega złodziej nie tylko nie siedzi w celi, ale zostaje wybrany przez innych PIS-owskich przestępców na szefa banku centralnego, zarządzającego setkami miliardów publicznych pieniędzy. Tajemnica jego bezkarności oraz zachowania pozycji w NBP i RPP polega na tym, że Glapiński, który był główną postacią kilku największych afer gospodarczych, zawsze miał wtedy jako wspólnika niejakiego... Jarosława Kaczyńskiego. Bo Glapiński nigdy nie kradł i nie sprzeniewierzał publicznych pieniędzy tylko dla siebie! Zawsze było kilku, ściśle ze sobą współpracujących beneficjentów tych przekrętów i zawsze wśród nich powtarzały się te same 3 nazwiska: Jarosława Kaczyńskiego, Lecha Kaczyńskiego i właśnie Glapińskiego.
ZAKON. To, że Glapiński jest członkiem elitarnego zakonu PC (był współzałożycielem partii), prawdopodobnie nie wystarczyłoby do tego, by zajmował tak eksponowane stanowiska, jakie zawsze w czasach rządów PIS zajmował. Ale Glapiński ma jeszcze jeden wielki atut w ręku. Ukończył studia ekonomiczne (SGPiS) i jest profesorem nauk ekonomicznych, a w partii Kaczyńskiego to ewenement. Tak więc jeśli chodzi o kompetencje w dziedzinie ekonomii (teoretyczne!), to nie miał on wśród polityków PIS praktycznie żadnej konkurencji. Tym bardziej, że oprócz wykształcenia ekonomicznego dał się przez lata poznać jako jeden z najwierniejszych towarzyszy obu Kaczyńskich, z którymi nigdy nie miał poważniejszych zatargów i o których przestępstwach w przeszłości wie więcej, niż Ziobro i Kamiński razem wzięci. Nawet więc gdyby Kaczyński miał jakieś opory z promowaniem Glapińskiego na wysokie stanowiska państwowe, to ten ostatni ma całą stertę argumentów, by swojemu Prezesowi te opory wybić z głowy...
TELEGRAF. Nie będę się dziś zajmować drugorzędnymi aferkami, w których ten złodziej uczestniczył na przestrzeni ostatnich 30 lat. Zaczynam z „grubej rury” czyli od jednego z największych przekrętów w 90 latach, do którego nigdy by nie doszło, gdyby nie udział w nim Glapińskiego. Od początku okresu transformacji Kaczyński zabiegał o pozyskanie olbrzymich funduszy na realizację swoich projektów politycznych, głównie utworzenie i finansowanie własnej partii. Bardzo pomogło mu w tym zatrudnienie w Kancelarii Prezydenta Wałęsy. Nie chcę Was teraz zanudzać szczegółami przestępczych mechanizmów Telegrafu, tym bardziej, że w przeszłości zostały one już wiele razy opisane. Utworzony przez Kaczyńskiego (i kilku jego politycznych koleżków) Telegraf był typową firmą-krzakiem. Oficjalnie miał być czymś w rodzaju nowego koncernu medialnego z własną gazetą i telewizją, jednak w rzeczywistości była to firma stworzona tylko po to, by środowisko Kaczyńskich uwłaszczyło się na majątku państwowym. Chodziło o stworzenie zaplecza finansowego dla polityków prawicowych, którzy chcieli stworzyć nowy układ rządzący w Polsce. Choć Kaczyński był głową tego układu, to w Telegrafie od początku zdanie decydujące miał właśnie Glapiński. Z prostego powodu. Kaczyńscy nie mieli zielonego pojęcia o ekonomii i kierowaniu firmą...
To Glapiński zresztą, jako minister gospodarki przestrzennej i budownictwa w rządzie premiera Bieleckiego, uwiarygodniał Telegraf. To Glapiński podpisał w imieniu rządu list intencyjny pomiędzy Telegrafem a włoską firmą telekomunikacyjną Itelco, zgodnie z którym Itelco miała wybudować dla Telegrafu sieć telewizyjną (7 regionalnych stacji TV). List intencyjny zawierał informacje, jakoby Telegraf miał zagwarantowaną częstotliwość potrzebną do ogólnopolskiej stacji telewizyjnej. Było to zwykłe kłamstwo, gdyż KRRiT nie przyznała jeszcze wówczas żadnych koncesji i dopiero planowała przetarg na nie.
W sprawie budowy sieci telewizyjnej zawarto szczegółowe porozumienie. I jego sygnatariuszem był Glapiński (oraz inny złodziej - Zalewski). Według tego porozumienia m.in. 80 mln $ na budowę sieci telewizyjnej miało pochodzić z kredytów wziętych we włoskich bankach. Zaś nadzór nad realizacją projektu i nad prawidłowością operacji finansowych Telegrafu miało sprawować ministerstwo... Glapińskiego. W rzeczywistości jednak wszystko było wielkim oszustwem. Itelco niczego i nigdy nie miało w Polsce zamiaru budować, a całe porozumienie było zwykłą fikcją. Telegraf, dzięki gwarancjom ministra Glapińskiego, stał się spółką wiarygodną, przyszłym imperium medialnym, wspieranym przez rząd polski i włoski. W tych okolicznościach spółka Kaczyńskiego uzyskała gigantyczne finansowe wsparcie ze strony spółek państwowych oraz prywatnych. W przeciągu zaledwie 10 miesięcy majątek Telegrafu wzrósł z 250 mln starych zł do 24 mld starych zł! A w sumie powiększył się aż 140-krotnie! Kluczowe w tym finansowym "sukcesie" były właśnie gwarancje i wsparcie udzielone przez ówczesnego ministra gospodarki przestrzennej i budownictwa Glapińskiego. Bez nich Telegraf zniknąłby z rynku po zaledwie kilku miesiącach, bowiem ich kapitał początkowy to było raptem obecne 25 tys. zł.
A tak, choć spółka Telegraf niczego nigdy nie stworzyła, nie wybudowała, nie uruchomiła i nie prowadziła nigdy żadnej działalności operacyjnej, to zarobiła krocie. Gdy zrobiło się wokół Telegrafu gorąco i gdy zaczeły się nim interesować UOP oraz służby skarbowe większość pieniędzy spółki zniknęła. A to, co pozostało, wytransferowano do kolejnego tajemniczego przedsięwzięcia Kaczyńskiego – Fundacji Prasowej "Solidarność". Z aferą Telegrafu ściśle związana była inna olbrzymia afera Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. FOZZ został powołany w 1989r. do skupywania na rynku wtórnym zagranicznych długów PRL. W rzeczywistości pieniądze przeznaczone na skup długów… zniknęły. Duża część z tych funduszy trafiła, za pośrednictwem Kaczyńskiego i Glapińskiego, właśnie do spółki Telegraf. Grzegorz Żemek, skazany na 8 lat więzienia za zagarnięcie wielomilionowych kwot z FOZZ, zeznając w śledztwie dokładnie opisał mechanizm przelewania olbrzymich pieniędzy z FOZZ na konto Telegrafu. Mózgiem tych operacji również musiał być Glapiński. Nie dość, że zaufany Kaczyńskiego, to jeszcze ekonomista…
FUNDACJA. Fundacja Prasowa "S", dzięki funduszom wytransferowanym z Telegrafu, wzięła udział w przejęciu za bezcen najbardziej wartościowych składników powstałego w czasach komuny giganta prasowego RSW „Prasa-Książka-Ruch”. Decyzję o podziale wydawnictwa Sejm podjął 1990r. Przy przejmowaniu majątku oficjalne preferencje miały środowiska solidarnościowe i postkomuniści. Ale najbardziej skorzystał na tym Kaczyński i jego środowisko. Powołana przez niego Fundacja Prasowa "S" przejęła za bezcen m.in. gazetę Express Wieczorny oraz zakłady graficzne przy Srebrnej i Nowogrodzkiej w Warszawie.
Kaczyńskiemu nie chodziło jednak wcale o tytuł prasowy i jakieś dwie drukarnie. Chodziło mu o 15 tys. m2 powierzchni biurowej w samym centrum Warszawy, którą one zajmowały. Wynajem takiej powierzchni to kopalnia złota, dająca miliony zysku rocznie. Jednak aby Fundacja Kaczyńskiego mogła stać się właścicielem nieruchomości przejętych przedsiębiorstw, potrzebna była specjalna ustawa. Ale od czego Glapiński był ministrem gospodarki przestrzennej i budownictwa?! To właśnie on przygotował projekt ustawy uwłaszczeniowej, dzięki której Kaczyński przejął te 15 tys. m2 powierzchni biurowej. Bez przetargu i za darmo! A potem Kaczyński szybko pozbył się Expressu Wieczornego jako tytułu prasowego. I skupił się na zarabianiu na wynajmie tych tysięcy m2 powierzchni biurowej w Warszawie. Tak więc to właśnie dzięki Glapińskiemu PIS ma do dzisiaj stałe (i niezależne od sytuacji politycznej!) źródło finansowania. Obaj panowie okradli tym samym po raz kolejny wszystkich Polaków! Majątek RSW „Ruch” został bowiem swego czasu wypracowany przez cały naród i powinien pozostać własnością całego narodu czyli Skarbu Państwa... Na gigantycznych aferach Telegrafu i Fundacji „S” suto obłowiło się zresztą także kilkunastu polityków PC lub blisko związanych z PC: obaj Kaczyńscy, Glapiński, Zalewski, Urbański, Szczypińska, Gosiewski, Suski, Jasiński, Lipiński… Ale głównym beneficjentem był oczywiście Zarząd Główny PC, który nie tylko uzyskał bezcenne powierzchnie biurowe do wynajęcia, ale do którego szerokim strumieniem płynęły także dotacje z Fundacji „S”.
AFERA PALIWOWA. W 1991r. Glapiński został ministrem współpracy gospodarczej z zagranicą w rządzie Olszewskiego. Na tym stanowisku najbardziej zasłynął wprowadzeniem koncesji na handel paliwami. Pomijam już fakt, że firmy paliwowe, za uzyskanie koncesji, zmuszane były do płacenia ogromnych łapówek na partię Kaczyńskiego. Ale efektem "koncesyjnych" działań Glapińskiego stały się gigantyczne niedobory paliw na rynku. Ich nastepstwem była „afera paliwowa” czyli nielegalny obrót paliwami na ogromną skalę prowadzony przez struktury mafijne. W nielegalny proceder zaangażowane były ponad 1.250 firm! Potem szacowano, że dzięki tylko tej jednej decyzji Glapińskiego budżet państwa stracił równowartość obecnych 8-10 mld zł! Czyli ponownie dzięki Glapińskiemu straciliśmy my wszyscy…
W archiwach zachowały się notatki szefa UOP w tamtym czasie, potwierdzająca ścisłe związki Glapińskiego z firmami Elektrim i Solo ze Szczecina. Ich właścicielem był Arkadiusz Grochulski, jeden z szefów mafii paliwowej. Po wprowadzeniu przez Glapińskiego koncesji paliwowych co kilka lat mieliśmy w Polsce do czynienia z kolejnymi odsłonami afery paliwowej. Konstanty Miodowicz, dawny szef UOP, stwierdził kiedyś w wywiadzie dla Onetu, że to właśnie rozporządzenie Glapińskiego o wprowadzeniu koncesji na handel paliwami „było matką późniejszych afer”.
AFERA KNF. Zostało mi już mało miejsca, więc jeszcze tylko kilka słów o aferze stosunkowo niedawnej. Ponieważ pamięć o niej jest stosunkowo świeża, więc skupię się na tym, czego większość z Was może nie wiedzieć. Glapiński przez wiele lat był mentorem i promotorem szefa KNF Chrzanowskiego, który złożył biznesmenowi Czarneckiemu korupcyjną propozycję (40 mln zł). Gdy już wybuchł skandal bronił zresztą swojego protegowanego jak niepodległości, choć dowody jego winy były oczywiste. Chrzanowski w śledztwie zeznał, że jego spotkanie z Czarneckim odbyło się z inicjatywy właśnie Glapińskiego. Podczas rozmowy z biznesmenem wielokrotnie powoływał się zresztą na bliski kontakt z szefem NBP. Kilkakrotnie podkreślił także w tej rozmowie konieczność spotkania się Czarneckiego z Glapińskim i takie spotkanie podobno się odbyło. Radca prawny Kowalczyk, którego Czarnecki miał zatrudnić (z niebotycznym wynagrodzeniem w wysokości 40 mln zł), był w owym czasie członkiem Rady Nadzorczej GPW. Sam premier Cep potwierdził, że we władzach GPW znalazł się on na polecenie Glapińskiego. Jednym słowem czego się w tej aferze nie weźmie pod lupę, to wciąż przewija się tylko jedno nazwisko. Wcale nie szefa KNF Chrzanowskiego. Tylko obleśnego erotomana i złodzieja Glapińskiego. Tak więc w oficjalną wersję głoszącą, że Chrzanowski zażądał łapówki 40 mln zł z własnej inicjatywy i nie miał żadnych wspólników, może uwierzyć tylko debilny wyborca PIS-u. Chrzanowski, choć zajmował ważne stanowisko, w rzeczywistości był płotką, typowym figurantem. Posłusznym i bezwolnym. Takim jakim jest obecnie ta wywłoka Witek w Sejmie. Nie miał żadnych „pleców” na Nowogrodzkiej, a cała jego króciutka kariera była efektem dobrej woli Glapińskiego (oraz jego drugiego promotora – Ziobry). Chrzanowski bez błogosławieństwa Glapińskiego bałby się zażądać nawet 500 tys. zł łapówki, a co dopiero 40 baniek! Można więc przyjąć za pewnik, że był tylko chłopcem na posyłki prawdziwych grubych ryb: Glapińskiego, Ziobry, może także Szydłowej lub Sasina… To oni podzieliliby między sobą te 40 mln zł, a Chrzanowskiemu odpaliliby jakąś działkę „za fatygę”, no i zagwarantowaliby mu dalsze szefowanie w KNF…
Podsumowując… Czego w ciągu ostatnich 30 lat nie tknęła się ta kanalia Glapiński, zawsze traciliśmy gigantyczne pieniądze. A Kaczyński zyskiwał gigantyczne pieniądze. I nadal tak będzie.
[CC] Jacek Nikodem