Kto i dlaczego boi się prawdy?

Tak więc Jacek Nikodem za post "Wieczni Mongołowie" zaliczył kolejnego 30-dniowego bana. Kogoś chyba zabolało... Cenzor Fb usunął post już po kilku godzinach. Wielu z Was miało okazję przekonać się, że gdy post jest usuwany, to nie tylko z profilu autora tekstu, ale dosłownie wszędzie na Fb. Także u tych osób, które go udostępniły. A jednak jeszcze wczoraj znalazłem swój post w Wyborczej Kuźni, która zamieszcza moje teksty na innych zasadach, nie za pośrednictwem moich profili Nikodema lub Awarskiego. I tylko dlatego post się u nich jakoś uchował. (Niestety już też został usunięty. przyp. WK) Dzisiejszy post jest kontynuacją "Wiecznych Mongołów", ale tym razem skupię się bardziej na Rosjanach, a nie na armii rosyjskiej i barbarzyństwie jej "żołnierzy". I ponownie zwracam Waszą uwagę na to, jak wiele jest analogii pomiędzy sposobem myślenia oraz postawą milionów Rosjan i twardego elektoratu PIS…

Czytałem gdzieś kiedyś, że w czasie wojen napoleońskich wzięci do niewoli jeńcy rosyjscy błagali francuskich oficerów, by ci nie pozwolili swoim żołnierzom zjeść ich żywcem. Wśród prostych żołnierzy armii rosyjskiej panowało bowiem powszechne przekonanie, że Francuzi pożerają ciała swoich nieprzyjaciół... Wmawiali to swoim podwładnym sami carscy oficerowie. Dodatkowo motywowali ich w ten sposób do walki i skutecznie wybijali z głów głupie myśli o poddawaniu się Francuzom. Minęło od tamtych czasów 200 lat i pod niektórymi względami niewiele się zmieniło. Dziś też nie tylko wielu rosyjskich żołnierzy, ale w ogóle miliony Rosjan wierzą w podobne kłamstwa i bzdury. Tyle tylko, że dawni rosyjscy żołdacy nie mieli wielkiego wyboru, gdy musieli rozstrzygać, co jest dobre, a co złe, i co jest prawdą, a co kłamstwem. Wierzyli swoim dowódcom, bo byli oni jedynymi autorytetami, z którymi żołnierze mieli styczność. Ufali więc w prawdomówność i uczciwość ludzi, których uważali za mądrzejszych i lepszych od siebie. A obecnie miliony Rosjan mają wybór, ale wcale nie palą się, by z niego skorzystać.

Jeszcze kilka lat temu istniało w Rosji kilkadziesiąt mediów niezależnych od Kremla. Nagonki, prowokacje i represjonowanie opozycjonistów (oraz mediów opozycyjnych) nie zaczęły się 22 lata temu, z chwilą dojścia Putina do władzy. Nie było tam takiej wolności słowa, jak na Zachodzie lub u nas, ale jak na rosyjskie/radzieckie „tradycje” ta wolność była bardzo duża. A jednak gdy Putin (jeszcze jako premier) rozpoczął II wojnę czeczeńską (w 1999r.), choć szeroko informowały o tym zarówno media rządowe, jak i niezależne, to protesty antywojenne miały w Rosji zasięg minimalny. Za wyjście na ulicę nie groziły wtedy żadne większe represje ze strony władz, a jednak Rosjanie gremialnie dali Putinowi przyzwolenie na spacyfikowanie Czeczenii. Nie tylko Rosjanie żyjący na zacofanej prowincji, ale także ci mieszkający w Moskwie i Petersburgu. Można by się teraz zastanawiać, skąd ta powszechna obojętność na barbarzyńskie działania władz… Z pewnością jakiś wpływ na nastroje prorządowe i antyczeczeńskie miały zamachy terrorystyczne na budynki mieszkalne w Moskwie, Riazaniu i Wołgodońsku, w których zginęło kilkaset osób. A które to zamachy były jednak niemal na pewno dziełem FSB, a nie żadnych bojowników czeczeńskich. Zaś zleceniodawcą zamachów był sam Putin, który potrzebował pretekstu do wznowienia działań wojennych i ostatecznego zaboru zbuntowanej republiki. A aneksji Czeczeni potrzebował, bo zbliżały się wybory prezydenckie w Rosji (2000r.). Skądś to znamy, prawda… Napadając później na Gruzję, Syrię i 2 razy na Ukrainę też zawsze miał jakiś pretekst na podorędziu.

Rozpisuję się o tej Czeczenii i dość odległych wydarzeniach, bo to właśnie wtedy zaczęły się rodzić w Rosji: dyktatura, reżim i polityka odbudowy „Wielkiej Rosji”, których efektem jest dzisiejsze bombardowanie Mariupola i Charkowa. Rosjanie mieli swoją wielką szansę na choćby umowną demokrację i wolność oraz na niezależne od rządu media i dostęp do rzetelnych informacji. Nie wykorzystali jednak tej szansy, a potem było już tylko gorzej. Polaków trudno jest wyciągnąć na uliczne protesty antyrządowe, ale w obronie TVN-u wyszły nas jednak setki tysięcy. A Rosjanom nie chciało się wychodzić, choć Putin coraz bardziej zaciągał im kaganiec i likwidował kolejne opozycyjne stacje oraz gazety. Zdarzały się w Rosji demonstracje, ale nie w obronie niezależności mediów lub ogólnie rozumianej wolności słowa. A nawet tych ulicznych protestów, które miały miejsce, nie sposób nazwać „masowymi”, bo 100 tysięcy protestujących w całej Rosji, mającej ponad 140 milionów obywateli, to nie jest jakaś powalająca na kolana liczba. Takich protestów Putin nie mógł się przestraszyć…

W 9-milionowych Czechach na antyrządowym proteście (w 2019r.) potrafiło zgromadzić się 250 tysięcy osób! A na również 9-milionowej Białorusi nawet 500 tysięcy i to przez kilka kolejnych dni! Wielotysięczne demonstracje antyrządowe odbywały się na Węgrzech i w Rumunii, a ostatnio nawet w Kazachstanie. A w Rosji? A w Rosji takich masowych protestów nie było w całej jej historii… Po aresztowaniu Nawalnego na ulice Moskwy wyszło ok. 20 tysięcy osób (w całej Rosji ok. 130 tysięcy), podobnie w proteście przeciwko podwyższeniu wieku emerytalnego oraz usunięciu z list wyborczych polityków opozycji. I tyle… A przecież w Rosji od kilku lat uliczne protesty powinny w zasadzie odbywać się non stop. Powodów tej zadziwiającej apatii i bierności, w obliczu tworzącej się i umacniającej dyktatury, jest zapewne kilka. Przede wszystkim to, że po prostu większość Rosjan nadal podziwia i popiera Putina. Pragnie silnej i zdecydowanej władzy, głoszącej chwytliwe, populistyczne hasła o silnym, sprawiedliwym państwie, nawet gdy jest to władza sprawowana przez przestępców, oszustów i kłamców (patrz elektorat PIS). Mieszkańcom Moskwy i Petersburga (to w sumie 17 milionów ludzi!) nie opłacało się wychodzić na ulice, bo im żyło się dobrze lub nawet rewelacyjnie. Oni dzięki Putinowi stali się Europejczykami, a przynajmniej tak im się wydawało. Natomiast Rosjanie mieszkający na prowincji to są w przeważającej większości ludzie o mentalności chłopów pańszczyźnianych, którym nawet nie mieści się w głowie bunt przeciwko swojemu władcy. Zdarzały się w przeszłości w carskiej Rosji lokalne bunty chłopstwa i zabijanie panów feudalnych. Tylko, że gdy już ci chłopi zatłukli swojego ciemiężcę i rozkradli lub spalili jego włości, to później na ogół zapijali się na śmierć, bo nie wiedzieli, co z tą uzyskaną wolnością zrobić… Byli przyzwyczajeni do posłuszeństwa i bata nad głową, więc gdy tego bata zabrakło, to do reszty głupieli.

Pusty śmiech we mnie zawsze wzbiera, gdy słyszę te powtarzane z przekonaniem i lubością twierdzenia Rosjan, że są narodem kochającym wolność oraz wielkie przestrzenie, nieujarzmionym, niepokornym i odważnym… To nawet nie jest mit! To jest jakaś parodia mitu. Rosjanie są bowiem w rzeczywistości narodem „wiecznych niewolników”, rabów. Naprawdę trudno znaleźć inną nację tak zniewoloną, przestraszoną i ślepo posłuszną władzy na Kremlu… Oni nawet nie wiedzą, co to jest tak naprawdę ta wolność, o demokracji nie wspominając. Kiedyż to oni mieli się tego nauczyć? Kiedyż to oni byli tacy znowu wolni?! Przez te kilka lat po upadku komuny? Wolności trzeba się uczyć przez dziesięciolecia, no i trzeba mieć ją w genach! Zdecydowana większość Rosjan ma w genach tylko zginanie karku i potulne wykonywanie rozkazów. Tych, co byli zbyt wolni, niezależni i niepokorni, już 100 lat temu Lenin i Dzierżyński posłali razem z rodzinami do piachu lub na Gułag. Straty w korpusie oficerskim „białych”, walczących po rewolucji z bolszewikami, wyniosły ponad 85%! A to byli przedstawiciele rosyjskich elit. Potem Stalin, Jagoda, Jeżow i Beria dokończyli dzieła… Ziemiaństwo, szlachtę i miejską inteligencję wyrżnięto w pierwszej kolejności. To nie przypadek, że wśród dzisiejszych rosyjskich oligarchów i najbliższych współpracowników Putina większość stanowią dawni działacze komunistyczni, pochodzący prawie zawsze z ubogich, robotniczych lub chłopskich rodzin. Choć Putin nie jest żadnym komunistą, to właśnie nimi się otacza. To są właśnie „elity” dzisiejszej Rosji… Skądś to znamy, prawda?

Klasa średnia, w naszym rozumieniu, to w Rosji tylko ok. 15-18% społeczeństwa, skoncentrowane niemal wyłącznie w dużych miastach. To urzędnicy państwowi, biznesmeni, pracownicy dużych korporacji, wyższa kadra oficerska armii i służb, naukowcy itd. Oni nawet, jeśli nie popierają Putina, to nie mają odwagi mówić tego głośno lub protestować. Reszta Rosjan to dla Kremla pospólstwo, 120 milionów poddanych. Z których większość ma tylko jeden dylemat – jak przeżyć do następnej wypłaty. No i ci poddani zachowują się jak na poddanych przystało. U nas Kaczyński musi przynajmniej od czasu do czasu wykonać jakiś gest w stronę pospólstwa. Coś pospólstwu ofiarować, coś mu obiecać, za coś pochwalić, jakoś się przypodobać… Putin w Rosji nie musi robić nawet tego. On dziesiątki milionów swoich podwładnych tylko straszy np. zagrożeniem ze strony Ukrainy i NATO. Dziś ci nieliczni, którzy wychodzą na ulice rosyjskich miast protestować przeciwko barbarzyństwu armii Putina w Ukrainie, godni są największego podziwu i szacunku. Bo dziś udział w antyrządowym proteście w Rosji to akt prawdziwego heroizmu i narażanie się na wielkie niebezpieczeństwo. Ale trzeba ze smutkiem skonstatować, że Rosjanie sami są sobie winni, sami doprowadzili do sytuacji, w której krytykowanie działań Kremla zaczyna mieć cechy samobójstwa. Rosjanie nie potrafili zerwać ze swoją poddańczą przeszłością i z  tą mentalnością „wiecznych niewolników”. Nie potrafią przezwyciężyć wszechobecnego strachu. Bali się w czasach caratu, bali się za Stalina, potem Chruszczowa i Breżniewa, dziś też się boją.

Gdyby po upadku ZSRR rządy komuchów natychmiast zastąpił inny system totalitarny, można by Rosjan rozgrzeszać z tego powszechnego i nieprzerwanego strachu przed władzą. Ale tak nie było… Zwróćcie uwagę na relacje z tych nielicznych, na ogół indywidualnych protestów na ulicach Moskwy. W centrum olbrzymiej metropolii stoi z kartką w ręku jakaś zrozpaczona matka młodego żołnierza wysłanego na wojnę, a setki przechodniów mijają tę kobietę, jakby była powietrzem! Oni boją się nie tylko przyłączyć do jej protestu, ale nawet okazać sympatię lub choćby jakieś zainteresowanie tym protestem! Miliony ludzi chodzących po ulicach stolicy Rosji udają, że nie wiedzą, iż w Ukrainie toczy się krwawa wojna! A miliony ludzi mieszkających poza Moskwą rzeczywiście nie wiedzą, że w Ukrainie odbywa się ludobójstwo. I symbolem putinowskiej Rosji nie jest dziś niestety ta zrozpaczona matka żołnierza. Tylko te miliony Rosjan, którzy boją się podejść do kobiety protestującej w słusznej sprawie, dotyczącej przecież każdego z nich! Ale oni są już tak wytresowani - это нельзя! A przecież to jest Moskwa, w której podobno 70% mieszkańców jest przeciwne wojnie! Gdyby to było jakieś małe miasto, to nie trzeba by było interwencji rosyjskiej Policji. Sami mieszkańcy obezwładniliby tę kobietę i zaprowadzili ją na posterunek, bo miała czelność krytykować rząd. Ale zapytajcie tych wszystkich Rosjan, co jest ich cechą narodową. Pewnie większość z nich bez wahania powie, że umiłowanie wolności i pokoju...

Tak często powtarzanego argumentu o braku dostępu do informacji ja po prostu nie przyjmuję do wiadomości. W czasach komuny było znacznie trudniej dowiedzieć się prawdy, a jednak wielu z nas słuchało RWE, a potem tę wiedzę przekazywało dalej. Problemy z dostępem może mieć jakieś starsze małżeństwo mieszkające w zapyziałej wiosce pod Irkuckiem lub Omskiem, ale nie mieszkańcy europejskiej części Rosji. Jeśli ktoś nie chce mieć tego dostępu, to na pewno mieć go nie będzie. Tyle, że wynika to głównie ze strachu przed samym poznaniem prawdy, a nie z problemów natury technicznej. Są miliony ludzi, którzy boją się poznać stan faktyczny, choć przecież z tym poznaniem nie wiążą się żadne konsekwencje karne. Wiążą się natomiast konsekwencje w postaci konieczności diametralnej zmiany sposobu myślenia. Nie jest zapewne łatwo stanąć przed lustrem i powiedzieć: Jprd! Człowiek, który był moim idolem, którego popierałem i z którego działaniami identyfikowałem się przez ostatnie 20 lat, okazuje się być mordercą kobiet, dzieci i starców! W dodatku morduje niewinnych ludzi, którzy jeszcze niedawno byli moimi rodakami! I okazuje się, że miliony ludzi wiedzą o tym od dawna, tylko ja byłem taki głupi i naiwny...

I znów odniesienie do naszych realiów, bo i u nas mechanizm obrony przed poznaniem prawdy jest taki sam. Podobieństwa w sposobie myślenia i postrzegania rzeczywistości przez zwolenników Putina w Rosji i Kaczyńskiego w Polsce są uderzające. U nas kilka milionów obywateli nie chce nawet przyjąć do wiadomości, że istnieją jakieś inne media poza "kurwizją", TV Trwam lub Gazetą Polską. To jest identyczny poziom zaślepienia. I też się wciąż słyszy, że wielu naszych rodaków nie ma wyboru, są skazani wyłącznie na przekaz rządowy i kościelny, bo do innych nie mają dostępu. Jest to kolejny mit, nie mający wiele wspólnego ze stanem rzeczywistym. Już w 2004r. sygnał TVN-u był odbierany na 85% terytorium naszego kraju! Od tamtego czasu stacja kilkakrotnie zwiększała moc swoich nadajników i można przyjąć, że dziś jej zasięg obejmuje ok. 95% obszaru Polski. A jest przecież jeszcze Internet, są inne media niezależne. Czyli niemal wszyscy mają możliwość dostępu do niezależnych informacji! A jednak, tak jak miliony Rosjan, u nas też miliony Polaków nie korzystają z tej możliwości, bo najzwyczajniej nie chcą z niej skorzystać. Tkwią w swojej "kurwizyjnej" bańce medialnej, wspomaganej z ambon przez księży katolickich. Nie tylko nie zamierzają z niej wychodzić, ale jeszcze panicznie boją się, żeby ktoś im tej bańki przez przypadek nie stłukł. A jest jeszcze, i u nas, i w Rosji, pewne zjawisko, które ja nazywam „chorym patriotyzmem”, które chętnie wykorzystuje Kaczyński, ale przede wszystkim Ziobro. Może w najbliższym czasie o tym napiszę parę słów.

Zupełnie nieuzasadnione jest więc zrzucanie winy za wysokie poparcie dla Putina w Rosji i Kaczyńskiego u nas na brak dostępu do niezależnych mediów. To nie mieszkańcy jakichś zapyziałych wsi na Podkarpaciu lub Podlasiu decydują o tym, że PIS rządzi u nas od 6 lat. Nawet w dużych miastach, w których dostęp do tych mediów jest przecież nieograniczony, poparcie dla Kaczyńskiego nie spada poniżej 30%... Wydaje mi się, że próbujemy tylko jakoś usprawiedliwić fakt, że partia zwykłych przestępców, debilów i nieudaczników, zdobyła władzę w naszym kraju i utrzymują ją tak długo... Bo jest to dla nas wszystkich powód do wielkiego wstydu i świadectwo, jak bardzo niedojrzałym politycznie społeczeństwem nadal jesteśmy. My, niejako na własne życzenie, musimy się użerać z Kaczyńskim i jego bandą przestępców rządzących Polską, a Rosjanie sami umożliwili Putinowi stworzenie na powrót systemu totalitarnego i napaść na Ukrainę…

[CC] Jacek Nikodem

Kto i dlaczego boi się prawdy?

Tak więc Jacek Nikodem za post "Wieczni Mongołowie" zaliczył kolejnego 30-dniowego bana. Kogoś chyba zabolało... Cenzor Fb usunął post już po kilku godzinach. Wielu z Was miało okazję przekonać się, że gdy post jest usuwany, to nie tylko z profilu autora tekstu, ale dosłownie wszędzie na Fb. Także u tych osób, które go udostępniły. A jednak jeszcze wczoraj znalazłem swój post w Wyborczej Kuźni, która zamieszcza moje teksty na innych zasadach, nie za pośrednictwem moich profili Nikodema lub Awarskiego. I tylko dlatego post się u nich jakoś uchował. (Niestety już też został usunięty. przyp. WK) Dzisiejszy post jest kontynuacją "Wiecznych Mongołów", ale tym razem skupię się bardziej na Rosjanach, a nie na armii rosyjskiej i barbarzyństwie jej "żołnierzy". I ponownie zwracam Waszą uwagę na to, jak wiele jest analogii pomiędzy sposobem myślenia oraz postawą milionów Rosjan i twardego elektoratu PIS…

Czytałem gdzieś kiedyś, że w czasie wojen napoleońskich wzięci do niewoli jeńcy rosyjscy błagali francuskich oficerów, by ci nie pozwolili swoim żołnierzom zjeść ich żywcem. Wśród prostych żołnierzy armii rosyjskiej panowało bowiem powszechne przekonanie, że Francuzi pożerają ciała swoich nieprzyjaciół... Wmawiali to swoim podwładnym sami carscy oficerowie. Dodatkowo motywowali ich w ten sposób do walki i skutecznie wybijali z głów głupie myśli o poddawaniu się Francuzom. Minęło od tamtych czasów 200 lat i pod niektórymi względami niewiele się zmieniło. Dziś też nie tylko wielu rosyjskich żołnierzy, ale w ogóle miliony Rosjan wierzą w podobne kłamstwa i bzdury. Tyle tylko, że dawni rosyjscy żołdacy nie mieli wielkiego wyboru, gdy musieli rozstrzygać, co jest dobre, a co złe, i co jest prawdą, a co kłamstwem. Wierzyli swoim dowódcom, bo byli oni jedynymi autorytetami, z którymi żołnierze mieli styczność. Ufali więc w prawdomówność i uczciwość ludzi, których uważali za mądrzejszych i lepszych od siebie. A obecnie miliony Rosjan mają wybór, ale wcale nie palą się, by z niego skorzystać.

Jeszcze kilka lat temu istniało w Rosji kilkadziesiąt mediów niezależnych od Kremla. Nagonki, prowokacje i represjonowanie opozycjonistów (oraz mediów opozycyjnych) nie zaczęły się 22 lata temu, z chwilą dojścia Putina do władzy. Nie było tam takiej wolności słowa, jak na Zachodzie lub u nas, ale jak na rosyjskie/radzieckie „tradycje” ta wolność była bardzo duża. A jednak gdy Putin (jeszcze jako premier) rozpoczął II wojnę czeczeńską (w 1999r.), choć szeroko informowały o tym zarówno media rządowe, jak i niezależne, to protesty antywojenne miały w Rosji zasięg minimalny. Za wyjście na ulicę nie groziły wtedy żadne większe represje ze strony władz, a jednak Rosjanie gremialnie dali Putinowi przyzwolenie na spacyfikowanie Czeczenii. Nie tylko Rosjanie żyjący na zacofanej prowincji, ale także ci mieszkający w Moskwie i Petersburgu. Można by się teraz zastanawiać, skąd ta powszechna obojętność na barbarzyńskie działania władz… Z pewnością jakiś wpływ na nastroje prorządowe i antyczeczeńskie miały zamachy terrorystyczne na budynki mieszkalne w Moskwie, Riazaniu i Wołgodońsku, w których zginęło kilkaset osób. A które to zamachy były jednak niemal na pewno dziełem FSB, a nie żadnych bojowników czeczeńskich. Zaś zleceniodawcą zamachów był sam Putin, który potrzebował pretekstu do wznowienia działań wojennych i ostatecznego zaboru zbuntowanej republiki. A aneksji Czeczeni potrzebował, bo zbliżały się wybory prezydenckie w Rosji (2000r.). Skądś to znamy, prawda… Napadając później na Gruzję, Syrię i 2 razy na Ukrainę też zawsze miał jakiś pretekst na podorędziu.

Rozpisuję się o tej Czeczenii i dość odległych wydarzeniach, bo to właśnie wtedy zaczęły się rodzić w Rosji: dyktatura, reżim i polityka odbudowy „Wielkiej Rosji”, których efektem jest dzisiejsze bombardowanie Mariupola i Charkowa. Rosjanie mieli swoją wielką szansę na choćby umowną demokrację i wolność oraz na niezależne od rządu media i dostęp do rzetelnych informacji. Nie wykorzystali jednak tej szansy, a potem było już tylko gorzej. Polaków trudno jest wyciągnąć na uliczne protesty antyrządowe, ale w obronie TVN-u wyszły nas jednak setki tysięcy. A Rosjanom nie chciało się wychodzić, choć Putin coraz bardziej zaciągał im kaganiec i likwidował kolejne opozycyjne stacje oraz gazety. Zdarzały się w Rosji demonstracje, ale nie w obronie niezależności mediów lub ogólnie rozumianej wolności słowa. A nawet tych ulicznych protestów, które miały miejsce, nie sposób nazwać „masowymi”, bo 100 tysięcy protestujących w całej Rosji, mającej ponad 140 milionów obywateli, to nie jest jakaś powalająca na kolana liczba. Takich protestów Putin nie mógł się przestraszyć…

W 9-milionowych Czechach na antyrządowym proteście (w 2019r.) potrafiło zgromadzić się 250 tysięcy osób! A na również 9-milionowej Białorusi nawet 500 tysięcy i to przez kilka kolejnych dni! Wielotysięczne demonstracje antyrządowe odbywały się na Węgrzech i w Rumunii, a ostatnio nawet w Kazachstanie. A w Rosji? A w Rosji takich masowych protestów nie było w całej jej historii… Po aresztowaniu Nawalnego na ulice Moskwy wyszło ok. 20 tysięcy osób (w całej Rosji ok. 130 tysięcy), podobnie w proteście przeciwko podwyższeniu wieku emerytalnego oraz usunięciu z list wyborczych polityków opozycji. I tyle… A przecież w Rosji od kilku lat uliczne protesty powinny w zasadzie odbywać się non stop. Powodów tej zadziwiającej apatii i bierności, w obliczu tworzącej się i umacniającej dyktatury, jest zapewne kilka. Przede wszystkim to, że po prostu większość Rosjan nadal podziwia i popiera Putina. Pragnie silnej i zdecydowanej władzy, głoszącej chwytliwe, populistyczne hasła o silnym, sprawiedliwym państwie, nawet gdy jest to władza sprawowana przez przestępców, oszustów i kłamców (patrz elektorat PIS). Mieszkańcom Moskwy i Petersburga (to w sumie 17 milionów ludzi!) nie opłacało się wychodzić na ulice, bo im żyło się dobrze lub nawet rewelacyjnie. Oni dzięki Putinowi stali się Europejczykami, a przynajmniej tak im się wydawało. Natomiast Rosjanie mieszkający na prowincji to są w przeważającej większości ludzie o mentalności chłopów pańszczyźnianych, którym nawet nie mieści się w głowie bunt przeciwko swojemu władcy. Zdarzały się w przeszłości w carskiej Rosji lokalne bunty chłopstwa i zabijanie panów feudalnych. Tylko, że gdy już ci chłopi zatłukli swojego ciemiężcę i rozkradli lub spalili jego włości, to później na ogół zapijali się na śmierć, bo nie wiedzieli, co z tą uzyskaną wolnością zrobić… Byli przyzwyczajeni do posłuszeństwa i bata nad głową, więc gdy tego bata zabrakło, to do reszty głupieli.

Pusty śmiech we mnie zawsze wzbiera, gdy słyszę te powtarzane z przekonaniem i lubością twierdzenia Rosjan, że są narodem kochającym wolność oraz wielkie przestrzenie, nieujarzmionym, niepokornym i odważnym… To nawet nie jest mit! To jest jakaś parodia mitu. Rosjanie są bowiem w rzeczywistości narodem „wiecznych niewolników”, rabów. Naprawdę trudno znaleźć inną nację tak zniewoloną, przestraszoną i ślepo posłuszną władzy na Kremlu… Oni nawet nie wiedzą, co to jest tak naprawdę ta wolność, o demokracji nie wspominając. Kiedyż to oni mieli się tego nauczyć? Kiedyż to oni byli tacy znowu wolni?! Przez te kilka lat po upadku komuny? Wolności trzeba się uczyć przez dziesięciolecia, no i trzeba mieć ją w genach! Zdecydowana większość Rosjan ma w genach tylko zginanie karku i potulne wykonywanie rozkazów. Tych, co byli zbyt wolni, niezależni i niepokorni, już 100 lat temu Lenin i Dzierżyński posłali razem z rodzinami do piachu lub na Gułag. Straty w korpusie oficerskim „białych”, walczących po rewolucji z bolszewikami, wyniosły ponad 85%! A to byli przedstawiciele rosyjskich elit. Potem Stalin, Jagoda, Jeżow i Beria dokończyli dzieła… Ziemiaństwo, szlachtę i miejską inteligencję wyrżnięto w pierwszej kolejności. To nie przypadek, że wśród dzisiejszych rosyjskich oligarchów i najbliższych współpracowników Putina większość stanowią dawni działacze komunistyczni, pochodzący prawie zawsze z ubogich, robotniczych lub chłopskich rodzin. Choć Putin nie jest żadnym komunistą, to właśnie nimi się otacza. To są właśnie „elity” dzisiejszej Rosji… Skądś to znamy, prawda?

Klasa średnia, w naszym rozumieniu, to w Rosji tylko ok. 15-18% społeczeństwa, skoncentrowane niemal wyłącznie w dużych miastach. To urzędnicy państwowi, biznesmeni, pracownicy dużych korporacji, wyższa kadra oficerska armii i służb, naukowcy itd. Oni nawet, jeśli nie popierają Putina, to nie mają odwagi mówić tego głośno lub protestować. Reszta Rosjan to dla Kremla pospólstwo, 120 milionów poddanych. Z których większość ma tylko jeden dylemat – jak przeżyć do następnej wypłaty. No i ci poddani zachowują się jak na poddanych przystało. U nas Kaczyński musi przynajmniej od czasu do czasu wykonać jakiś gest w stronę pospólstwa. Coś pospólstwu ofiarować, coś mu obiecać, za coś pochwalić, jakoś się przypodobać… Putin w Rosji nie musi robić nawet tego. On dziesiątki milionów swoich podwładnych tylko straszy np. zagrożeniem ze strony Ukrainy i NATO. Dziś ci nieliczni, którzy wychodzą na ulice rosyjskich miast protestować przeciwko barbarzyństwu armii Putina w Ukrainie, godni są największego podziwu i szacunku. Bo dziś udział w antyrządowym proteście w Rosji to akt prawdziwego heroizmu i narażanie się na wielkie niebezpieczeństwo. Ale trzeba ze smutkiem skonstatować, że Rosjanie sami są sobie winni, sami doprowadzili do sytuacji, w której krytykowanie działań Kremla zaczyna mieć cechy samobójstwa. Rosjanie nie potrafili zerwać ze swoją poddańczą przeszłością i z  tą mentalnością „wiecznych niewolników”. Nie potrafią przezwyciężyć wszechobecnego strachu. Bali się w czasach caratu, bali się za Stalina, potem Chruszczowa i Breżniewa, dziś też się boją.

Gdyby po upadku ZSRR rządy komuchów natychmiast zastąpił inny system totalitarny, można by Rosjan rozgrzeszać z tego powszechnego i nieprzerwanego strachu przed władzą. Ale tak nie było… Zwróćcie uwagę na relacje z tych nielicznych, na ogół indywidualnych protestów na ulicach Moskwy. W centrum olbrzymiej metropolii stoi z kartką w ręku jakaś zrozpaczona matka młodego żołnierza wysłanego na wojnę, a setki przechodniów mijają tę kobietę, jakby była powietrzem! Oni boją się nie tylko przyłączyć do jej protestu, ale nawet okazać sympatię lub choćby jakieś zainteresowanie tym protestem! Miliony ludzi chodzących po ulicach stolicy Rosji udają, że nie wiedzą, iż w Ukrainie toczy się krwawa wojna! A miliony ludzi mieszkających poza Moskwą rzeczywiście nie wiedzą, że w Ukrainie odbywa się ludobójstwo. I symbolem putinowskiej Rosji nie jest dziś niestety ta zrozpaczona matka żołnierza. Tylko te miliony Rosjan, którzy boją się podejść do kobiety protestującej w słusznej sprawie, dotyczącej przecież każdego z nich! Ale oni są już tak wytresowani - это нельзя! A przecież to jest Moskwa, w której podobno 70% mieszkańców jest przeciwne wojnie! Gdyby to było jakieś małe miasto, to nie trzeba by było interwencji rosyjskiej Policji. Sami mieszkańcy obezwładniliby tę kobietę i zaprowadzili ją na posterunek, bo miała czelność krytykować rząd. Ale zapytajcie tych wszystkich Rosjan, co jest ich cechą narodową. Pewnie większość z nich bez wahania powie, że umiłowanie wolności i pokoju...

Tak często powtarzanego argumentu o braku dostępu do informacji ja po prostu nie przyjmuję do wiadomości. W czasach komuny było znacznie trudniej dowiedzieć się prawdy, a jednak wielu z nas słuchało RWE, a potem tę wiedzę przekazywało dalej. Problemy z dostępem może mieć jakieś starsze małżeństwo mieszkające w zapyziałej wiosce pod Irkuckiem lub Omskiem, ale nie mieszkańcy europejskiej części Rosji. Jeśli ktoś nie chce mieć tego dostępu, to na pewno mieć go nie będzie. Tyle, że wynika to głównie ze strachu przed samym poznaniem prawdy, a nie z problemów natury technicznej. Są miliony ludzi, którzy boją się poznać stan faktyczny, choć przecież z tym poznaniem nie wiążą się żadne konsekwencje karne. Wiążą się natomiast konsekwencje w postaci konieczności diametralnej zmiany sposobu myślenia. Nie jest zapewne łatwo stanąć przed lustrem i powiedzieć: Jprd! Człowiek, który był moim idolem, którego popierałem i z którego działaniami identyfikowałem się przez ostatnie 20 lat, okazuje się być mordercą kobiet, dzieci i starców! W dodatku morduje niewinnych ludzi, którzy jeszcze niedawno byli moimi rodakami! I okazuje się, że miliony ludzi wiedzą o tym od dawna, tylko ja byłem taki głupi i naiwny...

I znów odniesienie do naszych realiów, bo i u nas mechanizm obrony przed poznaniem prawdy jest taki sam. Podobieństwa w sposobie myślenia i postrzegania rzeczywistości przez zwolenników Putina w Rosji i Kaczyńskiego w Polsce są uderzające. U nas kilka milionów obywateli nie chce nawet przyjąć do wiadomości, że istnieją jakieś inne media poza "kurwizją", TV Trwam lub Gazetą Polską. To jest identyczny poziom zaślepienia. I też się wciąż słyszy, że wielu naszych rodaków nie ma wyboru, są skazani wyłącznie na przekaz rządowy i kościelny, bo do innych nie mają dostępu. Jest to kolejny mit, nie mający wiele wspólnego ze stanem rzeczywistym. Już w 2004r. sygnał TVN-u był odbierany na 85% terytorium naszego kraju! Od tamtego czasu stacja kilkakrotnie zwiększała moc swoich nadajników i można przyjąć, że dziś jej zasięg obejmuje ok. 95% obszaru Polski. A jest przecież jeszcze Internet, są inne media niezależne. Czyli niemal wszyscy mają możliwość dostępu do niezależnych informacji! A jednak, tak jak miliony Rosjan, u nas też miliony Polaków nie korzystają z tej możliwości, bo najzwyczajniej nie chcą z niej skorzystać. Tkwią w swojej "kurwizyjnej" bańce medialnej, wspomaganej z ambon przez księży katolickich. Nie tylko nie zamierzają z niej wychodzić, ale jeszcze panicznie boją się, żeby ktoś im tej bańki przez przypadek nie stłukł. A jest jeszcze, i u nas, i w Rosji, pewne zjawisko, które ja nazywam „chorym patriotyzmem”, które chętnie wykorzystuje Kaczyński, ale przede wszystkim Ziobro. Może w najbliższym czasie o tym napiszę parę słów.

Zupełnie nieuzasadnione jest więc zrzucanie winy za wysokie poparcie dla Putina w Rosji i Kaczyńskiego u nas na brak dostępu do niezależnych mediów. To nie mieszkańcy jakichś zapyziałych wsi na Podkarpaciu lub Podlasiu decydują o tym, że PIS rządzi u nas od 6 lat. Nawet w dużych miastach, w których dostęp do tych mediów jest przecież nieograniczony, poparcie dla Kaczyńskiego nie spada poniżej 30%... Wydaje mi się, że próbujemy tylko jakoś usprawiedliwić fakt, że partia zwykłych przestępców, debilów i nieudaczników, zdobyła władzę w naszym kraju i utrzymują ją tak długo... Bo jest to dla nas wszystkich powód do wielkiego wstydu i świadectwo, jak bardzo niedojrzałym politycznie społeczeństwem nadal jesteśmy. My, niejako na własne życzenie, musimy się użerać z Kaczyńskim i jego bandą przestępców rządzących Polską, a Rosjanie sami umożliwili Putinowi stworzenie na powrót systemu totalitarnego i napaść na Ukrainę…

[CC] Jacek Nikodem
(579/23-03-2022)

Pobierz PDF Wydrukuj