Jesteśmy prawie wszyscy na pięknej fali zbiorowego entuzjazmu. Tym razem łączy nas słuszna i piękna chęć pomagania Ukrainie w jej walce z rosyjskim agresorem. Wolne media ograniczają nadawanie reklam, z których przecież żyją, po to, żeby pokazać nam jak najwięcej grozy, jaką niesie ze sobą wojna, ale także sceny i wypowiedzi ludzi tą wojną dotkniętych, które często ściskają za gardło i nie pozwalają powstrzymać łez. Polki i Polacy fantastycznie zareagowali na wezwania do ofiarności na rzecz napadniętych przez potwornego psychopatę i zbrodniarza sąsiadów. Odrodziła się też potrzeba zbiorowego manifestowania na ulicach przywiązania do najważniejszych wartości. Pokazujemy znów, że jesteśmy świetnym, zdolnym do wielkich czynów i przywiązanym do demokracji i wolności, społeczeństwem obywatelskim. Tego wrażenia nie przytłumia nawet (słuszne) przypominanie nie do końca właściwych postaw, jakie były pokazywane w czasie niedawnych zajść na granicy polsko-białoruskiej.
Tylko ta cholerna pamięć nie pozwala zatopić się w samozachwycie i pozostawać w nim aż do zakończenia wydarzeń, które naszych zbiorowych przeżyć są przyczyną. Może, więc lepiej już teraz, zanim na nowo odżyją, przypominać sobie i innym nigdy niezakończone spory, kłótnie i awantury, które tyle razy doprowadzały przecież Polskę na skraj przepaści, a bywało, że i za ten skraj.
Na pewno nie będzie poprawne politycznie przypominanie tych wszystkich, dzielących nas paskudztw, w chwili, kiedy pod wpływem wspólnych wzruszeń i, gdy (prawie) wszyscy wznosimy piękne, mickiewiczowskie: "Kochajmy się!"; dziękujemy losowi, że jesteśmy w życiodajnych sojuszach z cywilizowanym światem i winszujemy sobie, że jesteśmy członkiem UE i NATO.
Uważam, że źle będzie jeśli pod wpływem zbiorowych emocji, zapomnimy, że jeszcze tak niedawno, teraz tak gorąco o jedność do międzynarodowej wspólnoty wzywający pan Duda kpił sobie głośno z tej "wyimaginowanej wspólnoty"; - że pani Pawłowicz ostentacyjnie, prawie podcierała się flagą UE; - że pan Suski bredził o okupacji brukselskiej; - że pan Ziobro wręcz namawiał do opuszczenia UE nawet kosztem wyrzeczenia się setek miliardów tak potrzebnych teraz Polsce itd., itd., itp.
A przecież szkoda czasu i atłasu na wymienianie setek, jeśli nie tysięcy niezapomnianych kretyństw i idiotyzmów wypowiadanych publicznie na antyunijne tematy przez różne panie i różnych panów Kowalskich, Terleckich, Kemp, Szydeł, Jakich i jeszcze wielu takich.
A skoro już poruszyliśmy te tematy w momencie, kiedy dwaj zbrodniarze wojenni - Putin i Łukaszenka, mordują dzieci w Ukrainie, to koniecznie trzeba przypomnieć, jak pan Karczewski umizgiwał się do ciepłego człowieka, jakim wg niego miał być białoruski potwór.
Zaś pan Morawiecki - człowiek, który po tysiąckroć udowadniał, że jest kłamcą doskonałym do tego stopnia, że podobno już nawet on sam nie wierzy w to, co mówi, nagle z marsową miną opowiada o swoich wysiłkach, jakie wkłada w jednoczenie świata i Europy przeciwko rosyjskiemu satrapie. Jest mi naprawdę przykro, panie Morawiecki, bo tym razem chciałbym wierzyć w pana prounijną i antyputinowską narrację, ale - wybacz pan - nie potrafię. Nie mogę uwierzyć, że tak nagle stracił pan sympatię dla europejskich wyznawców Putina, jak pani Le Pen, pan Orban, pan Salvini i inni durnie udający polityków, którzy jeszcze dzisiaj całowaliby swego sponsora tam, gdzieby sobie zażyczył.
Nie potrafię też nie wyobrażać sobie, jak srogi zawód zarysowującą się coraz wyraźniej klęską Putina i jego kohort, musi odczuwać pan Macierewicz i jeszcze paru jego kolesi z panem Rydzykiem na czele, którzy już byli tuż tuż przed rozpoczęciem słodkiego życia zasłużonych dla Matuszki Rosiji agentów, a tu klops! - nie będzie Putina i nie będzie na Krymie la dolce vita emeryta, za to coraz trudniej będzie się bronić przed zarzutami działania na szkodę Polski.
Tym bardziej, że pan wicepremier d/s bezpieczeństwa, jak zwykł to robić w co bardziej niebezpiecznych chwilach i tym razem już się zaszył ze swoim kotem w dotąd nieustalonym miejscu, żeby przeczekać, więc z pomocą w najbliższym czasie, a da Bóg - już nigdy, swoim kamratom nie pośpieszy. I trzeba go będzie z tego bezpiecznego ustronia wyłuskiwać, żeby mógł stanąć przed sądem.
Koniec zbrodniarza jest bliższy niż to się nam wszystkim zdaje. Myślę o końcu ostatecznym, nie tylko o końcu jego władzy. Nie ma dla niego miejsca na całej Ziemi, w którym mógłby się bezpiecznie schować. Jak mało kto zasłużył sobie na haniebny zgon i dochował się milionów chętnych, którzy by mu ten zgon przyśpieszyli.
Tym bardziej więc trzeba przypominać tych, którzy marzyli o polexicie i planowali związek Polski ze ZBIR-em i zbirem Putinem.
Nigdy więcej zbirów, totalitarystów, faszystów, populistów i debili u władzy! Nigdy więcej wojny!
[CC] Michał OsiecimskiNie chciałbym o tym pisać, ale wydaje mi się, że trzeba.
Jesteśmy prawie wszyscy na pięknej fali zbiorowego entuzjazmu. Tym razem łączy nas słuszna i piękna chęć pomagania Ukrainie w jej walce z rosyjskim agresorem. Wolne media ograniczają nadawanie reklam, z których przecież żyją, po to, żeby pokazać nam jak najwięcej grozy, jaką niesie ze sobą wojna, ale także sceny i wypowiedzi ludzi tą wojną dotkniętych, które często ściskają za gardło i nie pozwalają powstrzymać łez. Polki i Polacy fantastycznie zareagowali na wezwania do ofiarności na rzecz napadniętych przez potwornego psychopatę i zbrodniarza sąsiadów. Odrodziła się też potrzeba zbiorowego manifestowania na ulicach przywiązania do najważniejszych wartości. Pokazujemy znów, że jesteśmy świetnym, zdolnym do wielkich czynów i przywiązanym do demokracji i wolności, społeczeństwem obywatelskim. Tego wrażenia nie przytłumia nawet (słuszne) przypominanie nie do końca właściwych postaw, jakie były pokazywane w czasie niedawnych zajść na granicy polsko-białoruskiej.
Tylko ta cholerna pamięć nie pozwala zatopić się w samozachwycie i pozostawać w nim aż do zakończenia wydarzeń, które naszych zbiorowych przeżyć są przyczyną. Może, więc lepiej już teraz, zanim na nowo odżyją, przypominać sobie i innym nigdy niezakończone spory, kłótnie i awantury, które tyle razy doprowadzały przecież Polskę na skraj przepaści, a bywało, że i za ten skraj.
Na pewno nie będzie poprawne politycznie przypominanie tych wszystkich, dzielących nas paskudztw, w chwili, kiedy pod wpływem wspólnych wzruszeń i, gdy (prawie) wszyscy wznosimy piękne, mickiewiczowskie: "Kochajmy się!"; dziękujemy losowi, że jesteśmy w życiodajnych sojuszach z cywilizowanym światem i winszujemy sobie, że jesteśmy członkiem UE i NATO.
Uważam, że źle będzie jeśli pod wpływem zbiorowych emocji, zapomnimy, że jeszcze tak niedawno, teraz tak gorąco o jedność do międzynarodowej wspólnoty wzywający pan Duda kpił sobie głośno z tej "wyimaginowanej wspólnoty"; - że pani Pawłowicz ostentacyjnie, prawie podcierała się flagą UE; - że pan Suski bredził o okupacji brukselskiej; - że pan Ziobro wręcz namawiał do opuszczenia UE nawet kosztem wyrzeczenia się setek miliardów tak potrzebnych teraz Polsce itd., itd., itp.
A przecież szkoda czasu i atłasu na wymienianie setek, jeśli nie tysięcy niezapomnianych kretyństw i idiotyzmów wypowiadanych publicznie na antyunijne tematy przez różne panie i różnych panów Kowalskich, Terleckich, Kemp, Szydeł, Jakich i jeszcze wielu takich.
A skoro już poruszyliśmy te tematy w momencie, kiedy dwaj zbrodniarze wojenni - Putin i Łukaszenka, mordują dzieci w Ukrainie, to koniecznie trzeba przypomnieć, jak pan Karczewski umizgiwał się do ciepłego człowieka, jakim wg niego miał być białoruski potwór.
Zaś pan Morawiecki - człowiek, który po tysiąckroć udowadniał, że jest kłamcą doskonałym do tego stopnia, że podobno już nawet on sam nie wierzy w to, co mówi, nagle z marsową miną opowiada o swoich wysiłkach, jakie wkłada w jednoczenie świata i Europy przeciwko rosyjskiemu satrapie. Jest mi naprawdę przykro, panie Morawiecki, bo tym razem chciałbym wierzyć w pana prounijną i antyputinowską narrację, ale - wybacz pan - nie potrafię. Nie mogę uwierzyć, że tak nagle stracił pan sympatię dla europejskich wyznawców Putina, jak pani Le Pen, pan Orban, pan Salvini i inni durnie udający polityków, którzy jeszcze dzisiaj całowaliby swego sponsora tam, gdzieby sobie zażyczył.
Nie potrafię też nie wyobrażać sobie, jak srogi zawód zarysowującą się coraz wyraźniej klęską Putina i jego kohort, musi odczuwać pan Macierewicz i jeszcze paru jego kolesi z panem Rydzykiem na czele, którzy już byli tuż tuż przed rozpoczęciem słodkiego życia zasłużonych dla Matuszki Rosiji agentów, a tu klops! - nie będzie Putina i nie będzie na Krymie la dolce vita emeryta, za to coraz trudniej będzie się bronić przed zarzutami działania na szkodę Polski.
Tym bardziej, że pan wicepremier d/s bezpieczeństwa, jak zwykł to robić w co bardziej niebezpiecznych chwilach i tym razem już się zaszył ze swoim kotem w dotąd nieustalonym miejscu, żeby przeczekać, więc z pomocą w najbliższym czasie, a da Bóg - już nigdy, swoim kamratom nie pośpieszy. I trzeba go będzie z tego bezpiecznego ustronia wyłuskiwać, żeby mógł stanąć przed sądem.
Koniec zbrodniarza jest bliższy niż to się nam wszystkim zdaje. Myślę o końcu ostatecznym, nie tylko o końcu jego władzy. Nie ma dla niego miejsca na całej Ziemi, w którym mógłby się bezpiecznie schować. Jak mało kto zasłużył sobie na haniebny zgon i dochował się milionów chętnych, którzy by mu ten zgon przyśpieszyli.
Tym bardziej więc trzeba przypominać tych, którzy marzyli o polexicie i planowali związek Polski ze ZBIR-em i zbirem Putinem.
Nigdy więcej zbirów, totalitarystów, faszystów, populistów i debili u władzy! Nigdy więcej wojny!
[CC] Michał Osiecimski