Objazdowka

Super. Ale dlaczego dopiero teraz? Gdzie był i co robił premier przez ostatnie cztery miesiące, gdy kryzys narastał? Wygłaszał tyrady, że Polska daje sobie radę sama i nie potrzebuje żadnej pomocy. Przekonywał, że stan wyjątkowy jest niezbędny dla bezpieczeństwa kraju, i oskarżał opozycję, a także dziennikarzy o brak patriotyzmu, działanie na rzecz Łukaszenki, albo przynajmniej o dywersję na granicy. Polski rząd nie chciał zwrócić się do Unii Europejskiej o wsparcie, nie chciał wykorzystać Fronteksu, nie podjął żadnych działań u „źródła” problemu, czyli na bliskim Wschodzie, nie zwrócił się do sojuszników z NATO o współdziałanie.

A przypomnijmy, że rządowa propaganda od rana do wieczora straszyła wojną hybrydową, i przedstawiała nasz kraj jako ofiarę militarnej agresji ze strony Białorusi i Rosji (ktoś jeszcze pamięta jak manewry Zapad miały być wykorzystane przeciw Polsce?).

Ta wielomiesięczna bezczynność rządu i osobiście premiera w obszarze polityki europejskiej i transatlantyckiej to typowe zachowanie PiS w relacjach z zagranicą. Brak zaufania, konflikty, „cały świat przeciw Polsce”, postępująca izolacja i zanik roboczych kontaktów, teoria dwóch wrogów - Wschód i Zachód. Polityka zagraniczna PiS to żałosna mieszanina lęków, nieufności, kompleksu niższości i megalomańsko-martyrologicznej propagandy w stylu „Polska jako przedmurze” i „Polska jako ofiara”.

I to jest główne przesłanie, jakie słyszymy z ust premiera podczas jego peregrynacji od Tallina do Zagrzebia. Zadziwia jednak nie tylko ten nadęty, narodowo-egoistyczny ton, ale przede wszystkim brak jakichkolwiek odniesień do wspólnego działania jako Unii Europejskiej. Premier nie pofatygował się do Brukseli, nie rozmawiał z Komisją Europejską i jej przewodniczącą Ursulą Von der Leyen. Nie odwiedził najważniejszych stolic - Berlina, Paryża, Rzymu czy Madrytu. Może nie chciał, żeby mu przypomniano 2015 rok, kiedy rząd PiS odmówił pomocy Grecji i Włochom w kryzysie migracyjnym. A może zwrócenie się prośbą o pomoc do Niemców czy Francuzów kłóciłoby się z przekazem propagandowym PiS?

W obliczu braku jakichkolwiek dyplomatycznych ruchów ze strony polskiego rządu, Von der Leyen, Merkel i Macron przejęli inicjatywę. I trudno się dziwić - w końcu migranci importowani do Europy przez Łukaszenkę przenikają do Niemiec i innych krajów. I w ciągu tygodnia udało się uzgodnić sankcje na Białoruś i zmniejszyć napór na polską granicę, m. in. dzięki zablokowaniu kanałów przerzutu ludzi z Bliskiego Wschodu. Tyle tylko, że stało się tak nie dzięki aktywności Polski, tylko pomimo jej braku.

Rząd jest też mało skuteczny w działaniach krajowych. Stan wyjątkowy okazał się wielkim niewypałem. Liczba zarejestrowanych prób nielegalnego przekroczenia granicy białoruskiej wzrosła z ok 4 tys w sierpniu do 9 tys we wrześniu i ponad 20 tys w październiku. W listopadzie będzie tez podobnie. A o ilu przekroczeniach granicy Straż Graniczna nie wie?

Jest oczywiste, że stan wyjątkowy nie wpływa w żaden sposób na działania służb białoruskich czy na determinację migrantów, aby przedrzeć się przez granicę. Natomiast stan wyjątkowy skutecznie uniemożliwia niezależnym mediom dostęp do granicy i informowanie opinii publicznej o rzeczywistej sytuacji.

I o to w tym wszystkim chodzi. Rządowi wcale nie zależy na zakończeniu kryzysu migracyjnego - przecież dla PiS to „polityczne złoto”. Temat jest potrzebny, aby danej straszyć, mobilizować wyborców „pod flagą” i oskarżać opozycję o zdradę. Trzeba z tym dociągnąć do wyborów.

A stany wyjątkowe są potrzebne, żeby opinia publiczna nie zorientowała się w tych zamiarach rządu, żeby nikt nie wiedział jak dziurawa jest polska granica i do jakich humanitarnych tragedii na niej dochodzi.

[CC] Dariusz Rosati

Objazdówka

Premier objechał kilka stolic w regionie z prośbą o poparcie Polski w konflikcie granicznym z Łukaszenką.

Super. Ale dlaczego dopiero teraz? Gdzie był i co robił premier przez ostatnie cztery miesiące, gdy kryzys narastał? Wygłaszał tyrady, że Polska daje sobie radę sama i nie potrzebuje żadnej pomocy. Przekonywał, że stan wyjątkowy jest niezbędny dla bezpieczeństwa kraju, i oskarżał opozycję, a także dziennikarzy o brak patriotyzmu, działanie na rzecz Łukaszenki, albo przynajmniej o dywersję na granicy. Polski rząd nie chciał zwrócić się do Unii Europejskiej o wsparcie, nie chciał wykorzystać Fronteksu, nie podjął żadnych działań u „źródła” problemu, czyli na bliskim Wschodzie, nie zwrócił się do sojuszników z NATO o współdziałanie.

A przypomnijmy, że rządowa propaganda od rana do wieczora straszyła wojną hybrydową, i przedstawiała nasz kraj jako ofiarę militarnej agresji ze strony Białorusi i Rosji (ktoś jeszcze pamięta jak manewry Zapad miały być wykorzystane przeciw Polsce?).

Ta wielomiesięczna bezczynność rządu i osobiście premiera w obszarze polityki europejskiej i transatlantyckiej to typowe zachowanie PiS w relacjach z zagranicą. Brak zaufania, konflikty, „cały świat przeciw Polsce”, postępująca izolacja i zanik roboczych kontaktów, teoria dwóch wrogów - Wschód i Zachód. Polityka zagraniczna PiS to żałosna mieszanina lęków, nieufności, kompleksu niższości i megalomańsko-martyrologicznej propagandy w stylu „Polska jako przedmurze” i „Polska jako ofiara”.

I to jest główne przesłanie, jakie słyszymy z ust premiera podczas jego peregrynacji od Tallina do Zagrzebia. Zadziwia jednak nie tylko ten nadęty, narodowo-egoistyczny ton, ale przede wszystkim brak jakichkolwiek odniesień do wspólnego działania jako Unii Europejskiej. Premier nie pofatygował się do Brukseli, nie rozmawiał z Komisją Europejską i jej przewodniczącą Ursulą Von der Leyen. Nie odwiedził najważniejszych stolic - Berlina, Paryża, Rzymu czy Madrytu. Może nie chciał, żeby mu przypomniano 2015 rok, kiedy rząd PiS odmówił pomocy Grecji i Włochom w kryzysie migracyjnym. A może zwrócenie się prośbą o pomoc do Niemców czy Francuzów kłóciłoby się z przekazem propagandowym PiS?

W obliczu braku jakichkolwiek dyplomatycznych ruchów ze strony polskiego rządu, Von der Leyen, Merkel i Macron przejęli inicjatywę. I trudno się dziwić - w końcu migranci importowani do Europy przez Łukaszenkę przenikają do Niemiec i innych krajów. I w ciągu tygodnia udało się uzgodnić sankcje na Białoruś i zmniejszyć napór na polską granicę, m. in. dzięki zablokowaniu kanałów przerzutu ludzi z Bliskiego Wschodu. Tyle tylko, że stało się tak nie dzięki aktywności Polski, tylko pomimo jej braku.

Rząd jest też mało skuteczny w działaniach krajowych. Stan wyjątkowy okazał się wielkim niewypałem. Liczba zarejestrowanych prób nielegalnego przekroczenia granicy białoruskiej wzrosła z ok 4 tys w sierpniu do 9 tys we wrześniu i ponad 20 tys w październiku. W listopadzie będzie tez podobnie. A o ilu przekroczeniach granicy Straż Graniczna nie wie?

Jest oczywiste, że stan wyjątkowy nie wpływa w żaden sposób na działania służb białoruskich czy na determinację migrantów, aby przedrzeć się przez granicę. Natomiast stan wyjątkowy skutecznie uniemożliwia niezależnym mediom dostęp do granicy i informowanie opinii publicznej o rzeczywistej sytuacji.

I o to w tym wszystkim chodzi. Rządowi wcale nie zależy na zakończeniu kryzysu migracyjnego - przecież dla PiS to „polityczne złoto”. Temat jest potrzebny, aby danej straszyć, mobilizować wyborców „pod flagą” i oskarżać opozycję o zdradę. Trzeba z tym dociągnąć do wyborów.

A stany wyjątkowe są potrzebne, żeby opinia publiczna nie zorientowała się w tych zamiarach rządu, żeby nikt nie wiedział jak dziurawa jest polska granica i do jakich humanitarnych tragedii na niej dochodzi.

[CC] Darisz Rosati
(534)

Pobierz PDF Wydrukuj