Rosół inflacyjny

Zauważyłem, że sporo osób, które mnie obserwują, zainteresowało się moim rosołem, który sobie ugotowałem, nawet bardziej niż moją krytyką przekroczenia prędkości przez Donalda Tuska, więc postanowiłem wyjawić przepis.

Jest bardzo intuicyjny, niestety zakłada zastosowanie mięsa, więc Sylwia Spurek nie będzie zachwycona. Wiem, że powinienem ograniczyć, mięso, nie Sylwię Spurek, ale jeszcze nie do końca potrafię.

Punkt pierwszy. Idę do sklepu. Sklep to takie miejsce, w którym kupuje się produkty, coraz droższe, gdyż w Polsce i na świecie rośnie inflacja. Ponieważ jestem nauczycielem, więc zarabiam tysiące, a będę jeszcze więcej dzięki Przemysławowi Czarnkowi, to się tym nie przejmuję. Podobnie jak co czwarty Polak, który w ogóle nie wie, co to jest inflacja.

Wybieram następujące składniki: coś wołowego na rosół i udka kurczaka, gdyż dwa rodzaje mięsa podnoszą prestiż smakowy rosołu. Później kieruję się na dział warzywny i wkładam do koszyka włoszczyznę, choć oczywiście wolałbym polszczyznę, ale jeszcze Zjednoczona Prawica nie naprawiła tego błędu. Włoszczyznę niechętnie biorę w kupce: marchewka, pietruszka, seler, por, cebula i zwiędły patyczek pietruszki, który złośliwi właściciele fabryk produkujących włoszczyznę dokładają do tych tacek z gotowym zestawem, żeby upokorzyć Polaków.

Idę z tym wszystkim do domu. Nastawiam zimną wodę, która też jest droga i do garnka wkładam mięso. Myję je wcześniej, gdyż jeszcze mnie na to stać. Kto bogatemu zabroni? Mięso gotuję dwie, trzy godziny. Szczęśliwi czasu nie liczą, a ja jestem, jak powszechnie wiadomo, najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

Teoretycznie powinno się wylać wodę po pierwszym zagotowaniu, ale nie wylewam, gdyż jestem oszczędny. Zbieram szumowiny łyżką. W tym samym czasie opalam cebulę na gazie, który też jest drogi, gdyż lubię prestiż i zapach opalanej cebuli. Jednocześnie obieram marchewkę, pietruszkę, seler i myję por. Dokładam do tego wszystkiego czosnek, pięć ząbków. Ponieważ bardzo lubię porządek, to na osobnym talerzyku układam ziele angielskie, liście laurowe i ziarenka pieprzu.

Teoretycznie powinno być niedużo tych ziel angielskich, gdyż są niezbyt polskie, ale ja lubię nadmiar, więc układam kilkanaście kulek. Podobnie listków laurowych. Pieprzu to pieprzę wyjątkowo dużo.

Gdy mięso jest al dente, czyli po polsku na chwilę przed miękkim, dodaję marchewkę, pietruszkę, seler i por, plus ziele angielskie, liście laurowe, ziarenka pieprzu oraz czosnek. Ponieważ mam w sobie gen sprzeciwu Waldemara Kraski, popieram szczepionki i nie znoszę Prawa i Sprawiedliwości oraz Konfederacji, to dodaję jeszcze trochę chili.

Wszystko gotuję na wolnym ogniu przez kolejne dwie godziny. Później odcedzam, a mój rosół jest i tak średnio klarowny, gdyż nie walczę o gwiazdkę Michelina lub o rewolucje Magdy Gessler.

Następnie zjadam samotnie, łyżką z miseczki lub wypijam z kubka. Mięso oddzielam od kości, dodaję pieczarki, cebulę oraz trochę masła, podsmażam i zjadam z chlebem naszym polskim, ojczystym, oglądam spot Mateusza Morawieckiego, w którym bronimy Europy na granicy polsko-białoruskiej, choć ten sam Mateusz Morawiecki jest w trakcie III wojny światowej z Unią Europejską i czuję się prawdziwym Polakiem.

No ok. Nie tak do końca prawdziwym. Nie rozmnożyłem się, nie mam prawa jazdy i jestem ateistą.

[CC] Paweł Lęcki

Rosół inflacyjny

Zauważyłem, że sporo osób, które mnie obserwują, zainteresowało się moim rosołem, który sobie ugotowałem, nawet bardziej niż moją krytyką przekroczenia prędkości przez Donalda Tuska, więc postanowiłem wyjawić przepis.

Jest bardzo intuicyjny, niestety zakłada zastosowanie mięsa, więc Sylwia Spurek nie będzie zachwycona. Wiem, że powinienem ograniczyć, mięso, nie Sylwię Spurek, ale jeszcze nie do końca potrafię.

Punkt pierwszy. Idę do sklepu. Sklep to takie miejsce, w którym kupuje się produkty, coraz droższe, gdyż w Polsce i na świecie rośnie inflacja. Ponieważ jestem nauczycielem, więc zarabiam tysiące, a będę jeszcze więcej dzięki Przemysławowi Czarnkowi, to się tym nie przejmuję. Podobnie jak co czwarty Polak, który w ogóle nie wie, co to jest inflacja.

Wybieram następujące składniki: coś wołowego na rosół i udka kurczaka, gdyż dwa rodzaje mięsa podnoszą prestiż smakowy rosołu. Później kieruję się na dział warzywny i wkładam do koszyka włoszczyznę, choć oczywiście wolałbym polszczyznę, ale jeszcze Zjednoczona Prawica nie naprawiła tego błędu. Włoszczyznę niechętnie biorę w kupce: marchewka, pietruszka, seler, por, cebula i zwiędły patyczek pietruszki, który złośliwi właściciele fabryk produkujących włoszczyznę dokładają do tych tacek z gotowym zestawem, żeby upokorzyć Polaków.

Idę z tym wszystkim do domu. Nastawiam zimną wodę, która też jest droga i do garnka wkładam mięso. Myję je wcześniej, gdyż jeszcze mnie na to stać. Kto bogatemu zabroni? Mięso gotuję dwie, trzy godziny. Szczęśliwi czasu nie liczą, a ja jestem, jak powszechnie wiadomo, najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

Teoretycznie powinno się wylać wodę po pierwszym zagotowaniu, ale nie wylewam, gdyż jestem oszczędny. Zbieram szumowiny łyżką. W tym samym czasie opalam cebulę na gazie, który też jest drogi, gdyż lubię prestiż i zapach opalanej cebuli. Jednocześnie obieram marchewkę, pietruszkę, seler i myję por. Dokładam do tego wszystkiego czosnek, pięć ząbków. Ponieważ bardzo lubię porządek, to na osobnym talerzyku układam ziele angielskie, liście laurowe i ziarenka pieprzu.

Teoretycznie powinno być niedużo tych ziel angielskich, gdyż są niezbyt polskie, ale ja lubię nadmiar, więc układam kilkanaście kulek. Podobnie listków laurowych. Pieprzu to pieprzę wyjątkowo dużo.

Gdy mięso jest al dente, czyli po polsku na chwilę przed miękkim, dodaję marchewkę, pietruszkę, seler i por, plus ziele angielskie, liście laurowe, ziarenka pieprzu oraz czosnek. Ponieważ mam w sobie gen sprzeciwu Waldemara Kraski, popieram szczepionki i nie znoszę Prawa i Sprawiedliwości oraz Konfederacji, to dodaję jeszcze trochę chili.

Wszystko gotuję na wolnym ogniu przez kolejne dwie godziny. Później odcedzam, a mój rosół jest i tak średnio klarowny, gdyż nie walczę o gwiazdkę Michelina lub o rewolucje Magdy Gessler.

Następnie zjadam samotnie, łyżką z miseczki lub wypijam z kubka. Mięso oddzielam od kości, dodaję pieczarki, cebulę oraz trochę masła, podsmażam i zjadam z chlebem naszym polskim, ojczystym, oglądam spot Mateusza Morawieckiego, w którym bronimy Europy na granicy polsko-białoruskiej, choć ten sam Mateusz Morawiecki jest w trakcie III wojny światowej z Unią Europejską i czuję się prawdziwym Polakiem.

No ok. Nie tak do końca prawdziwym. Nie rozmnożyłem się, nie mam prawa jazdy i jestem ateistą.

[CC] Paweł Lęcki
(529)

Pobierz PDF Wydrukuj