Szanowna Pani Major,
z uwagą przeczytałem Pani słowa dotyczące krzywdy, jaką wyrządzają Straży Granicznej przykre komentarze. Nie mam wątpliwości, że krytyka jest zawsze w pewien sposób niedogodna. Pozwolę sobie jednak zamieścić kilka uwag odnośnie wspomnianej przez Panią sytuacji.
Tak się składa, że mieszkam tuż przy samej granicy i od trzech miesięcy jestem czynnie zaangażowany w niesienie pomocy humanitarnej jako zwykły obywatel. Nie należę do żadnej organizacji, do żadnej fundacji, do żadnej partii politycznej – po prostu tu mieszkam. Od kiedy państwo polskie wprowadziło przy granicy stan wyjątkowy, tylko nieliczni mieszkańcy strefy spontanicznie zorganizowali pomoc dla ludzi, którzy byli przez Was wyłapywani i wywożeni z powrotem na Białoruś. Pomoc ta była możliwa dzięki wsparciu, jakiego udzieli nam mieszkańcy Polski, przede wszystkim zwykli obywatele oraz organizacje pomocowe, które samy nie mogły przebywać w strefie. Robiliśmy to, bo nie mieliśmy wyboru wobec zagrożenia życia tych ludzi.
Nie zaprzeczam, że na własne oczy widziałem, jak funkcjonariusze Waszej formacji dokarmiali tych biednych ludzi. Nie zaprzeczam, że widziałem, że niektórzy z Was zachowywali się po ludzku. Nie wiem, czy wynikało to z Waszych ustawowych obowiązków, czy też stanowiło po prostu odruch humanitaryzmu, na który stać także strażnika wypełniającego rozkazy, niezależnie od nich. Niestety byłem też świadkiem innych wydarzeń, które sprawiły, że na widok Waszego munduru czuję paraliżujący lęk, graniczący z przerażeniem. Nie tylko dlatego, że w taki a nie inny sposób traktowaliście samych uchodźców, ale także z powodu, w jaki traktowaliście nas, osoby niosące pomoc ludziom w sytuacji, kiedy ich zdrowie i życie było zagrożone.
Pisze Pani wzruszająco o dodatkowych kanapkach. A ja Pani mogę powiedzieć o plecakach wypełnionych 50 kilogramami wody, jedzenia i pomocy medycznej, które nosimy od trzech miesięcy do lasów, na bagna, na pola. Setki, tysiące tych plecaków, dzień po dniu, noc za nocą. Gdyby nie te plecaki, zbieralibyście trupy. Mogę Pani powiedzieć o strachu, który nam towarzyszył w tych wyprawach – nie przed uchodźcami, ale przed Waszymi funkcjonariuszami. O tym jak nas traktowali, zastraszali i wyzywali. Spotkanie z Wami oznaczało, że nie mogliśmy nikomu pomóc. Nie pozwalaliście nam na to. Policja pozwalała, wojsko pozwalało – Wy nie. Mogę powiedzieć o tym, jak czuliśmy się w lesie, kiedy byliście w pobliżu, bo wiedzieliśmy co spotkanie z Wami oznacza. Mogę powiedzieć o rozmowach z Wami, o brzydkich podtekstach, o oskarżeniach, że jesteśmy przemytnikami, o insynuacjach, groźbach, złowrogich gestach; o mandatach, o straszeniu aresztem. Mogę powiedzieć o tym, co widzieliśmy na własne oczy, co opowiadali nam o Was spotkani uchodźcy. Oczywiście nie Wszyscy z Was tak postępowali, ale to bez znaczenia – ci, którzy to robili, czynili to z pasją i systemowym zaangażowaniem.
Wszyscy, zdaje się, rozumiemy konieczność ochrony granicy. Tylko, że Wy robiliście i robicie coś więcej i właśnie ten naddatek jest przerażający. Wszystko to sprawia, że nie mogę spokojnie czytać Pani wypowiedzi. Pani to wie, Pani koledzy to wiedzą i ja to wiem, że nie było, nie jest i nie będzie w porządku. A jeśli tego nie wiecie, tym gorzej dla nas wszystkich.
Pisze Pani o ważnym dla Was aspekcie solidarności Waszej formacji z mieszkańcami pogranicza. Ja nie czuję żadnej solidarności. Czuję się jak zastraszone zwierzę. Już nigdy nie wróci to, co było. Już zawsze będę czuł strach przez Waszymi funkcjonariuszami. Już nigdy nie będzie normalnie. Do tego stopnia, że nie będę mógł już tu dłużej mieszkać. Nie wśród Was, którzy także jesteście moimi sąsiadami, w dużej liczbie także moimi byłymi studentami, którzy przewinęli się przez moje wykłady filozofii i etyki na kierunku bezpieczeństwo narodowe na jednej z białostockich uczelni.
Nigdy nie czułem zagrożenia ze strony uchodźców. Oczywiście, są oni symptomem zmian, które czekają nieuchronnie nasz świat i to budzi lęk. Czuję za to zagrożenie przed własnym państwem, które zostawiło nas samych w obliczu klęski humanitarnej i oczekiwało od nas biernej kooperacji w nieludzkim traktowaniu tych biednych ludzi, którzy, niezależnie od cynicznego i politycznego charakteru tej sytuacji, pozostają tymi, których los i życie spoczywa w naszych rękach. Żadne zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni. Można to było rozegrać inaczej. Nikt z nas nie oczekiwał tutaj tych ludzi i wszyscy wiemy, w jakich okolicznościach się tu znaleźli. Wszyscy chcemy, żeby to się skończyło i dzień, w którym ci ludzie stąd znikną, będzie dniem długo wyczekiwanej ulgi. Tylko, że popełnionych błędów już nie da się naprawić, nie da się wskrzesić życia zmarłych z wyziębienia, nie da się cofnąć zła, które się tutaj wydarzyło. Nie da się żadnym tłumaczeniem wyjaśnić tego wszystkiego, co nasze Państwo, między innymi Waszymi rękoma, tutaj dokonało.
Z wyrazami szacunku
Mirosław Miniszewski
doktor filozofii, mieszkaniec strefy stanu wyjątkowego
Szanowna Pani Major,
z uwagą przeczytałem Pani słowa dotyczące krzywdy, jaką wyrządzają Straży Granicznej przykre komentarze. Nie mam wątpliwości, że krytyka jest zawsze w pewien sposób niedogodna. Pozwolę sobie jednak zamieścić kilka uwag odnośnie wspomnianej przez Panią sytuacji.
Tak się składa, że mieszkam tuż przy samej granicy i od trzech miesięcy jestem czynnie zaangażowany w niesienie pomocy humanitarnej jako zwykły obywatel. Nie należę do żadnej organizacji, do żadnej fundacji, do żadnej partii politycznej – po prostu tu mieszkam. Od kiedy państwo polskie wprowadziło przy granicy stan wyjątkowy, tylko nieliczni mieszkańcy strefy spontanicznie zorganizowali pomoc dla ludzi, którzy byli przez Was wyłapywani i wywożeni z powrotem na Białoruś. Pomoc ta była możliwa dzięki wsparciu, jakiego udzieli nam mieszkańcy Polski, przede wszystkim zwykli obywatele oraz organizacje pomocowe, które samy nie mogły przebywać w strefie. Robiliśmy to, bo nie mieliśmy wyboru wobec zagrożenia życia tych ludzi.
Nie zaprzeczam, że na własne oczy widziałem, jak funkcjonariusze Waszej formacji dokarmiali tych biednych ludzi. Nie zaprzeczam, że widziałem, że niektórzy z Was zachowywali się po ludzku. Nie wiem, czy wynikało to z Waszych ustawowych obowiązków, czy też stanowiło po prostu odruch humanitaryzmu, na który stać także strażnika wypełniającego rozkazy, niezależnie od nich. Niestety byłem też świadkiem innych wydarzeń, które sprawiły, że na widok Waszego munduru czuję paraliżujący lęk, graniczący z przerażeniem. Nie tylko dlatego, że w taki a nie inny sposób traktowaliście samych uchodźców, ale także z powodu, w jaki traktowaliście nas, osoby niosące pomoc ludziom w sytuacji, kiedy ich zdrowie i życie było zagrożone.
Pisze Pani wzruszająco o dodatkowych kanapkach. A ja Pani mogę powiedzieć o plecakach wypełnionych 50 kilogramami wody, jedzenia i pomocy medycznej, które nosimy od trzech miesięcy do lasów, na bagna, na pola. Setki, tysiące tych plecaków, dzień po dniu, noc za nocą. Gdyby nie te plecaki, zbieralibyście trupy. Mogę Pani powiedzieć o strachu, który nam towarzyszył w tych wyprawach – nie przed uchodźcami, ale przed Waszymi funkcjonariuszami. O tym jak nas traktowali, zastraszali i wyzywali. Spotkanie z Wami oznaczało, że nie mogliśmy nikomu pomóc. Nie pozwalaliście nam na to. Policja pozwalała, wojsko pozwalało – Wy nie. Mogę powiedzieć o tym, jak czuliśmy się w lesie, kiedy byliście w pobliżu, bo wiedzieliśmy co spotkanie z Wami oznacza. Mogę powiedzieć o rozmowach z Wami, o brzydkich podtekstach, o oskarżeniach, że jesteśmy przemytnikami, o insynuacjach, groźbach, złowrogich gestach; o mandatach, o straszeniu aresztem. Mogę powiedzieć o tym, co widzieliśmy na własne oczy, co opowiadali nam o Was spotkani uchodźcy. Oczywiście nie Wszyscy z Was tak postępowali, ale to bez znaczenia – ci, którzy to robili, czynili to z pasją i systemowym zaangażowaniem.
Wszyscy, zdaje się, rozumiemy konieczność ochrony granicy. Tylko, że Wy robiliście i robicie coś więcej i właśnie ten naddatek jest przerażający. Wszystko to sprawia, że nie mogę spokojnie czytać Pani wypowiedzi. Pani to wie, Pani koledzy to wiedzą i ja to wiem, że nie było, nie jest i nie będzie w porządku. A jeśli tego nie wiecie, tym gorzej dla nas wszystkich.
Pisze Pani o ważnym dla Was aspekcie solidarności Waszej formacji z mieszkańcami pogranicza. Ja nie czuję żadnej solidarności. Czuję się jak zastraszone zwierzę. Już nigdy nie wróci to, co było. Już zawsze będę czuł strach przez Waszymi funkcjonariuszami. Już nigdy nie będzie normalnie. Do tego stopnia, że nie będę mógł już tu dłużej mieszkać. Nie wśród Was, którzy także jesteście moimi sąsiadami, w dużej liczbie także moimi byłymi studentami, którzy przewinęli się przez moje wykłady filozofii i etyki na kierunku bezpieczeństwo narodowe na jednej z białostockich uczelni.
Nigdy nie czułem zagrożenia ze strony uchodźców. Oczywiście, są oni symptomem zmian, które czekają nieuchronnie nasz świat i to budzi lęk. Czuję za to zagrożenie przed własnym państwem, które zostawiło nas samych w obliczu klęski humanitarnej i oczekiwało od nas biernej kooperacji w nieludzkim traktowaniu tych biednych ludzi, którzy, niezależnie od cynicznego i politycznego charakteru tej sytuacji, pozostają tymi, których los i życie spoczywa w naszych rękach. Żadne zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni. Można to było rozegrać inaczej. Nikt z nas nie oczekiwał tutaj tych ludzi i wszyscy wiemy, w jakich okolicznościach się tu znaleźli. Wszyscy chcemy, żeby to się skończyło i dzień, w którym ci ludzie stąd znikną, będzie dniem długo wyczekiwanej ulgi. Tylko, że popełnionych błędów już nie da się naprawić, nie da się wskrzesić życia zmarłych z wyziębienia, nie da się cofnąć zła, które się tutaj wydarzyło. Nie da się żadnym tłumaczeniem wyjaśnić tego wszystkiego, co nasze Państwo, między innymi Waszymi rękoma, tutaj dokonało.
Z wyrazami szacunku
Mirosław Miniszewski
doktor filozofii, mieszkaniec strefy stanu wyjątkowego