Czekają nas chyba spore wydatki

Czekają nas nowe, całkiem spore wydatki. Ryszard Henry Czarnecki, który, jak się wszystkim uczciwym i przyzwoitym Polakom wydawało, jest już definitywnie „spalony” w naszym życiu publicznym, dostał nową fuchę… Tym razem jego niezwykłe talenty i kompetencje docenił szef MSZ, Zbigniew Rau. Powołał mianowicie Czarneckiego na członka rady Fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie"…

Głównym celem działania rzeczonej Fundacji jest "niesienie pomocy i wspieranie Polaków zamieszkałych w krajach byłego ZSRR i byłego bloku komunistycznego w Europie Środkowej i Wschodniej". No to już wiemy, kto straci na nowej fusze tej mendy i złodzieja… Stracimy my, to oczywiste. Bo fundacja jest utrzymywana i ma za zadanie transferować środki do naszych rodaków na Wschodzie z publicznej kasy. Można się spodziewać, że w związku z nominacją Czarneckiego nastąpi znaczne zwiększenie kosztów działania Fundacji, bo Rysiu Czarnecki do tanich w utrzymaniu nie należy… Ale stracą również Polacy na Wschodzie, do których te środki powinny trafić. Bo chyba nikt rozsądny i śledzący pełną oszustw i wyłudzeń „karierę” Czarneckiego nie ma wątpliwości, że nie po to wkręcił się on do Fundacji, by pomagać jakimś naszym rodakom na obczyźnie. Którzy nie są ani jego rodziną, ani znajomymi, ani członkami PIS. My będziemy więc płacić na pomoc dla rodaków na Wschodzie coraz więcej, a ci nasi rodacy będą dostawać coraz mniej. Taka pozorna niedorzeczność lub sprzeczność. Ale nie tam, gdzie w grę wchodzi interes pana Czarneckiego.

Możemy tylko domyślać się, że pan Rysiu właśnie zmienia adres stałego pobytu. Już nie będzie to Wrocław ani Warszawa, ani nawet Jasło, które było dobre do wyłudzania pieniędzy z kasy Unii za „dojazdy” dawno zezłomowanym fiatem punto. Kalkulacja tego złodzieja była prosta. Mieszkał w Warszawie, ale dojazdy do Brukseli rozliczał z Jasła, które jest odległe od Warszawy o 340 km. Czyli za każdy taki „dojazd” do Brukseli i z powrotem Czarnecki kasował ekstra ekwiwalent za 680 km, których nie przejeżdżał. Ziarnko do ziarnka… Jeśli zgłosił w ciągu roku przejazd np. 40 razy na trasie z Jasła do Brukseli i 40 razy nazad do Jasła, to pobrał pieniążki za 27 tysięcy km, których nie przejechał. A Czarnecki zgłaszał te przejazdy z Jasła do Brukseli przez 5 lat! Czyli „wykręcił” kasę Unii na ok. 135 tysięcy „lewych” km. Obwód kuli ziemskiej na równiku to ok. 45 tysięcy km… Ale to nie wszystko. Bo nasz przyjemniaczek postanowił oszukiwać Unię także na dietach. Skoro oficjalnie musiał jechać z Jasła do W-wy 3 godziny, to w obie strony 6 godzin. I te fikcyjnych 6 godzin podróży traktował jako pełnienie obowiązków europosła, za które pobierał dodatkowe pieniążki. Ale to nadal nie wszystko. Bo gdy panu Rysiowi była na cito potrzebna kasa, a nie miał czasu tłuc się do Polski i z powrotem, to nie dojeżdżał nawet do Warszawy, o Jaśle nie wspominając. W ogóle nie opuszczał terytorium Belgii, a jednak zarabiał! 100 km od Brukseli tankował paliwo na stacji, brał paragon, jeździł sobie gdzie chciał przez 3 dni, znów tankował i brał paragon, a potem rozliczał paragony, które miały być dowodem, że odwiedził Ojczyznę. Bo urzędnicy w Brukseli przy rozliczaniu przejazdów eurodeputowanych nie wymagają potwierdzonego blankietu delegacji. Wierzą, głupki, w ich uczciwość. No i 98% europosłów rozlicza się tak, jak bozia przykazała. Ryszard Czarnecki był liderem wśród tych pozostałych 2%.

Jak widać pan Rysiu który, gdy go dziennikarze o coś zapytają, to potrafi tylko dukać „uuuuuu” i „eeeeee”, gdy przychodzi co do czego potrafi być niezwykle pomysłowy i przedsiębiorczy. Ale pan Rysiu nie docenił Europejskiego Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF), który odkrył jego kłamstwa, oszustwa i przekręty. Po rocznym śledztwie wystawili Czarneckiemu rachunek na ponad 100 tysięcy EURO za same tylko wyłudzenia w związku z fikcyjnymi dietami i przejazdami na trasie Warszawa-Jasło. I przekazali sprawę do polskiej prokuratury, bo takie są procedury. To polska prokuratura jest zobowiązana sporządzić akt oskarżenia, a polski sąd wymierzyć sprawiedliwość. Za przestępstwa te grozi do 8 lat więzienia. Tyle przynajmniej groziłoby Czarneckiemu w normalnym kraju…

Ziobro i Święczkowski przekazali jednak sprawę prokuraturze w… Zamościu. Działo się to w maju 2019r.! I przez niemal 2,5 roku jakiś prokuratorski kundel Ziobry nie potrafił udowodnić, że Czarnecki nigdy nie mieszkał w Jaśle i nigdy z Jasła nie jeździł do Brukseli. Nie potrafi również udowodnić, że fiat punto, którym rzekomo Czarnecki śmigał na trasie Jasło-Bruksela, w rzeczywistości został zezłomowany już w… 2001r. Czarnecki zresztą twierdził, że podróżował różnymi samochodami, będącymi jednak własnością nie jego, ale jego znajomych. Co ciekawe, ci rzekomi znajomi zaprzeczają, aby udostępniali mu swoje wozy, a niektórzy wręcz twierdzą, że nigdy Czarneckiego na oczy nie widzieli! Tego też śledczy z Zamościa nie potrafili udowodnić. Jak łatwo się domyślić zbieranie dowodów przez zamojską prokuraturę będzie trwać tak długo, jak długo będzie trwać władza PIS. To już nie jest skandaliczna bezczynność, opieszałość lub nieudolność. Można to już śmiało nazwać wspólnictwem w przestępstwie, utrudnianiem śledztwa lub niedopełnianiem obowiązków służbowych. Bowiem OLAF dowody przestępstw Czarneckiego zebrał już 3 lata temu! I przekazał resortowi Ziobry. Trzeba było tylko przetłumaczyć dokumenty na język polski i ewentualnie uzupełnić materiałem dowodowym zebranym przez polską prokuraturę.

Czarneckiemu 50-55 tysięcy zł miesięcznie, a tyle zarabia jako europoseł, zawsze było za mało. Zawsze musiał dorabiać „na boku”. Skończyły się możliwości okradania unijnej kasy (czyli także nas) na przejazdach i dietach, to zaczął doić Polski Związek Siatkówki. Schemat był podobny – oszustwa na rzekomo przejechanych kilometrach. Raz 6 tysięcy zł, innym razem 11 tysięcy. Licznik w jego samochodzie chyba się gotował, bo nawet gdy Czarnecki nie ruszał się z Brukseli, to jego auto „wyjeżdżało” tysiące kilometrów po naszych drogach. No i dochodziła pensyjka członka Zarządu PZS (48 tysięcy rocznie) której, gdy go wybierano do władz Związku, deklarował się nie pobierać. Ale szybko o tej deklaracji zapomniał. Machlojki w PZS wyszły niedawno na światło dzienne i fucha czasowo się skończyła. Czasowo, bo Czarnecki nadal ma nadzieję na wybranie go prezesem Związku, a wtedy otworzyłyby się przed nim zupełnie nowe możliwości robienia przekrętów. Ale to śpiew przyszłości, a rzeczywistość skrzeczy już dziś.

Więc teraz Czarnecki przerzucił się na „pomaganie Polakom na Wschodzie”… Tyle, że jako członek rady Fundacji kokosów nie zarobi, bo to nie to samo, co zasiadanie we władzach Lotosu, PZU lub KGHM. Ale od czego jest ulubiony sposób zarabiania pana Rysia czyli przejazdy i diety! Można domniemywać, że już teraz na cito poszukuje jakiegoś taniego mieszkania w Barcelonie lub Walencji, albo nawet w Lizbonie lub Porto. Byle jak najdalej od Polski i jeszcze dalej od naszych biednych rodaków mieszkających w krajach byłego ZSRR… Dla nich nominacja Czarneckiego okaże się przekleństwem. Od Fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie", jeśli w ogóle coś dostają, to jakieś grosze i drobiazgi. Używane ubrania, zabawki dla dzieci, gazety i książki w języku polskim, świąteczne paczki. Teraz pewnie nawet na to zabraknie, bo co rusz księgowa Fundacji będzie musiała rozliczać przejazdy pana Rysia z Hiszpanii/Portugalii do Warszawy. I z powrotem. No i dietki… A jak panu Rysiowi wpadnie do głowy odwiedzić naszych rodaków w takim np. Kazachstanie? Raz pojedzie tam naprawdę, żeby sprawdzić, gdzie ten Kazachstan w ogóle leży. Ale potem to już będą takie „podróże”, jak z Jasła do Brukseli...

I nie ma co liczyć na to, że pozostali członkowie rady Fundacji będą się starali jakoś ukrócić pazerność pana Rysia. Bo ta organizacja to w rzeczywistości agenda Nowogrodzkiej. W jej 12-osobowej radzie zasiadają niemal sami PIS-owcy: Żaryn (b. senator PIS), Sagatowska (obecna senator PIS), Kwiatkowski (b. poseł PIS, wiceminister w Kancelarii „główki prącia Prezesa”), Targalski (tak, tak, ten Targalski!), Dworczyk (ten Dworczyk), Papierz (ten, który skompromitował nas w Japonii) itd., itd. A szefem rady jest ten katolicki oszołom Jan Dziedziczak, obecny wiceminister w Kancelarii Cepa. O którym wtajemniczeni mówią, że jest jeszcze głupszy, niż Marek „Susek” Suski…

Na początku „dobrej zmiany” Kaczyński trzymał się jeszcze zasady, by we władzach spółek SP i instytucji państwowych była zachowana jako taka równowaga pomiędzy nominowanymi przez PIS imbecylami i rzeczywistymi fachowcami. Chodziło o to, by uniknąć kadrowej „terapii szokowej” i nie powierzać wysokich stanowisk w resortach i firmach, które obracały dziesiątkami miliardów naszych pieniędzy, wyłącznie partyjnym niedojdom w rodzaju Błaszczaka, Zalewskiej lub Ziobry. Ale dziś tej całej polityki personalnej już nikt z Nowogrodzkiej nie kontroluje. Karuzela kadrowa nie zależy już bowiem od woli Prezesa, tylko od poszczególnych frakcji wewnątrz partii. Jednych PIS-owców zastępują więc inni PIS-owcy i jest to często efekt brutalnej walki o wpływy, której my oczywiście na ogół nie widzimy. Ludzie Cepa wygryzają ludzi Ziobry z banków i PZU, z kolei ludzi Cepa chwilę potem zastępują ludzie Szydłowej lub Sasina itd. Pomimo, że PIS zawłaszczyło już dosłownie wszystkie intratne stanowiska w państwie, to jednak wciąż im mało, bo każdy PIS-owiec ma przecież rodzinę, krewnych, znajomych…

Choć jednak wciąż trwa bezpardonowa walka o stołki, to nadal w partii obowiązuje zasada sformułowana dawno temu przez „Kurwskiego”, że żaden członek PIS nie może już nigdy cierpieć głodu. Nawet wtedy, gdy okazał się przestępcą. Zresztą, obecnie 95% członków PIS to przecież pospolici przestępcy. Gdy któryś z podwładnych Kaczyńskiego dopuści się naprawdę głośnych i bulwersujących przestępstw to, po krótkim okresie pokazowej "kwarantanny", zaordynowanej mu w celu uspokojenia opinii publicznej, dość szybko wraca do łask. Regułą jest odmawianie wszczęcia postępowania prokuratorskiego lub takie przedłużanie śledztwa, by wszyscy zdążyli o przestępstwie zapomnieć. Najlepszym przykładem takiej prokuratorskiej „opieszałości” jest dochodzenie w sprawie byłego szefa KNF Chrzanowskiego i próby wyłudzenia 40-milionowej łapówki. Niby wszystko jest jasne, a jednak wkrótce miną 3 lata od wybuchu afery i jakoś nic nie słychać o akcie oskarżenia. Kolejnym przykładem jest śledztwo w sprawie zabójstwa Prezydenta Adamowicza. Tu również wkrótce upłyną 3 lata…

Tak więc żaden członek PIS, jeśli jego występek nie godził w interes partii, głodu nie cierpi. Okres banicji Kuchcińskiego, po aferach z lotami rządowymi samolotami i zmuszaniem do seksu nastolatek w podkarpackim burdelu, trwał raptem rok. I został szefem sejmowej komisji spraw zagranicznych (zasiada w niej również Przemuś Czarnecki). Były wiceminister zdrowia Cieszyński, umoczony po czubek głowy w aferach z zakupami respiratorów i in. sprzętu medycznego, też miał przymusowe wakacje tylko przez kilka miesięcy. W tym czasie wydarzyło się tyle kolejnych afer, że dziś już mało kto pamięta, że to właśnie dzięki Szumowskiemu i Cieszyńskiemu jesteśmy nadal ubożsi o ok. 50 milionów zł. Niczego karygodnego w zakupie nieistniejących respiratorów od handlarza bronią prokurator się nie dopatrzył, więc Cieszyński wrócił do rządu. Identyczna zasada obowiązuje we władzach spółek SP. Jeśli już nie ma innej możliwości i jakiś skompromitowany PIS-owiec z nich wylatuje, to nie idzie przecież na zasiłek dla bezrobotnych… Tylko na otarcie łez szybko dostaje jakąś mniej korzystną i nierzucającą się w oczy fuchę.

I podobnie jest z Czarneckim. Na wołowej skórze by nie zliczył, ile już przez niego stracili polscy podatnicy, poczynając od utraty przez nasz kraj 330 milionów EURO w 1998r., gdy był jeszcze ministrem, przewodniczącym Komitetu Integracji Europejskiej. A jednak zawsze lądował na cztery łapy. Jest pierwszym w historii PE jego wiceprzewodniczącym, którego wyrzucono na zbity pysk z tej funkcji. Okradał PE, do czego się pośrednio przyznał, bo po śledztwie OLAF-u bez sprzeciwu zaczął zwracać owe 100 tysięcy EURO. Zresztą na ogół angażował się tam, gdzie leżały najsmakowitsze konfitury. Czyli tam, gdzie chodziło o  kontakty z instytucjami unijnymi i fundusze, nawet na szczeblu lokalnym. W 2003r., też w atmosferze małego skandalu, przestał być doradcą Prezydenta Włocławka ds. integracji z UE. A swoją drogą doił PZS i jestem pewny, że w identyczny sposób doi nadal PKOl, w którym jest członkiem Prezydium Zarządu. Na nasz koszt zrobił sobie ostatnio wycieczkę do Japonii na Olimpiadę. Choć od jej zakończenia minęło już 1,5 miesiąca, to dziennikarze nadal czekają na odpowiedź na pytanie skierowane właśnie do Zarządu PKOl. W jakim właściwie celu i charakterze Czarnecki tam pojechał?

[CC] Jacek Nikodem

Czekają nas chyba spore wydatki

Czekają nas nowe, całkiem spore wydatki. Ryszard Henry Czarnecki, który, jak się wszystkim uczciwym i przyzwoitym Polakom wydawało, jest już definitywnie „spalony” w naszym życiu publicznym, dostał nową fuchę… Tym razem jego niezwykłe talenty i kompetencje docenił szef MSZ, Zbigniew Rau. Powołał mianowicie Czarneckiego na członka rady Fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie"…

Głównym celem działania rzeczonej Fundacji jest "niesienie pomocy i wspieranie Polaków zamieszkałych w krajach byłego ZSRR i byłego bloku komunistycznego w Europie Środkowej i Wschodniej". No to już wiemy, kto straci na nowej fusze tej mendy i złodzieja… Stracimy my, to oczywiste. Bo fundacja jest utrzymywana i ma za zadanie transferować środki do naszych rodaków na Wschodzie z publicznej kasy. Można się spodziewać, że w związku z nominacją Czarneckiego nastąpi znaczne zwiększenie kosztów działania Fundacji, bo Rysiu Czarnecki do tanich w utrzymaniu nie należy… Ale stracą również Polacy na Wschodzie, do których te środki powinny trafić. Bo chyba nikt rozsądny i śledzący pełną oszustw i wyłudzeń „karierę” Czarneckiego nie ma wątpliwości, że nie po to wkręcił się on do Fundacji, by pomagać jakimś naszym rodakom na obczyźnie. Którzy nie są ani jego rodziną, ani znajomymi, ani członkami PIS. My będziemy więc płacić na pomoc dla rodaków na Wschodzie coraz więcej, a ci nasi rodacy będą dostawać coraz mniej. Taka pozorna niedorzeczność lub sprzeczność. Ale nie tam, gdzie w grę wchodzi interes pana Czarneckiego.

Możemy tylko domyślać się, że pan Rysiu właśnie zmienia adres stałego pobytu. Już nie będzie to Wrocław ani Warszawa, ani nawet Jasło, które było dobre do wyłudzania pieniędzy z kasy Unii za „dojazdy” dawno zezłomowanym fiatem punto. Kalkulacja tego złodzieja była prosta. Mieszkał w Warszawie, ale dojazdy do Brukseli rozliczał z Jasła, które jest odległe od Warszawy o 340 km. Czyli za każdy taki „dojazd” do Brukseli i z powrotem Czarnecki kasował ekstra ekwiwalent za 680 km, których nie przejeżdżał. Ziarnko do ziarnka… Jeśli zgłosił w ciągu roku przejazd np. 40 razy na trasie z Jasła do Brukseli i 40 razy nazad do Jasła, to pobrał pieniążki za 27 tysięcy km, których nie przejechał. A Czarnecki zgłaszał te przejazdy z Jasła do Brukseli przez 5 lat! Czyli „wykręcił” kasę Unii na ok. 135 tysięcy „lewych” km. Obwód kuli ziemskiej na równiku to ok. 45 tysięcy km… Ale to nie wszystko. Bo nasz przyjemniaczek postanowił oszukiwać Unię także na dietach. Skoro oficjalnie musiał jechać z Jasła do W-wy 3 godziny, to w obie strony 6 godzin. I te fikcyjnych 6 godzin podróży traktował jako pełnienie obowiązków europosła, za które pobierał dodatkowe pieniążki. Ale to nadal nie wszystko. Bo gdy panu Rysiowi była na cito potrzebna kasa, a nie miał czasu tłuc się do Polski i z powrotem, to nie dojeżdżał nawet do Warszawy, o Jaśle nie wspominając. W ogóle nie opuszczał terytorium Belgii, a jednak zarabiał! 100 km od Brukseli tankował paliwo na stacji, brał paragon, jeździł sobie gdzie chciał przez 3 dni, znów tankował i brał paragon, a potem rozliczał paragony, które miały być dowodem, że odwiedził Ojczyznę. Bo urzędnicy w Brukseli przy rozliczaniu przejazdów eurodeputowanych nie wymagają potwierdzonego blankietu delegacji. Wierzą, głupki, w ich uczciwość. No i 98% europosłów rozlicza się tak, jak bozia przykazała. Ryszard Czarnecki był liderem wśród tych pozostałych 2%.

Jak widać pan Rysiu który, gdy go dziennikarze o coś zapytają, to potrafi tylko dukać „uuuuuu” i „eeeeee”, gdy przychodzi co do czego potrafi być niezwykle pomysłowy i przedsiębiorczy. Ale pan Rysiu nie docenił Europejskiego Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF), który odkrył jego kłamstwa, oszustwa i przekręty. Po rocznym śledztwie wystawili Czarneckiemu rachunek na ponad 100 tysięcy EURO za same tylko wyłudzenia w związku z fikcyjnymi dietami i przejazdami na trasie Warszawa-Jasło. I przekazali sprawę do polskiej prokuratury, bo takie są procedury. To polska prokuratura jest zobowiązana sporządzić akt oskarżenia, a polski sąd wymierzyć sprawiedliwość. Za przestępstwa te grozi do 8 lat więzienia. Tyle przynajmniej groziłoby Czarneckiemu w normalnym kraju…

Ziobro i Święczkowski przekazali jednak sprawę prokuraturze w… Zamościu. Działo się to w maju 2019r.! I przez niemal 2,5 roku jakiś prokuratorski kundel Ziobry nie potrafił udowodnić, że Czarnecki nigdy nie mieszkał w Jaśle i nigdy z Jasła nie jeździł do Brukseli. Nie potrafi również udowodnić, że fiat punto, którym rzekomo Czarnecki śmigał na trasie Jasło-Bruksela, w rzeczywistości został zezłomowany już w… 2001r. Czarnecki zresztą twierdził, że podróżował różnymi samochodami, będącymi jednak własnością nie jego, ale jego znajomych. Co ciekawe, ci rzekomi znajomi zaprzeczają, aby udostępniali mu swoje wozy, a niektórzy wręcz twierdzą, że nigdy Czarneckiego na oczy nie widzieli! Tego też śledczy z Zamościa nie potrafili udowodnić. Jak łatwo się domyślić zbieranie dowodów przez zamojską prokuraturę będzie trwać tak długo, jak długo będzie trwać władza PIS. To już nie jest skandaliczna bezczynność, opieszałość lub nieudolność. Można to już śmiało nazwać wspólnictwem w przestępstwie, utrudnianiem śledztwa lub niedopełnianiem obowiązków służbowych. Bowiem OLAF dowody przestępstw Czarneckiego zebrał już 3 lata temu! I przekazał resortowi Ziobry. Trzeba było tylko przetłumaczyć dokumenty na język polski i ewentualnie uzupełnić materiałem dowodowym zebranym przez polską prokuraturę.

Czarneckiemu 50-55 tysięcy zł miesięcznie, a tyle zarabia jako europoseł, zawsze było za mało. Zawsze musiał dorabiać „na boku”. Skończyły się możliwości okradania unijnej kasy (czyli także nas) na przejazdach i dietach, to zaczął doić Polski Związek Siatkówki. Schemat był podobny – oszustwa na rzekomo przejechanych kilometrach. Raz 6 tysięcy zł, innym razem 11 tysięcy. Licznik w jego samochodzie chyba się gotował, bo nawet gdy Czarnecki nie ruszał się z Brukseli, to jego auto „wyjeżdżało” tysiące kilometrów po naszych drogach. No i dochodziła pensyjka członka Zarządu PZS (48 tysięcy rocznie) której, gdy go wybierano do władz Związku, deklarował się nie pobierać. Ale szybko o tej deklaracji zapomniał. Machlojki w PZS wyszły niedawno na światło dzienne i fucha czasowo się skończyła. Czasowo, bo Czarnecki nadal ma nadzieję na wybranie go prezesem Związku, a wtedy otworzyłyby się przed nim zupełnie nowe możliwości robienia przekrętów. Ale to śpiew przyszłości, a rzeczywistość skrzeczy już dziś.

Więc teraz Czarnecki przerzucił się na „pomaganie Polakom na Wschodzie”… Tyle, że jako członek rady Fundacji kokosów nie zarobi, bo to nie to samo, co zasiadanie we władzach Lotosu, PZU lub KGHM. Ale od czego jest ulubiony sposób zarabiania pana Rysia czyli przejazdy i diety! Można domniemywać, że już teraz na cito poszukuje jakiegoś taniego mieszkania w Barcelonie lub Walencji, albo nawet w Lizbonie lub Porto. Byle jak najdalej od Polski i jeszcze dalej od naszych biednych rodaków mieszkających w krajach byłego ZSRR… Dla nich nominacja Czarneckiego okaże się przekleństwem. Od Fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie", jeśli w ogóle coś dostają, to jakieś grosze i drobiazgi. Używane ubrania, zabawki dla dzieci, gazety i książki w języku polskim, świąteczne paczki. Teraz pewnie nawet na to zabraknie, bo co rusz księgowa Fundacji będzie musiała rozliczać przejazdy pana Rysia z Hiszpanii/Portugalii do Warszawy. I z powrotem. No i dietki… A jak panu Rysiowi wpadnie do głowy odwiedzić naszych rodaków w takim np. Kazachstanie? Raz pojedzie tam naprawdę, żeby sprawdzić, gdzie ten Kazachstan w ogóle leży. Ale potem to już będą takie „podróże”, jak z Jasła do Brukseli...

I nie ma co liczyć na to, że pozostali członkowie rady Fundacji będą się starali jakoś ukrócić pazerność pana Rysia. Bo ta organizacja to w rzeczywistości agenda Nowogrodzkiej. W jej 12-osobowej radzie zasiadają niemal sami PIS-owcy: Żaryn (b. senator PIS), Sagatowska (obecna senator PIS), Kwiatkowski (b. poseł PIS, wiceminister w Kancelarii „główki prącia Prezesa”), Targalski (tak, tak, ten Targalski!), Dworczyk (ten Dworczyk), Papierz (ten, który skompromitował nas w Japonii) itd., itd. A szefem rady jest ten katolicki oszołom Jan Dziedziczak, obecny wiceminister w Kancelarii Cepa. O którym wtajemniczeni mówią, że jest jeszcze głupszy, niż Marek „Susek” Suski…

Na początku „dobrej zmiany” Kaczyński trzymał się jeszcze zasady, by we władzach spółek SP i instytucji państwowych była zachowana jako taka równowaga pomiędzy nominowanymi przez PIS imbecylami i rzeczywistymi fachowcami. Chodziło o to, by uniknąć kadrowej „terapii szokowej” i nie powierzać wysokich stanowisk w resortach i firmach, które obracały dziesiątkami miliardów naszych pieniędzy, wyłącznie partyjnym niedojdom w rodzaju Błaszczaka, Zalewskiej lub Ziobry. Ale dziś tej całej polityki personalnej już nikt z Nowogrodzkiej nie kontroluje. Karuzela kadrowa nie zależy już bowiem od woli Prezesa, tylko od poszczególnych frakcji wewnątrz partii. Jednych PIS-owców zastępują więc inni PIS-owcy i jest to często efekt brutalnej walki o wpływy, której my oczywiście na ogół nie widzimy. Ludzie Cepa wygryzają ludzi Ziobry z banków i PZU, z kolei ludzi Cepa chwilę potem zastępują ludzie Szydłowej lub Sasina itd. Pomimo, że PIS zawłaszczyło już dosłownie wszystkie intratne stanowiska w państwie, to jednak wciąż im mało, bo każdy PIS-owiec ma przecież rodzinę, krewnych, znajomych…

Choć jednak wciąż trwa bezpardonowa walka o stołki, to nadal w partii obowiązuje zasada sformułowana dawno temu przez „Kurwskiego”, że żaden członek PIS nie może już nigdy cierpieć głodu. Nawet wtedy, gdy okazał się przestępcą. Zresztą, obecnie 95% członków PIS to przecież pospolici przestępcy. Gdy któryś z podwładnych Kaczyńskiego dopuści się naprawdę głośnych i bulwersujących przestępstw to, po krótkim okresie pokazowej "kwarantanny", zaordynowanej mu w celu uspokojenia opinii publicznej, dość szybko wraca do łask. Regułą jest odmawianie wszczęcia postępowania prokuratorskiego lub takie przedłużanie śledztwa, by wszyscy zdążyli o przestępstwie zapomnieć. Najlepszym przykładem takiej prokuratorskiej „opieszałości” jest dochodzenie w sprawie byłego szefa KNF Chrzanowskiego i próby wyłudzenia 40-milionowej łapówki. Niby wszystko jest jasne, a jednak wkrótce miną 3 lata od wybuchu afery i jakoś nic nie słychać o akcie oskarżenia. Kolejnym przykładem jest śledztwo w sprawie zabójstwa Prezydenta Adamowicza. Tu również wkrótce upłyną 3 lata…

Tak więc żaden członek PIS, jeśli jego występek nie godził w interes partii, głodu nie cierpi. Okres banicji Kuchcińskiego, po aferach z lotami rządowymi samolotami i zmuszaniem do seksu nastolatek w podkarpackim burdelu, trwał raptem rok. I został szefem sejmowej komisji spraw zagranicznych (zasiada w niej również Przemuś Czarnecki). Były wiceminister zdrowia Cieszyński, umoczony po czubek głowy w aferach z zakupami respiratorów i in. sprzętu medycznego, też miał przymusowe wakacje tylko przez kilka miesięcy. W tym czasie wydarzyło się tyle kolejnych afer, że dziś już mało kto pamięta, że to właśnie dzięki Szumowskiemu i Cieszyńskiemu jesteśmy nadal ubożsi o ok. 50 milionów zł. Niczego karygodnego w zakupie nieistniejących respiratorów od handlarza bronią prokurator się nie dopatrzył, więc Cieszyński wrócił do rządu. Identyczna zasada obowiązuje we władzach spółek SP. Jeśli już nie ma innej możliwości i jakiś skompromitowany PIS-owiec z nich wylatuje, to nie idzie przecież na zasiłek dla bezrobotnych… Tylko na otarcie łez szybko dostaje jakąś mniej korzystną i nierzucającą się w oczy fuchę.

I podobnie jest z Czarneckim. Na wołowej skórze by nie zliczył, ile już przez niego stracili polscy podatnicy, poczynając od utraty przez nasz kraj 330 milionów EURO w 1998r., gdy był jeszcze ministrem, przewodniczącym Komitetu Integracji Europejskiej. A jednak zawsze lądował na cztery łapy. Jest pierwszym w historii PE jego wiceprzewodniczącym, którego wyrzucono na zbity pysk z tej funkcji. Okradał PE, do czego się pośrednio przyznał, bo po śledztwie OLAF-u bez sprzeciwu zaczął zwracać owe 100 tysięcy EURO. Zresztą na ogół angażował się tam, gdzie leżały najsmakowitsze konfitury. Czyli tam, gdzie chodziło o  kontakty z instytucjami unijnymi i fundusze, nawet na szczeblu lokalnym. W 2003r., też w atmosferze małego skandalu, przestał być doradcą Prezydenta Włocławka ds. integracji z UE. A swoją drogą doił PZS i jestem pewny, że w identyczny sposób doi nadal PKOl, w którym jest członkiem Prezydium Zarządu. Na nasz koszt zrobił sobie ostatnio wycieczkę do Japonii na Olimpiadę. Choć od jej zakończenia minęło już 1,5 miesiąca, to dziennikarze nadal czekają na odpowiedź na pytanie skierowane właśnie do Zarządu PKOl. W jakim właściwie celu i charakterze Czarnecki tam pojechał?

[CC] Jacek Nikodem
(474)

Pobierz PDF Wydrukuj