Jak Cep i Błaszczak ludzi z Kabulu ewakuują

Cały proces decyzyjny w „państwie PIS” jest wiernie wzorowany na socjalistycznym. Za Gomułki i Gierka też Sekretarz Komitetu Powiatowego PZPR nie miał odwagi podjąć samodzielnie żadnej ważnej decyzji. Potulnie dzwonił do Sekretarza KW. Ale ten też panicznie bał się wziąć na siebie odpowiedzialność za podjęcie jakiejś ważnej decyzji. Bo a nuż nie spodoba się ona „górze” i będzie mieć nieprzyjemności… Więc dzwonił wyżej, do jakiegoś „towarzysza Winnickiego” z Biura Politycznego z pytaniem, co ma zrobić. I potem paru takich towarzyszy z Biura decydowało, czy np. wybudować szkołę w Pierdółkowie Małym. Identycznie było z podejmowaniem decyzji przez ministrów, dyplomatów, generałów, dyrektorów zakładów pracy, szefów państwowych instytucji...

Dzisiejsza sytuacja przypomina do złudzenia tamte czasy. A nawet jest gorsza. Bo też głupota, brak kompetencji i strach przed odpowiedzialnością za podjęte decyzje są u PIS-dzielców o niebo większe, niż u dawnych kacyków komunistycznych. PIS-dzielcy są operatywni, zdecydowani w działaniach, pełni inwencji i odwagi tylko wtedy, gdy kombinują, jak ukraść nam kolejne miliony… Albo jak zapewnić sobie bezkarność, gdy już wyjdzie na jaw, że ukradli lub zdefraudowali te nasze miliony. Ale do tego nie potrzeba specjalnych kompetencji. Wystarczy przestępcza mentalność i spryt.

O tym, że talibowie zajmą cały Afganistan, wiadomo było od kilku miesięcy. Od chwili, gdy Biden podtrzymał decyzję Trumpa o całkowitym wycofaniu wojsk USA. Tylko tempo zajmowania kraju przez talibów było zaskakująco szybkie. Rządy wielu państw i organizacje humanitarne wykazały się jednak przezornością i, aby uniknąć działania w warunkach ekstremalnego chaosu oraz paniki, zadbały o bezpieczeństwo swoich obywateli w Afganistanie i afgańskich współpracowników już wcześniej. Australijczycy już w kwietniu ściągnęli do kraju nie tylko niemal wszystkich swoich rodaków, ale także ponad 800 Afgańczyków. W lipcu Amerykanie zaczęli ewakuować swoich afgańskich współpracowników i ich rodziny. Od ponad 2 tygodni to samo robi rząd Kanady. Francuzi już dawno ściągnęli 600 Afgańczyków, którzy z nimi współpracowali oraz ich krewnych. Tydzień temu Brytyjczycy wysłali samoloty transportowe i 600 komandosów SAS, by zabezpieczali ewakuację obywateli UK oraz afgańskich współpracowników.

Ewakuację Afgańczyków, którym mogłoby grozić niebezpieczeństwo, zapowiedzieli wcześniej Niemcy, Włosi, Duńczycy i Hiszpanie. Te decyzje zapadały tydzień, dwa tygodnie temu, gdy jeszcze wizja zajęcia Kabulu wydawała się dość odległa. Skoro w poniedziałek rano lądowały we Włoszech samoloty wypełnione obywatelami tego kraju i Afgańczykami, to znaczy, że decyzja o ich wysłaniu zapadła najpóźniej na początku zeszłego tygodnia. Podobnie musiało być w przypadku samolotu, który w poniedziałek wylądował w Pradze z Czechami i afgańskimi tłumaczami oraz ich rodzinami. Z ewakuacją zdążyli nawet Turcy i Ukraińcy. Jeśli więc dziś nadal wiele państw wysyła w pośpiechu do Afganistanu samoloty ewakuacyjne, to głównie po tych ludzi, którzy wcześniej nie wyrażali woli wyjazdu i zmienili zdanie dopiero ostatnio, pod wpływem doniesień z terenów już zajętych przez talibów.

A co zrobił rząd PIS-u? Rząd PIS-u nic nie zrobił i nie planował robić cokolwiek. W piątek wojska talibów dotarły na odległość 50 km od Kabulu. A talibowie nie posuwają się naprzód powolnymi kolumnami pancernymi i nie muszą pokonywać umocnionych linii obronnych. Poruszają się pick-upami, jeepami i ciężarówkami, z prędkością 50-80 km/godz. I właśnie w piątek ten PIS-owski skurw… Bartosz Kownacki, wiceprzewodniczący sejmowej komisji obrony narodowej(!), przyznał w rozmowie z Onetem, że temat losu afgańskich współpracowników nigdy nawet nie pojawił się na jej posiedzeniach.

SOBOTA. W sobotę, gdy upadek Kabulu był już przesądzony, premier Cep odbywał sielankową wizytę w gospodarstwie rolnym pod Ostródą w ramach objazdu kraju i promowania „PIS Bezładu”. To był dla Cepa priorytet. Wieczorem był łaskaw poinformować o przyznaniu „wiz humanitarnych dla 45 osób, które współpracowały z Polską". Tyle, że by je dostać, musieliby sami ewakuować się do Indii, gdzie znajduje się najbliższa polska ambasada. Czyli musieliby pokonać odległość 1.200 km, przez kraj ogarnięty wojną, przedzierając się przez linie nacierających talibów. W dodatku w Delhi i tak by nie dostali żadnych wiz humanitarnych, bo ambasada odmówiła wystosować do Afgańczyków zaproszenia na rozmowy, a to jest warunek ubiegania się o wizę. Bo ambasada w Delhi stosuje nadal procedury takie, jakie obowiązują w czasie pokoju. Jeszcze nie wiedzą, biedacy, że w Afganistanie toczy się wojna. Na pytania osób, którym nie jest obojętny los tych Afgańczyków, o możliwość obejścia tej „wizowej bariery”, pracownicy ambasady odsyłali zainteresowanych do… biura prasowego MSZ. Zapewne także Afgańczycy kotłujący się w tłumie na lotnisku w Kabulu powinni zasięgać informacji, co mają robić, u jakiejś paniusi w sekretariacie MSZ w Warszawie. Przypomina się Sekretarz POP dzwoniący do Sekretarza KW PZPR...

Tyle, że w sobotę MSZ umyło ręce i pytane o możliwości ewakuacji Afgańczyków pomagających naszemu wojsku, służbom i dyplomatom w ostatnich 20 latach, odpowiedziało, że "resortem odpowiedzialnym za podejmowanie działań wobec lokalnych współpracowników Polskiego Kontyngentu Wojskowego jest MON". Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych, odpowiedzialne za działania poza granicami kraju, również odsyłało z pytaniami do MON. Ale Błaszczak i jego kundle mieli to w dupie, bo ważniejsze były dla nich obchody rocznicy zwycięstwa jakiejś „Matki Boskiej” nad bolszewikami w 1920r. Wesz Piotr Muller, rzecznik prasowy rządu, zawsze taki wygadany i akuratny, również zapadł się pod ziemię. Znów ten Sekretarz POP się przypomina...

NIEDZIELA. Talibowie zajęli Kabul rano. Wszyscy widzieliśmy dantejskie sceny rozgrywające się na tamtejszym lotnisku. W niedzielę wieczorem wiceszef MSZ Jabłoński oświadczył, że "wraz z naszymi partnerami z NATO i UE podejmujemy działania, żeby pomóc osobom współpracującym z Polskim Kontyngentem Wojskowym (...)". Z jakimi partnerami z NATO i UE?! My już nie mamy tam żadnych partnerów! Zresztą, jakie działania rząd PIS mógł planować z innymi państwami NATO, skoro te państwa od kilku dni prowadziły już ewakuację swoich obywateli i afgańskich współpracowników? A rząd PIS jeszcze niedzielę wieczorem nie planował wysłania do Afganistanu ani samolotu, ani żołnierzy do zabezpieczenia ewakuacji, ani nawet busa. Wojskowi czekali, ale nie miał kto podjąć politycznych decyzji. Najważniejszy żoliborski skurw… jest na urlopie i nie wolno mu przeszkadzać.. Inny skurw… rozpływał się z podziwu nad traktorami eksponowanymi w chłopskim gospodarstwie. A jeszcze inny skurw… puszył się jak paw oraz robił swoje debilne miny podczas obchodów rocznicy bitwy i po raz kolejny fałszował historię. Wciskał banialuki o bohaterskiej śmierci księdza Skorupki, prowadzącego rzekomo natarcie na bolszewików, choć od dawna wiadomo, że ksiądz zginął zupełnie przypadkowo, w chwili udzielania rannemu żołnierzowi ostatniego namaszczenia. I to nie nasi żołnierze wtedy nacierali, tylko bolszewicy. Nasi się bronili...

PONIEDZIAŁEK. Dopiero w poniedziałek rząd zaczął zbierać informacje na temat afgańskich doradców, tłumaczy i innych współpracowników Polaków! Oni nawet nie mają listy nazwisk… Nie wiedzą, czy chodzi o 16 osób + członkowie ich rodzin, czy o 52 osoby + członkowie ich rodzin. A może jeszcze więcej? Normalnie taki wykaz powinien być w posiadaniu kontrwywiadu wojskowego. Ale przecież polski kontrwywiad od czasu rządów w MON Macierewicza praktycznie nie istnieje! Służą w nim w większości „misiewicze”, których ten psychol zrobił oficerami SKW, gdy mieli po 18-20 lat. Więc listę osób przewidzianych do ewakuacji trzeba dopiero stworzyć! Zaczęły się więc telefony do dawno zdemobilizowanych weteranów misji w Afganistanie i tych oficerów kontrwywiadu, których Macierewicz 5 lat temu wyrzucił ze służby. PIS na chybcika tworzyło więc dopiero wykaz osób, a one od kilku dni powinny już być w Polsce. Byli dowódcy jednostek specjalnych (m.in. płk Gąstał z GROM-u) rwali włosy z głowy, gdy to widzieli. Już od tygodni sygnalizowali potrzebę szybkiego odszukania tych ludzi i ich ewakuacji. Jeszcze niedawno było to zadanie stosunkowo łatwe do wykonania. Wystarczyło wyznaczyć termin, powiadomić ich i wysłać do Kabulu 2 cywilne samoloty. Tak jak zrobili Kanadyjczycy, Australijczycy, Francuzi, Czesi… A teraz to już musi być klasyczna operacja wojskowa, z udziałem wywiadu i sił specjalnych, wielokrotnie trudniejsza i o niebo bardziej ryzykowna. Bo ci Afgańczycy są teraz rozproszeni i nie wiadomo, gdzie się ukrywają. Nie ma z nimi kontaktu. Kto ich znajdzie w opanowanym przez talibów kraju, wśród tych setek tysięcy ludzi marzących o ewakuacji? Przypomnijcie sobie film „Operacja Samum”. Ilu ludzi i środków trzeba było zaangażować, by wydostać z Iraku raptem 3 agentów CIA... Których w dodatku nie trzeba było szukać.

W poniedziałek po południu Cep na konferencji prasowej mówił - "My, Polska, dbamy o tych, którzy nam pomagali, którzy pracowali dla nas, samoloty, środki transportu wysłane do Afganistanu, we współpracy z Amerykanami, nasza misja przygotowywana przez MON będzie wystarczająco wyposażona w sprzęt, aby sprowadzić do kraju wszystkich tych, którzy powinni zostać sprowadzeni, zarówno Polaków, jak i tych, którzy z nami współpracowali". Tyle Cep miał do powiedzenia, a właściwie obiecania. Do złudzenia przypomina to jego zapewnienia o cudownych dobrodziejstwach „PIS Bezładu”. „Mamy wspaniały plan”, wszystko załatwimy”, „wszyscy będą zadowoleni”, „nikomu nie stanie się krzywda”, „zapanuje szczęście i dobrobyt”… A bezcenne godziny płyną. Można być niemal pewnym, że z tą ewakuacją afgańskiego personelu będzie tak, jak z milionem aut elektrycznych, setkami tysięcy tanich mieszkań, nowymi liniami autobusowymi i 100 obwodnicami miast… Jak z zapewnieniami o uczciwości PIS-owskiej władzy, jej kompetencji, działaniu dla dobra państwa, zwalczaniu nepotyzmu… Tylko, że teraz te puste obietnice będą być może kosztować czyjeś życie. Ale to nie „główka prącia Prezesa”, nie Cep i nie ten sk… Błaszczak będą ryzykować…

Będą ryzykować żołnierze sił specjalnych oraz Afgańczycy, którzy kiedyś Polakom pomagali z narażeniem życia i którzy Polakom zaufali. Tak o nich mówią byli żołnierze i pracownicy polskiego kontyngentu w Afganistanie - „To byli najwierniejsi, najlojalniejsi, tacy, którzy nieraz ratowali życie polskich żołnierzy. Niejednokrotnie dzwonili i mówili "niech konwój nie jedzie tą drogą, tam jest niebezpiecznie". Oni naprawdę się narażali. Niektórzy nawet na własną rękę uczyli się języka polskiego. To nie są przypadkowi ludzie, ani tacy, którzy zarobili na tym duże pieniądze (…)”. Jeśli niczego nie zrobimy, będziemy tymi, którzy zostawiają swoich na śmierć. Tak naprawdę nie dbamy nawet o nasze własne bezpieczeństwo. Ludzie, których chcemy ściągnąć, przez lata współpracowali z polskim kontyngentem, znają polskie struktury, wiedzą jak funkcjonujemy. Zostawianie ich na pastwę talibów jest brakiem myślenia także w kategoriach bezpieczeństwa narodowego”. Ale co Cepa i Błaszczaka obchodzą jacyś Afgańczycy i nasze bezpieczeństwo narodowe? Cepa interesuje tylko wprowadzenie „PIS Bezładu” i utrzymanie się na stołku premiera, a Błaszczaka tylko to, żeby ze swoimi kumplami ukraść i wyłudzić, ile się da, z posad w PGZ, firmach zbrojeniowych i z kontraktów na uzbrojenie. No i dobrze obłowić się przy budowie muzeum Bitwy Warszawskiej, w której to budowie nadal znikają jak kamfora kolejne dziesiątki milionów zł, choć miało być otwarte już rok temu.

Im dalej, tym więcej paniki, chaosu i kłamstw. W poniedziałek Błaszczak, pytany o los afgańskich współpracowników, zapewnił, że już w czerwcu wszyscy zostali ewakuowani. Kłamstwo Błaszczaka nieświadomie zdemaskował w innym wystąpieniu wiceminister spraw zagranicznych - „resort jest w stałym kontakcie z Polakami w Afganistanie i podejmuje działania celem ich pilnej ewakuacji". Czyli Błaszczak nawet Polaków do tej pory nie ewakuował. A godzinę później premier Cep z rozbrajającą szczerością przyznał, że ci rzekomo już ewakuowani przez Błaszczaka Afgańczycy, "ci, którzy z nami współpracowali, rozpierzchli się”... Pewnie, że się rozpierzchli! A na co mieli czekać? Na pomoc ze strony niedojdy i debila Błaszczaka? Gdyby na ewakuacji ludzi z Kabulu dało się coś zarobić, to Błaszczak i jego kundle z MON wysyłaliby tam od miesięcy jeden samolot za drugim. Ale tu nie ma perspektywy żadnego zarobku...

Teraz z ust Cepa i Błaszczaka płyną buńczuczne, patetyczno-heroiczne zapewnienia, że "Polska nie zostawia przyjaciół i sojuszników w potrzebie". Polska może i nie zostawia. Ale rząd PIS-u zostawił ich na pewno. Gdyby nie oburzenie byłych wojskowych, ekspertów, mediów i opinii publicznej, nawet pies z kulawa nogą nie zainteresowałby się losem tłumaczy, doradców i współpracowników Polaków.

To, co robi teraz PIS, wysyłając do Kabulu 2 samoloty, do złudzenia przypomina organizację „na rympał” wyborów kopertowych w 2020r. i ściągnięcie do Polski, największym samolotem świata, 80 ton bezużytecznego sprzętu medycznego. Z jednej strony mamy więc do czynienia z kompletnym chaosem, brakiem kompetencji, przerzucaniem się odpowiedzialnością za zaniedbania, brakiem umiejętności przewidywania i planowania. A z drugiej strony z typową PIS-owską "pokazówką" na potrzeby „kurwizji”. „Wyślijmy jakiś samolot, przywieźmy kogokolwiek, byle można go było wyborcom pokazać, jak wysiada z tego samolotu na Okęciu, witany przez tłum naszych oficjeli”. I ogłoszą kolejny wielki sukces oraz dowód na sprawność „państwa PIS”. Gdy wiele państw już finiszuje z wcześniej przygotowaną ewakuacją ludzi, my swoją dopiero zaczynamy. Można sobie wyobrazić, jak będzie dziś wyglądało poszukiwanie tych "polskich" Afgańczyków na lotnisku, na którym kotłuje się tłum 200 tysięcy przerażonych i zdesperowanych ludzi. Nasze samoloty, jeśli w ogóle zdołają wylądować w Kabulu, wezmą na pokład kogo popadnie, nawet jakiegoś zabłąkanego taliba, jeśli takowy się przytrafi…

[CC] Jacek Nikodem

Jak Cep i Błaszczak ludzi z Kabulu ewakuują

Cały proces decyzyjny w „państwie PIS” jest wiernie wzorowany na socjalistycznym. Za Gomułki i Gierka też Sekretarz Komitetu Powiatowego PZPR nie miał odwagi podjąć samodzielnie żadnej ważnej decyzji. Potulnie dzwonił do Sekretarza KW. Ale ten też panicznie bał się wziąć na siebie odpowiedzialność za podjęcie jakiejś ważnej decyzji. Bo a nuż nie spodoba się ona „górze” i będzie mieć nieprzyjemności… Więc dzwonił wyżej, do jakiegoś „towarzysza Winnickiego” z Biura Politycznego z pytaniem, co ma zrobić. I potem paru takich towarzyszy z Biura decydowało, czy np. wybudować szkołę w Pierdółkowie Małym. Identycznie było z podejmowaniem decyzji przez ministrów, dyplomatów, generałów, dyrektorów zakładów pracy, szefów państwowych instytucji...

Dzisiejsza sytuacja przypomina do złudzenia tamte czasy. A nawet jest gorsza. Bo też głupota, brak kompetencji i strach przed odpowiedzialnością za podjęte decyzje są u PIS-dzielców o niebo większe, niż u dawnych kacyków komunistycznych. PIS-dzielcy są operatywni, zdecydowani w działaniach, pełni inwencji i odwagi tylko wtedy, gdy kombinują, jak ukraść nam kolejne miliony… Albo jak zapewnić sobie bezkarność, gdy już wyjdzie na jaw, że ukradli lub zdefraudowali te nasze miliony. Ale do tego nie potrzeba specjalnych kompetencji. Wystarczy przestępcza mentalność i spryt.

O tym, że talibowie zajmą cały Afganistan, wiadomo było od kilku miesięcy. Od chwili, gdy Biden podtrzymał decyzję Trumpa o całkowitym wycofaniu wojsk USA. Tylko tempo zajmowania kraju przez talibów było zaskakująco szybkie. Rządy wielu państw i organizacje humanitarne wykazały się jednak przezornością i, aby uniknąć działania w warunkach ekstremalnego chaosu oraz paniki, zadbały o bezpieczeństwo swoich obywateli w Afganistanie i afgańskich współpracowników już wcześniej. Australijczycy już w kwietniu ściągnęli do kraju nie tylko niemal wszystkich swoich rodaków, ale także ponad 800 Afgańczyków. W lipcu Amerykanie zaczęli ewakuować swoich afgańskich współpracowników i ich rodziny. Od ponad 2 tygodni to samo robi rząd Kanady. Francuzi już dawno ściągnęli 600 Afgańczyków, którzy z nimi współpracowali oraz ich krewnych. Tydzień temu Brytyjczycy wysłali samoloty transportowe i 600 komandosów SAS, by zabezpieczali ewakuację obywateli UK oraz afgańskich współpracowników.

Ewakuację Afgańczyków, którym mogłoby grozić niebezpieczeństwo, zapowiedzieli wcześniej Niemcy, Włosi, Duńczycy i Hiszpanie. Te decyzje zapadały tydzień, dwa tygodnie temu, gdy jeszcze wizja zajęcia Kabulu wydawała się dość odległa. Skoro w poniedziałek rano lądowały we Włoszech samoloty wypełnione obywatelami tego kraju i Afgańczykami, to znaczy, że decyzja o ich wysłaniu zapadła najpóźniej na początku zeszłego tygodnia. Podobnie musiało być w przypadku samolotu, który w poniedziałek wylądował w Pradze z Czechami i afgańskimi tłumaczami oraz ich rodzinami. Z ewakuacją zdążyli nawet Turcy i Ukraińcy. Jeśli więc dziś nadal wiele państw wysyła w pośpiechu do Afganistanu samoloty ewakuacyjne, to głównie po tych ludzi, którzy wcześniej nie wyrażali woli wyjazdu i zmienili zdanie dopiero ostatnio, pod wpływem doniesień z terenów już zajętych przez talibów.

A co zrobił rząd PIS-u? Rząd PIS-u nic nie zrobił i nie planował robić cokolwiek. W piątek wojska talibów dotarły na odległość 50 km od Kabulu. A talibowie nie posuwają się naprzód powolnymi kolumnami pancernymi i nie muszą pokonywać umocnionych linii obronnych. Poruszają się pick-upami, jeepami i ciężarówkami, z prędkością 50-80 km/godz. I właśnie w piątek ten PIS-owski skurw… Bartosz Kownacki, wiceprzewodniczący sejmowej komisji obrony narodowej(!), przyznał w rozmowie z Onetem, że temat losu afgańskich współpracowników nigdy nawet nie pojawił się na jej posiedzeniach.

SOBOTA. W sobotę, gdy upadek Kabulu był już przesądzony, premier Cep odbywał sielankową wizytę w gospodarstwie rolnym pod Ostródą w ramach objazdu kraju i promowania „PIS Bezładu”. To był dla Cepa priorytet. Wieczorem był łaskaw poinformować o przyznaniu „wiz humanitarnych dla 45 osób, które współpracowały z Polską". Tyle, że by je dostać, musieliby sami ewakuować się do Indii, gdzie znajduje się najbliższa polska ambasada. Czyli musieliby pokonać odległość 1.200 km, przez kraj ogarnięty wojną, przedzierając się przez linie nacierających talibów. W dodatku w Delhi i tak by nie dostali żadnych wiz humanitarnych, bo ambasada odmówiła wystosować do Afgańczyków zaproszenia na rozmowy, a to jest warunek ubiegania się o wizę. Bo ambasada w Delhi stosuje nadal procedury takie, jakie obowiązują w czasie pokoju. Jeszcze nie wiedzą, biedacy, że w Afganistanie toczy się wojna. Na pytania osób, którym nie jest obojętny los tych Afgańczyków, o możliwość obejścia tej „wizowej bariery”, pracownicy ambasady odsyłali zainteresowanych do… biura prasowego MSZ. Zapewne także Afgańczycy kotłujący się w tłumie na lotnisku w Kabulu powinni zasięgać informacji, co mają robić, u jakiejś paniusi w sekretariacie MSZ w Warszawie. Przypomina się Sekretarz POP dzwoniący do Sekretarza KW PZPR...

Tyle, że w sobotę MSZ umyło ręce i pytane o możliwości ewakuacji Afgańczyków pomagających naszemu wojsku, służbom i dyplomatom w ostatnich 20 latach, odpowiedziało, że "resortem odpowiedzialnym za podejmowanie działań wobec lokalnych współpracowników Polskiego Kontyngentu Wojskowego jest MON". Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych, odpowiedzialne za działania poza granicami kraju, również odsyłało z pytaniami do MON. Ale Błaszczak i jego kundle mieli to w dupie, bo ważniejsze były dla nich obchody rocznicy zwycięstwa jakiejś „Matki Boskiej” nad bolszewikami w 1920r. Wesz Piotr Muller, rzecznik prasowy rządu, zawsze taki wygadany i akuratny, również zapadł się pod ziemię. Znów ten Sekretarz POP się przypomina...

NIEDZIELA. Talibowie zajęli Kabul rano. Wszyscy widzieliśmy dantejskie sceny rozgrywające się na tamtejszym lotnisku. W niedzielę wieczorem wiceszef MSZ Jabłoński oświadczył, że "wraz z naszymi partnerami z NATO i UE podejmujemy działania, żeby pomóc osobom współpracującym z Polskim Kontyngentem Wojskowym (...)". Z jakimi partnerami z NATO i UE?! My już nie mamy tam żadnych partnerów! Zresztą, jakie działania rząd PIS mógł planować z innymi państwami NATO, skoro te państwa od kilku dni prowadziły już ewakuację swoich obywateli i afgańskich współpracowników? A rząd PIS jeszcze niedzielę wieczorem nie planował wysłania do Afganistanu ani samolotu, ani żołnierzy do zabezpieczenia ewakuacji, ani nawet busa. Wojskowi czekali, ale nie miał kto podjąć politycznych decyzji. Najważniejszy żoliborski skurw… jest na urlopie i nie wolno mu przeszkadzać.. Inny skurw… rozpływał się z podziwu nad traktorami eksponowanymi w chłopskim gospodarstwie. A jeszcze inny skurw… puszył się jak paw oraz robił swoje debilne miny podczas obchodów rocznicy bitwy i po raz kolejny fałszował historię. Wciskał banialuki o bohaterskiej śmierci księdza Skorupki, prowadzącego rzekomo natarcie na bolszewików, choć od dawna wiadomo, że ksiądz zginął zupełnie przypadkowo, w chwili udzielania rannemu żołnierzowi ostatniego namaszczenia. I to nie nasi żołnierze wtedy nacierali, tylko bolszewicy. Nasi się bronili...

PONIEDZIAŁEK. Dopiero w poniedziałek rząd zaczął zbierać informacje na temat afgańskich doradców, tłumaczy i innych współpracowników Polaków! Oni nawet nie mają listy nazwisk… Nie wiedzą, czy chodzi o 16 osób + członkowie ich rodzin, czy o 52 osoby + członkowie ich rodzin. A może jeszcze więcej? Normalnie taki wykaz powinien być w posiadaniu kontrwywiadu wojskowego. Ale przecież polski kontrwywiad od czasu rządów w MON Macierewicza praktycznie nie istnieje! Służą w nim w większości „misiewicze”, których ten psychol zrobił oficerami SKW, gdy mieli po 18-20 lat. Więc listę osób przewidzianych do ewakuacji trzeba dopiero stworzyć! Zaczęły się więc telefony do dawno zdemobilizowanych weteranów misji w Afganistanie i tych oficerów kontrwywiadu, których Macierewicz 5 lat temu wyrzucił ze służby. PIS na chybcika tworzyło więc dopiero wykaz osób, a one od kilku dni powinny już być w Polsce. Byli dowódcy jednostek specjalnych (m.in. płk Gąstał z GROM-u) rwali włosy z głowy, gdy to widzieli. Już od tygodni sygnalizowali potrzebę szybkiego odszukania tych ludzi i ich ewakuacji. Jeszcze niedawno było to zadanie stosunkowo łatwe do wykonania. Wystarczyło wyznaczyć termin, powiadomić ich i wysłać do Kabulu 2 cywilne samoloty. Tak jak zrobili Kanadyjczycy, Australijczycy, Francuzi, Czesi… A teraz to już musi być klasyczna operacja wojskowa, z udziałem wywiadu i sił specjalnych, wielokrotnie trudniejsza i o niebo bardziej ryzykowna. Bo ci Afgańczycy są teraz rozproszeni i nie wiadomo, gdzie się ukrywają. Nie ma z nimi kontaktu. Kto ich znajdzie w opanowanym przez talibów kraju, wśród tych setek tysięcy ludzi marzących o ewakuacji? Przypomnijcie sobie film „Operacja Samum”. Ilu ludzi i środków trzeba było zaangażować, by wydostać z Iraku raptem 3 agentów CIA... Których w dodatku nie trzeba było szukać.

W poniedziałek po południu Cep na konferencji prasowej mówił - "My, Polska, dbamy o tych, którzy nam pomagali, którzy pracowali dla nas, samoloty, środki transportu wysłane do Afganistanu, we współpracy z Amerykanami, nasza misja przygotowywana przez MON będzie wystarczająco wyposażona w sprzęt, aby sprowadzić do kraju wszystkich tych, którzy powinni zostać sprowadzeni, zarówno Polaków, jak i tych, którzy z nami współpracowali". Tyle Cep miał do powiedzenia, a właściwie obiecania. Do złudzenia przypomina to jego zapewnienia o cudownych dobrodziejstwach „PIS Bezładu”. „Mamy wspaniały plan”, wszystko załatwimy”, „wszyscy będą zadowoleni”, „nikomu nie stanie się krzywda”, „zapanuje szczęście i dobrobyt”… A bezcenne godziny płyną. Można być niemal pewnym, że z tą ewakuacją afgańskiego personelu będzie tak, jak z milionem aut elektrycznych, setkami tysięcy tanich mieszkań, nowymi liniami autobusowymi i 100 obwodnicami miast… Jak z zapewnieniami o uczciwości PIS-owskiej władzy, jej kompetencji, działaniu dla dobra państwa, zwalczaniu nepotyzmu… Tylko, że teraz te puste obietnice będą być może kosztować czyjeś życie. Ale to nie „główka prącia Prezesa”, nie Cep i nie ten sk… Błaszczak będą ryzykować…

Będą ryzykować żołnierze sił specjalnych oraz Afgańczycy, którzy kiedyś Polakom pomagali z narażeniem życia i którzy Polakom zaufali. Tak o nich mówią byli żołnierze i pracownicy polskiego kontyngentu w Afganistanie - „To byli najwierniejsi, najlojalniejsi, tacy, którzy nieraz ratowali życie polskich żołnierzy. Niejednokrotnie dzwonili i mówili "niech konwój nie jedzie tą drogą, tam jest niebezpiecznie". Oni naprawdę się narażali. Niektórzy nawet na własną rękę uczyli się języka polskiego. To nie są przypadkowi ludzie, ani tacy, którzy zarobili na tym duże pieniądze (…)”. Jeśli niczego nie zrobimy, będziemy tymi, którzy zostawiają swoich na śmierć. Tak naprawdę nie dbamy nawet o nasze własne bezpieczeństwo. Ludzie, których chcemy ściągnąć, przez lata współpracowali z polskim kontyngentem, znają polskie struktury, wiedzą jak funkcjonujemy. Zostawianie ich na pastwę talibów jest brakiem myślenia także w kategoriach bezpieczeństwa narodowego”. Ale co Cepa i Błaszczaka obchodzą jacyś Afgańczycy i nasze bezpieczeństwo narodowe? Cepa interesuje tylko wprowadzenie „PIS Bezładu” i utrzymanie się na stołku premiera, a Błaszczaka tylko to, żeby ze swoimi kumplami ukraść i wyłudzić, ile się da, z posad w PGZ, firmach zbrojeniowych i z kontraktów na uzbrojenie. No i dobrze obłowić się przy budowie muzeum Bitwy Warszawskiej, w której to budowie nadal znikają jak kamfora kolejne dziesiątki milionów zł, choć miało być otwarte już rok temu.

Im dalej, tym więcej paniki, chaosu i kłamstw. W poniedziałek Błaszczak, pytany o los afgańskich współpracowników, zapewnił, że już w czerwcu wszyscy zostali ewakuowani. Kłamstwo Błaszczaka nieświadomie zdemaskował w innym wystąpieniu wiceminister spraw zagranicznych - „resort jest w stałym kontakcie z Polakami w Afganistanie i podejmuje działania celem ich pilnej ewakuacji". Czyli Błaszczak nawet Polaków do tej pory nie ewakuował. A godzinę później premier Cep z rozbrajającą szczerością przyznał, że ci rzekomo już ewakuowani przez Błaszczaka Afgańczycy, "ci, którzy z nami współpracowali, rozpierzchli się”... Pewnie, że się rozpierzchli! A na co mieli czekać? Na pomoc ze strony niedojdy i debila Błaszczaka? Gdyby na ewakuacji ludzi z Kabulu dało się coś zarobić, to Błaszczak i jego kundle z MON wysyłaliby tam od miesięcy jeden samolot za drugim. Ale tu nie ma perspektywy żadnego zarobku...

Teraz z ust Cepa i Błaszczaka płyną buńczuczne, patetyczno-heroiczne zapewnienia, że "Polska nie zostawia przyjaciół i sojuszników w potrzebie". Polska może i nie zostawia. Ale rząd PIS-u zostawił ich na pewno. Gdyby nie oburzenie byłych wojskowych, ekspertów, mediów i opinii publicznej, nawet pies z kulawa nogą nie zainteresowałby się losem tłumaczy, doradców i współpracowników Polaków.

To, co robi teraz PIS, wysyłając do Kabulu 2 samoloty, do złudzenia przypomina organizację „na rympał” wyborów kopertowych w 2020r. i ściągnięcie do Polski, największym samolotem świata, 80 ton bezużytecznego sprzętu medycznego. Z jednej strony mamy więc do czynienia z kompletnym chaosem, brakiem kompetencji, przerzucaniem się odpowiedzialnością za zaniedbania, brakiem umiejętności przewidywania i planowania. A z drugiej strony z typową PIS-owską "pokazówką" na potrzeby „kurwizji”. „Wyślijmy jakiś samolot, przywieźmy kogokolwiek, byle można go było wyborcom pokazać, jak wysiada z tego samolotu na Okęciu, witany przez tłum naszych oficjeli”. I ogłoszą kolejny wielki sukces oraz dowód na sprawność „państwa PIS”. Gdy wiele państw już finiszuje z wcześniej przygotowaną ewakuacją ludzi, my swoją dopiero zaczynamy. Można sobie wyobrazić, jak będzie dziś wyglądało poszukiwanie tych "polskich" Afgańczyków na lotnisku, na którym kotłuje się tłum 200 tysięcy przerażonych i zdesperowanych ludzi. Nasze samoloty, jeśli w ogóle zdołają wylądować w Kabulu, wezmą na pokład kogo popadnie, nawet jakiegoś zabłąkanego taliba, jeśli takowy się przytrafi…

[CC] Jacek Nikodem
(455)

Pobierz PDF Wydrukuj