Jedna z największych polskich stacji radiowych swoje, nadawane w dni powszednie przed południem pasmo nazwała Byle do piątku. Inna stacja reklamuje swoje konkursy zapowiedzią, że jeśli zagrasz i wygrasz sporą kasę, to nie będziesz już musiał pracować. Największe poparcie społeczne miewają partie, które obiecują jak najwięcej pieniędzy za darmo i jak najwięcej świąt kościelnych i państwowych. W niektórych ważnych branżach praca nie tylko nie jest obowiązkiem, ale wręcz przestępstwem: służby państwowe sprawdzają, czy ktoś przypadkiem nie pracuje w niedzielę w sklepie.
Na całym świecie ludzie na raz narzekają na nadmiar pracy i na jej brak. Pracownicy odliczają lata i miesiące do emerytury, która w pewnych krajach pozwala dopiero w pełni cieszyć się życiem, podróżować, inwestować, robić wszystko - no, prawie wszystko - na co wcześniej brakowało czasu i pieniędzy. Bezrobotni marzą o jakiejkolwiek pracy, która pozwoli im przeżyć i utrzymać rodzinę. W Polsce działa to tak, że urzędy pracy rejestrują tych niepracujących, którzy potrzebują dostać zasiłek i ubezpieczenie, po czym bezrobotni idą do roboty na czarno, gdzie zarobią może nie więcej niż na etacie, ale szybciej i bez formalności. To znaczy – bez płacenia podatków. Nie przypadkiem zapewne w polskim systemie prawnym jest tak, że do pierwszego maja musimy się rozliczyć z systemem podatkowym. Dla tych, którzy do podatków już odprowadzonych muszą dopłacić jakieś wyrównanie, Święto Pracy nie jest przyjemnym świętem, więc niekiedy myślą – a po co ja tyle pracowałem? Jakbym pracował mniej, to bym może i mniej zarobił, ale mniej by mi państwo zabrało. Oczywiście, na to zabieranie podatków przez zawsze nie nasze pod tym względem państwo, narzekają wszyscy ci, którzy chcą, żeby państwo dało im za darmo naukę, socjal, leczenie, bezpieczeństwo. Ale i tak więcej złości mają w sobie ci, którzy podatki płacą i nie dostają darmowej nauki na odpowiednim poziomie, socjalu ani trochę i pomocy medycznej, która jest zajęta koronawirusem, niewydolna, niedoinwestowana, źle opłacana i fatalnie zorganizowana.
W niektórych krajach coraz częściej dyskutuje się o wprowadzeniu tzw. dochodu gwarantowanego, który wypłacany byłby wszystkim, jak leci, w kwocie, jaką państwo uważałoby za niezbędną do przeżycia. W Polsce miałoby to być 1200zł dla osoby dorosłej, a dla dzieci po 800 złotych. Ale w zamian zlikwidowana byłaby pomoc socjalna. U nas wiele osób to popiera, ale na przykład w Szwajcarii 70 procent obywateli w referendum odrzuciło ten projekt twierdząc, że dostawanie pieniędzy bez pracy upokarzałoby ludzi. Szwajcarzy byli zawsze dziwni: można u nich mówić w kilku narodowych równouprawnionych językach, strzelać do jabłka umieszczonego na głowie dziecka, a nawet chwalić się produkcją zegarków, kosztujących tyle, że za jeden można by w Chinach kupić tonę zegarków, sprzedają sery i czekoladę produkowane z tej samej krowy i chełpią się posiadaniem jeziora w górach, w którym całe polskie Tatry zajęłyby tylko jedną trzecią powierzchni. W Finlandii dochód podstawowy pilotażowo wprowadzono, a potem zlikwidowano, bo podobno się nie sprawdził. Ludzie owszem, byli zadowoleni, ale i tak chcieli pracować.
Może na tle tych dyskusji izraelski pisarz Yuval Noah Harari w swoich 21 lekcjach na XXI wiek sugeruje, że pewne zawody już niebawem zostaną zdominowane przez tzw. sztuczną inteligencję, czyli samodoskonalące się roboty najnowszej generacji. Przede wszystkim kierowców zastąpią samochody autonomiczne, prawników – komputery kodeksowo-precedensowe, a lekarzy – zintegrowany system diagnostyczny. Ta ostatnia sprawa w naturalny sposób budzi sprzeciw: bo niektórzy jeszcze kojarzą lekarza z dzielnym społecznikiem, Judymem, przyjacielem pacjenta, który po wyglądzie twarzy, odgłosach w żołądku, opukiwaniu płuc czy głębokim spojrzeniu w oczy potrafił trafnie zdiagnozować chorobę i wyznaczyć sposoby leczenia. Moje pokolenie jeszcze pamięta lekarzy od dziecka opiekujących się danym pacjentem, znających go lepiej niż on sam, badających go nie tylko przy pomocy stetoskopu i mierzenia pulsu, ale rozmawiających z nim, wysłuchujących jego zwierzeń, doradzającym przy kłopotach domowych czy towarzyskich. Tacy lekarze nie odsyłali pacjentów do specjalistów w wąskich dziedzinach, laryngologów od prawego ucha i innych od lewego ucha, tylko sami byli omnibusami, leczącymi – lepiej czy gorzej – wszystkie dolegliwości. A dziś? Harari pisze: Wielu lekarzy skupia się niemal wyłącznie na przetwarzaniu informacji: pozyskują dane zdrowotne, analizują je i wydają diagnozę. Jestem przykładnym pacjentem kilku lekarzy: sam mierzę sobie ciśnienie i zapisuję je w tabelkach w telefonie, robię analizy w fachowych laboratoriach, na bieżąco koryguję i zapisuję zestawy lekarstw, które zażywam: garść rano, garść wieczorem. Podczas wizyty kładę wydruki tych danych na biurko lekarza, doktor kiwa głową, podłącza mnie do EKG czy echa serca, drukuje wynik – po czym zapisuje mi kolejne lekarstwa, te same czy zmienione. Aparat do mierzenia ciśnienia czy stetoskop zwykle nie są w użyciu – następuje tylko analiza danych, które porównane z danymi, przechowywanymi w pamięci lekarza pochodzącymi z innych analiz czy z wiedzy medycznej pozwalają na trafną lub przynajmniej prawdopodobną diagnozę.
Na jego miejscu spokojnie mogłaby siedzieć ubrana w biały kitel sztuczna inteligencja, połączona z siecią banków danych medycznych. Jak na razie, sztuczna inteligencja nie weźmie mnie za rękę, żeby zbadać puls i nie poczuję dotyku żywego, współczującego mi człowieka. Czy robota.
Ale mogę sobie o tym poczytać w starych książkach. Oczywiście, bardziej skomplikowane sprawy będą wciąż wymagały obecności człowieka – choć już dziś trudne operacje przeprowadzane są niekiedy przez podłączonego do sieci robota, ale nad jego pracą czuwa człowiek. Czy jest to już krok w kierunku hybrydyzacji ludzkiej pracy? Zapewne, ale nie ma się czego bać: od lat nosimy opaski, monitorujące ilość spalanych przez nas kalorii, zegarki, mierzące nam tętno, ciśnienie i saturację, każemy komputerom o odpowiedniej porze przypominać nam o wzięciu pigułek, a telefony mają czerwony przycisk z napisem SOS. Czy w tym kierunku pójdzie rozwój systemów pracy ludzkiej? I czy to będzie praca ludzka?
Najważniejszymi dniami miesiąca w Polsce są długie weekendy, w których trzeba się zajmować wszystkim, tylko nie pracą. Jednym z najważniejszych długich weekendów jest tzw. majówka, czyli pierwsze trzy dni maja, najlepiej obudowane sobotami i niedzielami. W tym roku czczone leniuchowaniem Święto Pracy wypada w sobotę, więc w myśl prawa za zmarnowany w ten sposób jeden dzień niepracowania przysługuje nam wolne w inny dzień, roboczy. Cóż, nie od dziś wiemy, że praca może i uszlachetnia, ale okropnie męczy, a przynajmniej nudzi.
Pierwszy Maja w obecnie obowiązującym w Polsce systemie narracji nie nazywa się już Świętem Pracy, bo ono w rozumkach niektórych rządzących prawicowców niby jest świętem komunistycznym. Mało kto pamięta, że pierwsze pochody pierwszomajowe nie maszerowały po ulicach Moskwy, tylko w Chicago w 1886 roku. Potem Pierwszy Maja stał się świętem międzynarodowej solidarności ludzi pracy, co może zdziwić dzisiejszych wodzów Związku Zawodowego „Solidarność”. Dziś w Polsce obchodzi się w tym dniu święto Józefa Robotnika, albo po prostu początek majówki. I raczej nie śpiewa się już „Czerwonego Sztandaru”, tylko „Chwalcie łąki umajone”. Też uważam, że ta pieśń ma lepszą melodię, bardziej literacki tekst i lepiej pasuje do narodowo-patriotycznych dni Świętego Grilla.
Słyszy się, że teraz najbardziej zapracowanymi ludźmi są politycy – przedstawiciele władzy i opozycji, samorządowcy i Szymon Hołownia. Wszystkiego dobrego z okazji Święta Pracy! Tylko dobrze jest pamiętać, że praca równa się siła razy odległość. Można aż do upadu z ogromną siłą popychać mur, można się spocić i mdleć z wysiłku, ale jeśli mur nie przesunie się ani o centymetr – to wszystko funta kłaków nie warte, bo żadna praca nie została wykonana. Można ewentualnie próbować przebijać mur głową, zakutych łbów nie brakuje, ale efekt też będzie raczej destrukcyjny. Mury runą, jak śpiewali ci, co budowali barykady, no i runęły i co? Gruzów nadal nie ma kto posprzątać. Więc może jednak mur trzeba ominąć i wyruszyć z pochodem na ulice, pod Sejm czy do siedziby telewizji rządowej? Niech się święci Pierwszy Maja! Drugi też, trzeci jak najbardziej, ale potem to już by warto się zabrać do pracy. A praca to siła razy odległość…
[CC] Maciej PinkwartJedna z największych polskich stacji radiowych swoje, nadawane w dni powszednie przed południem pasmo nazwała Byle do piątku. Inna stacja reklamuje swoje konkursy zapowiedzią, że jeśli zagrasz i wygrasz sporą kasę, to nie będziesz już musiał pracować. Największe poparcie społeczne miewają partie, które obiecują jak najwięcej pieniędzy za darmo i jak najwięcej świąt kościelnych i państwowych. W niektórych ważnych branżach praca nie tylko nie jest obowiązkiem, ale wręcz przestępstwem: służby państwowe sprawdzają, czy ktoś przypadkiem nie pracuje w niedzielę w sklepie.
Na całym świecie ludzie na raz narzekają na nadmiar pracy i na jej brak. Pracownicy odliczają lata i miesiące do emerytury, która w pewnych krajach pozwala dopiero w pełni cieszyć się życiem, podróżować, inwestować, robić wszystko - no, prawie wszystko - na co wcześniej brakowało czasu i pieniędzy. Bezrobotni marzą o jakiejkolwiek pracy, która pozwoli im przeżyć i utrzymać rodzinę. W Polsce działa to tak, że urzędy pracy rejestrują tych niepracujących, którzy potrzebują dostać zasiłek i ubezpieczenie, po czym bezrobotni idą do roboty na czarno, gdzie zarobią może nie więcej niż na etacie, ale szybciej i bez formalności. To znaczy – bez płacenia podatków. Nie przypadkiem zapewne w polskim systemie prawnym jest tak, że do pierwszego maja musimy się rozliczyć z systemem podatkowym. Dla tych, którzy do podatków już odprowadzonych muszą dopłacić jakieś wyrównanie, Święto Pracy nie jest przyjemnym świętem, więc niekiedy myślą – a po co ja tyle pracowałem? Jakbym pracował mniej, to bym może i mniej zarobił, ale mniej by mi państwo zabrało. Oczywiście, na to zabieranie podatków przez zawsze nie nasze pod tym względem państwo, narzekają wszyscy ci, którzy chcą, żeby państwo dało im za darmo naukę, socjal, leczenie, bezpieczeństwo. Ale i tak więcej złości mają w sobie ci, którzy podatki płacą i nie dostają darmowej nauki na odpowiednim poziomie, socjalu ani trochę i pomocy medycznej, która jest zajęta koronawirusem, niewydolna, niedoinwestowana, źle opłacana i fatalnie zorganizowana.
W niektórych krajach coraz częściej dyskutuje się o wprowadzeniu tzw. dochodu gwarantowanego, który wypłacany byłby wszystkim, jak leci, w kwocie, jaką państwo uważałoby za niezbędną do przeżycia. W Polsce miałoby to być 1200zł dla osoby dorosłej, a dla dzieci po 800 złotych. Ale w zamian zlikwidowana byłaby pomoc socjalna. U nas wiele osób to popiera, ale na przykład w Szwajcarii 70 procent obywateli w referendum odrzuciło ten projekt twierdząc, że dostawanie pieniędzy bez pracy upokarzałoby ludzi. Szwajcarzy byli zawsze dziwni: można u nich mówić w kilku narodowych równouprawnionych językach, strzelać do jabłka umieszczonego na głowie dziecka, a nawet chwalić się produkcją zegarków, kosztujących tyle, że za jeden można by w Chinach kupić tonę zegarków, sprzedają sery i czekoladę produkowane z tej samej krowy i chełpią się posiadaniem jeziora w górach, w którym całe polskie Tatry zajęłyby tylko jedną trzecią powierzchni. W Finlandii dochód podstawowy pilotażowo wprowadzono, a potem zlikwidowano, bo podobno się nie sprawdził. Ludzie owszem, byli zadowoleni, ale i tak chcieli pracować.
Może na tle tych dyskusji izraelski pisarz Yuval Noah Harari w swoich 21 lekcjach na XXI wiek sugeruje, że pewne zawody już niebawem zostaną zdominowane przez tzw. sztuczną inteligencję, czyli samodoskonalące się roboty najnowszej generacji. Przede wszystkim kierowców zastąpią samochody autonomiczne, prawników – komputery kodeksowo-precedensowe, a lekarzy – zintegrowany system diagnostyczny. Ta ostatnia sprawa w naturalny sposób budzi sprzeciw: bo niektórzy jeszcze kojarzą lekarza z dzielnym społecznikiem, Judymem, przyjacielem pacjenta, który po wyglądzie twarzy, odgłosach w żołądku, opukiwaniu płuc czy głębokim spojrzeniu w oczy potrafił trafnie zdiagnozować chorobę i wyznaczyć sposoby leczenia. Moje pokolenie jeszcze pamięta lekarzy od dziecka opiekujących się danym pacjentem, znających go lepiej niż on sam, badających go nie tylko przy pomocy stetoskopu i mierzenia pulsu, ale rozmawiających z nim, wysłuchujących jego zwierzeń, doradzającym przy kłopotach domowych czy towarzyskich. Tacy lekarze nie odsyłali pacjentów do specjalistów w wąskich dziedzinach, laryngologów od prawego ucha i innych od lewego ucha, tylko sami byli omnibusami, leczącymi – lepiej czy gorzej – wszystkie dolegliwości. A dziś? Harari pisze: Wielu lekarzy skupia się niemal wyłącznie na przetwarzaniu informacji: pozyskują dane zdrowotne, analizują je i wydają diagnozę. Jestem przykładnym pacjentem kilku lekarzy: sam mierzę sobie ciśnienie i zapisuję je w tabelkach w telefonie, robię analizy w fachowych laboratoriach, na bieżąco koryguję i zapisuję zestawy lekarstw, które zażywam: garść rano, garść wieczorem. Podczas wizyty kładę wydruki tych danych na biurko lekarza, doktor kiwa głową, podłącza mnie do EKG czy echa serca, drukuje wynik – po czym zapisuje mi kolejne lekarstwa, te same czy zmienione. Aparat do mierzenia ciśnienia czy stetoskop zwykle nie są w użyciu – następuje tylko analiza danych, które porównane z danymi, przechowywanymi w pamięci lekarza pochodzącymi z innych analiz czy z wiedzy medycznej pozwalają na trafną lub przynajmniej prawdopodobną diagnozę.
Na jego miejscu spokojnie mogłaby siedzieć ubrana w biały kitel sztuczna inteligencja, połączona z siecią banków danych medycznych. Jak na razie, sztuczna inteligencja nie weźmie mnie za rękę, żeby zbadać puls i nie poczuję dotyku żywego, współczującego mi człowieka. Czy robota.
Ale mogę sobie o tym poczytać w starych książkach. Oczywiście, bardziej skomplikowane sprawy będą wciąż wymagały obecności człowieka – choć już dziś trudne operacje przeprowadzane są niekiedy przez podłączonego do sieci robota, ale nad jego pracą czuwa człowiek. Czy jest to już krok w kierunku hybrydyzacji ludzkiej pracy? Zapewne, ale nie ma się czego bać: od lat nosimy opaski, monitorujące ilość spalanych przez nas kalorii, zegarki, mierzące nam tętno, ciśnienie i saturację, każemy komputerom o odpowiedniej porze przypominać nam o wzięciu pigułek, a telefony mają czerwony przycisk z napisem SOS. Czy w tym kierunku pójdzie rozwój systemów pracy ludzkiej? I czy to będzie praca ludzka?
Najważniejszymi dniami miesiąca w Polsce są długie weekendy, w których trzeba się zajmować wszystkim, tylko nie pracą. Jednym z najważniejszych długich weekendów jest tzw. majówka, czyli pierwsze trzy dni maja, najlepiej obudowane sobotami i niedzielami. W tym roku czczone leniuchowaniem Święto Pracy wypada w sobotę, więc w myśl prawa za zmarnowany w ten sposób jeden dzień niepracowania przysługuje nam wolne w inny dzień, roboczy. Cóż, nie od dziś wiemy, że praca może i uszlachetnia, ale okropnie męczy, a przynajmniej nudzi.
Pierwszy Maja w obecnie obowiązującym w Polsce systemie narracji nie nazywa się już Świętem Pracy, bo ono w rozumkach niektórych rządzących prawicowców niby jest świętem komunistycznym. Mało kto pamięta, że pierwsze pochody pierwszomajowe nie maszerowały po ulicach Moskwy, tylko w Chicago w 1886 roku. Potem Pierwszy Maja stał się świętem międzynarodowej solidarności ludzi pracy, co może zdziwić dzisiejszych wodzów Związku Zawodowego „Solidarność”. Dziś w Polsce obchodzi się w tym dniu święto Józefa Robotnika, albo po prostu początek majówki. I raczej nie śpiewa się już „Czerwonego Sztandaru”, tylko „Chwalcie łąki umajone”. Też uważam, że ta pieśń ma lepszą melodię, bardziej literacki tekst i lepiej pasuje do narodowo-patriotycznych dni Świętego Grilla.
Słyszy się, że teraz najbardziej zapracowanymi ludźmi są politycy – przedstawiciele władzy i opozycji, samorządowcy i Szymon Hołownia. Wszystkiego dobrego z okazji Święta Pracy! Tylko dobrze jest pamiętać, że praca równa się siła razy odległość. Można aż do upadu z ogromną siłą popychać mur, można się spocić i mdleć z wysiłku, ale jeśli mur nie przesunie się ani o centymetr – to wszystko funta kłaków nie warte, bo żadna praca nie została wykonana. Można ewentualnie próbować przebijać mur głową, zakutych łbów nie brakuje, ale efekt też będzie raczej destrukcyjny. Mury runą, jak śpiewali ci, co budowali barykady, no i runęły i co? Gruzów nadal nie ma kto posprzątać. Więc może jednak mur trzeba ominąć i wyruszyć z pochodem na ulice, pod Sejm czy do siedziby telewizji rządowej? Niech się święci Pierwszy Maja! Drugi też, trzeci jak najbardziej, ale potem to już by warto się zabrać do pracy. A praca to siła razy odległość…
[CC] Maciej Pinkwart