Era głównego padlinożercy dobiegła końca

To dziwne. Napisałem i opublikowałem na Facebooku ponad 600 postów. A tylko jeden z nich, dawno, dawno temu, dotyczył „Smoleńska”. Stało się tak zapewne dlatego, że gdy zaczynałem karierę na Fb (marzec 2019r.), temat tej tragedii Kaczyński odsunął już na dalszy plan, podobnie jak Macierewicza, jednego z największych psychopatów i padlinożerców w naszym kraju. Więc dziś po raz drugi i prawie na pewno także po raz ostatni zajmę się właśnie „Smoleńskiem”. Choć wiem, że po wczorajszej rocznicy macie awersję do tego tematu.

Nie chce mi się oPISywać przebiegu obchodów, tym bardziej, że ci z Was, którzy chcieli ten kabaret obejrzeć, to go obejrzeli, a ci, którym się zbiera na wymioty na sam dźwięk słowa „Smoleńsk”, oglądanie relacji sobie odpuścili. Większości z nas już dawno słowo „Smoleńsk” przestało się kojarzyć z wielką tragedią, a stało się symbolem niszczenia narodowej wspólnoty, wszechobecnego kłamstwa, tańczenia na grobach i cynicznego, ohydnego wykorzystywania śmierci rodaków do doraźnych celów politycznych. Wszyscy wiemy, że fundamentem władzy PIS i tego, co się dziś dzieje w naszym kraju, stały się właśnie trupy 96 naszych rodaków. A  już przysłowiowym gwoździem do trumny obrazu moralnej degrengolady, zdziczenia i zwykłego barbarzyństwa stała się ekshumacja ciał ofiar katastrofy, którą ich rodzinom zafundowały 3 kanalie: Kaczyński, Macierewicz i Ziobro. O ile sama katastrofa była następstwem wielu błędów, które popełnili ludzie odpowiedzialni za feralny lot, to jednak większość tych błędów nie została popełniona z premedytacją. Nikt nie przewidział również ich tragicznych skutków. Ale już decyzja o rozkopywaniu grobów, wywlekaniu z nich ludzkich szczątków i poddawaniu ich uwłaczającej, haniebnej i bolesnej dla rodzin ofiar procedurze powtórnych sekcji i badań laboratoryjnych, była podjęta świadomie, z zimną krwią. W dodatku 3 kanaliom wcale nie chodziło o znalezienie dowodów na zamach. Tylko o sztuczne podtrzymywanie życia teorii o zamachu, atmosfery spisku, psychozy oraz „religii smoleńskiej”. O dalsze dzielenie Polaków.

Po stronie polskiej było pięciu wielkich winowajców tej tragedii. Nie zaliczam do nich bynajmniej pilotów samolotu, bo oni byli przede wszystkim ofiarami, a nie sprawcami. Jestem pewny, że gdyby mogli podejmować decyzje samodzielnie, zawróciliby do Polski już w chwili, gdy usłyszeli, że lotnisko pod Smoleńskiem nie nadaje się do użytku ze względu na mgłę. Czyli już w połowie lotu. W końcowych minutach popełniali wprawdzie błędy, ale to nie oni sprowokowali sytuację krytyczną. Zostali do niej zmuszeni przez swoich przełożonych. Dwóch winnych zginęło w katastrofie, więc właściwie powinno się mówić o 94 ofiarach, a nie 96. Nie ulega wątpliwości, że decyzję o lądowaniu podjęli obaj Kaczyńscy. Przerwanie lotu (lub awaryjne lądowanie w Moskwie) byłoby dla nich rozwiązaniem fatalnym, PR-ową katastrofą. I zmusiłoby ich do całkowitej zmiany planów kampanii prezydenckiej już na samym jej początku, bo obchody rocznicy zbrodni katyńskiej odbyłyby się bez obu bliźniaków. A swoją drogą to obrzydliwy paradoks, że start tamtej kampanii, zaplanowany przez Kaczyńskich na jednych grobach, zapewnił nowe groby do prowadzenia następnych kampanii wyborczych PIS. Przypomnę, bo wielu z Was już zapomniało lub może nawet nigdy nie wiedziało, że Lech Kaczyński był w Katyniu tylko jeden raz w życiu. Akurat w czasie kampanii prezydenckiej w 2005r. Drugi raz leciał i nie doleciał w 2010r. Czyli miał taki „kampanijny cykl” czczenia rocznic zamordowania naszych oficerów.

Drugim z wielkich winowajców, którego również spotkała w Smoleńsku szybka kara, był oczywiście generał Błasik. Wdowa po nim może sobie zaklinać rzeczywistość i przedstawiać go jako niemal świętego, ale Błasik na długo przed „Smoleńskiem” miał już wyrobioną reputację bufona i pijaka. Nie wiem, czy był w czasie lotu trzeźwy, czy nie. Nie wiem również, czy to na pewno on w ostatnich minutach wydawał pilotom rozkazy lądowania. Pewnie tak było, bo Błasik znany był ze swojej arogancji, chęci popisywania się, a także służalczości względem Kaczyńskich. Kilkakrotnie wchodził do kokpitu i zachęcał pilotów do lotu oraz lądowania, co było oczywistym złamaniem przepisów. Na jego ciele stwierdzono wyjątkowo dużo obrażeń (ponad 60). Dlaczego tak dużo? Bo jako jeden z nielicznych w chwili katastrofy nie siedział przypięty pasami do fotela, tylko łaził po pokładzie. Ale Błasik popełnił niewybaczalny błąd jeszcze przed startem TU-154, gdy beztrosko meldował Kaczyńskiemu gotowość załogi i samolotu. Jako dowódca sił powietrznych nie mógł nie wiedzieć, że spośród 4 członków załogi, aż 3 nie ma uprawnień, by w ogóle przebywać na pokładzie! W dodatku tylko jeden z nich znał język rosyjski. To nie obsługa wieży kontrolnej w Smoleńsku „naprowadzała załogę samolotu na śmierć”, jak twierdzi do dziś Macierewicz. „Naprowadzającym” na śmierć był Błasik, ale robił to na polecenie Kaczyńskiego.

W 2015r. wdowa po Błasiku udzieliła wywiadu „Gościowi Niedzielnemu”. Nie tylko nadal trzymała się wersji o zamachu, ale twierdziła nawet, że jej mąż wiedział o planowanym zamachu, nie wiedział tylko, że to akurat w tym dniu i na ten samolot zamach jest planowany. Niewiele zresztą brakowało, a nie tylko Błasik, ale także pozostali nasi generałowie, dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych, uniknęliby śmierci w Smoleńsku. Pierwotnie bowiem planowano, że generałowie polecą Jakiem-40 który, choć z problemami, wylądował w Smoleńsku przed katastrofą. Dopiero w ostatniej chwili dostali od „przełożonych” polecenie, by lecieć Tupolewem. Wiadomo, kto był wtedy ich przełożonym.

Trzech pozostałych winnych tragedii nie tylko uniknęło odpowiedzialności, ale jeszcze bardzo skorzystało na śmierci 96 osób i na tym, co się działo już po katastrofie. O ile Jarosław Kaczyński, gdyby mógł cofnąć czas i zapobiec dramatowi, pewnie by to zrobił, ze względu oczywiście na swojego braciszka, o tyle dla „główki prącia Prezesa” oraz Sasina to był dar od losu i niespodziewane otwarcie bramy do wielkich karier politycznych. Ich wina była bezsporna, to ich zaniedbania i brak kompetencji zapoczątkowały całe zło. Już 5 miesięcy przed tragedią, na etapie planowania wizyty, Kancelaria Kaczyńskiego wiedziała, że lotnisko w Smoleńsku to jedna, wielka prowizorka. Takie pastwisko z barakiem, który okoliczni mieszkańcy nazywali „wieżą kontroli lotów”. I że nie nadaje się ono do lądowania nawet dużo mniejszych maszyn, nawet w dobrych warunkach pogodowych. „Główka” i Sasin, wówczas ministrowie Kaczyńskiego odpowiedzialni za organizację lotu, nic z tą wiedzą nic zrobili. A potem jeszcze zgodnie oskarżali Arabskiego, szefa Kancelarii Tuska, że to on nie dopełnił obowiązków i przyczynił się do tragedii. Toteż dziś, gdy widzę „główkę” żarliwie modlącego się przy sarkofagu na Wawelu, jestem pewny, że to nie żadna modlitwa, tylko w rzeczywistości ciągłe błaganie o przebaczenie. Sasin sobie takimi błaganiami zapewne głowy nie zawraca. Wziął prysznic i uznał, że ma czyste i ręce, i sumienie.

Najwięcej skorzystał na tragedii Kaczyński. W nagrodę dostał całą Polskę. Ale zapłacił też sporo. Skorzystali „główka” i Sasin. Pierwszy nie byłby dziś głową państwa, a drugi byłby co najwyżej jakimś wojewodą, ale na pewno nie wicepremierem. Wielkim wygranym był oczywiście Macierewicz i nie wierzę w szczerość łez, wylewanych przez niego nad trumnami i cierpieniem rodzin ofiar. Tym bardziej, że zrobił później tym rodzinom niejedno świństwo. W chwili katastrofy był już jedną nogą poza PIS-em, a jego frakcja odgrywała w partii rolę marginesową. „Smoleńsk” dał mu więc drugie życie. Z dna wyciągnął go na sam szczyt, bo 4 lata temu był de facto 2. osobą w państwie, po Kaczyńskim, ale przed Ziobrą. Dziś znów spada na dno, ale o tym za chwilę.

Była sztuczna mgła, był hel rozpylony nad lotniskiem, potem „obezwładnienie” samolotu na wysokości 15 metrów, potem 2 bomby (w salonce i na skrzydle), potem jedna bomba termobaryczna, teraz znów 2 bomby z materiałem wybuchowym używanym najczęściej przez ekstremistów… lewackich (?!). Była zdjęcia uszkodzonego skrzydła, które Macierewicz okrzyknął niezbitym dowodem na zamach. Szybko okazało się, że te zdjęcia anonimowy dowcipniś wyszukał wcześniej w rosyjskim Internecie i w rzeczywistości są fotomontażem, zrobionym dla zabawy przez jakiegoś małolata z Kazania. Był jeszcze trotyl „znaleziony” na pokładzie przez psychola Gmyza, po którego rewelacjach w „Rzepie” Kaczyński już bez ogródek używał słów „zbrodnia”, „zamordowano elitę kraju”, „mordercy”. Były 3 osoby, które przeżyły zamach, było nawet dobijanie rannych. No i cały czas był zbrodniczy spisek Putina, jego służb i kontrolerów lotów ze Smoleńska. Jak jedna „teoria” stawała się żenująco mało prawdopodobna, wymyślano nową lub wracano do którejś z poprzednich. To gonienie króliczka trwa już 11 lat.

Ale „Smoleńsk” przyniósł korzyści wielu hienom, wiele zresztą do dziś żywi się smoleńskimi trupami. Bez tej tragedii Terlecki i Gosiewska nie byliby dziś wicemarszałkami Sejmu, Błaszczak szefem MON, a Glapiński szefem NBP. Nie byłoby takich czystek w armii, bo Macierewicz nie zostałby szefem MON w 2015r. Na temacie „Smoleńska” przez lata jechało również całe stado prawicowych „dziennikarzy”, od Gmyza poczynając, a na innej psychopatce Stankiewicz kończąc. To Stankiewicz, której film o katastrofie („Stan zagrożenia”) zobaczymy za tydzień w „kurwizji”, była autorką medialnych rewelacji o dobijaniu rannych w katastrofie przez siepaczy Putina. To m.in. Stankiewicz, pospołu z Macierewiczem, zarzucała fałszerstwa i kłamstwa raportom komisji Millera i MAK. Tymczasem jedyne, co można tym raportom zarzucić, a konkretnie raportowi MAK, to całkowite przemilczenie winy rosyjskich kontrolerów lotów. I teraz ta sama Stankiewicz zakończy swoim filmem smoleńską przygodę i karierę Macierewicza.

Rocznica tragedii i szum medialny wokół jej obchodów miały jeden plus. Do opinii publicznej przedostały się w końcu głosy krytyki ze strony PIS-owskiego „odłamu” rodzin smoleńskich. Nie krytyki rządu Tuska i raportu komisji Millera. Tylko krytyki Macierewicza i działań obecnej prokuratury, którzy przyjęli zasadę: „prowadzić śledztwo tak, żeby go nigdy nie zakończyć”. Raptem dowiedzieliśmy się, że Merta, Wassermann, matka Gosiewskiego lub żona Kurtyki przestały ufać w wolę wyjaśnienia przez Macierewicza przyczyn katastrofy. Chcą, aby zbadaniem działalności jego podkomisji zajęła się… prokuratura! Jeszcze trochę, a usłyszymy, że Merta i Wassermann przestały wierzyć w zbrodniczy zamach, o którym gadały przez 11 lat. Można tylko parsknąć śmiechem w twarze tym debilkom. W podkomisji nie ma ani jednego człowieka, który miałby cokolwiek wspólnego z wypadkami lotniczymi, a one liczyły, że podkomisja cokolwiek wyjaśni. W każdym razie dzięki rocznicy głośno zrobiło się o tym, jakim syfem, farsą i pompą do wysysania naszych pieniędzy jest podkomisja Macierewicza. W której, choć liczy raptem kilkunastu sku*wieli, są już dziś 3 frakcje! A właściwie, to nie wiadomo nawet, ilu dziś członków liczy podkomisja, która kosztowała nas już ponad 30 milionów zł. Bo jednych Macierewicz wyrzucił, inni uciekają sami, a jeszcze inni twierdzą dziś, że oni w podkomisji tylko sprzątali i robili kawę.

I tak oto katastrofa w Smoleńsku, która przez wiele lat była paliwem dla Nowogrodzkiej, konsolidującym jej elektorat, pozwalającym wygrywać wybory i służącym do bezpodstawnego oskarżania przeciwników politycznych, stała się dla Kaczyńskiego wrzodem na dupie. Aby uniknąć kompromitacji ten psychol nadal bredzi coś o dochodzeniu do prawdy i o konieczności posiadania całkowitej pewności co do okoliczności katastrofy, zanim się je ujawni. I tym tłumaczy zwłokę. Tylko, że on gada to samo od 5 lat. I z każdym rokiem mniej wyborców PIS-u i zwolenników teorii zamachowych wierzy w te brednie. Dziś Kaczyński z pewnością najchętniej spuściłby zasłonę milczenia, ograniczyłby obchody do złożenia kwiatów pod pomnikiem, ale bez żadnego szumu w mediach, bez żadnych kłopotliwych pytań. Co zaś do Macierewicza, którego imię swego czasu kazał skandować tłumowi zebranemu na kolejnej „miesiączce smoleńskiej”, dziś powiedziałby pewnie: „Macierewicz? Pierwsze słyszę! Nie znam tego gościa”…

[CC] Jacek Nikodem

Era głównego padlinożercy dobiegła końca

To dziwne. Napisałem i opublikowałem na Facebooku ponad 600 postów. A tylko jeden z nich, dawno, dawno temu, dotyczył „Smoleńska”. Stało się tak zapewne dlatego, że gdy zaczynałem karierę na Fb (marzec 2019r.), temat tej tragedii Kaczyński odsunął już na dalszy plan, podobnie jak Macierewicza, jednego z największych psychopatów i padlinożerców w naszym kraju. Więc dziś po raz drugi i prawie na pewno także po raz ostatni zajmę się właśnie „Smoleńskiem”. Choć wiem, że po wczorajszej rocznicy macie awersję do tego tematu.

Nie chce mi się oPISywać przebiegu obchodów, tym bardziej, że ci z Was, którzy chcieli ten kabaret obejrzeć, to go obejrzeli, a ci, którym się zbiera na wymioty na sam dźwięk słowa „Smoleńsk”, oglądanie relacji sobie odpuścili. Większości z nas już dawno słowo „Smoleńsk” przestało się kojarzyć z wielką tragedią, a stało się symbolem niszczenia narodowej wspólnoty, wszechobecnego kłamstwa, tańczenia na grobach i cynicznego, ohydnego wykorzystywania śmierci rodaków do doraźnych celów politycznych. Wszyscy wiemy, że fundamentem władzy PIS i tego, co się dziś dzieje w naszym kraju, stały się właśnie trupy 96 naszych rodaków. A  już przysłowiowym gwoździem do trumny obrazu moralnej degrengolady, zdziczenia i zwykłego barbarzyństwa stała się ekshumacja ciał ofiar katastrofy, którą ich rodzinom zafundowały 3 kanalie: Kaczyński, Macierewicz i Ziobro. O ile sama katastrofa była następstwem wielu błędów, które popełnili ludzie odpowiedzialni za feralny lot, to jednak większość tych błędów nie została popełniona z premedytacją. Nikt nie przewidział również ich tragicznych skutków. Ale już decyzja o rozkopywaniu grobów, wywlekaniu z nich ludzkich szczątków i poddawaniu ich uwłaczającej, haniebnej i bolesnej dla rodzin ofiar procedurze powtórnych sekcji i badań laboratoryjnych, była podjęta świadomie, z zimną krwią. W dodatku 3 kanaliom wcale nie chodziło o znalezienie dowodów na zamach. Tylko o sztuczne podtrzymywanie życia teorii o zamachu, atmosfery spisku, psychozy oraz „religii smoleńskiej”. O dalsze dzielenie Polaków.

Po stronie polskiej było pięciu wielkich winowajców tej tragedii. Nie zaliczam do nich bynajmniej pilotów samolotu, bo oni byli przede wszystkim ofiarami, a nie sprawcami. Jestem pewny, że gdyby mogli podejmować decyzje samodzielnie, zawróciliby do Polski już w chwili, gdy usłyszeli, że lotnisko pod Smoleńskiem nie nadaje się do użytku ze względu na mgłę. Czyli już w połowie lotu. W końcowych minutach popełniali wprawdzie błędy, ale to nie oni sprowokowali sytuację krytyczną. Zostali do niej zmuszeni przez swoich przełożonych. Dwóch winnych zginęło w katastrofie, więc właściwie powinno się mówić o 94 ofiarach, a nie 96. Nie ulega wątpliwości, że decyzję o lądowaniu podjęli obaj Kaczyńscy. Przerwanie lotu (lub awaryjne lądowanie w Moskwie) byłoby dla nich rozwiązaniem fatalnym, PR-ową katastrofą. I zmusiłoby ich do całkowitej zmiany planów kampanii prezydenckiej już na samym jej początku, bo obchody rocznicy zbrodni katyńskiej odbyłyby się bez obu bliźniaków. A swoją drogą to obrzydliwy paradoks, że start tamtej kampanii, zaplanowany przez Kaczyńskich na jednych grobach, zapewnił nowe groby do prowadzenia następnych kampanii wyborczych PIS. Przypomnę, bo wielu z Was już zapomniało lub może nawet nigdy nie wiedziało, że Lech Kaczyński był w Katyniu tylko jeden raz w życiu. Akurat w czasie kampanii prezydenckiej w 2005r. Drugi raz leciał i nie doleciał w 2010r. Czyli miał taki „kampanijny cykl” czczenia rocznic zamordowania naszych oficerów.

Drugim z wielkich winowajców, którego również spotkała w Smoleńsku szybka kara, był oczywiście generał Błasik. Wdowa po nim może sobie zaklinać rzeczywistość i przedstawiać go jako niemal świętego, ale Błasik na długo przed „Smoleńskiem” miał już wyrobioną reputację bufona i pijaka. Nie wiem, czy był w czasie lotu trzeźwy, czy nie. Nie wiem również, czy to na pewno on w ostatnich minutach wydawał pilotom rozkazy lądowania. Pewnie tak było, bo Błasik znany był ze swojej arogancji, chęci popisywania się, a także służalczości względem Kaczyńskich. Kilkakrotnie wchodził do kokpitu i zachęcał pilotów do lotu oraz lądowania, co było oczywistym złamaniem przepisów. Na jego ciele stwierdzono wyjątkowo dużo obrażeń (ponad 60). Dlaczego tak dużo? Bo jako jeden z nielicznych w chwili katastrofy nie siedział przypięty pasami do fotela, tylko łaził po pokładzie. Ale Błasik popełnił niewybaczalny błąd jeszcze przed startem TU-154, gdy beztrosko meldował Kaczyńskiemu gotowość załogi i samolotu. Jako dowódca sił powietrznych nie mógł nie wiedzieć, że spośród 4 członków załogi, aż 3 nie ma uprawnień, by w ogóle przebywać na pokładzie! W dodatku tylko jeden z nich znał język rosyjski. To nie obsługa wieży kontrolnej w Smoleńsku „naprowadzała załogę samolotu na śmierć”, jak twierdzi do dziś Macierewicz. „Naprowadzającym” na śmierć był Błasik, ale robił to na polecenie Kaczyńskiego.

W 2015r. wdowa po Błasiku udzieliła wywiadu „Gościowi Niedzielnemu”. Nie tylko nadal trzymała się wersji o zamachu, ale twierdziła nawet, że jej mąż wiedział o planowanym zamachu, nie wiedział tylko, że to akurat w tym dniu i na ten samolot zamach jest planowany. Niewiele zresztą brakowało, a nie tylko Błasik, ale także pozostali nasi generałowie, dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych, uniknęliby śmierci w Smoleńsku. Pierwotnie bowiem planowano, że generałowie polecą Jakiem-40 który, choć z problemami, wylądował w Smoleńsku przed katastrofą. Dopiero w ostatniej chwili dostali od „przełożonych” polecenie, by lecieć Tupolewem. Wiadomo, kto był wtedy ich przełożonym.

Trzech pozostałych winnych tragedii nie tylko uniknęło odpowiedzialności, ale jeszcze bardzo skorzystało na śmierci 96 osób i na tym, co się działo już po katastrofie. O ile Jarosław Kaczyński, gdyby mógł cofnąć czas i zapobiec dramatowi, pewnie by to zrobił, ze względu oczywiście na swojego braciszka, o tyle dla „główki prącia Prezesa” oraz Sasina to był dar od losu i niespodziewane otwarcie bramy do wielkich karier politycznych. Ich wina była bezsporna, to ich zaniedbania i brak kompetencji zapoczątkowały całe zło. Już 5 miesięcy przed tragedią, na etapie planowania wizyty, Kancelaria Kaczyńskiego wiedziała, że lotnisko w Smoleńsku to jedna, wielka prowizorka. Takie pastwisko z barakiem, który okoliczni mieszkańcy nazywali „wieżą kontroli lotów”. I że nie nadaje się ono do lądowania nawet dużo mniejszych maszyn, nawet w dobrych warunkach pogodowych. „Główka” i Sasin, wówczas ministrowie Kaczyńskiego odpowiedzialni za organizację lotu, nic z tą wiedzą nic zrobili. A potem jeszcze zgodnie oskarżali Arabskiego, szefa Kancelarii Tuska, że to on nie dopełnił obowiązków i przyczynił się do tragedii. Toteż dziś, gdy widzę „główkę” żarliwie modlącego się przy sarkofagu na Wawelu, jestem pewny, że to nie żadna modlitwa, tylko w rzeczywistości ciągłe błaganie o przebaczenie. Sasin sobie takimi błaganiami zapewne głowy nie zawraca. Wziął prysznic i uznał, że ma czyste i ręce, i sumienie.

Najwięcej skorzystał na tragedii Kaczyński. W nagrodę dostał całą Polskę. Ale zapłacił też sporo. Skorzystali „główka” i Sasin. Pierwszy nie byłby dziś głową państwa, a drugi byłby co najwyżej jakimś wojewodą, ale na pewno nie wicepremierem. Wielkim wygranym był oczywiście Macierewicz i nie wierzę w szczerość łez, wylewanych przez niego nad trumnami i cierpieniem rodzin ofiar. Tym bardziej, że zrobił później tym rodzinom niejedno świństwo. W chwili katastrofy był już jedną nogą poza PIS-em, a jego frakcja odgrywała w partii rolę marginesową. „Smoleńsk” dał mu więc drugie życie. Z dna wyciągnął go na sam szczyt, bo 4 lata temu był de facto 2. osobą w państwie, po Kaczyńskim, ale przed Ziobrą. Dziś znów spada na dno, ale o tym za chwilę.

Była sztuczna mgła, był hel rozpylony nad lotniskiem, potem „obezwładnienie” samolotu na wysokości 15 metrów, potem 2 bomby (w salonce i na skrzydle), potem jedna bomba termobaryczna, teraz znów 2 bomby z materiałem wybuchowym używanym najczęściej przez ekstremistów… lewackich (?!). Była zdjęcia uszkodzonego skrzydła, które Macierewicz okrzyknął niezbitym dowodem na zamach. Szybko okazało się, że te zdjęcia anonimowy dowcipniś wyszukał wcześniej w rosyjskim Internecie i w rzeczywistości są fotomontażem, zrobionym dla zabawy przez jakiegoś małolata z Kazania. Był jeszcze trotyl „znaleziony” na pokładzie przez psychola Gmyza, po którego rewelacjach w „Rzepie” Kaczyński już bez ogródek używał słów „zbrodnia”, „zamordowano elitę kraju”, „mordercy”. Były 3 osoby, które przeżyły zamach, było nawet dobijanie rannych. No i cały czas był zbrodniczy spisek Putina, jego służb i kontrolerów lotów ze Smoleńska. Jak jedna „teoria” stawała się żenująco mało prawdopodobna, wymyślano nową lub wracano do którejś z poprzednich. To gonienie króliczka trwa już 11 lat.

Ale „Smoleńsk” przyniósł korzyści wielu hienom, wiele zresztą do dziś żywi się smoleńskimi trupami. Bez tej tragedii Terlecki i Gosiewska nie byliby dziś wicemarszałkami Sejmu, Błaszczak szefem MON, a Glapiński szefem NBP. Nie byłoby takich czystek w armii, bo Macierewicz nie zostałby szefem MON w 2015r. Na temacie „Smoleńska” przez lata jechało również całe stado prawicowych „dziennikarzy”, od Gmyza poczynając, a na innej psychopatce Stankiewicz kończąc. To Stankiewicz, której film o katastrofie („Stan zagrożenia”) zobaczymy za tydzień w „kurwizji”, była autorką medialnych rewelacji o dobijaniu rannych w katastrofie przez siepaczy Putina. To m.in. Stankiewicz, pospołu z Macierewiczem, zarzucała fałszerstwa i kłamstwa raportom komisji Millera i MAK. Tymczasem jedyne, co można tym raportom zarzucić, a konkretnie raportowi MAK, to całkowite przemilczenie winy rosyjskich kontrolerów lotów. I teraz ta sama Stankiewicz zakończy swoim filmem smoleńską przygodę i karierę Macierewicza.

Rocznica tragedii i szum medialny wokół jej obchodów miały jeden plus. Do opinii publicznej przedostały się w końcu głosy krytyki ze strony PIS-owskiego „odłamu” rodzin smoleńskich. Nie krytyki rządu Tuska i raportu komisji Millera. Tylko krytyki Macierewicza i działań obecnej prokuratury, którzy przyjęli zasadę: „prowadzić śledztwo tak, żeby go nigdy nie zakończyć”. Raptem dowiedzieliśmy się, że Merta, Wassermann, matka Gosiewskiego lub żona Kurtyki przestały ufać w wolę wyjaśnienia przez Macierewicza przyczyn katastrofy. Chcą, aby zbadaniem działalności jego podkomisji zajęła się… prokuratura! Jeszcze trochę, a usłyszymy, że Merta i Wassermann przestały wierzyć w zbrodniczy zamach, o którym gadały przez 11 lat. Można tylko parsknąć śmiechem w twarze tym debilkom. W podkomisji nie ma ani jednego człowieka, który miałby cokolwiek wspólnego z wypadkami lotniczymi, a one liczyły, że podkomisja cokolwiek wyjaśni. W każdym razie dzięki rocznicy głośno zrobiło się o tym, jakim syfem, farsą i pompą do wysysania naszych pieniędzy jest podkomisja Macierewicza. W której, choć liczy raptem kilkunastu sku*wieli, są już dziś 3 frakcje! A właściwie, to nie wiadomo nawet, ilu dziś członków liczy podkomisja, która kosztowała nas już ponad 30 milionów zł. Bo jednych Macierewicz wyrzucił, inni uciekają sami, a jeszcze inni twierdzą dziś, że oni w podkomisji tylko sprzątali i robili kawę.

I tak oto katastrofa w Smoleńsku, która przez wiele lat była paliwem dla Nowogrodzkiej, konsolidującym jej elektorat, pozwalającym wygrywać wybory i służącym do bezpodstawnego oskarżania przeciwników politycznych, stała się dla Kaczyńskiego wrzodem na dupie. Aby uniknąć kompromitacji ten psychol nadal bredzi coś o dochodzeniu do prawdy i o konieczności posiadania całkowitej pewności co do okoliczności katastrofy, zanim się je ujawni. I tym tłumaczy zwłokę. Tylko, że on gada to samo od 5 lat. I z każdym rokiem mniej wyborców PIS-u i zwolenników teorii zamachowych wierzy w te brednie. Dziś Kaczyński z pewnością najchętniej spuściłby zasłonę milczenia, ograniczyłby obchody do złożenia kwiatów pod pomnikiem, ale bez żadnego szumu w mediach, bez żadnych kłopotliwych pytań. Co zaś do Macierewicza, którego imię swego czasu kazał skandować tłumowi zebranemu na kolejnej „miesiączce smoleńskiej”, dziś powiedziałby pewnie: „Macierewicz? Pierwsze słyszę! Nie znam tego gościa”…

[CC] Jacek Nikodem
(400)

Pobierz PDF Wydrukuj