Nigdy w Warszawie nie mieszkałem na Woli ani na Ochocie, w przeciwieństwie do Mokotowa Górnego i Dolnego, Pragi i Śródmieścia. Ale te dzielnice, które znam lepiej, gorzej kojarzą mi się filologicznie.
Wolną wolą zostaliśmy podobno obdarzeni przez samego Stwórcę, ale to nie wydaje się możliwe, bo Bóg jako wszechwiedzący nie poszedłby na taki hazard, w którym jego ulepione z ziemskiego prochu (w zasadzie skąd w Raju ziemski proch?) i wyrzeźbione z człowieczego żebra (widać prochu zbrakło…) stwory zaraz gdy tylko uzyskają samoświadomość, zaczną postępować nieracjonalnie, za diabelskim poduszczeniem sprzeciwiając się stwórcy – a tłumaczenie, że czynią to z wolnej woli nie było przyjęte jako okoliczność łagodząca. Wygląda więc na to, że dostaliśmy tę wolną wolę jako karę nie nagrodę. Ale wielki pisarz izraelski Yuval Noah Harari dowodzi, że coś takiego jak wolna wola nie istnieje, bo wszystkie nasze rzekomo autonomiczne decyzje spowodowane są jakimiś przyczynami, wynikającymi z chemicznych i elektrycznych reakcji naszych organizmów. No dobrze, ale nie powinniśmy za decyzje naszej wolnej woli winić jakichś czynników zewnętrznych: szatańskiego węża, podającego obślinione jabłko Ewie, która mogła nie zjeść, ale miała ochotę zjeść i zjadła, Jarosława Kaczyńskiego, że jest wciąż popierany przez 40 procent dorosłych i nie ubezwłasnowolnionych Polaków, którzy mogliby głosować na Czarzastego, ale nie głosują, bo mają ochotę na kolejne podsypki do michy, Daniela Obajtka, że jest popierany przez całą wierchuszkę Zjednoczonej Prawicy, która mogłaby odwrócić się marszałkiem Terleckim do człowieka, będącego antytezą prezesowskiego twierdzenia, iż do władzy nie idzie się po pieniądze – ale się nie odwraca, bo ma ochotę pójść tą samą drogą.
Zupełnie też nie podzielam oburzenia lewaków (lewakiem jest każdy, kogo Janusz Kowalski z Solidarnej Polski uzna za lewaka) - na rząd, który zamyka hotele, stoki narciarskie i baseny, a nie zamyka kościołów; nie oburza mnie też fakt, że w tych kościołach nikt nie przestrzega ograniczeń odnoszących się do dystansu społecznego i noszenia maseczek – bo tam zagrożenie stwarzają nie księża ani świątobliwy rząd, tylko obdarzeni wolną wolą ludzie, którzy tam idą, chuchają na siebie, żegnają się święconą wodą i wierzą głęboko w to, że wirusów nie ma, bo ich nie widać, a w kościele mogą tylko doznać iluminacji i odnowy w duchu świętym, a nie zarazić się wirusem – którego nie ma. Wolna wola – a może algorytm genetycznej czy behawioralnej głupoty – kieruje tymi, którzy uważają, że w szczepionkach amerykańskich są mikroczipy, za pomocą których Bill Gates z Microsoftu będzie sterował nami tak, że nareszcie zrozumiemy, jak posługiwać się Windowsem 10, a w oksfordzkiej szczepionce AstraZeneca są skrzepy, które wykończą całą Unię Europejską, zaś szczepiących się nią Brytyjczyków nie, bo Brytyjczycy zrobili brexit i są odporni. Zresztą z tymi szczepieniami to ściema i napędzanie kasy parszywym kapitalistom, bo gdyby szczepienia na cokolwiek pomagały, to by można było zostać zaszczepionym przeciw głupocie i nonsensom, a wtedy nie byłoby co dzień w każdej telewizji Janusza Kowalskiego, Marka Suskiego czy Przemysława Czarnka. Są – więc szczepienia nie działają.
Nie podzielam też dążenia prawaków do tego, by kolejnymi ustawami zabraniać tego czy owego – aborcji, związków partnerskich, rozwodów, zabraniać zabraniania bicia bab, co skazuje je na gnicie wątroby itp. Mamy wolną wolę – nikt nikogo nie zmusza do dokonywania aborcji, choć już z zachodzeniem w ciążę tak prosto nie jest, do zawierania związków bez woli i ochoty, do bawienia się laleczkami, jeśli preferujemy pistolety Grat, czy może Grot. Wszystkie te pomysły zakazowo-nakazowe są zresztą skuteczne tak samo, jak dziesięcioro przykazań, katechizm, zaostrzany co chwilę kodeks karny, ze słynnym artykułem 212 w sprawie zniesławienia czy obrazą uczuć religijnych w artykule 196 – wreszcie z nakazem czy zaleceniem noszenia maseczek, trzymania dystansu i nie gromadzenia się w miejscach prywatnych i publicznych – za co można dostać mandat, ale niekoniecznie, bo policja albo ci przyłoży finansowo, albo pryśnie gazem, albo złamie rękę, albo będzie się modlić obok ciebie i przekaże ci znak pokoju wraz z kilkoma egzemplarzami koronawirusa, zmutowanego ostatnio przy pomocy paralizatora w jakimś komisariacie na Woli lub Ochocie.
Ciekawe, że mało kto zwrócił uwagę na to, że artykuły o osobach, mających poważne powikłania po AstraZenece pojawiły się w rozmaitych nie specjalnie wiarygodnych mediach zaraz po tym, jak dowiedzieliśmy się, że na Wyspach już połowa populacji została zaszczepiona, przeważnie właśnie szczepionką oksfordzką i od kilku dni sytuacja zaczęła się tam zdecydowanie poprawiać. Inne firmy farmaceutyczne nie odnotowały podobnych sukcesów. Badania lekarskie nie potwierdzają zależności między szczepieniem a zachorowaniem na zakrzepicę, a raczej potwierdzają, że następuje tu taka mniej więcej koincydencja, jak między szczepieniem a złamaniem nogi, potrąceniem przez samochód czy obcięciem premii przez złośliwego szefa. W efekcie ludzie z własnej woli nie mają ochoty się szczepić Oksfordem, rezygnują ze swojej kolejki, a w magazynach rosną sterty tego niechodliwego towaru – którego braki jeszcze parę tygodni temu wywoływały złośliwe komentarze polityków. Mądre rządowe głowy wymyślają teraz kolejne algorytmy rocznikowe, zamiast po prostu wysłać szczepionki do przychodni z zaleceniem, żeby szczepiono każdego, kto będzie miał na to ochotę. Niestety, takiej woli nikt we władzach nie przejawia – no bo a nuż złośliwi dziennikarze wykryją, że zupełnym przypadkiem szczepi się teraz głównie przedstawicieli opozycji – w końcu, nie wiadomo jak to naprawdę z tą zakrzepicą jest… W tym kontekście co najmniej podejrzane jest wysłanie trzech i pół tysiąca nadwyżkowych szczepionek do kwatery głównej NATO w Brukseli i skierowanie do szczepienia tamtejszych pracowników dwudziestu polskich lekarzy i pielęgniarek. Tych, rzecz jasna, także mamy za dużo, o czym świadczą codzienne komunikaty z polskich szpitali. Polscy chorzy, polscy nauczyciele i emeryci mają pecha, więc mogą sobie poczekać do końca przyszłego kwartału.
Pech jednak głównie polega na tym, że decyzje w Polsce nie zapadają stosownie do Woli czy Ochoty, tylko wedle życzeń Żoliborza.
[CC] Maciej PinkwartNigdy w Warszawie nie mieszkałem na Woli ani na Ochocie, w przeciwieństwie do Mokotowa Górnego i Dolnego, Pragi i Śródmieścia. Ale te dzielnice, które znam lepiej, gorzej kojarzą mi się filologicznie.
Wolną wolą zostaliśmy podobno obdarzeni przez samego Stwórcę, ale to nie wydaje się możliwe, bo Bóg jako wszechwiedzący nie poszedłby na taki hazard, w którym jego ulepione z ziemskiego prochu (w zasadzie skąd w Raju ziemski proch?) i wyrzeźbione z człowieczego żebra (widać prochu zbrakło…) stwory zaraz gdy tylko uzyskają samoświadomość, zaczną postępować nieracjonalnie, za diabelskim poduszczeniem sprzeciwiając się stwórcy – a tłumaczenie, że czynią to z wolnej woli nie było przyjęte jako okoliczność łagodząca. Wygląda więc na to, że dostaliśmy tę wolną wolę jako karę nie nagrodę. Ale wielki pisarz izraelski Yuval Noah Harari dowodzi, że coś takiego jak wolna wola nie istnieje, bo wszystkie nasze rzekomo autonomiczne decyzje spowodowane są jakimiś przyczynami, wynikającymi z chemicznych i elektrycznych reakcji naszych organizmów. No dobrze, ale nie powinniśmy za decyzje naszej wolnej woli winić jakichś czynników zewnętrznych: szatańskiego węża, podającego obślinione jabłko Ewie, która mogła nie zjeść, ale miała ochotę zjeść i zjadła, Jarosława Kaczyńskiego, że jest wciąż popierany przez 40 procent dorosłych i nie ubezwłasnowolnionych Polaków, którzy mogliby głosować na Czarzastego, ale nie głosują, bo mają ochotę na kolejne podsypki do michy, Daniela Obajtka, że jest popierany przez całą wierchuszkę Zjednoczonej Prawicy, która mogłaby odwrócić się marszałkiem Terleckim do człowieka, będącego antytezą prezesowskiego twierdzenia, iż do władzy nie idzie się po pieniądze – ale się nie odwraca, bo ma ochotę pójść tą samą drogą.
Zupełnie też nie podzielam oburzenia lewaków (lewakiem jest każdy, kogo Janusz Kowalski z Solidarnej Polski uzna za lewaka) - na rząd, który zamyka hotele, stoki narciarskie i baseny, a nie zamyka kościołów; nie oburza mnie też fakt, że w tych kościołach nikt nie przestrzega ograniczeń odnoszących się do dystansu społecznego i noszenia maseczek – bo tam zagrożenie stwarzają nie księża ani świątobliwy rząd, tylko obdarzeni wolną wolą ludzie, którzy tam idą, chuchają na siebie, żegnają się święconą wodą i wierzą głęboko w to, że wirusów nie ma, bo ich nie widać, a w kościele mogą tylko doznać iluminacji i odnowy w duchu świętym, a nie zarazić się wirusem – którego nie ma. Wolna wola – a może algorytm genetycznej czy behawioralnej głupoty – kieruje tymi, którzy uważają, że w szczepionkach amerykańskich są mikroczipy, za pomocą których Bill Gates z Microsoftu będzie sterował nami tak, że nareszcie zrozumiemy, jak posługiwać się Windowsem 10, a w oksfordzkiej szczepionce AstraZeneca są skrzepy, które wykończą całą Unię Europejską, zaś szczepiących się nią Brytyjczyków nie, bo Brytyjczycy zrobili brexit i są odporni. Zresztą z tymi szczepieniami to ściema i napędzanie kasy parszywym kapitalistom, bo gdyby szczepienia na cokolwiek pomagały, to by można było zostać zaszczepionym przeciw głupocie i nonsensom, a wtedy nie byłoby co dzień w każdej telewizji Janusza Kowalskiego, Marka Suskiego czy Przemysława Czarnka. Są – więc szczepienia nie działają.
Nie podzielam też dążenia prawaków do tego, by kolejnymi ustawami zabraniać tego czy owego – aborcji, związków partnerskich, rozwodów, zabraniać zabraniania bicia bab, co skazuje je na gnicie wątroby itp. Mamy wolną wolę – nikt nikogo nie zmusza do dokonywania aborcji, choć już z zachodzeniem w ciążę tak prosto nie jest, do zawierania związków bez woli i ochoty, do bawienia się laleczkami, jeśli preferujemy pistolety Grat, czy może Grot. Wszystkie te pomysły zakazowo-nakazowe są zresztą skuteczne tak samo, jak dziesięcioro przykazań, katechizm, zaostrzany co chwilę kodeks karny, ze słynnym artykułem 212 w sprawie zniesławienia czy obrazą uczuć religijnych w artykule 196 – wreszcie z nakazem czy zaleceniem noszenia maseczek, trzymania dystansu i nie gromadzenia się w miejscach prywatnych i publicznych – za co można dostać mandat, ale niekoniecznie, bo policja albo ci przyłoży finansowo, albo pryśnie gazem, albo złamie rękę, albo będzie się modlić obok ciebie i przekaże ci znak pokoju wraz z kilkoma egzemplarzami koronawirusa, zmutowanego ostatnio przy pomocy paralizatora w jakimś komisariacie na Woli lub Ochocie.
Ciekawe, że mało kto zwrócił uwagę na to, że artykuły o osobach, mających poważne powikłania po AstraZenece pojawiły się w rozmaitych nie specjalnie wiarygodnych mediach zaraz po tym, jak dowiedzieliśmy się, że na Wyspach już połowa populacji została zaszczepiona, przeważnie właśnie szczepionką oksfordzką i od kilku dni sytuacja zaczęła się tam zdecydowanie poprawiać. Inne firmy farmaceutyczne nie odnotowały podobnych sukcesów. Badania lekarskie nie potwierdzają zależności między szczepieniem a zachorowaniem na zakrzepicę, a raczej potwierdzają, że następuje tu taka mniej więcej koincydencja, jak między szczepieniem a złamaniem nogi, potrąceniem przez samochód czy obcięciem premii przez złośliwego szefa. W efekcie ludzie z własnej woli nie mają ochoty się szczepić Oksfordem, rezygnują ze swojej kolejki, a w magazynach rosną sterty tego niechodliwego towaru – którego braki jeszcze parę tygodni temu wywoływały złośliwe komentarze polityków. Mądre rządowe głowy wymyślają teraz kolejne algorytmy rocznikowe, zamiast po prostu wysłać szczepionki do przychodni z zaleceniem, żeby szczepiono każdego, kto będzie miał na to ochotę. Niestety, takiej woli nikt we władzach nie przejawia – no bo a nuż złośliwi dziennikarze wykryją, że zupełnym przypadkiem szczepi się teraz głównie przedstawicieli opozycji – w końcu, nie wiadomo jak to naprawdę z tą zakrzepicą jest… W tym kontekście co najmniej podejrzane jest wysłanie trzech i pół tysiąca nadwyżkowych szczepionek do kwatery głównej NATO w Brukseli i skierowanie do szczepienia tamtejszych pracowników dwudziestu polskich lekarzy i pielęgniarek. Tych, rzecz jasna, także mamy za dużo, o czym świadczą codzienne komunikaty z polskich szpitali. Polscy chorzy, polscy nauczyciele i emeryci mają pecha, więc mogą sobie poczekać do końca przyszłego kwartału.
Pech jednak głównie polega na tym, że decyzje w Polsce nie zapadają stosownie do Woli czy Ochoty, tylko wedle życzeń Żoliborza.
[CC] Maciej Pinkwart