Efekt mrożący

Wszystkie dzieci są nasze - tak oryginalnie wypowiedział się kiedyś bezdzietny Jarosław Kaczyński i niedługo potem ogłoszono statystyki, z których wynika, że w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci. Strach ma wielkie oczy, ale czasem jest przesadny. Jarosław Kaczyński tego nie wie, ale z pewnością łatwiej jest rządzić krajem niż rodziną z kilkorgiem dzieci. Stąd też zmniejszający się z roku na rok za rządów PiS-u przyrost naturalny: ludzie nie chcą powoływać na świat następnych obywateli, którzy będą musieli żyć w stanie permanentnego chaosu, zarządzanego przez kompletnych amatorów z poziomem intelektualnym statystycznej nogi stołowej. W telewizji pokazali ostatnio mojego równolatka z muskulaturą wyrzeźbioną na podobieństwo wczesnego Schwarzeneggera, wyczyniającego na drążku i na bieżni takie hopsztosy, że od samego patrzenia dostałem migotania przedsionków i skrzywienia kości ogonowej. Ale jeśli dobrze zrozumiałem, ten zeszłowieczny arcymłodzieniec też jest na emeryturze i muszą na niego pracować młodsi, o niebo gorzej wyposażeni kulturystycznie. Przekonywanie ludzi, że po 2015 roku nastanie dla wszystkich raj na ziemi, przynajmniej na naszej działce, nie dało efektów. Może tylko częściej ludzie sięgają po działki. A prezes był zmuszony – z bólem serca oczywiście – podzielić nasz kraj na lepszy i gorszy sort, na panów i chamską hołotę, na mało piśmiennego suwerena i parszywą inteligencką elitę, na ludzi kultury i na ludzi PiS-u.

Efekt pięćset plus okazał się znikomy i przejściowy: z tej dodatkowej kasy korzystali w większym stopniu rodzice, niż dzieci, a zwiększona liczba osób mogących sobie pozwolić na wakacje all inclusive w Egipcie nie przełożyła się na większą ochotę do działań poczynających. Koktajle z palemką w Hurghadzie nie skutkowały wzrostem uczuć macierzyńskich i ojcowskich. Oczywiście, pod tym względem Polska jest już krajem całkowicie europejskim, gdzie niemal wszędzie jest pod tym względem kiepsko, ale nasz kraj starzeje się w tempie wyższym niż średnia w Unii, przy czym wskaźnik dzietności ma się nijak do prymitywnego myślenia starców, rządzących Polską, którzy sądzili, że kupując sobie głosy tzw. suwerena przy okazji namówią go do produkcji kolejnych zwolenników PiS. Gorszą statystykę urodzin od Polski ma m.in. Chorwacja, Portugalia i Cypr, może nie będące potęgami ekonomicznymi takimi jak my, ale także Luksemburg czy Włochy. W przeciętnej polskiej rodzinie współczynnik dzietności wynosi 1,48 – czyli będzie nas z pokolenia na pokolenie coraz mniej. Niemcy mają współczynnik 1,57, a najlepsza pod tym względem Francja – 1,9, do czego zapewne przyczynia się nie tyle wysoka stopa życiowa, ile wysoki przyrost naturalny we francuskich rodzinach arabskich i afrykańskich. Choć nawet wskaźnik niewiele mniejszy od dwóch sprawia, że świat Europejczyków będzie kurczył się w zastraszającym tempie. Nie pomogą bogate w kalorie diety. No to co, jeszcze jednego hamburgera? A może oscypka? I po maluchu, chluśniem bo uśniem?

Drugim po transferach socjalnych pomysłem PiS-u na zwiększenie liczby urodzeń w Polsce miało być zaostrzenie prawa aborcyjnego. Za wcześnie jeszcze by osądzać, czy fakt, iż przyjaciółka gastronomiczna prezesa PiS-u, Julia Przyłębska ogłosiła znane orzeczenie tzw. Trybunału Konstytucyjnego zmuszające matki do rodzenia dzieci terminalnie chorych, skłoni kobiety do poddania się temu prawu. No i nie wiem, jak statystyka będzie kwalifikować dzieci, które umrą podczas porodu, chwilę po nim, czy kilka lat później. I czy fakt, że powiększy się liczba płatnych chrztów i pochówków poprawi demografię Polski. Ale skądinąd wiadomo, że kraje europejskie, w których rodzi się najwięcej dzieci to równocześnie kraje z najbardziej liberalnym prawem aborcyjnym - Francja, Szwecja, Irlandia, Dania i  Wielka Brytania. Kraje naszego kontynentu, w których aborcja jest prawnie zakazana lub prawo jest pod tym względem mocno restrykcyjne – jak Malta, San Marino, Andora, Lichtenstein i Polska – mają niskie statystyki urodzeń.

Trwająca pandemia, lockdowny, kwarantanny i zamknięcie się w domach w obawie przed zakażeniem wbrew oczekiwaniom nie doprowadziło do wzrostu urodzeń: wygląda na to, że stała obecność rodziny w domu nie skłoniła Polaków do zbliżeń – okazało się, że włączone telewizory, komputery jako miejsca pracy, dzieci pętające się po domu cały czas, bez przerw szkolnych i ciągłe uzupełnianie wysokoprocentowych środków odkażających raczej zwiększyły statystykę awantur rodzinnych i rozwodów niż skłoniły do małżeńskich czułości. Częściej kierowaliśmy uwagę na lodówkę, niż na łóżko. Inna rzecz, że cóż to za frajda: my tu, panie, do igraszek, a pod oknem radiowóz sprawdza czy jesteśmy w domu, sanepid wchodzi nam bezceremonialnie do aplikacji w smartfonie, w telewizorze pokazują wielkiego ptaka wypełnionego nieprzepuszczalnymi maseczkami, przyłbicami i prezerwatywami na całe ciało, zaś urzędnicy ministerstwa zdrowia straszą kolejnymi falami pandemii i zajmują się bujaniem nas między chorobą morską a błogim snem. Problem ten dotyczy całej Europy, ale tylko Polska ma dodatkowe dawki strachu, które fatalnie wpływają na libido: Minister Średniowiecza (dawniej: oświaty) pokazuje się codziennie w każdej telewizji, a jego widok powoduje seksualny efekt mrożący, równie antykoncepcyjny jak taśmy wójta Orlenu: jeden straszy samym wyglądem, drugi przyprawia swoje wypowiedzi pikantnymi dodatkami: soli, paprykuje i zwłaszcza pieprzy, dzieci już nie rozmawiają z nami normalnie, tylko każde słowo zmieniają w piszczek, a my z przerażeniem myślimy, że jak się serio zabierzemy za poprawianie demografii, to ewentualna progenitura będzie musiała iść do szkoły, zreformowanej przez ministrę Zalewską i ministra Czarnka, a potem może zdobędzie prawo jazdy i pojedzie zatankować na Orlen, gdzie będzie musiała złożyć daninę na rzecz prasy i rezydencji prezesa Obajtka.

Ale w końcu prawa natury są silniejsze od prawa i sprawiedliwości, myślimy sobie: a, co tam – w walce o głosy elektoratu władze obniżą teraz wiek emerytalny do średniej wieku emerytowanych policjantów, na których ktoś będzie musiał pracować, no to i my bierzemy się do pracy. I wtedy w telewizji występuje Joachim Brudziński albo Ryszard Terlecki, których sam widok zniechęca nas do wszystkiego, poseł Suski mówi w TVN, że jeśli by PiS straciło władzę, to rządy Platformy będą gorsze od trzeciej wojny światowej, natomiast inni działacze partii rządzącej uspokajają, że to nigdy nie nastąpi, bowiem Kaczyński będzie rządził do końca świata i jeden dzień dłużej. Strach się bać, nie mówiąc już o prokreowaniu.

Jeśli jeszcze nie opadła nam ochota do poprawiania bilansu demograficznego i wszystko inne, to wtedy bez pukania do sypialni wchodzi teściowa i włącza TVP, dzieci przynoszą komórki, na których mają klasówki z fizyki i z religii, a my udajemy się do kuchni i odkorkowujemy ostatnie wino marki Zmora, pochodzące z wyszczepionego w stu procentach Izraela, marząc o chińskiej szczepionce, zawierającej wyciąg z jąder nietoperzy z Wuhan, którą wzorem premiera Orbana zaszczepi się rząd, opozycja i cała nasza rodzina, a my z naszym partnerem czy wedle woli – partnerką wrócimy do łóżka i podłączymy się do jednego respiratora, zakupionego okazyjnie od handlarza buncu w Poroninie. Inhalacje z oscypka pomogą na wszystko, nawet na opadające krzywe dzietności.

O tym, jak wielkie problemy z potomstwem mają nawet najbogatsi - dowiedzieliśmy się kilka dni temu, kiedy cały świat, w tym prawicowo-lewicowa katolicka Polska z wypiekami na twarzach oglądała dramat z wyższych sfer anglikańskich, czyli wywiad, w którym nieszczęśliwa para księcia i księżnej Sussex donosiła na leciwą babcię Elżbietę Drugą, koszmarnego Karolka i innych członków brytyjskiej rodziny królewskiej, którzy nie lubili pięknej Megan i jej dziecka imieniem Archie, i uczynili mu straszliwą krzywdę, nie nadając tytułu książęcego i podejrzewając go, że może będzie mniej biały, niż jego rudy ojciec. Na problemy z kowidem i demencją niektórych przywódców Polski kłopoty monarchii brytyjskiej są kojącym balsamem. Daleka analogia związana z kolejnymi mężami i dziećmi bratanicy prezesa PiS-u nie powinny w ogóle być rozpatrywane w kontekście innym niż te, które opisywała Helena Mniszkówna w Trędowatej. Polska arystokracja, reprezentowana przez wojewodę mazowieckiego Konstantego Radziwiłła i przepiękną aktorkę Annę Czartoryską-Niemczycką niewątpliwie wesprze w tej sprawie Pałac Buckingham.

A o konieczności posiadania większej liczby dzieci nadal będą nam opowiadać teoretycznie pozostający w celibacie księża oraz bezżenny i bezdzietny polityk bez prawa jazdy, który wiedzę na temat potrzeb i możliwości życia rodzinnego czerpie z raportów służb specjalnych oraz z dzieł Antona Siemionowicza Makarenki.

[CC] Maciej Pinkwart

Efekt mrożący

Wszystkie dzieci są nasze - tak oryginalnie wypowiedział się kiedyś bezdzietny Jarosław Kaczyński i niedługo potem ogłoszono statystyki, z których wynika, że w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci. Strach ma wielkie oczy, ale czasem jest przesadny. Jarosław Kaczyński tego nie wie, ale z pewnością łatwiej jest rządzić krajem niż rodziną z kilkorgiem dzieci. Stąd też zmniejszający się z roku na rok za rządów PiS-u przyrost naturalny: ludzie nie chcą powoływać na świat następnych obywateli, którzy będą musieli żyć w stanie permanentnego chaosu, zarządzanego przez kompletnych amatorów z poziomem intelektualnym statystycznej nogi stołowej. W telewizji pokazali ostatnio mojego równolatka z muskulaturą wyrzeźbioną na podobieństwo wczesnego Schwarzeneggera, wyczyniającego na drążku i na bieżni takie hopsztosy, że od samego patrzenia dostałem migotania przedsionków i skrzywienia kości ogonowej. Ale jeśli dobrze zrozumiałem, ten zeszłowieczny arcymłodzieniec też jest na emeryturze i muszą na niego pracować młodsi, o niebo gorzej wyposażeni kulturystycznie. Przekonywanie ludzi, że po 2015 roku nastanie dla wszystkich raj na ziemi, przynajmniej na naszej działce, nie dało efektów. Może tylko częściej ludzie sięgają po działki. A prezes był zmuszony – z bólem serca oczywiście – podzielić nasz kraj na lepszy i gorszy sort, na panów i chamską hołotę, na mało piśmiennego suwerena i parszywą inteligencką elitę, na ludzi kultury i na ludzi PiS-u.

Efekt pięćset plus okazał się znikomy i przejściowy: z tej dodatkowej kasy korzystali w większym stopniu rodzice, niż dzieci, a zwiększona liczba osób mogących sobie pozwolić na wakacje all inclusive w Egipcie nie przełożyła się na większą ochotę do działań poczynających. Koktajle z palemką w Hurghadzie nie skutkowały wzrostem uczuć macierzyńskich i ojcowskich. Oczywiście, pod tym względem Polska jest już krajem całkowicie europejskim, gdzie niemal wszędzie jest pod tym względem kiepsko, ale nasz kraj starzeje się w tempie wyższym niż średnia w Unii, przy czym wskaźnik dzietności ma się nijak do prymitywnego myślenia starców, rządzących Polską, którzy sądzili, że kupując sobie głosy tzw. suwerena przy okazji namówią go do produkcji kolejnych zwolenników PiS. Gorszą statystykę urodzin od Polski ma m.in. Chorwacja, Portugalia i Cypr, może nie będące potęgami ekonomicznymi takimi jak my, ale także Luksemburg czy Włochy. W przeciętnej polskiej rodzinie współczynnik dzietności wynosi 1,48 – czyli będzie nas z pokolenia na pokolenie coraz mniej. Niemcy mają współczynnik 1,57, a najlepsza pod tym względem Francja – 1,9, do czego zapewne przyczynia się nie tyle wysoka stopa życiowa, ile wysoki przyrost naturalny we francuskich rodzinach arabskich i afrykańskich. Choć nawet wskaźnik niewiele mniejszy od dwóch sprawia, że świat Europejczyków będzie kurczył się w zastraszającym tempie. Nie pomogą bogate w kalorie diety. No to co, jeszcze jednego hamburgera? A może oscypka? I po maluchu, chluśniem bo uśniem?

Drugim po transferach socjalnych pomysłem PiS-u na zwiększenie liczby urodzeń w Polsce miało być zaostrzenie prawa aborcyjnego. Za wcześnie jeszcze by osądzać, czy fakt, iż przyjaciółka gastronomiczna prezesa PiS-u, Julia Przyłębska ogłosiła znane orzeczenie tzw. Trybunału Konstytucyjnego zmuszające matki do rodzenia dzieci terminalnie chorych, skłoni kobiety do poddania się temu prawu. No i nie wiem, jak statystyka będzie kwalifikować dzieci, które umrą podczas porodu, chwilę po nim, czy kilka lat później. I czy fakt, że powiększy się liczba płatnych chrztów i pochówków poprawi demografię Polski. Ale skądinąd wiadomo, że kraje europejskie, w których rodzi się najwięcej dzieci to równocześnie kraje z najbardziej liberalnym prawem aborcyjnym - Francja, Szwecja, Irlandia, Dania i  Wielka Brytania. Kraje naszego kontynentu, w których aborcja jest prawnie zakazana lub prawo jest pod tym względem mocno restrykcyjne – jak Malta, San Marino, Andora, Lichtenstein i Polska – mają niskie statystyki urodzeń.

Trwająca pandemia, lockdowny, kwarantanny i zamknięcie się w domach w obawie przed zakażeniem wbrew oczekiwaniom nie doprowadziło do wzrostu urodzeń: wygląda na to, że stała obecność rodziny w domu nie skłoniła Polaków do zbliżeń – okazało się, że włączone telewizory, komputery jako miejsca pracy, dzieci pętające się po domu cały czas, bez przerw szkolnych i ciągłe uzupełnianie wysokoprocentowych środków odkażających raczej zwiększyły statystykę awantur rodzinnych i rozwodów niż skłoniły do małżeńskich czułości. Częściej kierowaliśmy uwagę na lodówkę, niż na łóżko. Inna rzecz, że cóż to za frajda: my tu, panie, do igraszek, a pod oknem radiowóz sprawdza czy jesteśmy w domu, sanepid wchodzi nam bezceremonialnie do aplikacji w smartfonie, w telewizorze pokazują wielkiego ptaka wypełnionego nieprzepuszczalnymi maseczkami, przyłbicami i prezerwatywami na całe ciało, zaś urzędnicy ministerstwa zdrowia straszą kolejnymi falami pandemii i zajmują się bujaniem nas między chorobą morską a błogim snem. Problem ten dotyczy całej Europy, ale tylko Polska ma dodatkowe dawki strachu, które fatalnie wpływają na libido: Minister Średniowiecza (dawniej: oświaty) pokazuje się codziennie w każdej telewizji, a jego widok powoduje seksualny efekt mrożący, równie antykoncepcyjny jak taśmy wójta Orlenu: jeden straszy samym wyglądem, drugi przyprawia swoje wypowiedzi pikantnymi dodatkami: soli, paprykuje i zwłaszcza pieprzy, dzieci już nie rozmawiają z nami normalnie, tylko każde słowo zmieniają w piszczek, a my z przerażeniem myślimy, że jak się serio zabierzemy za poprawianie demografii, to ewentualna progenitura będzie musiała iść do szkoły, zreformowanej przez ministrę Zalewską i ministra Czarnka, a potem może zdobędzie prawo jazdy i pojedzie zatankować na Orlen, gdzie będzie musiała złożyć daninę na rzecz prasy i rezydencji prezesa Obajtka.

Ale w końcu prawa natury są silniejsze od prawa i sprawiedliwości, myślimy sobie: a, co tam – w walce o głosy elektoratu władze obniżą teraz wiek emerytalny do średniej wieku emerytowanych policjantów, na których ktoś będzie musiał pracować, no to i my bierzemy się do pracy. I wtedy w telewizji występuje Joachim Brudziński albo Ryszard Terlecki, których sam widok zniechęca nas do wszystkiego, poseł Suski mówi w TVN, że jeśli by PiS straciło władzę, to rządy Platformy będą gorsze od trzeciej wojny światowej, natomiast inni działacze partii rządzącej uspokajają, że to nigdy nie nastąpi, bowiem Kaczyński będzie rządził do końca świata i jeden dzień dłużej. Strach się bać, nie mówiąc już o prokreowaniu.

Jeśli jeszcze nie opadła nam ochota do poprawiania bilansu demograficznego i wszystko inne, to wtedy bez pukania do sypialni wchodzi teściowa i włącza TVP, dzieci przynoszą komórki, na których mają klasówki z fizyki i z religii, a my udajemy się do kuchni i odkorkowujemy ostatnie wino marki Zmora, pochodzące z wyszczepionego w stu procentach Izraela, marząc o chińskiej szczepionce, zawierającej wyciąg z jąder nietoperzy z Wuhan, którą wzorem premiera Orbana zaszczepi się rząd, opozycja i cała nasza rodzina, a my z naszym partnerem czy wedle woli – partnerką wrócimy do łóżka i podłączymy się do jednego respiratora, zakupionego okazyjnie od handlarza buncu w Poroninie. Inhalacje z oscypka pomogą na wszystko, nawet na opadające krzywe dzietności.

O tym, jak wielkie problemy z potomstwem mają nawet najbogatsi - dowiedzieliśmy się kilka dni temu, kiedy cały świat, w tym prawicowo-lewicowa katolicka Polska z wypiekami na twarzach oglądała dramat z wyższych sfer anglikańskich, czyli wywiad, w którym nieszczęśliwa para księcia i księżnej Sussex donosiła na leciwą babcię Elżbietę Drugą, koszmarnego Karolka i innych członków brytyjskiej rodziny królewskiej, którzy nie lubili pięknej Megan i jej dziecka imieniem Archie, i uczynili mu straszliwą krzywdę, nie nadając tytułu książęcego i podejrzewając go, że może będzie mniej biały, niż jego rudy ojciec. Na problemy z kowidem i demencją niektórych przywódców Polski kłopoty monarchii brytyjskiej są kojącym balsamem. Daleka analogia związana z kolejnymi mężami i dziećmi bratanicy prezesa PiS-u nie powinny w ogóle być rozpatrywane w kontekście innym niż te, które opisywała Helena Mniszkówna w Trędowatej. Polska arystokracja, reprezentowana przez wojewodę mazowieckiego Konstantego Radziwiłła i przepiękną aktorkę Annę Czartoryską-Niemczycką niewątpliwie wesprze w tej sprawie Pałac Buckingham.

A o konieczności posiadania większej liczby dzieci nadal będą nam opowiadać teoretycznie pozostający w celibacie księża oraz bezżenny i bezdzietny polityk bez prawa jazdy, który wiedzę na temat potrzeb i możliwości życia rodzinnego czerpie z raportów służb specjalnych oraz z dzieł Antona Siemionowicza Makarenki.

[CC] Maciej Pinkwart
http://www.pinkwart.pl/
(384)

Pobierz PDF Wydrukuj