„Dar od Boga”, czyli karabinek „GROT”

Dziś na początku będzie całkiem poważnie i nawet trochę straszno, a potem już nieco mniej poważnie. Kontynuuję bowiem temat naszej armii i jej uzbrojenia który, nieco przypadkowo, rozpocząłem króciutkim postem 2 dni temu. Post dotyczył karabinka "Grot" i sejmowej komisji obrony, na której bardzo broniono celowości wprowadzenia tej "broni" do wyposażenia naszych dzielnych żołnierzy. Biorąc pod uwagę skład gości, których zaproszono na posiedzenie owej komisji, nie mogą dziwić słowa zachwytu nad nowym dzieckiem naszego przemysłu zbrojeniowego. Obecni byli m.in. wspomniany już w poprzednim poście wiceminister obrony Skurkiewicz, wiceminister aktywów państwowych Gryglas, dowódca WOT PIS-owski generał Kukuła, przedstawiciel PGZ oraz niejaki Suliga, prezes zakładów „Łucznik” w Radomiu. Zdalnie uczestniczył w posiedzeniu komisji sam Antoni Macierewicz. Wszyscy oni nie kryli oburzenia z  powodu rzekomej nagonki, jaka jest prowadzona na wielce zasłużone dla naszej obronności zakłady radomskie. Wszyscy również zgodnie stwierdzili, że karabinek „Grot” jest świetną bronią, spełniającą wszelkie wymogi współczesnego pola walki, jego usterkowość jest minimalna, skuteczność imponująca i nie było żadnego złamania prawa przy podpisywaniu umowy na dostawę "Grotów", wartą jak dotąd 500 milionów zł, a w najbliższym czasie następne 170 milionów zł. Nie złamano prawa, choć wszyscy już wiedzą, że je złamano. Bowiem były szef MON Macierewicz podpisał umowę na długo przed zakończeniem niezbędnych i wymaganych przepisami testów karabinka, co potwierdził właśnie generał Kukuła z WOT.

Dzięki gościom komisji dowiedzieliśmy się również, że całemu zamieszaniu winni są niemieckojęzyczni dziennikarze germańskiego Onetu, o których wiadomo, że reprezentują interesy konkurencyjnych, niemieckich producentów broni, ryjących pod naszym przemysłem zbrojeniowym jak faszystowskie świnie... A już szczególnie ryją pod radomskim „Łucznikiem”, bo nie jest tajemnicą, że zakład ten stał się prawdziwym eldorado dla tłumu działaczy PIS-u. Na Ziemi Radomskiej i w Świętokrzyskim jest ich więcej, niż igieł na świerku srebrzystym. Ponieważ w regionie zawsze z pracą było krucho, więc zakotwiczyli się w „Łuczniku” całymi, wielopokoleniowymi klanami. A że dobrze płatnych etatów okazało się być w zakładzie za mało, więc potworzyli nowe dyrektorskie i kierownicze stanowiska, tak dziwaczne, że nawet nie potrafię powtórzyć ich nazw. Nazistowscy właściciele Onetu i ich mocodawcy wiedzą dobrze, że działacze PIS to symbol polskości, „polskiej myśli technologicznej” i suwerenności naszego kraju, więc niszcząc reputację „Łucznika” uderzają teraz w rzeczywistości w naszą Ojczyznę.

Macierewicz wyraźnie wskazał głównego podejrzanego, niemiecką firmę H&K (Heckler&Koch) która, jego zdaniem, produkuje broń znacznie gorszej jakości i dużo bardziej usterkową. Jednym słowem niemiecki szmelc, bo Niemcy przecież tylko szmelc potrafią wyprodukować. Macierewicz nie potrafił jednak wyjaśnić, dlaczego nasze odziały specjalne (m.in. GROM i Formoza), czyli elita armii, nie chcą nawet słyszeć o wyposażeniu ich w to technologiczne cudo o nazwie "Grot" i od wielu lat wolą zaopatrywać się w broń w... niemieckiej firmie H&K (Heckler&Koch). Zresztą pytań, na które PIS-owscy decydenci nie potrafią udzielić odpowiedzi, są dziesiątki. A jeśli już udzielają jakichś odpowiedzi, to można się tylko pokładać ze śmiechu lub zastanawiać, czy nie mamy przypadkiem do czynienia ze zbiegami z Tworek. Dowódca WOT Kukuła stwierdza np., że nawet po wypadnięciu z karabinka regulatora gazowego „doświadczony żołnierz może z niego strzelać nadal”. Chodzi o słynny już element broni, który żołnierze mocują plastikowymi opaskami zaciskowymi, żeby później nie musieć płacić 260 zł za jego zgubienie. Skoro da się strzelać nadal, to może w produkowanych obecnie, nowszych wersjach „Grotów” w ogóle usunąć ten element? Broń będzie wtedy i tańsza, i lżejsza oraz mniej skomplikowana! Skoro tylko "doświadczeni żołnierze" będą mogli z niej nadal prowadzić ogień, to dlaczego w "Groty" są wyposażani najmniej doświadczeni w naszej armii „terytorialsi”?! Jakim cudem „Groty” trafiły niemal wyłącznie do jednostek WOT, skoro pierwotnie mieli być w nie wyposażani przede wszystkim żołnierze wojsk operacyjnych? I ilu oficerów oraz podwładnych Błaszczaka z MON zaliczyło przy okazji tej zmiany zupełnie nieprawdopodobne awanse o kilka szczebli?

Drobne rzekomo usterki stwierdzone w karabinku wspomniani goście uznali za coś normalnego w przypadku nowej broni wprowadzanej do seryjnej produkcji. To oczywiste, że taka broń musi mieć sporo wad i niedoróbek! Ma prawo odmawiać posłuszeństwa, pękać i rdzewieć zaraz po opuszczeniu fabryki. Bo co to za przyjemność dostać do ręki broń dopracowaną, przetestowaną, niezawodną i bezpieczną dla użytkownika?! Na polu walki żołnierz musi mieć dodatkowy zastrzyk adrenaliny. To dlatego w Stanach co tydzień rozbija się nowiutki myśliwiec F-35 wart, bagatela, 90 milionów „baksów”. Bo właśnie wychodzą z niego wady i błędy konstrukcyjne np. brak skrzydeł lub podwozia. To dlatego USA, UK i Francja produkują dwa razy więcej samolotów, niż ich potrzebują siły zbrojne tych państw. Bo wiedzą, że dość szybko duża część z nich spadnie na ziemię. Gdy Jankesi wodują 2 swoje nowe lotniskowce, to z góry wiadomo, że jeden z nich zatonie zaraz po wyjściu w morze. I wtedy w tym drugim, nadal pływającym, usunie się usterki, które spowodowały zatonięcie pierwszego. A specjaliści od produkcji szmelcu, czyli Niemcy, całe serie nowiutkich czołgów Leopard od razu wysyłają do huty na przetopienie. Wiadomo przecież, że zaraz się zepsują, więc po co męczyć się ze ściąganiem ich z poligonów na jakimś zadupiu?

Śmiejecie się? To nie macie się z czego śmiać! Jaja sobie robię i drwię na potęgę, ale tak właśnie rozumują politycy PIS i ich partyjni koledzy z zakładów w Radomiu, ale w Hucie Stalowa Wola lub w zakładach „Bumar-Łabędy” wcale nie musi być lepiej. Dla nich nie jest ważna jakość i skuteczność „Grota”! Ani żadnego innego produktu naszego przemysłu zbrojeniowego. Nie interesuje ich również rentowność, reputacja i przyszłość zakładów zbrojeniowych. Gdyby im na niej zależało, to by nie wciskali pociotków i znajomych, nie mających żadnych kompetencji, doświadczenia i wykształcenia, na kierownicze stanowiska w zarządach i w działach produkcji! Ich nie interesuje, czy „Łucznik” będzie jeszcze istnieć za 10 lat, bo oni w ogóle nie są z tym zakładem związani emocjonalnie! Tylko materialnie. A wiedzą doskonale, że wylecą na zbity pysk ze stołków w chwili, gdy PIS straci władzę. Więc interesuje ich tylko to, co dziś. Byle jak najszybciej się nachapać! Mogli poczekać 6 miesięcy, dopracować konstrukcję „Grota”, usunąć wady przed rozpoczęciem produkcji, przeprowadzić niezbędne testy. Przecież dopuszczając karabinek do produkcji musieli wiedzieć, że wypada z niego regulator gazowy, że broń się przegrzewa i nienawidzi piasku, że pękają kolby. Ale im i Macierewiczowi spieszyło się jak diabli. Oni chcieli jak najszybciej zarobić, a Macierewicz chciał jak najszybciej zaimponować nową bronią. Tak jak „imponował” obietnicami dziesiątków śmigłowców i tysiącem dronów. I do dziś jedni (Radom) produkują szajs, a drudzy (MON) ten szajs kupują. Łatwo im to przychodzi, bo nie płacą ze swoich kieszeni, no i nie oni będą z tego szajsu strzelać…

Reasumując. Na podstawie umowy zawartej przez tego psychola Macierewicza na uzbrojenie polskiej armii trafił karabin świetny, bezkonkurencyjny i ponadczasowy. To taki „obajtek” w dziedzinie broni maszynowej. Czyli prawdziwy „dar od boga”, jak mawia Jarosław Kaczyński. Warunki użytkowania broni? Są dość skomplikowane i niecodzienne, ale można się przyzwyczaić. Musi z niego strzelać bardzo doświadczony żołnierz, najlepiej jakiś „specjals”. Nie może oddać więcej niż 100 strzałów w ciągu dnia, bo lufa się przegrzewa i wygina w kabłąk. Nie może być w powietrzu żadnego pyłu ani piasku, nie może padać deszcz. Trzeba mieć przy sobie całą skrzynię magazynków, bo wiadomo, że część z nich rozleci się na kawałki. Kolbę „Grota” można od razu zdemontować i wyrzucić, bo i tak pęknie, więc po co ma się żołnierz pokaleczyć. Ponieważ wszystko w tej broni luzuje się i wypada, więc strzelać powinien 2-osobowy zespół. Jeden żołnierz celuje i ciągnie za spust, a drugi zbiera do worka wypadające części. Można też nasamprzód pokryć „Grota” grubą warstwą kleju „butapren”, który dodatkowo zabezpieczy broń przed rdzewieniem.

Cięcie. To miała być tylko pierwsza część tekstu. A już mi miejsca zabrakło. Druga część, choć też związana z MON, nie dotyczy już „Grota”. Mam ją już napisaną i puszczę jutro rano. Będzie poświęcona Macierewiczowi, Błaszczakowi, szefowi Sztabu Generalnego generałowi Andrzejczakowi i pewnej klęsce, jaką właśnie nasza armia poniosła w wirtualnym starciu z zaledwie 7 rosyjskimi dywizjami. Będzie może nieco weselej niż dziś. Bo dziś, choć miało być wesoło, to wcale nie było wesoło. Tytuł tego drugiego tekstu „Jak zniszczyć pierwszego żołnierza RP?”

[CC] Jacek Nikodem vel Jacek Awarski

„Dar od Boga”, czyli karabinek „GROT”

Dziś na początku będzie całkiem poważnie i nawet trochę straszno, a potem już nieco mniej poważnie. Kontynuuję bowiem temat naszej armii i jej uzbrojenia który, nieco przypadkowo, rozpocząłem króciutkim postem 2 dni temu. Post dotyczył karabinka "Grot" i sejmowej komisji obrony, na której bardzo broniono celowości wprowadzenia tej "broni" do wyposażenia naszych dzielnych żołnierzy. Biorąc pod uwagę skład gości, których zaproszono na posiedzenie owej komisji, nie mogą dziwić słowa zachwytu nad nowym dzieckiem naszego przemysłu zbrojeniowego. Obecni byli m.in. wspomniany już w poprzednim poście wiceminister obrony Skurkiewicz, wiceminister aktywów państwowych Gryglas, dowódca WOT PIS-owski generał Kukuła, przedstawiciel PGZ oraz niejaki Suliga, prezes zakładów „Łucznik” w Radomiu. Zdalnie uczestniczył w posiedzeniu komisji sam Antoni Macierewicz. Wszyscy oni nie kryli oburzenia z  powodu rzekomej nagonki, jaka jest prowadzona na wielce zasłużone dla naszej obronności zakłady radomskie. Wszyscy również zgodnie stwierdzili, że karabinek „Grot” jest świetną bronią, spełniającą wszelkie wymogi współczesnego pola walki, jego usterkowość jest minimalna, skuteczność imponująca i nie było żadnego złamania prawa przy podpisywaniu umowy na dostawę "Grotów", wartą jak dotąd 500 milionów zł, a w najbliższym czasie następne 170 milionów zł. Nie złamano prawa, choć wszyscy już wiedzą, że je złamano. Bowiem były szef MON Macierewicz podpisał umowę na długo przed zakończeniem niezbędnych i wymaganych przepisami testów karabinka, co potwierdził właśnie generał Kukuła z WOT.

Dzięki gościom komisji dowiedzieliśmy się również, że całemu zamieszaniu winni są niemieckojęzyczni dziennikarze germańskiego Onetu, o których wiadomo, że reprezentują interesy konkurencyjnych, niemieckich producentów broni, ryjących pod naszym przemysłem zbrojeniowym jak faszystowskie świnie... A już szczególnie ryją pod radomskim „Łucznikiem”, bo nie jest tajemnicą, że zakład ten stał się prawdziwym eldorado dla tłumu działaczy PIS-u. Na Ziemi Radomskiej i w Świętokrzyskim jest ich więcej, niż igieł na świerku srebrzystym. Ponieważ w regionie zawsze z pracą było krucho, więc zakotwiczyli się w „Łuczniku” całymi, wielopokoleniowymi klanami. A że dobrze płatnych etatów okazało się być w zakładzie za mało, więc potworzyli nowe dyrektorskie i kierownicze stanowiska, tak dziwaczne, że nawet nie potrafię powtórzyć ich nazw. Nazistowscy właściciele Onetu i ich mocodawcy wiedzą dobrze, że działacze PIS to symbol polskości, „polskiej myśli technologicznej” i suwerenności naszego kraju, więc niszcząc reputację „Łucznika” uderzają teraz w rzeczywistości w naszą Ojczyznę.

Macierewicz wyraźnie wskazał głównego podejrzanego, niemiecką firmę H&K (Heckler&Koch) która, jego zdaniem, produkuje broń znacznie gorszej jakości i dużo bardziej usterkową. Jednym słowem niemiecki szmelc, bo Niemcy przecież tylko szmelc potrafią wyprodukować. Macierewicz nie potrafił jednak wyjaśnić, dlaczego nasze odziały specjalne (m.in. GROM i Formoza), czyli elita armii, nie chcą nawet słyszeć o wyposażeniu ich w to technologiczne cudo o nazwie "Grot" i od wielu lat wolą zaopatrywać się w broń w... niemieckiej firmie H&K (Heckler&Koch). Zresztą pytań, na które PIS-owscy decydenci nie potrafią udzielić odpowiedzi, są dziesiątki. A jeśli już udzielają jakichś odpowiedzi, to można się tylko pokładać ze śmiechu lub zastanawiać, czy nie mamy przypadkiem do czynienia ze zbiegami z Tworek. Dowódca WOT Kukuła stwierdza np., że nawet po wypadnięciu z karabinka regulatora gazowego „doświadczony żołnierz może z niego strzelać nadal”. Chodzi o słynny już element broni, który żołnierze mocują plastikowymi opaskami zaciskowymi, żeby później nie musieć płacić 260 zł za jego zgubienie. Skoro da się strzelać nadal, to może w produkowanych obecnie, nowszych wersjach „Grotów” w ogóle usunąć ten element? Broń będzie wtedy i tańsza, i lżejsza oraz mniej skomplikowana! Skoro tylko "doświadczeni żołnierze" będą mogli z niej nadal prowadzić ogień, to dlaczego w "Groty" są wyposażani najmniej doświadczeni w naszej armii „terytorialsi”?! Jakim cudem „Groty” trafiły niemal wyłącznie do jednostek WOT, skoro pierwotnie mieli być w nie wyposażani przede wszystkim żołnierze wojsk operacyjnych? I ilu oficerów oraz podwładnych Błaszczaka z MON zaliczyło przy okazji tej zmiany zupełnie nieprawdopodobne awanse o kilka szczebli?

Drobne rzekomo usterki stwierdzone w karabinku wspomniani goście uznali za coś normalnego w przypadku nowej broni wprowadzanej do seryjnej produkcji. To oczywiste, że taka broń musi mieć sporo wad i niedoróbek! Ma prawo odmawiać posłuszeństwa, pękać i rdzewieć zaraz po opuszczeniu fabryki. Bo co to za przyjemność dostać do ręki broń dopracowaną, przetestowaną, niezawodną i bezpieczną dla użytkownika?! Na polu walki żołnierz musi mieć dodatkowy zastrzyk adrenaliny. To dlatego w Stanach co tydzień rozbija się nowiutki myśliwiec F-35 wart, bagatela, 90 milionów „baksów”. Bo właśnie wychodzą z niego wady i błędy konstrukcyjne np. brak skrzydeł lub podwozia. To dlatego USA, UK i Francja produkują dwa razy więcej samolotów, niż ich potrzebują siły zbrojne tych państw. Bo wiedzą, że dość szybko duża część z nich spadnie na ziemię. Gdy Jankesi wodują 2 swoje nowe lotniskowce, to z góry wiadomo, że jeden z nich zatonie zaraz po wyjściu w morze. I wtedy w tym drugim, nadal pływającym, usunie się usterki, które spowodowały zatonięcie pierwszego. A specjaliści od produkcji szmelcu, czyli Niemcy, całe serie nowiutkich czołgów Leopard od razu wysyłają do huty na przetopienie. Wiadomo przecież, że zaraz się zepsują, więc po co męczyć się ze ściąganiem ich z poligonów na jakimś zadupiu?

Śmiejecie się? To nie macie się z czego śmiać! Jaja sobie robię i drwię na potęgę, ale tak właśnie rozumują politycy PIS i ich partyjni koledzy z zakładów w Radomiu, ale w Hucie Stalowa Wola lub w zakładach „Bumar-Łabędy” wcale nie musi być lepiej. Dla nich nie jest ważna jakość i skuteczność „Grota”! Ani żadnego innego produktu naszego przemysłu zbrojeniowego. Nie interesuje ich również rentowność, reputacja i przyszłość zakładów zbrojeniowych. Gdyby im na niej zależało, to by nie wciskali pociotków i znajomych, nie mających żadnych kompetencji, doświadczenia i wykształcenia, na kierownicze stanowiska w zarządach i w działach produkcji! Ich nie interesuje, czy „Łucznik” będzie jeszcze istnieć za 10 lat, bo oni w ogóle nie są z tym zakładem związani emocjonalnie! Tylko materialnie. A wiedzą doskonale, że wylecą na zbity pysk ze stołków w chwili, gdy PIS straci władzę. Więc interesuje ich tylko to, co dziś. Byle jak najszybciej się nachapać! Mogli poczekać 6 miesięcy, dopracować konstrukcję „Grota”, usunąć wady przed rozpoczęciem produkcji, przeprowadzić niezbędne testy. Przecież dopuszczając karabinek do produkcji musieli wiedzieć, że wypada z niego regulator gazowy, że broń się przegrzewa i nienawidzi piasku, że pękają kolby. Ale im i Macierewiczowi spieszyło się jak diabli. Oni chcieli jak najszybciej zarobić, a Macierewicz chciał jak najszybciej zaimponować nową bronią. Tak jak „imponował” obietnicami dziesiątków śmigłowców i tysiącem dronów. I do dziś jedni (Radom) produkują szajs, a drudzy (MON) ten szajs kupują. Łatwo im to przychodzi, bo nie płacą ze swoich kieszeni, no i nie oni będą z tego szajsu strzelać…

Reasumując. Na podstawie umowy zawartej przez tego psychola Macierewicza na uzbrojenie polskiej armii trafił karabin świetny, bezkonkurencyjny i ponadczasowy. To taki „obajtek” w dziedzinie broni maszynowej. Czyli prawdziwy „dar od boga”, jak mawia Jarosław Kaczyński. Warunki użytkowania broni? Są dość skomplikowane i niecodzienne, ale można się przyzwyczaić. Musi z niego strzelać bardzo doświadczony żołnierz, najlepiej jakiś „specjals”. Nie może oddać więcej niż 100 strzałów w ciągu dnia, bo lufa się przegrzewa i wygina w kabłąk. Nie może być w powietrzu żadnego pyłu ani piasku, nie może padać deszcz. Trzeba mieć przy sobie całą skrzynię magazynków, bo wiadomo, że część z nich rozleci się na kawałki. Kolbę „Grota” można od razu zdemontować i wyrzucić, bo i tak pęknie, więc po co ma się żołnierz pokaleczyć. Ponieważ wszystko w tej broni luzuje się i wypada, więc strzelać powinien 2-osobowy zespół. Jeden żołnierz celuje i ciągnie za spust, a drugi zbiera do worka wypadające części. Można też nasamprzód pokryć „Grota” grubą warstwą kleju „butapren”, który dodatkowo zabezpieczy broń przed rdzewieniem.

Cięcie. To miała być tylko pierwsza część tekstu. A już mi miejsca zabrakło. Druga część, choć też związana z MON, nie dotyczy już „Grota”. Mam ją już napisaną i puszczę jutro rano. Będzie poświęcona Macierewiczowi, Błaszczakowi, szefowi Sztabu Generalnego generałowi Andrzejczakowi i pewnej klęsce, jaką właśnie nasza armia poniosła w wirtualnym starciu z zaledwie 7 rosyjskimi dywizjami. Będzie może nieco weselej niż dziś. Bo dziś, choć miało być wesoło, to wcale nie było wesoło. Tytuł tego drugiego tekstu „Jak zniszczyć pierwszego żołnierza RP?”

[CC] Jacek Nikodem vel Jacek Awarski
(371)

Pobierz PDF Wydrukuj