Kowalski jak młot kowalski

  Nie skończyłem ostatnio swojej tyrady o Zbyszku Ziobrze i jego przydupasach. Pewnie bym odpuścił kontynuowanie tego tematu, bo mam już ziobrowstręt, ale właśnie gruchnęła wiadomość o możliwej dymisji prawej ręki Zbynia i czołowego ideologa SP, Janusza Kowalskiego. Więc może choć parę słów o nim… Kiedyś poświęciłem mu już cały post, ale wtedy pisałem głównie o jego fundamentaliźmie (czytaj – psychozie) i dokonaniach na niwie politycznej. Pojęcia wówczas nie miałem o smykałce Kowalskiego do dorabiania się na państwowych posadach, a konkretnie w spółkach należących do Skarbu Państwa. Nie słuchałem niestety wtorkowego wywiadu w RMF FM red. Mazurka z Kowalskim, więc wiele ich interesujących wypowiedzi mnie ominęło. Przeżyłem jednak wstrząs anafilaktyczny, gdy przeczytałem później szczegóły tego wywiadu dotyczące statusu majątkowego „młota kowalskiego”. Okazuje się, że przed nastaniem „dobrej zmiany” był on niemal biedakiem, oczywiście oceniając w kategoriach obowiązujących w polskiej polityce. Kilka tysięcy EURO na koncie, praktycznie żadnego innego majątku, spał chyba pod mostem, bo mieszkania też nie posiadał. Na czym miał się zresztą dorobić, skoro pracował jako agent ubezpieczeniowy w Opolu? Swoją drogą to Opole, niby żadna metropolia, a okazuje się być prawdziwą kuźnią kadr partii Ziobry…

Dziś „młot” już nie jest biedakiem, choć do prawdziwych sejmowych „krezusów” mu bardzo daleko. Ma już na szczęście gdzie mieszkać, a jego klitka jest wyceniona na 860 tysięcy zł. Ale też w głowie mi się zakręciło, gdy dokopałem się do informacji, we władzach jakich spółek on tak się odbił od dna. Istny sznur pereł. PGNiG i spółki-córki tej firmy, Poczta Polska, Polska Miedź, KGHM. W samej tylko PWPW, jako członek jej zarządu, skasował w ciągu niespełna 4 lat 320 tysięcy zł. Drobiazg, a cieszy…

„Młot kowalski” pewnie pozostanie teraz na stanowisku, bo news o planach utrącenia go jest chyba raczej tylko kolejnym grożeniem palcem partii Ziobry… Jak będą nadal podskakiwać, to tacy jak „młot” pójdą na odstrzał. Ale nie o to tu chodzi. Przy okazji awantury o weto w Brukseli zaczęło się w końcu głośno mówić o politykach SP. W ostatnim poście pisałem, że większość ludzi postrzega ich jako takich bezinteresownych, idealistycznych chłopaczków, którzy mają wprawdzie zdrowo zaorane pod sufitem, ale nie są tak łasi na bogactwa, jak choćby Jacuś Sasin lub Rysiu Czarnecki.  tym, że wzorem swojego partyjnego lidera wyznają zasadę „do władzy choćby po trupach” wiedzieliśmy wszyscy. Ale nie słyszało się żadnych rewelacji o udziale polityków SP w najgłośniejszych przekrętach. Może poza ich zaangażowaniem w  aferę GetBack, która do tej pory kosztowała nas wszystkich tylko o połowę mniej, niż PIS-owskie SKOK-i. Na dzień dzisiejszy ok. 2,5-3 miliardy zł. Politykom SP sprzyjały do tej pory także szczęście i okoliczności. Na okrągło słyszeliśmy o aferach ich kolegów z PIS, o niezliczonych fuchach w spółkach SP, o zatrudnianiu całych rodzinnych klanów na państwowych posadach. A o czołowych postaciach partii Ziobry cicho sza, nie licząc oczywiście braciszka samego Ziobry (PZU) oraz jego świętobliwej małżonki Patrycji z domu Koteckiej.

Ale tak to już jest. Pod względem liczby członków SP to mizerota, gdzie jej się mierzyć z takim PIS-em, mającym ponad 40 tysięcy dusz. Więc prawdopodobieństwo ujawnienia afery z udziałem podwładnych Ziobry jest niewielkie. Tym bardziej, że sam pryncypał czuwa nad tym, by informacje o ich przekrętach i śledztwach nie przedostawały się do mediów. Ta obleśna kreatura Kempa „przytuliła” 700 tysięcy zł z funduszu humanitarnej pomocy syryjskim dzieciom, ale gdyby nie wojna Ziobry z Banasiem i będące jej następstwem kontrole NIK, nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli. A była to przecież kradzież jeszcze bardziej haniebna i odrażająca, niż ogałacanie kontenerów PCK przez Zalewską. Podobnie jak cicho byłoby nadal o ponad 150 milionach zł, które straciliśmy dzięki „dochtorowi” Jakiemu przy okazji jego „nadzoru” nad Służbą Więzienną. To Banaś wywlókł na światło dzienne wielomilionowe zlecenia dla firm kolegów szkolnych Jakiego, a nie prokuratorzy Ziobry! I to od Banasia dowiedzieliśmy się, że zakład zajmujący się szyciem odzieży ochronnej raptem zajął się budową i wyposażeniem toru przeszkód dla SW. Za drabinkę do wspinania, kilka rurek i piaskownicę skasował 370 tysięcy zł. A inspektorzy NIK-u wycenili wartość tej „niezbędnej inwestycji” na 60 tysięcy zł…

Przy okazji plotek o dymisji „młota” dowiedzieliśmy się, że także politycy SP krzywdy sobie zrobić nie dają. Jeśli on potrafił nachapać się w czasie „dojnej zmiany” w spółkach SP, to można w ciemno obstawiać, że podobnie było z innymi. Na przykład z ministrem Wosiem, nadzorującym Lasy Państwowe i resort ochrony środowiska. NFOŚiGW to w ogóle studnia bez dna, w której nikną kolejne miliardy EURO płynące z Brukseli. Za jakiś czas, gdy przyjdzie do rozliczania obecnej ekipy rządzącej, właśnie o „środowisku” obsadzonym przez polityków SP oraz funduszu osób niepełnosprawnych będzie głośniej, niż o aferze SKOK-ów. A resort sprawiedliwości Ziobry to już istny "kocioł czarownic". Politycy i działacze SP zatrudnieni w nim na wysokich stanowiskach może i nie mają okazji dorabiać we władzach spółek SP. Ale funkcje, jakie sprawują i specyfika tego resortu czynią z nich ludzi o nieograniczonych wręcz możliwościach... Kto odmówi "drobnej przysługi" takiemu Ziobrze, Wójcikowi, Warchołowi lub Kalecie? Który biznesmen im się postawi? Która kobieta im odmówi? W normalnych państwach resorty sprawiedliwości obsadzają osoby o nieposzlakowanej opinii. Właśnie ze względu na władzę, jaką mają nad zwykłymi obywatelami, konieczność świecenia przykładem uczciwości i bezstronności oraz dostęp do informacji i środków, jakimi nie dysponują urzędnicy resortów kultury, edukacji lub sportu. Skoro podwładni Ziobry potrafią łamać prawo i Konstytucję, jakby to była zużyta zapałka, to mieliby czuć jakieś moralne dylematy popełniając przestępstwa pospolite w rodzaju szantażu albo „czerpania nielegalnych korzyści”?

Po co im zasiadanie we władzach giełdowych gigantów, skoro mogą tam umieścić swoich znajomych, krewnych lub wspólników? Ziobro nie musiał wchodzić w świat finansjery. Wystarczyło że, wespół z Glapińskim, wcisnął na fotel szefa KNF swojego kundla, Chrzanowskiego. A KNF ma władzę przeogromną. Przecież nawet dziecko nie uwierzy, że Chrzanowski, zwykła płotka bez żadnego zaplecza politycznego, tylko dla siebie zażądał 40 milionów zł łapówki! Gdyby chodziło tylko o niego, to by się zadowolił 2 milionami. W rzeczywistości Chrzanowski domagał się łapówki dla swoich wielkich protektorów i (przy okazji) dla siebie. A Michał Krupiński, były prezes PZU, a potem giganta Pekao S.A.? Jakimi możliwościami robienia przekrętów dysponował ten przydupas Ziobry pokazała afera "dwóch wież". Gdy wyciągał już "z szuflady" kredyt na ponad 1,2 miliarda zł dla "Srebrnej", oprocentowany poniżej bankowych kosztów obsługi tego kredytu! Miała go otrzymać firma, której cały, oficjalnie posiadany majątek, to biuro o powierzchni 80 m2, kilkaset tysięcy na koncie bankowym, 2 komputery, ekspres do kawy i stary wysłużony samochód.

Krupiński był wcześniej szefem rady nadzorczej Alior Banku. Odszedł do Pekao, ale zdążył uwić w AB przytulne gniazdko dla brata swojej żony, Piotra Zdrzalika. Jako dyrektor zarabiał on rocznie ok. 350 tysięcy zł. I oczywiście to czysty przypadek, że tenże Zdrzalik w 2014r. wpłacił bardzo wysoką darowiznę na konto... Solidarnej Polski. Czegoś nie rozumiecie? Ponawiam więc pytanie. Po jaka cholerę Ziobro miałby zasiadać we władzach spółek sektora bankowego, KGHM, PGNiG lub ORLEN-u? A naiwnością byłoby myślenie, że Ziobro, jako szef partii, jest wyjątkiem. Jego przyboczni też są takimi "głowami ośmiornic", tylko nieco mniejszych. Ich macki nie sięgają zapewne władz firm-gigantów, ale to nie znaczy, że oni w ogóle nie mają macek...

Z rozczuleniem i współczuciem przeczytałem fragmenty wspomnianego wywiadu, w których "młot kowalski" użalał się, że odszedł z „biznesu”, by poświęcić się służbie państwu. Czyli w tym „biznesie” zarabiał krocie, ale postanowił się poświęcić dla dobra społeczeństwa. Och kurwa, jak my mu jesteśmy z tego powodu wdzięczni! Nie bardzo tylko pojmuję, co "młot" rozumie przez pojęcie „biznes”... Chyba to zasiadanie w zarządach spółek SP. No bo chyba nie wylewa teraz krokodylich łez z powodu rezygnacji z działalności agenta ubezpieczeniowego w Opolu! Aż taka niesamowita fucha to nie była. A swoją drogą, to tylko pozazdrościć mu błyskawicznej kariery. Ze zwykłego agenta, bez żadnego doświadczenia i sukcesów w zarządzaniu firmami, przeskok od razu do władz największych gigantów giełdowych... Co za przypadek, że zdarzyło się to akurat w czasach rządów "dobrej zmiany"! Czy może w tej sytuacji dziwić fakt, że od dawien dawna właśnie PIS, a wcześniej PC, były zagorzałymi przeciwnikami wszelkiej prywatyzacji? Ich politycy twierdzili zawsze, że bronią naszego dobra narodowego przed wykupieniem przez obcy kapitał. Czy aby na pewno o to chodziło, panie „młocie”?

Finiszuję. Ale ponieważ nieprędko będę ponownie pisać o „młocie kowalskim”, bo ten oszołom i zwykły tłuk po prostu nie zasługuje na moją uwagę, wspomnę o jeszcze jednej sprawie. Gdy red. Mazurek wypomniał mu jego częste zmiany barw partyjnych (SKL, Przymierze Prawicy, potem PIS, potem PO, z PO z powrotem do PIS, potem SP), „młot” dostał ataku wściekłości. Jak się nie ma argumentów na własną obronę, to się stosuje atak na adwersarza argumentami wziętymi „z czapy”. Tak nieustannie robi Ziobro i tak również postąpił „młot”. Wypomniał Mazurkowi chamstwo, ale także to, że pracuje u „bauera” i że niemieccy właściciele RMF FM podpowiadają mu pytania, jakie ma zadawać swoim gościom w studio. Wątek niemiecki przewijał się przez większą część tamtej rozmowy. Bo „złe Niemce”, „Makrela”, „pruski rewizjonizm”, „Herr Tusk”, chodzenie na pasku Berlina i zdradziecka Unia to fobia „młota kowalskiego”. Młot jest po prostu paranoikiem lub schizofrenikiem. Albo schizofrenika udaje…

[CC] Jacek Nikodem

Kowalski jak młot kowalski

Nie skończyłem ostatnio swojej tyrady o Zbyszku Ziobrze i jego przydupasach. Pewnie bym odpuścił kontynuowanie tego tematu, bo mam już ziobrowstręt, ale właśnie gruchnęła wiadomość o możliwej dymisji prawej ręki Zbynia i czołowego ideologa SP, Janusza Kowalskiego. Więc może choć parę słów o nim… Kiedyś poświęciłem mu już cały post, ale wtedy pisałem głównie o jego fundamentaliźmie (czytaj – psychozie) i dokonaniach na niwie politycznej. Pojęcia wówczas nie miałem o smykałce Kowalskiego do dorabiania się na państwowych posadach, a konkretnie w spółkach należących do Skarbu Państwa. Nie słuchałem niestety wtorkowego wywiadu w RMF FM red. Mazurka z Kowalskim, więc wiele ich interesujących wypowiedzi mnie ominęło. Przeżyłem jednak wstrząs anafilaktyczny, gdy przeczytałem później szczegóły tego wywiadu dotyczące statusu majątkowego „młota kowalskiego”. Okazuje się, że przed nastaniem „dobrej zmiany” był on niemal biedakiem, oczywiście oceniając w kategoriach obowiązujących w polskiej polityce. Kilka tysięcy EURO na koncie, praktycznie żadnego innego majątku, spał chyba pod mostem, bo mieszkania też nie posiadał. Na czym miał się zresztą dorobić, skoro pracował jako agent ubezpieczeniowy w Opolu? Swoją drogą to Opole, niby żadna metropolia, a okazuje się być prawdziwą kuźnią kadr partii Ziobry…

Dziś „młot” już nie jest biedakiem, choć do prawdziwych sejmowych „krezusów” mu bardzo daleko. Ma już na szczęście gdzie mieszkać, a jego klitka jest wyceniona na 860 tysięcy zł. Ale też w głowie mi się zakręciło, gdy dokopałem się do informacji, we władzach jakich spółek on tak się odbił od dna. Istny sznur pereł. PGNiG i spółki-córki tej firmy, Poczta Polska, Polska Miedź, KGHM. W samej tylko PWPW, jako członek jej zarządu, skasował w ciągu niespełna 4 lat 320 tysięcy zł. Drobiazg, a cieszy…

„Młot kowalski” pewnie pozostanie teraz na stanowisku, bo news o planach utrącenia go jest chyba raczej tylko kolejnym grożeniem palcem partii Ziobry… Jak będą nadal podskakiwać, to tacy jak „młot” pójdą na odstrzał. Ale nie o to tu chodzi. Przy okazji awantury o weto w Brukseli zaczęło się w końcu głośno mówić o politykach SP. W ostatnim poście pisałem, że większość ludzi postrzega ich jako takich bezinteresownych, idealistycznych chłopaczków, którzy mają wprawdzie zdrowo zaorane pod sufitem, ale nie są tak łasi na bogactwa, jak choćby Jacuś Sasin lub Rysiu Czarnecki.  tym, że wzorem swojego partyjnego lidera wyznają zasadę „do władzy choćby po trupach” wiedzieliśmy wszyscy. Ale nie słyszało się żadnych rewelacji o udziale polityków SP w najgłośniejszych przekrętach. Może poza ich zaangażowaniem w  aferę GetBack, która do tej pory kosztowała nas wszystkich tylko o połowę mniej, niż PIS-owskie SKOK-i. Na dzień dzisiejszy ok. 2,5-3 miliardy zł. Politykom SP sprzyjały do tej pory także szczęście i okoliczności. Na okrągło słyszeliśmy o aferach ich kolegów z PIS, o niezliczonych fuchach w spółkach SP, o zatrudnianiu całych rodzinnych klanów na państwowych posadach. A o czołowych postaciach partii Ziobry cicho sza, nie licząc oczywiście braciszka samego Ziobry (PZU) oraz jego świętobliwej małżonki Patrycji z domu Koteckiej.

Ale tak to już jest. Pod względem liczby członków SP to mizerota, gdzie jej się mierzyć z takim PIS-em, mającym ponad 40 tysięcy dusz. Więc prawdopodobieństwo ujawnienia afery z udziałem podwładnych Ziobry jest niewielkie. Tym bardziej, że sam pryncypał czuwa nad tym, by informacje o ich przekrętach i śledztwach nie przedostawały się do mediów. Ta obleśna kreatura Kempa „przytuliła” 700 tysięcy zł z funduszu humanitarnej pomocy syryjskim dzieciom, ale gdyby nie wojna Ziobry z Banasiem i będące jej następstwem kontrole NIK, nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli. A była to przecież kradzież jeszcze bardziej haniebna i odrażająca, niż ogałacanie kontenerów PCK przez Zalewską. Podobnie jak cicho byłoby nadal o ponad 150 milionach zł, które straciliśmy dzięki „dochtorowi” Jakiemu przy okazji jego „nadzoru” nad Służbą Więzienną. To Banaś wywlókł na światło dzienne wielomilionowe zlecenia dla firm kolegów szkolnych Jakiego, a nie prokuratorzy Ziobry! I to od Banasia dowiedzieliśmy się, że zakład zajmujący się szyciem odzieży ochronnej raptem zajął się budową i wyposażeniem toru przeszkód dla SW. Za drabinkę do wspinania, kilka rurek i piaskownicę skasował 370 tysięcy zł. A inspektorzy NIK-u wycenili wartość tej „niezbędnej inwestycji” na 60 tysięcy zł…

Przy okazji plotek o dymisji „młota” dowiedzieliśmy się, że także politycy SP krzywdy sobie zrobić nie dają. Jeśli on potrafił nachapać się w czasie „dojnej zmiany” w spółkach SP, to można w ciemno obstawiać, że podobnie było z innymi. Na przykład z ministrem Wosiem, nadzorującym Lasy Państwowe i resort ochrony środowiska. NFOŚiGW to w ogóle studnia bez dna, w której nikną kolejne miliardy EURO płynące z Brukseli. Za jakiś czas, gdy przyjdzie do rozliczania obecnej ekipy rządzącej, właśnie o „środowisku” obsadzonym przez polityków SP oraz funduszu osób niepełnosprawnych będzie głośniej, niż o aferze SKOK-ów. A resort sprawiedliwości Ziobry to już istny "kocioł czarownic". Politycy i działacze SP zatrudnieni w nim na wysokich stanowiskach może i nie mają okazji dorabiać we władzach spółek SP. Ale funkcje, jakie sprawują i specyfika tego resortu czynią z nich ludzi o nieograniczonych wręcz możliwościach... Kto odmówi "drobnej przysługi" takiemu Ziobrze, Wójcikowi, Warchołowi lub Kalecie? Który biznesmen im się postawi? Która kobieta im odmówi? W normalnych państwach resorty sprawiedliwości obsadzają osoby o nieposzlakowanej opinii. Właśnie ze względu na władzę, jaką mają nad zwykłymi obywatelami, konieczność świecenia przykładem uczciwości i bezstronności oraz dostęp do informacji i środków, jakimi nie dysponują urzędnicy resortów kultury, edukacji lub sportu. Skoro podwładni Ziobry potrafią łamać prawo i Konstytucję, jakby to była zużyta zapałka, to mieliby czuć jakieś moralne dylematy popełniając przestępstwa pospolite w rodzaju szantażu albo „czerpania nielegalnych korzyści”?

Po co im zasiadanie we władzach giełdowych gigantów, skoro mogą tam umieścić swoich znajomych, krewnych lub wspólników? Ziobro nie musiał wchodzić w świat finansjery. Wystarczyło że, wespół z Glapińskim, wcisnął na fotel szefa KNF swojego kundla, Chrzanowskiego. A KNF ma władzę przeogromną. Przecież nawet dziecko nie uwierzy, że Chrzanowski, zwykła płotka bez żadnego zaplecza politycznego, tylko dla siebie zażądał 40 milionów zł łapówki! Gdyby chodziło tylko o niego, to by się zadowolił 2 milionami. W rzeczywistości Chrzanowski domagał się łapówki dla swoich wielkich protektorów i (przy okazji) dla siebie. A Michał Krupiński, były prezes PZU, a potem giganta Pekao S.A.? Jakimi możliwościami robienia przekrętów dysponował ten przydupas Ziobry pokazała afera "dwóch wież". Gdy wyciągał już "z szuflady" kredyt na ponad 1,2 miliarda zł dla "Srebrnej", oprocentowany poniżej bankowych kosztów obsługi tego kredytu! Miała go otrzymać firma, której cały, oficjalnie posiadany majątek, to biuro o powierzchni 80 m2, kilkaset tysięcy na koncie bankowym, 2 komputery, ekspres do kawy i stary wysłużony samochód.

Krupiński był wcześniej szefem rady nadzorczej Alior Banku. Odszedł do Pekao, ale zdążył uwić w AB przytulne gniazdko dla brata swojej żony, Piotra Zdrzalika. Jako dyrektor zarabiał on rocznie ok. 350 tysięcy zł. I oczywiście to czysty przypadek, że tenże Zdrzalik w 2014r. wpłacił bardzo wysoką darowiznę na konto... Solidarnej Polski. Czegoś nie rozumiecie? Ponawiam więc pytanie. Po jaka cholerę Ziobro miałby zasiadać we władzach spółek sektora bankowego, KGHM, PGNiG lub ORLEN-u? A naiwnością byłoby myślenie, że Ziobro, jako szef partii, jest wyjątkiem. Jego przyboczni też są takimi "głowami ośmiornic", tylko nieco mniejszych. Ich macki nie sięgają zapewne władz firm-gigantów, ale to nie znaczy, że oni w ogóle nie mają macek...

Z rozczuleniem i współczuciem przeczytałem fragmenty wspomnianego wywiadu, w których "młot kowalski" użalał się, że odszedł z „biznesu”, by poświęcić się służbie państwu. Czyli w tym „biznesie” zarabiał krocie, ale postanowił się poświęcić dla dobra społeczeństwa. Och kurwa, jak my mu jesteśmy z tego powodu wdzięczni! Nie bardzo tylko pojmuję, co "młot" rozumie przez pojęcie „biznes”... Chyba to zasiadanie w zarządach spółek SP. No bo chyba nie wylewa teraz krokodylich łez z powodu rezygnacji z działalności agenta ubezpieczeniowego w Opolu! Aż taka niesamowita fucha to nie była. A swoją drogą, to tylko pozazdrościć mu błyskawicznej kariery. Ze zwykłego agenta, bez żadnego doświadczenia i sukcesów w zarządzaniu firmami, przeskok od razu do władz największych gigantów giełdowych... Co za przypadek, że zdarzyło się to akurat w czasach rządów "dobrej zmiany"! Czy może w tej sytuacji dziwić fakt, że od dawien dawna właśnie PIS, a wcześniej PC, były zagorzałymi przeciwnikami wszelkiej prywatyzacji? Ich politycy twierdzili zawsze, że bronią naszego dobra narodowego przed wykupieniem przez obcy kapitał. Czy aby na pewno o to chodziło, panie „młocie”?

Finiszuję. Ale ponieważ nieprędko będę ponownie pisać o „młocie kowalskim”, bo ten oszołom i zwykły tłuk po prostu nie zasługuje na moją uwagę, wspomnę o jeszcze jednej sprawie. Gdy red. Mazurek wypomniał mu jego częste zmiany barw partyjnych (SKL, Przymierze Prawicy, potem PIS, potem PO, z PO z powrotem do PIS, potem SP), „młot” dostał ataku wściekłości. Jak się nie ma argumentów na własną obronę, to się stosuje atak na adwersarza argumentami wziętymi „z czapy”. Tak nieustannie robi Ziobro i tak również postąpił „młot”. Wypomniał Mazurkowi chamstwo, ale także to, że pracuje u „bauera” i że niemieccy właściciele RMF FM podpowiadają mu pytania, jakie ma zadawać swoim gościom w studio. Wątek niemiecki przewijał się przez większą część tamtej rozmowy. Bo „złe Niemce”, „Makrela”, „pruski rewizjonizm”, „Herr Tusk”, chodzenie na pasku Berlina i zdradziecka Unia to fobia „młota kowalskiego”. Młot jest po prostu paranoikiem lub schizofrenikiem. Albo schizofrenika udaje…

[CC] Jacek Nikodem
(347)

Pobierz PDF Wydrukuj