Michał Dworczyk - Od przestępstwa do przestępstwa

W Sejmie dziennikarka zapytała Łukasza Schreibera, jakby nie było członek rady ministrów, co sądzi o „aferze mailowej” Dworczyka. Schreiber uchylał się od odpowiedzi, ale dziennikarka nie dała za wygraną. I zadała pytanie, w jaki sposób media mogą zweryfikować prawdziwość materiałów pochodzących ze skrzynki mailowej Dworczyka, upublicznianych na rosyjskim komunikatorze „Telegram” i w rosyjskich oraz białoruskich mediach, skoro nikt z rządu i służb nie chce na ten temat z mediami rozmawiać. I Schreiber w tym momencie wypalił – „a po co pani chce te materiały weryfikować?”. Zabrzmiało to jak – a czemu pani się tym w ogóle interesuje? Nie ma pani nic ciekawszego do roboty?!

Widać dla prominentnego polityka partii rządzącej dziwny i niedopuszczalny jest fakt, że media i opinia publiczna w Polsce chcą wiedzieć, czy rząd rzeczywiście planował użycie armii przeciwko pokojowo protestującym, nieuzbrojonym kobietom. Widać Schreiber uważa, że to nie nasza sprawa. My mamy swoimi podatkami utrzymywać rząd i wykonywać jego polecenia. A nie pytać, recenzować i rozliczać! Skandaliczny jest zapewne również fakt, że chcemy poznać szczegóły awarii w Orlenie w końcu 2020r. I dowiedzieć się, dlaczego zarząd koncernu nie powiadomił o awarii nie tylko opinii publicznej, ale także zarządu giełdy i inwestorów. To oburzające, że chcemy dowiedzieć się, czy prawdą jest, iż rząd był gotów uruchomić rezerwy strategiczne paliwa, do których można sięgnąć tylko w wyraźnie określonych ustawą okolicznościach (np. zagrożenie zewnętrzne), które w tym przypadku nie zachodziły. Nikt na nas nie napadł, nikt nie dokonał nalotu na Warszawę ani nawet nie wypowiedział nam wojny. I nie chodziło o kilka cystern oleju napędowego. Tylko o zaopatrywanie z rezerwy strategicznej stacji benzynowych w całej Polsce południowej i to przez ponad 2 tygodnie! Po co mediom i nam wiedza o tym, że tylko jeden wymieniony element kluczowej instalacji przerobu ropy (tzw. Hydrokrakingu) kosztował 250 milionów zł? Po co mamy wiedzieć, że cały koszt awarii w Orlenie przekroczy 1 miliard zł?

Można sobie wyobrazić, co by się działo w Niemczech, Wielkiej Brytanii lub Szwajcarii, gdyby do ich opinii publicznej przeciekły informacje, że rządy tych państw chciały użyć armii do tłumienia pokojowych, antyrządowych protestów, w dodatku protestów kobiet. W ciągu kilku dni tamtejsze rządy podałby się do dymisji i błagałby o przebaczenie własny naród. Zapewne rozpisano by przedterminowe wybory, wychodząc z założenia, że rządzący układ polityczny stracił społeczne zaufanie i planował złamanie konstytucji oraz prawa. Czyli w normalnym, demokratycznym państwie mielibyśmy polityczne trzęsienie ziemi z bardzo poważnymi, długofalowymi następstwami. Niedawno w Holandii do dymisji podał się cały gabinet i to po wybuchu jednej tylko afery, związanej z niewypłaceniem zasiłków na dzieci. W której poszkodowanych było raptem 20 tysięcy rodziców tychże dzieci. W dodatku to nie tyle holenderski rząd był winny, ile sąd, który wydał niesprawiedliwy wyrok oraz kilku urzędników, którzy temu wyrokowi się podporządkowali. Do dymisji podali się jednak nie tylko ci urzędnicy, ale także cały gabinet premiera Rutte. Ministrowie holenderskiego rządu uznali, że oni wszyscy zawiedli zaufanie obywateli i postąpili tak, jak nakazywał im honor, godność funkcjonariusza państwowego i standardy obowiązujące w cywilizowanych państwach.

A w „państwie PIS”? A w "państwie PIS", gdyby rządzący chcieli stosować podobne standardy, to mielibyśmy dymisję rządu co tydzień. I co tydzień połowa rady ministrów trafiałaby do aresztu. U nas, po ujawnieniu "afery mailowej", nikomu z rządzących włos z głowy nie spadnie i oczywiście żadnemu z nich nawet przez myśl nie przejdzie, by czuć się winnym, podawać do dymisji lub przepraszać rodaków. Nawet Błaszczakowi, szefowi MON, który był najgorętszym zwolennikiem wysłania wojska przeciwko demonstrującym kobietom. Ten sam Błaszczak, który w 2016r., jeszcze jako szef MSW, z oburzeniem wyrażał się o swoich podwładnych-policjantach, którzy mieli czelność powalić na ziemię i skuć kajdankami niejaką Marysieńkę Kołakowską, wcześniej atakującą tych policjantów, plującą na nich i wulgarnie ich wyzywającą. Marysieńka, mała PIS-owska kur*wka, córeczka większej PIS-owskiej kur*wki, Anny Kołakowskiej, razem z mamusią i innymi bojówkarzami zaatakowali uczestników gdańskiego Marszu Równości oraz ochraniające marsz siły porządkowe. I właśnie zatrzymanie małej PIS-owskiej kur*wki tak wtedy zbulwersowało Błaszczaka, że nie zostawił suchej nitki na swoich podwładnych. Jak oni śmieli tak potraktować kobietę?! Słowa "przecież to kobieta" wypowiadał wtedy wielokrotnie, z nabożnym szacunkiem. Choć ta jego "kobieta" dopuściła się chwilę wcześniej przestępstwa. Ale już teraz ten sam Błaszczak nie widzi nic niewłaściwego w brutalnym traktowaniu protestujących kobiet, biciu ich i zatrzymywaniu. Przeciwnie, chce przeciwko nim wysłać wojsko! Bo dla niego to nie są żadne kobiety. Tylko "lewaczki", "lesbijki" i "morderczynie nienarodzonych dzieci". Dla Błaszczaka porządne kobiety są tylko w jego partii.

Poważne i kosztowne awarie w rafineriach, rurociągach lub elektrowniach atomowych zdarzają się wszędzie. Afery hakerskie również. Ale obecnie już tylko w takich państwach jak Rosja, Białoruś lub Korea Północna informacje o tych awariach i aferach są zatajane przed społeczeństwem. To oczywiście pozostałość po epoce komunizmu, który był ustrojem tak idealnym, że żadne katastrofy i afery z udziałem rządzących zdarzać się w nim nie mogły. Tak było w PRL-u. Jeśli już nie dało się ukryć prawdy o katastrofie lub skandalu, to starano się przynajmniej zataić ich rzeczywistą skalę np. liczbę ofiar lub liczbę winowajców. Rząd PIS wrócił do takiej metody przemilczania, ukrywania, manipulowania i bagatelizowania. No bo jak by to wyglądało? Koncern Orlen, pod światłym przywództwem Daniela "Skurw*syna Ch*ja Pierd*lonego Brudnej Pały" Obajtka, „złotego dziecka” partii, geniusza przedsiębiorczości i ideału menedżera, kupuje dzienniki i tygodniki regionalne, portale internetowe i zajmuje się PR rządu PIS, a nie potrafi zaopatrzyć Polaków w paliwo?!

Dworczyk wielokrotnie zapewniał, że w jego skrzynce mailowej nie było żadnych materiałów oznaczonych jako ściśle tajne, tajne, niejawne, poufne itd. Dworczyk kłamał. Gdy zaczynałem pisać ten post wydawało się, że najpoważniejsze zarzuty, jakie mogą dotyczyć tej mendy i wielokrotnego przestępcy, to zdrada tajemnicy wojskowej. Chodzi o informacje dotyczące projektu „Pirat” czyli produkcji przeciwpancernych pocisków kierowanych (we współpracy z Ukrainą). To kolejny „majstersztyk” naszego przemysłu obronnego. Pisałem już o karabinkach „Grot” produkowanych w radomskim „Łuczniku”. Pisałem również o zakładach Bumar-Łabędy, którym zlecono modernizację czołgów T-72. Czyli konstrukcji tak starej, że sami Rosjanie zdążyli już zapomnieć, że takie czołgi dawno temu produkowali i mieli na swoim uzbrojeniu. Właśnie stuknęła tej konstrukcji jubileuszowa „pięćdziesiątka”. Ale dla Błaszczaka i szefostwa uzbrojenia armii to żaden problem. Zrobi się renowację numerów taktycznych na wieżyczkach czołgów, wymieni celowniki oraz pompy paliwa i będą jak nowe…

A teraz, dzięki Dworczykowi, wyszła sprawa wyrzutni PPK „Pirat”, które ma produkować inna "perła" naszej zbrojeniówki - zakłady „Mesko” w Skarżysku-Kamiennej. Jeśliby sugerować się wyłącznie dokumentacją i opiniami o „Piratach”, jakie Dworczyk był łaskaw zamieścić w swojej skrzynce mailowej, to mamy kolejny oręż współczesnego pola walki, którego jedyną zaletą jest tylko to, że jest… produktem polskim. To w ostatnich latach koronny argument PIS-u przy wdrażaniu dziadostwa i bubli jako nowych typów uzbrojenia. Tylko patrzeć, jak maczugi, pały i proce zostaną przez rząd oraz MON okrzyknięte szczytem technologii wojskowej i naszym hitem eksportowym, bo zostały wystrugane przez „Prawdziwych Polaków”, zgodnie z polską technologią, z drewna pochodzącego ze słynnych polskich dębów. Czyli będziemy mieć takie „drewniane wunderwaffe”. Tylko drewniane, ale za to polskie…

Nasza armia ma na swoim wyposażeniu wyrzutnie PPK produkcji amerykańskiej (Javelin) i izraelskiej (Spike). Pod żadnym względem „Pirat” nie może z nimi konkurować. A największym jego mankamentem jest to, że choć jest dopiero w fazie przygotowań do produkcji, to już jest o 15-20 lat przestarzały. W przeciwieństwie do nowoczesnych i skutecznych wyrzutni PPK nie ma bowiem głowicy tandemowej. Czyli głowicy dwuczłonowej, służącej do niszczenia podwójnych pancerzy, które w nowoczesnych czołgach są już standardem. Strzelanie do nich z „Pirata” to jak rzucanie w nie plackami ziemniaczanymi lub budyniem. „Jeśli w obecnych czasach robią jakąś pojedynczą głowicę, to przeciw jakim pancerzom chcą ją skierować? Pocisk będzie się sprawdzał chyba tylko w jakichś afrykańskich lokalnych konfliktach” – skomentował pewien oficer wojsk pancernych. Przypomina się karabinek „Grot”, który po oddaniu kilku serii rozgrzewał się do czerwoności i wypadały z niego poszczególne elementy...

Jeszcze wczoraj myślałem więc, że jedyny zarzut, jaki może usłyszeć Dworczyk, to ujawnienie tajemnicy wojskowej lub „tajemnicy przedsiębiorstwa”, bo taką właśnie klauzulą opatrzone są wszystkie materiały dotyczące „Pirata”, jakie znalazły się w jego skrzynce mailowej. Zdaniem wojskowych wystarcza to aż nadto do natychmiastowego aresztowania Dworczyka, bowiem nie wiadomo, jaką wiedzę ma on o innych typach uzbrojenia i co z tą wiedzą zrobi. No i wczoraj okazało się, że afera Dworczyka wskoczyła już na wyższy poziom – podejrzenia zdrady tajemnic państwowych. W jego skrzynce znalazły się także informacje o olbrzymich brakach w zaopatrzeniu w pociski do wspomnianych wyrzutni „Javelin” i „Spike” (po zaledwie 2 pociski na wyrzutnię, a powinno ich być 8-10 szt.). Po wystrzeleniu tych 2 pocisków wyrzutnie będą się nadawać wyłącznie na złom. Wszyscy zainteresowani dowiedzieli się również, iż prowadzone są rozmowy ze stroną izraelską w sprawie pilnych dostaw tych pocisków. A żeby ruski wywiad nie musiał się męczyć porównaniami i liczeniem na kalkulatorach, Dworczyk zamieścił także opracowanie, w którym porównywano zalety i wady "Pirata" oraz zagranicznych wyrzutni PPK…

Ale to mały pikuś… W skrzynce Dworczyka znajdowały się także całe sterty materiałów mówiących o problemach z produkcją, brakiem surowców, kiepską jakością, bałaganem i fatalnym zarządzaniem w zakładach „Mesko”. Informacje o tym, że nawet w przypadku mobilizacji gospodarki po wybuchu wojny „Mesko” nie będzie w stanie zaopatrywać armii w amunicję w wystarczających ilościach. Już dziś produkcja wszystkich typów uzbrojenia ma olbrzymie opóźnienia. Na tyle pogarsza to kondycję finansową zakładów (muszą płacić wielomilionowe kary), że grozi im po prostu upadłość. Jakość wielu typów uzbrojenia jest fatalna np. przeciwlotniczych zestawów rakietowych „Piorun” lub granatów moździerzowych 98mm RAD-3, które mają problem z celnością. Dworczyk był tak uczynny, że podał na tacy także informacje o problemach „Mesko” ze współpracą z podmiotami podległymi oraz zewnętrznymi, planach działań konsolidacyjnych, restrukturyzacji zakładów i ich rozbudowy, przetargach na produkcję uzbrojenia. Jeśli rosyjski wywiad wojskowy GRU nie wiedział nic o zamiarze odbudowy linii do produkcji amunicji w Pionkach lub linii produkcyjnej nadchloranu amonu (kluczowy składnik paliwa do rakiet), to już teraz wie. Dzięki Dworczykowi…

Miejsca mi zaczyna brakować. Więc robię cięcie. W następnym poście, pewnie nieco krótszym, pociągnę temat afery Dworczyka. Do której chyba bardziej pasuje nazwa „afera rozporkowa”, a nie żadna „afera mailowa”. Bo, moim zdaniem, nikt się na pocztę mailową i konta Dworczyka w mediach społecznościowych nie włamywał. Ktoś je tylko udostępnił. I nie zrobił tego żaden haker rosyjski. Nie zmienia to jednak faktu, że Dworczyka można śmiało nazywać wielokrotnym przestępcą, bowiem w ostatnich latach łamał on prawo z regularnością szwajcarskiego zegarka. I choć żadne wyroki sądowe w sprawie jego przestępstw nie zapadają, więc formalnie jest on człowiekiem niewinnym, to chcę przypomnieć, że zbrodniarzy stalinowskich też nie można było nazywać "przestępcami" lub "zbrodniarzami", dopóki nie skończyła się epoka stalinowska. Dopiero wtedy można ich było postawić przed sądami i okazało się, że nimi są, choć przecież ich zbrodnie były znane dużo wcześniej. Identycznie jest z Dworczykiem i całą wierchuszką PIS. Przyjdzie czas, gdy Ziobro przestanie być ministrem sprawiedliwości i Prokuratorem Generalnym, a sprawami przestępstw polityków PIS będą się zajmować prawdziwi prokuratorzy, a nie swołocz PIS-owska przebrana za prokuratorów.

Dworczyk w większości z nas nie wzbudza tak negatywnych emocji, jak inni przedstawiciele PIS-owskiej "elyty". Powodów jest chyba kilka. Nie jest takim chamidłem, jak Pawłowicz, Terlecki lub Tarczyński. Nie jest psycholem w rodzaju Macierewicza lub Czarnka. Nie jest agresywny jak Terlecki, Kownacki lub Suski. Nie jest również oślizłym czopkiem doodbytniczym jak Błaszczak, Czarnecki, "główka prącia Prezesa", Karczewski lub Horała. Dworczyk nie afiszuje się ze swoją religijnością jak Szydłowa, Kempa i Kuchciński. Potrafi się także poprawnie wypowiadać, czego nie można powiedzieć o 90% członków PIS. No i Dworczyk bardziej przypomina przedstawiciela gatunku ludzkiego, niż taka np. Gosiewska, Sasin lub Sobolewski. Tak więc Dworczyk, pod wieloma względami, niby nie pasuje do tej całej prawicowej swołoczy. Ale jednak pod wieloma innymi pasuje jak ulał.

Jak się tak przegląda jego życiorys, to trudno znaleźć rok kalendarzowy, w którym nie dopuścił się jakiegoś przestępstwa. Trzeba by chyba było cofnąć się do jego czasów szkolnych. A jednak, pomimo tego ciągłego wchodzenia w konflikt z prawem, Dworczyk od ładnych paru lat pełni ważne funkcje w administracji rządowej. Choć teoretycznie powinien siedzieć w pierdlu już od co najmniej roku. A to za sprawą swoich kłamstw i zatajeń w kolejnych oświadczeniach majątkowych. Które wcale nie były tak niewinne, jak nam próbowano wmówić. Dworczyk poświadczał nieprawdę będąc radnym Warszawy, potem będąc radnym sejmiku, potem posłem i szefem KPRM. Gdyby chodziło o zatajenie pojedynczego przedmiotu lub jednorazowego, małego źródła dochodu, można by to zrzucić na roztargnienie lub zawodną pamięć. Ale Dworczyk potrafił wpisywać do swoich oświadczeń majątkowych 12-letni samochód i kawalerkę (25 m2) swojej żony, choć nie musiał tego robić, gdyż była ona jej własnością jeszcze przed ich ślubem. Widać chciał pokazać, jaki to jest sumienny i uczciwy w swoich oświadczeniach. Można by tak pomyśleć, gdyby nie to, że za to notorycznie „zapominał” wpisać do oświadczeń:

- współwłasność działki
- współwłasność domu-bliźniaka na peryferiach Warszawy (Falenica)
- współwłasność sąsiedniego domu w Falenicy
- dochód ze sprzedaży willi
- swoje udziały w spółce RDS

Biedaczek. Taki był zapracowany i zalatany, że wypadło mu z głowy, iż jest współwłaścicielem zarówno domu, w którym mieszka, jak i sąsiedniego domu-bliźniaka… Nie wspomniał również w oświadczeniu za 2012r. o działce, choć tuż przed złożeniem oświadczenia znacznie powiększyli z żoną jej powierzchnię, bo dokupili kawałek gruntu. Później też o niej nie wspominał. No i „zapomniał”, że sprzedał willę. Dopiero w czerwcu 2019r. Dworczyk przyznał się do kłamstw w swoich kilkunastu kolejnych oświadczeniach majątkowych. Ale to wcale nie znaczy, że wyrzuty sumienia nie dawały mu spać po nocach i czuł wewnętrzną potrzebę przyznania się do winy. Bo te przestępstwa ujawnił nie on, tylko dziennikarze OKO.press i Onetu. Dworczyk więc tylko potwierdził fakt popełniania przestępstw, gdy już został przyłapany na ich popełnieniu. Poszedł nawet dalej. Złożył autodonos. Wystąpił o sprawdzenie jego oświadczeń majątkowych. To była taka ucieczka do przodu. No i tak od 2 lat sprawdzają te oświadczenia i sprawdzają. A świstak zawija te sreberka, zawija…

Zawracam Wam głowę wydarzeniami dość odległymi żeby pokazać, iż Dworczyk, już wkraczając do dużej polityki, miał całkiem sporo na sumieniu. A PIS-owcy na ogół stają się przestępcami dopiero po dorwaniu się do władzy. Z pewnością nie pochwalił się tym swoim partyjnym promotorom, gdy kandydował do Sejmu w 2015r. Więc oni wtedy o jego przestępstwach jeszcze nie wiedzieli. Ale w czerwcu 2019r. już się dowiedzieli. Nie zdymisjonowano go jednak ze stanowiska szefa KPRM. Mało tego, kilka miesięcy później znalazł się na miejscu nr 1 listy wyborczej PIS i ponownie dostał się do Sejmu. No i nadal był szefem wałbrzyskich struktur PIS (czyli szamba, o którym niedawno było dość głośno). Wszyscy więc rżnęli głupa. Dworczyk oczywiście sam nie podał się do dymisji, potwierdzając tym samym, że jest nie tylko przestępcą, ale i mendą, dla której kariera, władza i kasa są dużo ważniejsze, niż honor, godność i autorytet państwa oraz rządu. A Kaczyński uznał, że pozostawi Dworczyka na stanowisku, dopóki sąd go nie skaże. Wiedział doskonale, że tak długo, jak PIS jest u władzy, do żadnej rozprawy sądowej nie dojdzie.

Mamy w Polsce tendencję do lekceważenia wielu przestępstw, które po prostu traktujemy jako błahe i mało społecznie szkodliwe np. niedopełnienie obowiązków służbowych, przekroczenie uprawnień, poświadczanie nieprawdy. W rzeczywistości są to jednak ciężkie przestępstwa, nieprzypadkowo zagrożone karami wieloletniego więzienia. W dodatku za te przestępstwa z paragrafów KK będzie w przyszłości dużo łatwiej ukarać PIS-owców, niż przed Trybunałem Stanu, o którym wciąż wielu z Was wspomina. Pisałem już o tym wielokrotnie. Łatwiej będzie skazać w przyszłości Dworczyka, Szydłową lub Witek niż takiego Czarnka, Suskiego albo Terleckiego. Dworczyk, poświadczając, w celu osiągnięcia korzyści materialnych, nieprawdę w swoich kolejnych oświadczeniach majątkowych, dopuścił się kilkanaście razy przestępstwa zagrożonego karą do 8 lat więzienia. To oczywiste, że żaden sąd nie wymierzy mu tej maksymalnej kary. Ale takich "perełek" w życiorysie Dworczyka jest kilka.

W 2018r., czyli tuż przed ujawnieniem afery z oświadczeniami, latał rządowym samolotem na trasie z Warszawy do Wrocławia i z powrotem, choć nie miał takich uprawnień. W dodatku nie robił tego w ramach swoich obowiązków służbowych (funkcjonariusza państwowego), a wyłącznie partyjnych - montował bowiem koalicję PIS z Bezpartyjnymi Samorządowcami w dolnośląskim sejmiku. Przestępstwa dopuścił się więc zarówno ten, kto mu samolot udostępnił (zapewne Cep), jak i sam Dworczyk. Obaj wiedzieli, że to niezgodne z prawem.

W 2020r. mieliśmy cały korowód łamania Konstytucji i prawa pod nazwą „wybory kopertowe”. Wiecie o nich tyle, co ja, więc nie ma sensu opisywać, na czym to łamanie prawa polegało. Dziś oczywiście słyszymy, że Cep, Dworczyk, Sasin i Kamiński nie dopuścili się żadnego złamania prawa. Wbrew temu, co widzieli wszyscy Polacy i wbrew temu, co mówi raport NIK. Ale oni też kiedyś będą karnie odpowiadać nie za kradzież 75 milionów zł. Tylko za przekroczenie uprawnień, które skutkowało utratą tych 75 milionów zł… Skoro już o tym wspomniałem, to wskażę pewną niedorzeczność. Nawet przyjmując PIS-owską linię obrony o słuszności decyzji o organizacji wyborów, oczywiste jest, że Sasin i Kamiński i tak popełnili przestępstwo. Bo nie wykonali polecenia służbowego, zgodnego lub niezgodnego z prawem. Dworczyk, jako szef KPRM, będzie w przyszłości łączony z wieloma zarzutami stawianymi Cepowi. Ale większość z nich będzie trudna do udowodnienia przed sądem. I właśnie w przypadku tych działań TS będzie mieć pole do popisu.

Nie będę już tu wdawać się w szczegóły nadzorowania przez Dworczyka organizacji szpitala na Stadionie Narodowym. Skandalem był już sam fakt, że facetowi, który nie potrafił uczciwie wypełniać 2 stron oświadczenia majątkowego, powierzono funkcję, z którą wiązało się dysponowanie dziesiątkami milionów publicznych pieniędzy. A w tym chaosie i panice, jakie wtedy panowały w państwie, możliwości robienia przekrętów były praktycznie nieograniczone, choćby przy zakupach sprzętu medycznego bez przetargu. PIS-owcy w ogóle specjalizują się w takich zakupach z pominięciem procedury przetargowej i w zatrudnianiu na wysokich stanowiskach swoich krewnych i kolesi z pominięciem konkursów. Bo przetarg i konkurs to konkurencja oraz jawność, których PIS-owcy bardzo nie lubią. Więc nie uwierzę, że Dworczyk oparł się pokusie i organizując szpital kierował się tylko dobrem ogółu. Że nie było jakichś następnych handlarzy bronią, instruktorów narciarskich, alfonsów lub bezdomnych, którzy nagle stali się właścicielami firm-słupów, pośredniczących w zaopatrywaniu naszej służby zdrowia w nieistniejący lub bezużyteczny sprzęt. Na razie jeszcze mało wiemy na ten temat. Ale kiedyś pewnie się dowiemy.

Wspomniałem w ostatnim poście o „aferze rozporkowej”. Nie chcę powtarzać plotek o kochance Dworczyka, która miała ponoć dostęp do jego skrzynki mailowej i innych kont. Bo to nie ta kobieta i jej zazdrosny mąż są w tej aferze najważniejsi. Znacznie gorsze jest to, że politycy PIS na czele z Kaczyńskim znów fałszują rzeczywistość, kłamią i manipulują. W celu wybielenia Dworczyka oraz usprawiedliwienia skandalicznej głupoty i nieostrożności innych swoich polityków wymyślają jakiś skomasowany atak rosyjskich hakerów, dokonany oczywiście na osobiste polecenie Putina. Czyli z  winnych robią ofiary. To stary numer Nowogrodzkiej, tak stary i często stosowany, że stał się już nudny. W 2017r., gdy w czasie „orędzia” Szydłowej zanikł sygnał „kurwizji”, nie dopuszczono nawet możliwości przypadkowej awarii. Od razu pojawiły się wersje o „puczu” lub „zamachu”, zapowiedziano śledztwo prokuratorskie i do poszukiwania rzekomych sabotażystów zagoniono ABW. Gdy podczas telekonferencji poświęconej katastrofie w Smoleńsku (w 2017r.) Macierewicz nie mógł się połączyć ze swoim zasranym „ekspertem” z Australii, też natychmiast pojawiło się oskarżenie „wrogich sił” o spisek i dywersję, mające na celu ukrycie prawdy o zamachu. A potem okazało się, że ten poj*b Macierewicz i jego współpracownicy nie potrafili po prostu używać skypa.

I teraz niemal na pewno jest podobnie. Znów bardzo szybko znaleziono winowajcę – wroga potężnego i podstępnego, kryjącego się za węgłem i stosującego brudne metody. Kreml świetnie się do tej roli nadaje, bo w Polsce wszyscy Putina i jego tajnych służb nie lubią. Tyle, że nawet PIS-owcy nie wierzą, że był to jakiś zaplanowany, zmasowany atak hakerów rosyjskich. Dużo prawdopodobniejsza jest jednak mszcząca się na Dworczyku, odrzucona kochanka. Albo jakiś jego podwładny. Albo był to czysty przypadek, o co nietrudno w przypadku niezabezpieczonych kont mailowych. Znamienne jest, że wyjaśnianiem całej afery zajmuje się już w tej chwili głównie Policja, bardziej niż ABW lub kontrwywiad wojskowy. Gdyby był to naprawdę zaplanowany atak obcego wywiadu, to Policja o wynikach śledztwa służb dowiadywałaby się co najwyżej z mediów. Nawet by jej nie pozwolono przesłuchiwać tych, na których konta się włamano. A już na pewno nie dopuszczono by jej do Dworczyka i jego doradcy - pułkownika Gaja. Pytanie tylko, czy ten stetryczały psychol Kaczyński rzeczywiście wierzy w brednie, które sam wygaduje nt. cyberataku kremlowskich hakerów. Czy może jednak zna prawdę, ale chce wybielić swoich kundli i zrzucić winę na odwiecznego, zewnętrznego wroga?

Pułkownik Gaj już został odstrzelony. Wylądował w rezerwie kadrowej na jakimś zadupiu pod Szczecinem. Byle jak najdalej od Warszawy. Tylko, że jeden kozioł ofiarny może w tym przypadku nie wystarczyć. Swoją drogą to kuriozalna sytuacja. Gaj dostał kopa, choć to nie na jego konto się włamano. No i on był zaledwie doradcą, wykonującym tylko polecenia Dworczyka. PIS ma jednak problem, bo trudno będzie znaleźć inne kozły ofiarne. Wina Dworczyka jest ewidentna i nie ma na kogo jej zrzucić. A mogą wypłynąć jeszcze takie rewelacje z tej jego skrzynki mailowej, że nam mowę odbierze z wrażenia. Gdyby nie było to tak dla Polski niebezpieczne i tak poważne, to byłoby bardzo śmieszne. Bo Rosjanie mogą teraz w „Telegramie” zamieścić cokolwiek i twierdzić, że pochodzi to ze skrzynki Dworczyka np. plany zamachu na Trzaskowskiego, aresztowania Tuska lub znacjonalizowania zagranicznych inwestycji w Polsce. Dworczyk nie będzie w stanie udowodnić, że to „fałszywki”. A Rosjanie nie będą wcale musieli udowadniać, że to prawdziwe materiały.

Co zaś do pułkownika Gaja, to nie ma co go żałować, bo to menda. Przydupas i wyznawca Macierewicza, z antysemickimi i antyukraińskimi fobiami. Mało kto zresztą pamięta, że Dworczyk swego czasu także był zaufanym Macierewiczem. Był przecież u niego wiceministrem (2017r.). A ponieważ Macierewicz urządzał MON i armię na swoją modłę, bez oglądania się na wolę Nowogrodzkiej, więc ten psychopata otoczył się ludźmi mentalnie pasującymi do niego. Sam wypatrzył gdzieś Dworczyka i nieprzypadkowo zrobił go swoim zastępcą. I w moich oczach to dyskredytuje Dworczyka nie mniej, niż składanie fałszywych oświadczeń majątkowych.

[CC] Jacek Nikodem

Michał Dworczyk - Od przestępstwa do przestępstwa

W Sejmie dziennikarka zapytała Łukasza Schreibera, jakby nie było członek rady ministrów, co sądzi o „aferze mailowej” Dworczyka. Schreiber uchylał się od odpowiedzi, ale dziennikarka nie dała za wygraną. I zadała pytanie, w jaki sposób media mogą zweryfikować prawdziwość materiałów pochodzących ze skrzynki mailowej Dworczyka, upublicznianych na rosyjskim komunikatorze „Telegram” i w rosyjskich oraz białoruskich mediach, skoro nikt z rządu i służb nie chce na ten temat z mediami rozmawiać. I Schreiber w tym momencie wypalił – „a po co pani chce te materiały weryfikować?”. Zabrzmiało to jak – a czemu pani się tym w ogóle interesuje? Nie ma pani nic ciekawszego do roboty?!

Widać dla prominentnego polityka partii rządzącej dziwny i niedopuszczalny jest fakt, że media i opinia publiczna w Polsce chcą wiedzieć, czy rząd rzeczywiście planował użycie armii przeciwko pokojowo protestującym, nieuzbrojonym kobietom. Widać Schreiber uważa, że to nie nasza sprawa. My mamy swoimi podatkami utrzymywać rząd i wykonywać jego polecenia. A nie pytać, recenzować i rozliczać! Skandaliczny jest zapewne również fakt, że chcemy poznać szczegóły awarii w Orlenie w końcu 2020r. I dowiedzieć się, dlaczego zarząd koncernu nie powiadomił o awarii nie tylko opinii publicznej, ale także zarządu giełdy i inwestorów. To oburzające, że chcemy dowiedzieć się, czy prawdą jest, iż rząd był gotów uruchomić rezerwy strategiczne paliwa, do których można sięgnąć tylko w wyraźnie określonych ustawą okolicznościach (np. zagrożenie zewnętrzne), które w tym przypadku nie zachodziły. Nikt na nas nie napadł, nikt nie dokonał nalotu na Warszawę ani nawet nie wypowiedział nam wojny. I nie chodziło o kilka cystern oleju napędowego. Tylko o zaopatrywanie z rezerwy strategicznej stacji benzynowych w całej Polsce południowej i to przez ponad 2 tygodnie! Po co mediom i nam wiedza o tym, że tylko jeden wymieniony element kluczowej instalacji przerobu ropy (tzw. Hydrokrakingu) kosztował 250 milionów zł? Po co mamy wiedzieć, że cały koszt awarii w Orlenie przekroczy 1 miliard zł?

Można sobie wyobrazić, co by się działo w Niemczech, Wielkiej Brytanii lub Szwajcarii, gdyby do ich opinii publicznej przeciekły informacje, że rządy tych państw chciały użyć armii do tłumienia pokojowych, antyrządowych protestów, w dodatku protestów kobiet. W ciągu kilku dni tamtejsze rządy podałby się do dymisji i błagałby o przebaczenie własny naród. Zapewne rozpisano by przedterminowe wybory, wychodząc z założenia, że rządzący układ polityczny stracił społeczne zaufanie i planował złamanie konstytucji oraz prawa. Czyli w normalnym, demokratycznym państwie mielibyśmy polityczne trzęsienie ziemi z bardzo poważnymi, długofalowymi następstwami. Niedawno w Holandii do dymisji podał się cały gabinet i to po wybuchu jednej tylko afery, związanej z niewypłaceniem zasiłków na dzieci. W której poszkodowanych było raptem 20 tysięcy rodziców tychże dzieci. W dodatku to nie tyle holenderski rząd był winny, ile sąd, który wydał niesprawiedliwy wyrok oraz kilku urzędników, którzy temu wyrokowi się podporządkowali. Do dymisji podali się jednak nie tylko ci urzędnicy, ale także cały gabinet premiera Rutte. Ministrowie holenderskiego rządu uznali, że oni wszyscy zawiedli zaufanie obywateli i postąpili tak, jak nakazywał im honor, godność funkcjonariusza państwowego i standardy obowiązujące w cywilizowanych państwach.

A w „państwie PIS”? A w "państwie PIS", gdyby rządzący chcieli stosować podobne standardy, to mielibyśmy dymisję rządu co tydzień. I co tydzień połowa rady ministrów trafiałaby do aresztu. U nas, po ujawnieniu "afery mailowej", nikomu z rządzących włos z głowy nie spadnie i oczywiście żadnemu z nich nawet przez myśl nie przejdzie, by czuć się winnym, podawać do dymisji lub przepraszać rodaków. Nawet Błaszczakowi, szefowi MON, który był najgorętszym zwolennikiem wysłania wojska przeciwko demonstrującym kobietom. Ten sam Błaszczak, który w 2016r., jeszcze jako szef MSW, z oburzeniem wyrażał się o swoich podwładnych-policjantach, którzy mieli czelność powalić na ziemię i skuć kajdankami niejaką Marysieńkę Kołakowską, wcześniej atakującą tych policjantów, plującą na nich i wulgarnie ich wyzywającą. Marysieńka, mała PIS-owska kur*wka, córeczka większej PIS-owskiej kur*wki, Anny Kołakowskiej, razem z mamusią i innymi bojówkarzami zaatakowali uczestników gdańskiego Marszu Równości oraz ochraniające marsz siły porządkowe. I właśnie zatrzymanie małej PIS-owskiej kur*wki tak wtedy zbulwersowało Błaszczaka, że nie zostawił suchej nitki na swoich podwładnych. Jak oni śmieli tak potraktować kobietę?! Słowa "przecież to kobieta" wypowiadał wtedy wielokrotnie, z nabożnym szacunkiem. Choć ta jego "kobieta" dopuściła się chwilę wcześniej przestępstwa. Ale już teraz ten sam Błaszczak nie widzi nic niewłaściwego w brutalnym traktowaniu protestujących kobiet, biciu ich i zatrzymywaniu. Przeciwnie, chce przeciwko nim wysłać wojsko! Bo dla niego to nie są żadne kobiety. Tylko "lewaczki", "lesbijki" i "morderczynie nienarodzonych dzieci". Dla Błaszczaka porządne kobiety są tylko w jego partii.

Poważne i kosztowne awarie w rafineriach, rurociągach lub elektrowniach atomowych zdarzają się wszędzie. Afery hakerskie również. Ale obecnie już tylko w takich państwach jak Rosja, Białoruś lub Korea Północna informacje o tych awariach i aferach są zatajane przed społeczeństwem. To oczywiście pozostałość po epoce komunizmu, który był ustrojem tak idealnym, że żadne katastrofy i afery z udziałem rządzących zdarzać się w nim nie mogły. Tak było w PRL-u. Jeśli już nie dało się ukryć prawdy o katastrofie lub skandalu, to starano się przynajmniej zataić ich rzeczywistą skalę np. liczbę ofiar lub liczbę winowajców. Rząd PIS wrócił do takiej metody przemilczania, ukrywania, manipulowania i bagatelizowania. No bo jak by to wyglądało? Koncern Orlen, pod światłym przywództwem Daniela "Skurw*syna Ch*ja Pierd*lonego Brudnej Pały" Obajtka, „złotego dziecka” partii, geniusza przedsiębiorczości i ideału menedżera, kupuje dzienniki i tygodniki regionalne, portale internetowe i zajmuje się PR rządu PIS, a nie potrafi zaopatrzyć Polaków w paliwo?!

Dworczyk wielokrotnie zapewniał, że w jego skrzynce mailowej nie było żadnych materiałów oznaczonych jako ściśle tajne, tajne, niejawne, poufne itd. Dworczyk kłamał. Gdy zaczynałem pisać ten post wydawało się, że najpoważniejsze zarzuty, jakie mogą dotyczyć tej mendy i wielokrotnego przestępcy, to zdrada tajemnicy wojskowej. Chodzi o informacje dotyczące projektu „Pirat” czyli produkcji przeciwpancernych pocisków kierowanych (we współpracy z Ukrainą). To kolejny „majstersztyk” naszego przemysłu obronnego. Pisałem już o karabinkach „Grot” produkowanych w radomskim „Łuczniku”. Pisałem również o zakładach Bumar-Łabędy, którym zlecono modernizację czołgów T-72. Czyli konstrukcji tak starej, że sami Rosjanie zdążyli już zapomnieć, że takie czołgi dawno temu produkowali i mieli na swoim uzbrojeniu. Właśnie stuknęła tej konstrukcji jubileuszowa „pięćdziesiątka”. Ale dla Błaszczaka i szefostwa uzbrojenia armii to żaden problem. Zrobi się renowację numerów taktycznych na wieżyczkach czołgów, wymieni celowniki oraz pompy paliwa i będą jak nowe…

A teraz, dzięki Dworczykowi, wyszła sprawa wyrzutni PPK „Pirat”, które ma produkować inna "perła" naszej zbrojeniówki - zakłady „Mesko” w Skarżysku-Kamiennej. Jeśliby sugerować się wyłącznie dokumentacją i opiniami o „Piratach”, jakie Dworczyk był łaskaw zamieścić w swojej skrzynce mailowej, to mamy kolejny oręż współczesnego pola walki, którego jedyną zaletą jest tylko to, że jest… produktem polskim. To w ostatnich latach koronny argument PIS-u przy wdrażaniu dziadostwa i bubli jako nowych typów uzbrojenia. Tylko patrzeć, jak maczugi, pały i proce zostaną przez rząd oraz MON okrzyknięte szczytem technologii wojskowej i naszym hitem eksportowym, bo zostały wystrugane przez „Prawdziwych Polaków”, zgodnie z polską technologią, z drewna pochodzącego ze słynnych polskich dębów. Czyli będziemy mieć takie „drewniane wunderwaffe”. Tylko drewniane, ale za to polskie…

Nasza armia ma na swoim wyposażeniu wyrzutnie PPK produkcji amerykańskiej (Javelin) i izraelskiej (Spike). Pod żadnym względem „Pirat” nie może z nimi konkurować. A największym jego mankamentem jest to, że choć jest dopiero w fazie przygotowań do produkcji, to już jest o 15-20 lat przestarzały. W przeciwieństwie do nowoczesnych i skutecznych wyrzutni PPK nie ma bowiem głowicy tandemowej. Czyli głowicy dwuczłonowej, służącej do niszczenia podwójnych pancerzy, które w nowoczesnych czołgach są już standardem. Strzelanie do nich z „Pirata” to jak rzucanie w nie plackami ziemniaczanymi lub budyniem. „Jeśli w obecnych czasach robią jakąś pojedynczą głowicę, to przeciw jakim pancerzom chcą ją skierować? Pocisk będzie się sprawdzał chyba tylko w jakichś afrykańskich lokalnych konfliktach” – skomentował pewien oficer wojsk pancernych. Przypomina się karabinek „Grot”, który po oddaniu kilku serii rozgrzewał się do czerwoności i wypadały z niego poszczególne elementy...

Jeszcze wczoraj myślałem więc, że jedyny zarzut, jaki może usłyszeć Dworczyk, to ujawnienie tajemnicy wojskowej lub „tajemnicy przedsiębiorstwa”, bo taką właśnie klauzulą opatrzone są wszystkie materiały dotyczące „Pirata”, jakie znalazły się w jego skrzynce mailowej. Zdaniem wojskowych wystarcza to aż nadto do natychmiastowego aresztowania Dworczyka, bowiem nie wiadomo, jaką wiedzę ma on o innych typach uzbrojenia i co z tą wiedzą zrobi. No i wczoraj okazało się, że afera Dworczyka wskoczyła już na wyższy poziom – podejrzenia zdrady tajemnic państwowych. W jego skrzynce znalazły się także informacje o olbrzymich brakach w zaopatrzeniu w pociski do wspomnianych wyrzutni „Javelin” i „Spike” (po zaledwie 2 pociski na wyrzutnię, a powinno ich być 8-10 szt.). Po wystrzeleniu tych 2 pocisków wyrzutnie będą się nadawać wyłącznie na złom. Wszyscy zainteresowani dowiedzieli się również, iż prowadzone są rozmowy ze stroną izraelską w sprawie pilnych dostaw tych pocisków. A żeby ruski wywiad nie musiał się męczyć porównaniami i liczeniem na kalkulatorach, Dworczyk zamieścił także opracowanie, w którym porównywano zalety i wady "Pirata" oraz zagranicznych wyrzutni PPK…

Ale to mały pikuś… W skrzynce Dworczyka znajdowały się także całe sterty materiałów mówiących o problemach z produkcją, brakiem surowców, kiepską jakością, bałaganem i fatalnym zarządzaniem w zakładach „Mesko”. Informacje o tym, że nawet w przypadku mobilizacji gospodarki po wybuchu wojny „Mesko” nie będzie w stanie zaopatrywać armii w amunicję w wystarczających ilościach. Już dziś produkcja wszystkich typów uzbrojenia ma olbrzymie opóźnienia. Na tyle pogarsza to kondycję finansową zakładów (muszą płacić wielomilionowe kary), że grozi im po prostu upadłość. Jakość wielu typów uzbrojenia jest fatalna np. przeciwlotniczych zestawów rakietowych „Piorun” lub granatów moździerzowych 98mm RAD-3, które mają problem z celnością. Dworczyk był tak uczynny, że podał na tacy także informacje o problemach „Mesko” ze współpracą z podmiotami podległymi oraz zewnętrznymi, planach działań konsolidacyjnych, restrukturyzacji zakładów i ich rozbudowy, przetargach na produkcję uzbrojenia. Jeśli rosyjski wywiad wojskowy GRU nie wiedział nic o zamiarze odbudowy linii do produkcji amunicji w Pionkach lub linii produkcyjnej nadchloranu amonu (kluczowy składnik paliwa do rakiet), to już teraz wie. Dzięki Dworczykowi…

Miejsca mi zaczyna brakować. Więc robię cięcie. W następnym poście, pewnie nieco krótszym, pociągnę temat afery Dworczyka. Do której chyba bardziej pasuje nazwa „afera rozporkowa”, a nie żadna „afera mailowa”. Bo, moim zdaniem, nikt się na pocztę mailową i konta Dworczyka w mediach społecznościowych nie włamywał. Ktoś je tylko udostępnił. I nie zrobił tego żaden haker rosyjski. Nie zmienia to jednak faktu, że Dworczyka można śmiało nazywać wielokrotnym przestępcą, bowiem w ostatnich latach łamał on prawo z regularnością szwajcarskiego zegarka. I choć żadne wyroki sądowe w sprawie jego przestępstw nie zapadają, więc formalnie jest on człowiekiem niewinnym, to chcę przypomnieć, że zbrodniarzy stalinowskich też nie można było nazywać "przestępcami" lub "zbrodniarzami", dopóki nie skończyła się epoka stalinowska. Dopiero wtedy można ich było postawić przed sądami i okazało się, że nimi są, choć przecież ich zbrodnie były znane dużo wcześniej. Identycznie jest z Dworczykiem i całą wierchuszką PIS. Przyjdzie czas, gdy Ziobro przestanie być ministrem sprawiedliwości i Prokuratorem Generalnym, a sprawami przestępstw polityków PIS będą się zajmować prawdziwi prokuratorzy, a nie swołocz PIS-owska przebrana za prokuratorów.

Dworczyk w większości z nas nie wzbudza tak negatywnych emocji, jak inni przedstawiciele PIS-owskiej "elyty". Powodów jest chyba kilka. Nie jest takim chamidłem, jak Pawłowicz, Terlecki lub Tarczyński. Nie jest psycholem w rodzaju Macierewicza lub Czarnka. Nie jest agresywny jak Terlecki, Kownacki lub Suski. Nie jest również oślizłym czopkiem doodbytniczym jak Błaszczak, Czarnecki, "główka prącia Prezesa", Karczewski lub Horała. Dworczyk nie afiszuje się ze swoją religijnością jak Szydłowa, Kempa i Kuchciński. Potrafi się także poprawnie wypowiadać, czego nie można powiedzieć o 90% członków PIS. No i Dworczyk bardziej przypomina przedstawiciela gatunku ludzkiego, niż taka np. Gosiewska, Sasin lub Sobolewski. Tak więc Dworczyk, pod wieloma względami, niby nie pasuje do tej całej prawicowej swołoczy. Ale jednak pod wieloma innymi pasuje jak ulał.

Jak się tak przegląda jego życiorys, to trudno znaleźć rok kalendarzowy, w którym nie dopuścił się jakiegoś przestępstwa. Trzeba by chyba było cofnąć się do jego czasów szkolnych. A jednak, pomimo tego ciągłego wchodzenia w konflikt z prawem, Dworczyk od ładnych paru lat pełni ważne funkcje w administracji rządowej. Choć teoretycznie powinien siedzieć w pierdlu już od co najmniej roku. A to za sprawą swoich kłamstw i zatajeń w kolejnych oświadczeniach majątkowych. Które wcale nie były tak niewinne, jak nam próbowano wmówić. Dworczyk poświadczał nieprawdę będąc radnym Warszawy, potem będąc radnym sejmiku, potem posłem i szefem KPRM. Gdyby chodziło o zatajenie pojedynczego przedmiotu lub jednorazowego, małego źródła dochodu, można by to zrzucić na roztargnienie lub zawodną pamięć. Ale Dworczyk potrafił wpisywać do swoich oświadczeń majątkowych 12-letni samochód i kawalerkę (25 m2) swojej żony, choć nie musiał tego robić, gdyż była ona jej własnością jeszcze przed ich ślubem. Widać chciał pokazać, jaki to jest sumienny i uczciwy w swoich oświadczeniach. Można by tak pomyśleć, gdyby nie to, że za to notorycznie „zapominał” wpisać do oświadczeń:

- współwłasność działki
- współwłasność domu-bliźniaka na peryferiach Warszawy (Falenica)
- współwłasność sąsiedniego domu w Falenicy
- dochód ze sprzedaży willi
- swoje udziały w spółce RDS

Biedaczek. Taki był zapracowany i zalatany, że wypadło mu z głowy, iż jest współwłaścicielem zarówno domu, w którym mieszka, jak i sąsiedniego domu-bliźniaka… Nie wspomniał również w oświadczeniu za 2012r. o działce, choć tuż przed złożeniem oświadczenia znacznie powiększyli z żoną jej powierzchnię, bo dokupili kawałek gruntu. Później też o niej nie wspominał. No i „zapomniał”, że sprzedał willę. Dopiero w czerwcu 2019r. Dworczyk przyznał się do kłamstw w swoich kilkunastu kolejnych oświadczeniach majątkowych. Ale to wcale nie znaczy, że wyrzuty sumienia nie dawały mu spać po nocach i czuł wewnętrzną potrzebę przyznania się do winy. Bo te przestępstwa ujawnił nie on, tylko dziennikarze OKO.press i Onetu. Dworczyk więc tylko potwierdził fakt popełniania przestępstw, gdy już został przyłapany na ich popełnieniu. Poszedł nawet dalej. Złożył autodonos. Wystąpił o sprawdzenie jego oświadczeń majątkowych. To była taka ucieczka do przodu. No i tak od 2 lat sprawdzają te oświadczenia i sprawdzają. A świstak zawija te sreberka, zawija…

Zawracam Wam głowę wydarzeniami dość odległymi żeby pokazać, iż Dworczyk, już wkraczając do dużej polityki, miał całkiem sporo na sumieniu. A PIS-owcy na ogół stają się przestępcami dopiero po dorwaniu się do władzy. Z pewnością nie pochwalił się tym swoim partyjnym promotorom, gdy kandydował do Sejmu w 2015r. Więc oni wtedy o jego przestępstwach jeszcze nie wiedzieli. Ale w czerwcu 2019r. już się dowiedzieli. Nie zdymisjonowano go jednak ze stanowiska szefa KPRM. Mało tego, kilka miesięcy później znalazł się na miejscu nr 1 listy wyborczej PIS i ponownie dostał się do Sejmu. No i nadal był szefem wałbrzyskich struktur PIS (czyli szamba, o którym niedawno było dość głośno). Wszyscy więc rżnęli głupa. Dworczyk oczywiście sam nie podał się do dymisji, potwierdzając tym samym, że jest nie tylko przestępcą, ale i mendą, dla której kariera, władza i kasa są dużo ważniejsze, niż honor, godność i autorytet państwa oraz rządu. A Kaczyński uznał, że pozostawi Dworczyka na stanowisku, dopóki sąd go nie skaże. Wiedział doskonale, że tak długo, jak PIS jest u władzy, do żadnej rozprawy sądowej nie dojdzie.

Mamy w Polsce tendencję do lekceważenia wielu przestępstw, które po prostu traktujemy jako błahe i mało społecznie szkodliwe np. niedopełnienie obowiązków służbowych, przekroczenie uprawnień, poświadczanie nieprawdy. W rzeczywistości są to jednak ciężkie przestępstwa, nieprzypadkowo zagrożone karami wieloletniego więzienia. W dodatku za te przestępstwa z paragrafów KK będzie w przyszłości dużo łatwiej ukarać PIS-owców, niż przed Trybunałem Stanu, o którym wciąż wielu z Was wspomina. Pisałem już o tym wielokrotnie. Łatwiej będzie skazać w przyszłości Dworczyka, Szydłową lub Witek niż takiego Czarnka, Suskiego albo Terleckiego. Dworczyk, poświadczając, w celu osiągnięcia korzyści materialnych, nieprawdę w swoich kolejnych oświadczeniach majątkowych, dopuścił się kilkanaście razy przestępstwa zagrożonego karą do 8 lat więzienia. To oczywiste, że żaden sąd nie wymierzy mu tej maksymalnej kary. Ale takich "perełek" w życiorysie Dworczyka jest kilka.

W 2018r., czyli tuż przed ujawnieniem afery z oświadczeniami, latał rządowym samolotem na trasie z Warszawy do Wrocławia i z powrotem, choć nie miał takich uprawnień. W dodatku nie robił tego w ramach swoich obowiązków służbowych (funkcjonariusza państwowego), a wyłącznie partyjnych - montował bowiem koalicję PIS z Bezpartyjnymi Samorządowcami w dolnośląskim sejmiku. Przestępstwa dopuścił się więc zarówno ten, kto mu samolot udostępnił (zapewne Cep), jak i sam Dworczyk. Obaj wiedzieli, że to niezgodne z prawem.

W 2020r. mieliśmy cały korowód łamania Konstytucji i prawa pod nazwą „wybory kopertowe”. Wiecie o nich tyle, co ja, więc nie ma sensu opisywać, na czym to łamanie prawa polegało. Dziś oczywiście słyszymy, że Cep, Dworczyk, Sasin i Kamiński nie dopuścili się żadnego złamania prawa. Wbrew temu, co widzieli wszyscy Polacy i wbrew temu, co mówi raport NIK. Ale oni też kiedyś będą karnie odpowiadać nie za kradzież 75 milionów zł. Tylko za przekroczenie uprawnień, które skutkowało utratą tych 75 milionów zł… Skoro już o tym wspomniałem, to wskażę pewną niedorzeczność. Nawet przyjmując PIS-owską linię obrony o słuszności decyzji o organizacji wyborów, oczywiste jest, że Sasin i Kamiński i tak popełnili przestępstwo. Bo nie wykonali polecenia służbowego, zgodnego lub niezgodnego z prawem. Dworczyk, jako szef KPRM, będzie w przyszłości łączony z wieloma zarzutami stawianymi Cepowi. Ale większość z nich będzie trudna do udowodnienia przed sądem. I właśnie w przypadku tych działań TS będzie mieć pole do popisu.

Nie będę już tu wdawać się w szczegóły nadzorowania przez Dworczyka organizacji szpitala na Stadionie Narodowym. Skandalem był już sam fakt, że facetowi, który nie potrafił uczciwie wypełniać 2 stron oświadczenia majątkowego, powierzono funkcję, z którą wiązało się dysponowanie dziesiątkami milionów publicznych pieniędzy. A w tym chaosie i panice, jakie wtedy panowały w państwie, możliwości robienia przekrętów były praktycznie nieograniczone, choćby przy zakupach sprzętu medycznego bez przetargu. PIS-owcy w ogóle specjalizują się w takich zakupach z pominięciem procedury przetargowej i w zatrudnianiu na wysokich stanowiskach swoich krewnych i kolesi z pominięciem konkursów. Bo przetarg i konkurs to konkurencja oraz jawność, których PIS-owcy bardzo nie lubią. Więc nie uwierzę, że Dworczyk oparł się pokusie i organizując szpital kierował się tylko dobrem ogółu. Że nie było jakichś następnych handlarzy bronią, instruktorów narciarskich, alfonsów lub bezdomnych, którzy nagle stali się właścicielami firm-słupów, pośredniczących w zaopatrywaniu naszej służby zdrowia w nieistniejący lub bezużyteczny sprzęt. Na razie jeszcze mało wiemy na ten temat. Ale kiedyś pewnie się dowiemy.

Wspomniałem w ostatnim poście o „aferze rozporkowej”. Nie chcę powtarzać plotek o kochance Dworczyka, która miała ponoć dostęp do jego skrzynki mailowej i innych kont. Bo to nie ta kobieta i jej zazdrosny mąż są w tej aferze najważniejsi. Znacznie gorsze jest to, że politycy PIS na czele z Kaczyńskim znów fałszują rzeczywistość, kłamią i manipulują. W celu wybielenia Dworczyka oraz usprawiedliwienia skandalicznej głupoty i nieostrożności innych swoich polityków wymyślają jakiś skomasowany atak rosyjskich hakerów, dokonany oczywiście na osobiste polecenie Putina. Czyli z  winnych robią ofiary. To stary numer Nowogrodzkiej, tak stary i często stosowany, że stał się już nudny. W 2017r., gdy w czasie „orędzia” Szydłowej zanikł sygnał „kurwizji”, nie dopuszczono nawet możliwości przypadkowej awarii. Od razu pojawiły się wersje o „puczu” lub „zamachu”, zapowiedziano śledztwo prokuratorskie i do poszukiwania rzekomych sabotażystów zagoniono ABW. Gdy podczas telekonferencji poświęconej katastrofie w Smoleńsku (w 2017r.) Macierewicz nie mógł się połączyć ze swoim zasranym „ekspertem” z Australii, też natychmiast pojawiło się oskarżenie „wrogich sił” o spisek i dywersję, mające na celu ukrycie prawdy o zamachu. A potem okazało się, że ten poj*b Macierewicz i jego współpracownicy nie potrafili po prostu używać skypa.

I teraz niemal na pewno jest podobnie. Znów bardzo szybko znaleziono winowajcę – wroga potężnego i podstępnego, kryjącego się za węgłem i stosującego brudne metody. Kreml świetnie się do tej roli nadaje, bo w Polsce wszyscy Putina i jego tajnych służb nie lubią. Tyle, że nawet PIS-owcy nie wierzą, że był to jakiś zaplanowany, zmasowany atak hakerów rosyjskich. Dużo prawdopodobniejsza jest jednak mszcząca się na Dworczyku, odrzucona kochanka. Albo jakiś jego podwładny. Albo był to czysty przypadek, o co nietrudno w przypadku niezabezpieczonych kont mailowych. Znamienne jest, że wyjaśnianiem całej afery zajmuje się już w tej chwili głównie Policja, bardziej niż ABW lub kontrwywiad wojskowy. Gdyby był to naprawdę zaplanowany atak obcego wywiadu, to Policja o wynikach śledztwa służb dowiadywałaby się co najwyżej z mediów. Nawet by jej nie pozwolono przesłuchiwać tych, na których konta się włamano. A już na pewno nie dopuszczono by jej do Dworczyka i jego doradcy - pułkownika Gaja. Pytanie tylko, czy ten stetryczały psychol Kaczyński rzeczywiście wierzy w brednie, które sam wygaduje nt. cyberataku kremlowskich hakerów. Czy może jednak zna prawdę, ale chce wybielić swoich kundli i zrzucić winę na odwiecznego, zewnętrznego wroga?

Pułkownik Gaj już został odstrzelony. Wylądował w rezerwie kadrowej na jakimś zadupiu pod Szczecinem. Byle jak najdalej od Warszawy. Tylko, że jeden kozioł ofiarny może w tym przypadku nie wystarczyć. Swoją drogą to kuriozalna sytuacja. Gaj dostał kopa, choć to nie na jego konto się włamano. No i on był zaledwie doradcą, wykonującym tylko polecenia Dworczyka. PIS ma jednak problem, bo trudno będzie znaleźć inne kozły ofiarne. Wina Dworczyka jest ewidentna i nie ma na kogo jej zrzucić. A mogą wypłynąć jeszcze takie rewelacje z tej jego skrzynki mailowej, że nam mowę odbierze z wrażenia. Gdyby nie było to tak dla Polski niebezpieczne i tak poważne, to byłoby bardzo śmieszne. Bo Rosjanie mogą teraz w „Telegramie” zamieścić cokolwiek i twierdzić, że pochodzi to ze skrzynki Dworczyka np. plany zamachu na Trzaskowskiego, aresztowania Tuska lub znacjonalizowania zagranicznych inwestycji w Polsce. Dworczyk nie będzie w stanie udowodnić, że to „fałszywki”. A Rosjanie nie będą wcale musieli udowadniać, że to prawdziwe materiały.

Co zaś do pułkownika Gaja, to nie ma co go żałować, bo to menda. Przydupas i wyznawca Macierewicza, z antysemickimi i antyukraińskimi fobiami. Mało kto zresztą pamięta, że Dworczyk swego czasu także był zaufanym Macierewiczem. Był przecież u niego wiceministrem (2017r.). A ponieważ Macierewicz urządzał MON i armię na swoją modłę, bez oglądania się na wolę Nowogrodzkiej, więc ten psychopata otoczył się ludźmi mentalnie pasującymi do niego. Sam wypatrzył gdzieś Dworczyka i nieprzypadkowo zrobił go swoim zastępcą. I w moich oczach to dyskredytuje Dworczyka nie mniej, niż składanie fałszywych oświadczeń majątkowych.

[CC] Jacek Nikodem (13)

Pobierz PDF Wydrukuj