Bardzo smutna wymowa liczb. (tytuł WK)

Bardzo smutna jest wymowa liczb. Matematyka nie kłamie. Czasem przeraża. W szczególności prawników. Operuję liczbami, które zostały podane wczoraj, to jest we wtorek, przez Dziennik – Gazetę prawną. Czytam, że załatwionych zostało (w tym większość została pozostawiona bez dalszego biegu) sto kilkadziesiąt protestów. Czytam też, że ilość zarejestrowanych protestów przekroczyła 10,5 tysiąca i trwa nadal proces rejestracji, bowiem wpłynęło do Sądu Najwyższego ponad 54 tysiące protestów. Dziś, to jest w środę 25 czerwca, pojawił się oficjalny komunikat, w którym Sąd Najwyższy informuje, że posiedzenie jawne w celu podjęcia uchwały w przedmiocie stwierdzenia ważności wyborów Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej przeprowadzonych w dniach 18 maja 2025r. i 1 czerwca 2025r. zostało wyznaczone na 1 lipca 2025r., czyli za sześć dni od dnia dzisiejszego. Ma być to zatem posiedzenie, podczas którego - o czym mowa jest w art. 324 Kodeksu wyborczego - zgodnie z § 1 tego przepisu „Sąd Najwyższy na podstawie sprawozdania z wyborów przedstawionego przez Państwową Komisję Wyborczą oraz po rozpoznaniu protestów rozstrzyga o ważności wyboru Prezydenta Rzeczypospolitej”. Zwróćmy uwagę na słowa ustawy „po rozpoznaniu protestów”. Ustawa nie pozostawia wątpliwości, że przed podjęciem uchwały muszą być rozpoznane wszystkie wniesione protesty wyborcze. Przed zasygnalizowaniem, jak należy rozumieć owo „rozpoznanie protestów”, powróćmy do nieubłaganej wymowy liczb. Przyjmijmy, że w trakcie ostatnich 24 godzin nastąpiła niesamowita intensyfikacja prac i że w chwili zamieszczania tego komunikatu rozpoznanych zostało już ponad tysiąc protestów. Co z  pozostałymi 53 tysiącami? W Izbie Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych (celowo pomijam problem legitymacji tej jednostki, związany z orzecznictwem TSUE i ETPCz) zasiada w tej chwili, wliczając jej prezesa, 18 osób. Dwie z tych osób zostały odsunięte przez prezesa od rozpoznawania protestów, a członkiem tej Izby jest Rzecznik Prasowy SN, który znaczną część czasu spędza przed kamerami i mikrofonami mass mediów, więc jego udział w pracach Izby, tak jak i prezesa Izby, siłą rzeczy musi być nieco ograniczony. Praktycznie w rozpoznawaniu pozostałych protestów zaangażowanych będą zatem siły 15 (14 plus 2 razy ½) osób. Zgodnie z art. 323 § 1 Kodeksu wyborczego, Sąd Najwyższy rozpatruje protest w składzie 3 sędziów, w postępowaniu nieprocesowym, i wydaje opinię w formie postanowienia. 15 sędziów może zatem utworzyć jedynie 5 kompletów (oczywiście mogą i powinny one być zmienne, ale przecież nikt nie posiada zdolności bilokacji, a w szczególności jednoczesnej obecności w dwu, czy w większej ilości, kompletach). Na każdy z 5 kompletów (przy założeniu, że będą one funkcjonowały przez te pozostałe dni non stop, czyli po 24 godziny na dobę, co zresztą jest fizycznie niemożliwe), przypadnie 54 000:5, czyli 10 800 spraw, a w konsekwencji 10 800:6, czyli 1800 spraw na dzień. Nie trudno obliczyć, że czyni to po 75 spraw na godzinę, a więc więcej niż jedną sprawę na minutę. Matematyka nie kłamie, czasem tylko przeraża. Przyjmijmy z kolei założenie, że większość ze złożonych protestów będzie obarczona jakimiś brakami formalnymi, a zatem - zgodnie z art. 322 Kodeksu wyborczego - będą one pozostawione bez dalszego biegu. Tyle tylko, że aby mogło dojść do wydania takiej decyzji najpierw trzeba zapoznać się z treścią takiego protestu i ocenić, czy istotnie występuje którykolwiek z braków formalnych, określonych w § 1 lub 2 art. 322 Kodeksu wyborczego. I ma być to decyzja sędziowska, a nie urzędnicza, jedynie firmowana przez sędziego. Czy na przeczytanie protestu i podjęcie choćby tylko decyzji, iż nie spełnia on wymagań formalnych, a zatem należy pozostawić go bez biegu, wystarczy niecała minuta? Ale przecież znacząca ilość protestów spełnia wymogi formalne i tych nie można pozostawić bez dalszego biegu. Przeciwnie, należy, stosownie do treści art. 323 § 1 i 3 Kodeksu wyborczego rozpatrzeć taki protest i wydać opinię w formie postanowienia, która to opinia „…powinna zawierać ustalenia co do zasadności zarzutów protestu, a w razie potwierdzenia zasadności zarzutów - ocenę, czy przestępstwo przeciwko wyborom lub naruszenie przepisów kodeksu miało wpływ na wynik wyborów”. Czy na takie ustosunkowanie się do protestu, które musi poprzedzić wymiana zdań między członkami składu, uzgodnienie stanowiska, sporządzenie opinii, podpisanie postanowienia, może wystarczyć już nie tylko niecała minuta, ale choćby i minut kilka? A przecież w niektórych ze spraw wpływają dodatkowe stanowiska uczestników postępowania, dołączane są wyniki postępowań dowodowych, zleconych do przeprowadzenia sądom powszechnym, itp. Przyjmijmy także założenie, podawane przez Rzecznika Prasowego SN, że „…wiele protestów jest łączonych do wspólnego rozpoznania w jednej sprawie”. Tylko, że aby do takiego połączenia mogło dojść, to najpierw trzeba zapoznać się z zarzutami zawartymi w każdym z protestów „łączonych” do wspólnego rozpoznania, aby stwierdzić, czy w istocie spełnione są warunki umożliwiające wspólne rozpoznanie. I to też nie może być decyzja urzędnika, ale odpowiedzialna decyzja sędziowska.

Zanim przejdę do smutnych wniosków, które należy – moim skromnym zdaniem – wyprowadzić z tej dramatycznej wymowy liczb, dwa zdania warto poświęcić jeszcze porównaniu tej sytuacji ze słynnymi wyborami prezydenckimi z roku 1995, po których ilość protestów była jeszcze circa dziesięciokrotnie większa. Rzecz jednak w tym, że wówczas praktycznie wszystkie one były oparte na jednym jedynym i tym samym zarzucie o charakterze abstrakcyjnym, a mianowicie na twierdzeniu o możliwości wpływu podania przez jednego z kandydatów nieprawdziwych danych co do wykształcenia na zachowanie wyborców – niezależnie od tego w jakim zakątku kraju, w jakiej komisji i w jakich warunkach „protestujący” wyborcy oddawali głos. W tym roku, z dostępnych źródeł informacji wynika, iż co prawda bardzo znaczna ilość protestów wskazuje na podobne, czy bardzo podobne zarzuty (nieprawidłowości), ale odnoszone są one do obliczenia wyników głosowania w każdej z komisji obwodowych z osobna. A to czyni kapitalną wręcz różnicę, bo są to co prawda zarzuty podobne, ale bynajmniej nie tożsame, a już z pewnością nie takie same.

Przydługi ten wpis, ale waga sprawy wymagała precyzji wywodu. Pozostaje postawić pytanie, co może pomyśleć sobie o naszym systemie prawnym, o prawnikach, obywatel, który uświadomi sobie powyższe uwarunkowania matematyczne, a w konsekwencji uświadomi sobie, jak - z uwagi na nieubłaganą wymowę liczb - może być potraktowane jego obywatelskie prawo do wniesienia protestu wyborczego. Polacy są narodem myślącym, więc trudno zakładać, iż nie będą zadawali sobie pytania, szczególnie po ukazaniu się dziś komunikatu o dacie posiedzenia w celu podjęcia uchwały w przedmiocie stwierdzenia ważności ostatnich wyborów i przy świadomości ilości wniesionych protestów, jaką wagę może mieć każdy z pięćdziesięciu czterech tysięcy protestów nie załatwionych do dziś. Chcę być dobrze zrozumiany – ten wpis jest bardziej adresowany do ustawodawcy, który (zresztą nie tylko w tym wypadku) uchwala przepisy bez jakiejkolwiek wyobraźni legislacyjnej. Nie ma bowiem chyba gorszej sytuacji od tej, w której obywatel może mieć zasadne poczucie, iż w praktyce przyznane mu uprawnienie może przybrać wręcz fasadowy charakter, gdyż potraktowanie go tak, jak na to zasługuje – przy pełnym nawet zaangażowaniu tych, którzy uchwalone prawo będą stosowali - może okazać się, jak wykazuje nieubłagana wymowa liczb, po prostu nierealne. Tyle de lege ferenda. A na dziś, sądzę, że lepiej byłoby nie dochować terminu, o którym mowa jest w art. 324 § 2 Kodeksu wyborczego (który jest, według mnie, terminem instrukcyjnym) niż dopuszczać w obywatelach przeświadczenie o tym, że na ich protest wyborczy może zostać przeznaczona niecała minuta. Nie wspominam już - bo w istocie nie o tym jest ten wpis - o sugerowaniu, iż skorzystanie przez obywatela z ustawowego uprawnienia związanego z fundamentalnym w demokracji aktem wyborczym jest rodzajem ataku hybrydowego na instytucje państwa, a tym bardziej określanie go prześmiewczym, wiązanym z nazwiskiem jednego z polityków, mianem.

[CC] Stanisław Zabłocki

Bardzo smutna wymowa liczb. (tytuł WK)

Bardzo smutna jest wymowa liczb. Matematyka nie kłamie. Czasem przeraża. W szczególności prawników. Operuję liczbami, które zostały podane wczoraj, to jest we wtorek, przez Dziennik – Gazetę prawną. Czytam, że załatwionych zostało (w tym większość została pozostawiona bez dalszego biegu) sto kilkadziesiąt protestów. Czytam też, że ilość zarejestrowanych protestów przekroczyła 10,5 tysiąca i trwa nadal proces rejestracji, bowiem wpłynęło do Sądu Najwyższego ponad 54 tysiące protestów. Dziś, to jest w środę 25 czerwca, pojawił się oficjalny komunikat, w którym Sąd Najwyższy informuje, że posiedzenie jawne w celu podjęcia uchwały w przedmiocie stwierdzenia ważności wyborów Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej przeprowadzonych w dniach 18 maja 2025r. i 1 czerwca 2025r. zostało wyznaczone na 1 lipca 2025r., czyli za sześć dni od dnia dzisiejszego. Ma być to zatem posiedzenie, podczas którego - o czym mowa jest w art. 324 Kodeksu wyborczego - zgodnie z § 1 tego przepisu „Sąd Najwyższy na podstawie sprawozdania z wyborów przedstawionego przez Państwową Komisję Wyborczą oraz po rozpoznaniu protestów rozstrzyga o ważności wyboru Prezydenta Rzeczypospolitej”. Zwróćmy uwagę na słowa ustawy „po rozpoznaniu protestów”. Ustawa nie pozostawia wątpliwości, że przed podjęciem uchwały muszą być rozpoznane wszystkie wniesione protesty wyborcze. Przed zasygnalizowaniem, jak należy rozumieć owo „rozpoznanie protestów”, powróćmy do nieubłaganej wymowy liczb. Przyjmijmy, że w trakcie ostatnich 24 godzin nastąpiła niesamowita intensyfikacja prac i że w chwili zamieszczania tego komunikatu rozpoznanych zostało już ponad tysiąc protestów. Co z  pozostałymi 53 tysiącami? W Izbie Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych (celowo pomijam problem legitymacji tej jednostki, związany z orzecznictwem TSUE i ETPCz) zasiada w tej chwili, wliczając jej prezesa, 18 osób. Dwie z tych osób zostały odsunięte przez prezesa od rozpoznawania protestów, a członkiem tej Izby jest Rzecznik Prasowy SN, który znaczną część czasu spędza przed kamerami i mikrofonami mass mediów, więc jego udział w pracach Izby, tak jak i prezesa Izby, siłą rzeczy musi być nieco ograniczony. Praktycznie w rozpoznawaniu pozostałych protestów zaangażowanych będą zatem siły 15 (14 plus 2 razy ½) osób. Zgodnie z art. 323 § 1 Kodeksu wyborczego, Sąd Najwyższy rozpatruje protest w składzie 3 sędziów, w postępowaniu nieprocesowym, i wydaje opinię w formie postanowienia. 15 sędziów może zatem utworzyć jedynie 5 kompletów (oczywiście mogą i powinny one być zmienne, ale przecież nikt nie posiada zdolności bilokacji, a w szczególności jednoczesnej obecności w dwu, czy w większej ilości, kompletach). Na każdy z 5 kompletów (przy założeniu, że będą one funkcjonowały przez te pozostałe dni non stop, czyli po 24 godziny na dobę, co zresztą jest fizycznie niemożliwe), przypadnie 54 000:5, czyli 10 800 spraw, a w konsekwencji 10 800:6, czyli 1800 spraw na dzień. Nie trudno obliczyć, że czyni to po 75 spraw na godzinę, a więc więcej niż jedną sprawę na minutę. Matematyka nie kłamie, czasem tylko przeraża. Przyjmijmy z kolei założenie, że większość ze złożonych protestów będzie obarczona jakimiś brakami formalnymi, a zatem - zgodnie z art. 322 Kodeksu wyborczego - będą one pozostawione bez dalszego biegu. Tyle tylko, że aby mogło dojść do wydania takiej decyzji najpierw trzeba zapoznać się z treścią takiego protestu i ocenić, czy istotnie występuje którykolwiek z braków formalnych, określonych w § 1 lub 2 art. 322 Kodeksu wyborczego. I ma być to decyzja sędziowska, a nie urzędnicza, jedynie firmowana przez sędziego. Czy na przeczytanie protestu i podjęcie choćby tylko decyzji, iż nie spełnia on wymagań formalnych, a zatem należy pozostawić go bez biegu, wystarczy niecała minuta? Ale przecież znacząca ilość protestów spełnia wymogi formalne i tych nie można pozostawić bez dalszego biegu. Przeciwnie, należy, stosownie do treści art. 323 § 1 i 3 Kodeksu wyborczego rozpatrzeć taki protest i wydać opinię w formie postanowienia, która to opinia „…powinna zawierać ustalenia co do zasadności zarzutów protestu, a w razie potwierdzenia zasadności zarzutów - ocenę, czy przestępstwo przeciwko wyborom lub naruszenie przepisów kodeksu miało wpływ na wynik wyborów”. Czy na takie ustosunkowanie się do protestu, które musi poprzedzić wymiana zdań między członkami składu, uzgodnienie stanowiska, sporządzenie opinii, podpisanie postanowienia, może wystarczyć już nie tylko niecała minuta, ale choćby i minut kilka? A przecież w niektórych ze spraw wpływają dodatkowe stanowiska uczestników postępowania, dołączane są wyniki postępowań dowodowych, zleconych do przeprowadzenia sądom powszechnym, itp. Przyjmijmy także założenie, podawane przez Rzecznika Prasowego SN, że „…wiele protestów jest łączonych do wspólnego rozpoznania w jednej sprawie”. Tylko, że aby do takiego połączenia mogło dojść, to najpierw trzeba zapoznać się z zarzutami zawartymi w każdym z protestów „łączonych” do wspólnego rozpoznania, aby stwierdzić, czy w istocie spełnione są warunki umożliwiające wspólne rozpoznanie. I to też nie może być decyzja urzędnika, ale odpowiedzialna decyzja sędziowska.

Zanim przejdę do smutnych wniosków, które należy – moim skromnym zdaniem – wyprowadzić z tej dramatycznej wymowy liczb, dwa zdania warto poświęcić jeszcze porównaniu tej sytuacji ze słynnymi wyborami prezydenckimi z roku 1995, po których ilość protestów była jeszcze circa dziesięciokrotnie większa. Rzecz jednak w tym, że wówczas praktycznie wszystkie one były oparte na jednym jedynym i tym samym zarzucie o charakterze abstrakcyjnym, a mianowicie na twierdzeniu o możliwości wpływu podania przez jednego z kandydatów nieprawdziwych danych co do wykształcenia na zachowanie wyborców – niezależnie od tego w jakim zakątku kraju, w jakiej komisji i w jakich warunkach „protestujący” wyborcy oddawali głos. W tym roku, z dostępnych źródeł informacji wynika, iż co prawda bardzo znaczna ilość protestów wskazuje na podobne, czy bardzo podobne zarzuty (nieprawidłowości), ale odnoszone są one do obliczenia wyników głosowania w każdej z komisji obwodowych z osobna. A to czyni kapitalną wręcz różnicę, bo są to co prawda zarzuty podobne, ale bynajmniej nie tożsame, a już z pewnością nie takie same.

Przydługi ten wpis, ale waga sprawy wymagała precyzji wywodu. Pozostaje postawić pytanie, co może pomyśleć sobie o naszym systemie prawnym, o prawnikach, obywatel, który uświadomi sobie powyższe uwarunkowania matematyczne, a w konsekwencji uświadomi sobie, jak - z uwagi na nieubłaganą wymowę liczb - może być potraktowane jego obywatelskie prawo do wniesienia protestu wyborczego. Polacy są narodem myślącym, więc trudno zakładać, iż nie będą zadawali sobie pytania, szczególnie po ukazaniu się dziś komunikatu o dacie posiedzenia w celu podjęcia uchwały w przedmiocie stwierdzenia ważności ostatnich wyborów i przy świadomości ilości wniesionych protestów, jaką wagę może mieć każdy z pięćdziesięciu czterech tysięcy protestów nie załatwionych do dziś. Chcę być dobrze zrozumiany – ten wpis jest bardziej adresowany do ustawodawcy, który (zresztą nie tylko w tym wypadku) uchwala przepisy bez jakiejkolwiek wyobraźni legislacyjnej. Nie ma bowiem chyba gorszej sytuacji od tej, w której obywatel może mieć zasadne poczucie, iż w praktyce przyznane mu uprawnienie może przybrać wręcz fasadowy charakter, gdyż potraktowanie go tak, jak na to zasługuje – przy pełnym nawet zaangażowaniu tych, którzy uchwalone prawo będą stosowali - może okazać się, jak wykazuje nieubłagana wymowa liczb, po prostu nierealne. Tyle de lege ferenda. A na dziś, sądzę, że lepiej byłoby nie dochować terminu, o którym mowa jest w art. 324 § 2 Kodeksu wyborczego (który jest, według mnie, terminem instrukcyjnym) niż dopuszczać w obywatelach przeświadczenie o tym, że na ich protest wyborczy może zostać przeznaczona niecała minuta. Nie wspominam już - bo w istocie nie o tym jest ten wpis - o sugerowaniu, iż skorzystanie przez obywatela z ustawowego uprawnienia związanego z fundamentalnym w demokracji aktem wyborczym jest rodzajem ataku hybrydowego na instytucje państwa, a tym bardziej określanie go prześmiewczym, wiązanym z nazwiskiem jednego z polityków, mianem.

[CC] Stanisław Zabłocki
(25-06-2025 / 020)

Pobierz PDF Wydrukuj