Jeśli Sąd Najwyższy potwierdzi...
to Holownia znowu się odezwie

W poniedziałek, 9 czerwca, kraj idzie spać w rytmie łagodnego pierdnięcia konstytucyjnej niepewności. PKW rozsyła komunikaty, które brzmią jak prognozy pogody: „możliwe rozproszone pomyłki głosowe na terenie kilku komisji, lokalnie występujące anomalie w rubrykach, temperatura społeczna umiarkowanie wrząca”. W międzyczasie marszałek Sejmu, Szymon "Zamykam Posiedzenie" Hołownia, znów występuje w roli proroka o twarzy starter packa LinkedIna i głosi z patosem godnym nowego sezonu Wiedźmina: „Jeśli Sąd Najwyższy potwierdzi ważność wyborów, zwołam Zgromadzenie Narodowe...”.

"Jeśli Sąd Najwyższy potwierdzi..." — cudowne, jak samo życie. Takie zawieszenie w próżni, taka demokracja Schrödingera. Z jednej strony prezydent wybrany, z drugiej strony może jednak nie, a z trzeciej Hołownia już ćwiczy minę na okoliczność składania przysięgi i próbował ostatnio odebrać ją własnemu odbiciu w lustrze. Tak, Szymonie, bardzo ci do twarzy z tą ambicją.

Hołownia to taki rodzaj polityka, który wciąż udaje, że nie jest politykiem. To trochę jakby z pełną powagą twierdzić, że człowiek jedzący frytki w McDonaldzie tylko "nawilża sól językiem". Marszałek, który w ciągu jednego dnia potrafi wystąpić jako głos rozsądku, dramatycznego apelu i nagrania na Insta z balkonu — to człowiek instytucja. A dokładniej: człowiek instytucja kultury, najlepiej z dofinansowaniem z Unii.

Na pytania o to, czy uzna orzeczenie Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, Hołownia odpowiada jak typowy chrześcijański buddyzm polityczny: uznam, ale się nie zgadzam. To taki nowy trend: pragmatyczny sceptycyzm na podszytym watą sumieniu. Gdyby Hołownia był postacią z Harry’ego Pottera, byłby magiczną tiarą... która nigdy nie kończy gadać.

W tle mamy PKW, która tłumaczy, że błędy nie wpłynęły na wynik wyborów, ale… „mogły wpłynąć w protokołach”, a niektóre wyniki „zostały zamienione przez pomyłkę”. Zamienione. Przez pomyłkę. W Polsce pomyłki są zawsze grzeczne, noszą garnitur i potrafią dokładnie policzyć do 369 tysięcy. Czymże jest kilka tysięcy głosów w państwie, gdzie premier zmienia się rzadziej niż klamki w urzędzie?

A skoro już przy premierach jesteśmy — w rządzie Donald „Zaufanie Proszę” Tusk właśnie przygotowuje się do spektakularnego wotum zaufania. To jak próba pokazania byłej dziewczynie, że się zmieniłeś, chociaż dalej siedzisz w tym samym fotelu, w tej samej koszuli i z tym samym bezrobociem emocjonalnym. Tusku, przecież ty nawet rekonstrukcję rządu zapowiadasz jak nowy sezon House of Cards, tylko zamiast Kevina Spaceya masz Czarzastego i Kosiniaka-Kamysza, którzy wyglądają, jakby co najwyżej mogli rozwiązać zagadkę z „5 sekund ciszy dla PRL”.

A propos Kosiniaka: PSL też nie zawodzi, robi ankiety wewnętrzne i „nie wyklucza konszachtów z PiS-em, ale tylko, jeśli to się nie nagra”. Ich polityczny styl przypomina wieczór kawalerski bez kawalera: wszyscy się bawią, ale nikt nie wie po co.

Na deser: Andrzej Duda. Tak, on żyje. Wyszedł z lasu. W poniedziałek raczył nas wpisem, który brzmiał, jakby napisał go pod wpływem wspomnień z Krzyżaków. Postkomuniści, liberalno -lewicowe moce, wolność, zdrada i duch demokracji zamknięty w słoiku po ogórkach. Człowiek, który przez lata traktował konstytucję jak jednorazowy kubeczek po kawie, teraz wzywa do jej obrony z zapałem członka straży obywatelskiej w SimCity.

I tak wygląda nasz poniedziałek. Polityczny krajobraz przypomina źle zrobioną laurkę: brokat się sypie, serduszka są krzywe, a napis "Polska 2050" brzmi jak data ważności na opakowaniu jogurtu.

No to do przyszłego poniedziałku. Jeśli Sąd Najwyższy potwierdzi, że w ogóle jeszcze istnieje.

[CC] Krzysztof Bielejewski

Jeśli Sąd Najwyższy potwierdzi...
to Holownia znowu się odezwie

Dzień dobry, demokracjo. Ty jeszcze oddychasz?

W poniedziałek, 9 czerwca, kraj idzie spać w rytmie łagodnego pierdnięcia konstytucyjnej niepewności. PKW rozsyła komunikaty, które brzmią jak prognozy pogody: „możliwe rozproszone pomyłki głosowe na terenie kilku komisji, lokalnie występujące anomalie w rubrykach, temperatura społeczna umiarkowanie wrząca”. W międzyczasie marszałek Sejmu, Szymon "Zamykam Posiedzenie" Hołownia, znów występuje w roli proroka o twarzy starter packa LinkedIna i głosi z patosem godnym nowego sezonu Wiedźmina: „Jeśli Sąd Najwyższy potwierdzi ważność wyborów, zwołam Zgromadzenie Narodowe...”.

"Jeśli Sąd Najwyższy potwierdzi..." — cudowne, jak samo życie. Takie zawieszenie w próżni, taka demokracja Schrödingera. Z jednej strony prezydent wybrany, z drugiej strony może jednak nie, a z trzeciej Hołownia już ćwiczy minę na okoliczność składania przysięgi i próbował ostatnio odebrać ją własnemu odbiciu w lustrze. Tak, Szymonie, bardzo ci do twarzy z tą ambicją.

Hołownia to taki rodzaj polityka, który wciąż udaje, że nie jest politykiem. To trochę jakby z pełną powagą twierdzić, że człowiek jedzący frytki w McDonaldzie tylko "nawilża sól językiem". Marszałek, który w ciągu jednego dnia potrafi wystąpić jako głos rozsądku, dramatycznego apelu i nagrania na Insta z balkonu — to człowiek instytucja. A dokładniej: człowiek instytucja kultury, najlepiej z dofinansowaniem z Unii.

Na pytania o to, czy uzna orzeczenie Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, Hołownia odpowiada jak typowy chrześcijański buddyzm polityczny: uznam, ale się nie zgadzam. To taki nowy trend: pragmatyczny sceptycyzm na podszytym watą sumieniu. Gdyby Hołownia był postacią z Harry’ego Pottera, byłby magiczną tiarą... która nigdy nie kończy gadać.

W tle mamy PKW, która tłumaczy, że błędy nie wpłynęły na wynik wyborów, ale… „mogły wpłynąć w protokołach”, a niektóre wyniki „zostały zamienione przez pomyłkę”. Zamienione. Przez pomyłkę. W Polsce pomyłki są zawsze grzeczne, noszą garnitur i potrafią dokładnie policzyć do 369 tysięcy. Czymże jest kilka tysięcy głosów w państwie, gdzie premier zmienia się rzadziej niż klamki w urzędzie?

A skoro już przy premierach jesteśmy — w rządzie Donald „Zaufanie Proszę” Tusk właśnie przygotowuje się do spektakularnego wotum zaufania. To jak próba pokazania byłej dziewczynie, że się zmieniłeś, chociaż dalej siedzisz w tym samym fotelu, w tej samej koszuli i z tym samym bezrobociem emocjonalnym. Tusku, przecież ty nawet rekonstrukcję rządu zapowiadasz jak nowy sezon House of Cards, tylko zamiast Kevina Spaceya masz Czarzastego i Kosiniaka-Kamysza, którzy wyglądają, jakby co najwyżej mogli rozwiązać zagadkę z „5 sekund ciszy dla PRL”.

A propos Kosiniaka: PSL też nie zawodzi, robi ankiety wewnętrzne i „nie wyklucza konszachtów z PiS-em, ale tylko, jeśli to się nie nagra”. Ich polityczny styl przypomina wieczór kawalerski bez kawalera: wszyscy się bawią, ale nikt nie wie po co.

Na deser: Andrzej Duda. Tak, on żyje. Wyszedł z lasu. W poniedziałek raczył nas wpisem, który brzmiał, jakby napisał go pod wpływem wspomnień z Krzyżaków. Postkomuniści, liberalno -lewicowe moce, wolność, zdrada i duch demokracji zamknięty w słoiku po ogórkach. Człowiek, który przez lata traktował konstytucję jak jednorazowy kubeczek po kawie, teraz wzywa do jej obrony z zapałem członka straży obywatelskiej w SimCity.

I tak wygląda nasz poniedziałek. Polityczny krajobraz przypomina źle zrobioną laurkę: brokat się sypie, serduszka są krzywe, a napis "Polska 2050" brzmi jak data ważności na opakowaniu jogurtu.

No to do przyszłego poniedziałku. Jeśli Sąd Najwyższy potwierdzi, że w ogóle jeszcze istnieje.

[CC] Krzysztof Bielejewski
(09-06-2025 / 017)

Pobierz PDF Wydrukuj