Poranna kawka

Wyszedłem przed dom, nacieszyć się smakiem i aromatem porannej kawy. Rześkie powietrze i cisza napawały optymizmem. Nie trwało to długo bo spokój zakłócił hałas czyichś ciężkich kroków i rytmicznego uderzania twardym przedmiotem o słupki ogrodzenia. Po chwili zobaczyłem sąsiada maszerującego chodnikiem. Hałas wywoływał bejsbolowy kij, którym przesuwał po panelach płotu. Kiedy stanął przed moją furtką, swoim napakowanym ciałem zasłonił prawie całą ulicę. A kiedy podniósł rękę w charakterystycznym geście przywitania, jego dłoń jak bochen chleba niemal zasłoniła słońce tak, że wyraźnie zrobiło się ciemniej.

- Poranna kawka? – Zapytał.
- Owszem. – Starałem się odpowiedzieć jak najbardziej zdawkowo.
- To źle – kontynuował nie zrażony moim brakiem zaangażowania. Trzeba sport uprawiać. Wie pan, siła, męska wspólnota, zdrowie… Spodoba się. Niech pan idzie ze mną!
- Na ustawkę? – zapytałem domyślnie.
- Nieee… Dzisiaj to tylko taki trening. O tej porze w lesie można spotkać sporo biegaczy. To się wyłapuje co bardziej kolorowych no i… - Nie dokończył zdania tylko spojrzał wymownie na kij.
- Wolałem nie wnikać czy miał na myśli kolor ubrania czy skóry więc milczałem.
- Postał jeszcze chwilę, ale widząc, że rozmowa się nie klei zaczął się żegnać – No muszę już iść. Obersturmbannführer nie lubi spóźnień. Wykonał ruch jakby miał już odejść, ale zatrzymał się i zapytał – Nie ma pan może oryginalnego wydania „Anatomii ludzkiej destrukcyjności” Fromma? Potrzebuję do doktoratu, a nie jestem pewien czy w polskim tłumaczeniu nie zniknęły pewne niuanse…
- Niestety nie – odpowiedziałem.
- Trudno, może znajdę w czytelni uniwersyteckiej. – Powiedział i w końcu odszedł.

Myślałem, że teraz w spokoju dopiję moją już nieco wystygłą kawę, ale w tym momencie z piskiem opon przed domem zatrzymało się czarne BMW. Najpierw wysiadł z niego kierowca o posturze nieco tylko delikatniejszej od mojego poprzedniego rozmówcy. Podszedł do drzwi pasażera i niemal siłą wyciągnął z auta kobietę. Wyglądała wyzywająco. Jej stój raczej odsłaniał jej wdzięki niż ukrywał. Była wyraźnie zmęczona i ledwo utrzymywała się na nogach.

– To tu? – Mężczyzna zwrócił się do kobiety, próbując uchronić ją przed upadkiem. Rozejrzała się nieprzytomnym wzrokiem, ale wyraźnie nie wiedziała o co chodzi. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni bluzy niewielki pakuneczek i włożył jej do ust.
- Za chwilę zacznie działać. – Wyraźnie mówił do mnie. Wie pan jestem alfonsem tej prostytutki. Poszła wczoraj do klienta i tak się zjarała, że zapomniała gdzie była i zostawiła torebkę z utargiem. Wożę ją teraz po całym mieście żeby sobie przypomniała. W tym momencie to coś co dostała kobieta zaczęło działać. Rozejrzała się wokoło zdziwiona.
- Gdzieś ty mnie przywiózł debilu!? W życiu bym tu nie przyszła. Była wyraźnie urażona. Ja w sumie trochę też.
- To przypomnij sobie gdzie byłaś!
- Nie wiem, ale to był duży piękny budynek. Olbrzymie pokoje. Piękne żyrandole. Mówię ci, prawdziwy pałac.

Mężczyzna spojrzał na mój dom. Z rezygnacją machnął ręką. Zapakował kobietę do auta i odjechali. Postanowiłem wrócić do domu. Kawa całkiem mi wystygła, a cisza ostatecznie ustąpiła wypełniającemu całą przestrzeń dźwiękowi kościelnych dzwonów.

[CC] Krzysztof Dudziński

Poranna kawka

Wyszedłem przed dom, nacieszyć się smakiem i aromatem porannej kawy. Rześkie powietrze i cisza napawały optymizmem. Nie trwało to długo bo spokój zakłócił hałas czyichś ciężkich kroków i rytmicznego uderzania twardym przedmiotem o słupki ogrodzenia. Po chwili zobaczyłem sąsiada maszerującego chodnikiem. Hałas wywoływał bejsbolowy kij, którym przesuwał po panelach płotu. Kiedy stanął przed moją furtką, swoim napakowanym ciałem zasłonił prawie całą ulicę. A kiedy podniósł rękę w charakterystycznym geście przywitania, jego dłoń jak bochen chleba niemal zasłoniła słońce tak, że wyraźnie zrobiło się ciemniej.

- Poranna kawka? – Zapytał.
- Owszem. – Starałem się odpowiedzieć jak najbardziej zdawkowo.
- To źle – kontynuował nie zrażony moim brakiem zaangażowania. Trzeba sport uprawiać. Wie pan, siła, męska wspólnota, zdrowie… Spodoba się. Niech pan idzie ze mną!
- Na ustawkę? – zapytałem domyślnie.
- Nieee… Dzisiaj to tylko taki trening. O tej porze w lesie można spotkać sporo biegaczy. To się wyłapuje co bardziej kolorowych no i… - Nie dokończył zdania tylko spojrzał wymownie na kij.
- Wolałem nie wnikać czy miał na myśli kolor ubrania czy skóry więc milczałem.
- Postał jeszcze chwilę, ale widząc, że rozmowa się nie klei zaczął się żegnać – No muszę już iść. Obersturmbannführer nie lubi spóźnień. Wykonał ruch jakby miał już odejść, ale zatrzymał się i zapytał – Nie ma pan może oryginalnego wydania „Anatomii ludzkiej destrukcyjności” Fromma? Potrzebuję do doktoratu, a nie jestem pewien czy w polskim tłumaczeniu nie zniknęły pewne niuanse…
- Niestety nie – odpowiedziałem.
- Trudno, może znajdę w czytelni uniwersyteckiej. – Powiedział i w końcu odszedł.

Myślałem, że teraz w spokoju dopiję moją już nieco wystygłą kawę, ale w tym momencie z piskiem opon przed domem zatrzymało się czarne BMW. Najpierw wysiadł z niego kierowca o posturze nieco tylko delikatniejszej od mojego poprzedniego rozmówcy. Podszedł do drzwi pasażera i niemal siłą wyciągnął z auta kobietę. Wyglądała wyzywająco. Jej stój raczej odsłaniał jej wdzięki niż ukrywał. Była wyraźnie zmęczona i ledwo utrzymywała się na nogach.

– To tu? – Mężczyzna zwrócił się do kobiety, próbując uchronić ją przed upadkiem. Rozejrzała się nieprzytomnym wzrokiem, ale wyraźnie nie wiedziała o co chodzi. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni bluzy niewielki pakuneczek i włożył jej do ust.
- Za chwilę zacznie działać. – Wyraźnie mówił do mnie. Wie pan jestem alfonsem tej prostytutki. Poszła wczoraj do klienta i tak się zjarała, że zapomniała gdzie była i zostawiła torebkę z utargiem. Wożę ją teraz po całym mieście żeby sobie przypomniała. W tym momencie to coś co dostała kobieta zaczęło działać. Rozejrzała się wokoło zdziwiona.
- Gdzieś ty mnie przywiózł debilu!? W życiu bym tu nie przyszła. Była wyraźnie urażona. Ja w sumie trochę też.
- To przypomnij sobie gdzie byłaś!
- Nie wiem, ale to był duży piękny budynek. Olbrzymie pokoje. Piękne żyrandole. Mówię ci, prawdziwy pałac.

Mężczyzna spojrzał na mój dom. Z rezygnacją machnął ręką. Zapakował kobietę do auta i odjechali. Postanowiłem wrócić do domu. Kawa całkiem mi wystygła, a cisza ostatecznie ustąpiła wypełniającemu całą przestrzeń dźwiękowi kościelnych dzwonów.

[CC] Krzysztof Dudziński
(30-05-2025/066)

Pobierz PDF Wydrukuj