Kościół wczoraj, był wypełniony po brzegi, z umieszczonych na zewnątrz głośników rozlegały się słowa kazania proboszcza, rozchodząc się na całą okolicę z góry na której wieki temu zbudowano tę świątynię.
Wierni słuchali w skupieniu, spoglądając na ciemne chmury spowijające kościelne wieże, na których przed chwilą, dzwony wzywały wiernych na świąteczną mszę. Nawet dzieci biegające po Parku wokół plebanii zaprzestały harców i skupiły się w gromadki, by wysłuchać Słowa Bożego z ust jego kapłana.
Sługa Boży zaczął unisono, lecz potem jego monotonny głos oscylował w dolnych partiach, co jeszcze dodało dramatyzmu przekazowi. Zaczął od pogody, która według niego jest karą za grzechy wiernych i tego, że Stwórca szczególnie doświadcza plagami tę skażoną grzechem pierworodnym Polską ziemię i sługi Boże. Potem uderzył w tony podniosłe, o braku empatii wiernych na krzywdę owieczek Pańskich. O nieumiarkowaniu i chciwości, bez zastanowienia się jak żyją ludzie wokół nas, czy szatan nie rzuca im większych kłód pod nogi, niż nam, o tym, że nasza wrażliwość jest przytępiona rozpasaniem i konsumpcją. O tym, że zagonieni za swoimi sprawami, nie zauważamy krzywdy ludzkiej i podstawowych potrzeb biednych, żyjących koło nas, a ich głos wołania o pomoc do nas nie dociera.
Wierni pochylili głowy niżej i trzymali wzrok wpatrzony w średniowieczną kamienną posadzkę wytartą stopami milionów grzeszników. Nawet Matka Boska Zdumiona, wisząca w prawej nawie od ołtarza wydawała się jeszcze bardziej zdumiona niż podkreślił to artysta malujący grymas na Jej obliczu. Uderzenia ręką w ambonę poderwały wzrok wiernych w górę ku ogarniętemu coraz większą pasją oratorską proboszczowi i zabrzmiały mocniej niż walenie drobną dłonią w pulpit mównicy Sejmowej Jarosława Kaczyńskiego, który kierował słowa miłości do opozycji i mord zdradzieckich.
Ostatni fragment kazania wierni wysłuchali jakby byli zaklęci w słup soli, niczym żona Lota, choć większość z nich przecierała łzy wzruszenia rękawami białych koszul i wyciąniętych naprędce husteczek. Ostatnie słowa kazania spadły na grzeszników niczym szarańcza na pole gryki.
Organista siedzący przed swoim starym instrumentem w oczekiwaniu na akord wieńczący kazanie, głośno pociągnął nosem, co odbiło się głośnym echem od gotyckich sklepień i naw wzmacniając przekaz płynący z ust kapłana:
- A teraz wzywam Was do wsparcia najbardziej potrzebujących, tu i teraz!
To ma być cicha taca, pełna i szczodra!
Taca w intencji naprawy mojej Toyoty zniszczonej przez grad, dziś w nocy.
Szloch przetoczył się przez świątynię i towarzyszył jeszcze długo zbierającym na tacę trzem ministrantom.
Tego dnia pan Henryk Gorol lat 64, w miejscowości Brzóski Królewskie w Lubuskiem, znalazł półtorakilogramowego prawdziwka, a u pani Genowefy Czech z Jezioran w woj Warmińskim wykluła się dwugłowa gęś.
[CC] Romuald KuleszKościół wczoraj, był wypełniony po brzegi, z umieszczonych na zewnątrz głośników rozlegały się słowa kazania proboszcza, rozchodząc się na całą okolicę z góry na której wieki temu zbudowano tę świątynię.
Wierni słuchali w skupieniu, spoglądając na ciemne chmury spowijające kościelne wieże, na których przed chwilą, dzwony wzywały wiernych na świąteczną mszę. Nawet dzieci biegające po Parku wokół plebanii zaprzestały harców i skupiły się w gromadki, by wysłuchać Słowa Bożego z ust jego kapłana.
Sługa Boży zaczął unisono, lecz potem jego monotonny głos oscylował w dolnych partiach, co jeszcze dodało dramatyzmu przekazowi. Zaczął od pogody, która według niego jest karą za grzechy wiernych i tego, że Stwórca szczególnie doświadcza plagami tę skażoną grzechem pierworodnym Polską ziemię i sługi Boże. Potem uderzył w tony podniosłe, o braku empatii wiernych na krzywdę owieczek Pańskich. O nieumiarkowaniu i chciwości, bez zastanowienia się jak żyją ludzie wokół nas, czy szatan nie rzuca im większych kłód pod nogi, niż nam, o tym, że nasza wrażliwość jest przytępiona rozpasaniem i konsumpcją. O tym, że zagonieni za swoimi sprawami, nie zauważamy krzywdy ludzkiej i podstawowych potrzeb biednych, żyjących koło nas, a ich głos wołania o pomoc do nas nie dociera.
Wierni pochylili głowy niżej i trzymali wzrok wpatrzony w średniowieczną kamienną posadzkę wytartą stopami milionów grzeszników. Nawet Matka Boska Zdumiona, wisząca w prawej nawie od ołtarza wydawała się jeszcze bardziej zdumiona niż podkreślił to artysta malujący grymas na Jej obliczu. Uderzenia ręką w ambonę poderwały wzrok wiernych w górę ku ogarniętemu coraz większą pasją oratorską proboszczowi i zabrzmiały mocniej niż walenie drobną dłonią w pulpit mównicy Sejmowej Jarosława Kaczyńskiego, który kierował słowa miłości do opozycji i mord zdradzieckich.
Ostatni fragment kazania wierni wysłuchali jakby byli zaklęci w słup soli, niczym żona Lota, choć większość z nich przecierała łzy wzruszenia rękawami białych koszul i wyciąniętych naprędce husteczek. Ostatnie słowa kazania spadły na grzeszników niczym szarańcza na pole gryki.
Organista siedzący przed swoim starym instrumentem w oczekiwaniu na akord wieńczący kazanie, głośno pociągnął nosem, co odbiło się głośnym echem od gotyckich sklepień i naw wzmacniając przekaz płynący z ust kapłana:
- A teraz wzywam Was do wsparcia najbardziej potrzebujących, tu i teraz!
To ma być cicha taca, pełna i szczodra!
Taca w intencji naprawy mojej Toyoty zniszczonej przez grad, dziś w nocy.
Szloch przetoczył się przez świątynię i towarzyszył jeszcze długo zbierającym na tacę trzem ministrantom.
Tego dnia pan Henryk Gorol lat 64, w miejscowości Brzóski Królewskie w Lubuskiem, znalazł półtorakilogramowego prawdziwka, a u pani Genowefy Czech z Jezioran w woj Warmińskim wykluła się dwugłowa gęś.
[CC] Romuald Kulesz