IV RP - Gen zdrady

Nie jest dobrze.

Właśnie wróciłem z sortowni. Dostałem drugą kategorię. Chciałem zaprotestować, ale zanim zdążyłem otworzyć usta Wielki Sortownik zamlaskał, machnął w ustach językiem poprawiając sztuczną szczękę i rzekł głosem miłego dziadunia:

- Spieprzaj dziadu. Ciesz się, że nie zostałeś zakwalifikowany do odpadów komunisto i złodzieju. Gestapowski donosicielu!

Z Wielkim Sortownikiem nie należy dyskutować, bo on wie najlepiej. Posiada taki przenikliwy umysł, że widzi co najmniej do trzech reinkarnacyjnych wcieleń wstecz. Dlatego opuściłem głowę w pokorze i oddaliłem się, czując na plecach jego przeszywający wzrok. Nagle, przez moje ciało przeszedł dreszcz. Przez dziurę w kieszeni wysunął się mój gen zdrady i uderzając o kamienną podłogę, potoczył się w kierunku tronu Wielkiego Sortownika.

- Stój! – krzyknął, a ja podświadomie odgadując najgorsze, czując się już odpadem, znieruchomiałem w przestrachu. – Wróć! – zażądał żołnierskim głosem. Mając nadzieję, że jest to jedyna szansa na to, że nie zostanę poddany utylizacji, padłem na kolana. Nie zdawałem sobie sprawy, że Wielki Sortownik nie mógł zauważyć co mi wypadło z kieszeni. Nie wiedziałem, że on nie widzi dalej niż koniec własnego nosa, a słyszy tylko to co sprawi, że jego wszechpotężne ego urośnie jeszcze bardziej.

- O Wielki Sortowniku – rozpocząłem błagania, dyskretnie podnosząc z podłogi gen zdrady, aby schować go do kieszeni bez dziury. – Tyś jest ten, który przynosi deszcz podczas suszy a rozprasza chmury, gdy światu grozi potop. Tyś jest ten, który jednym spojrzeniem leczy bezpłodność, a ciepłym spojrzeniem rozmraża zarodki dając im tchnienie życia. Tyś jest ten…

Piałem zachwytami nie mając śmiałości spojrzeć w oblicze Wielkiego Sortownika.

- Dość! – przerwał mi miłym syknięciem. – Widzę, że z ciebie będą jeszcze ludzie. Przyjdź do mnie wpół do trzeciej. Do domu.
- Ale jest już po czwartej – zauważyłem rzeczowo.
- Oj! – wyraźnie się zdenerwował. – Znowu miałem rację – dodał z satysfakcją. - Jak mówiłem, że ludzie są głupcami, to naskoczyli na mnie, jakbym powiedział coś nieprawdziwego. O wpół do trzeciej w nocy! – zakończył ostro.

Wycofywałem się powoli nie wstając z kolan. Drzwi Sortowni otworzyłem również w tej pozycji, bo klamka była umieszczona na tyle nisko, aby Wielki Sortownik mógł niej sięgnąć. Na zewnątrz poczułem ożywczy powiew. Zapach moheru i maści na hemoroidy dodał mi sił i wiary. Zaciągnąłem się nim jak wiosennym powietrzem, co pozwoliło mi bez wysiłku dojść do domu. Nie mogłem zasnąć. Pod domem Wielkiego Sortownika byłem półtorej godziny przed czasem. Dom skromny, a nienaoliwiona furtka informowała, że bez przerwy ktoś tam wchodzi a ktoś wychodzi. W pewnym momencie zauważyłem znajome twarze. Posesję opuszczali Andrew Kobza i Beatrycze Igła. Nie podsłuchiwałem, ale ich słowa same dotarły do mych uszu.

- Andrew czy na pewno umyłeś podłogę tak jak lubi Wielki Sortownik?

Andrew Kobza nie odpowiedział od razu, bo ssał jakąś pierś, a gdy się od niej oderwał zaripostował.

- Ty nie bądź taka mądra, tylko wytrzyj z rąk tę wazelinę, bo ludzie zobaczą.

Zniknęli w ciemnościach. Spojrzałem na zegarek. Już czas. Furtka zaskrzypiała, drzwi od domu były otwarte. Po przejściu kilku metrów znalazłem się przed drzwiami salonu. Znajdowało się tam kilka nieznanych mi osób oraz Jochym Czyściński, którego wielokrotnie widywałem na ekranie telewizora.

- No to chyba wszyscy już jesteśmy – powiedział Jochym szeroko przy tym ziewając. – Dzisiaj skupimy się na polskich przysłowiach – dodał i zaczął pisać na tablicy kolejne narodowe mądrości.

„Jak dudy grają, tak skaczą”.

- To jest bardzo ważne przysłowie – tłumaczył a po chwili zadumy, dodał. – A jak nie skaczą, tak jak dudy grają, to nic innego tylko resortowe dzieci.

„Jak dudy nadmiesz, tak grają” – napisał kolejne przysłowie.

- To przysłowie jest ulubionym przysłowiem Wielkiego Sortownika i sami rozumiecie, że musicie go wykuć na blachę.

„Schować dudy w miech”.

- Widzę po was, że nie wiecie o co biega w tym przysłowiu. To jest przecież to samo, co „zwinąć chorągiewkę”, „spuścić z tonu”, „położyć uszy po sobie”. Wielki Sortownik wcześniej wywyższy tego, kto w swoim sercu wyryje te słowa raz na zawsze.

„Niedźwiedź zdechł, dudy w miech”.

Kończąc pisać to przysłowie Jochym Czyściński wybuchnął szaleńczym śmiechem. „Niedźwiedź zdechł”, teraz to my jesteśmy nowym Niedźwiedziem, a dudy są z nami. Przysłowia powtarzaliśmy do samego rana, aby w przyszłości nie pomylić ani jednej literki. Do domu wróciłem tak zmęczony, że padłem jak zdechły niedźwiedź.

[CC] Dane autora do wiadomości redakcji

IV RP - Gen zdrady

Nie jest dobrze.

Właśnie wróciłem z sortowni. Dostałem drugą kategorię. Chciałem zaprotestować, ale zanim zdążyłem otworzyć usta Wielki Sortownik zamlaskał, machnął w ustach językiem poprawiając sztuczną szczękę i rzekł głosem miłego dziadunia:

- Spieprzaj dziadu. Ciesz się, że nie zostałeś zakwalifikowany do odpadów komunisto i złodzieju. Gestapowski donosicielu!

Z Wielkim Sortownikiem nie należy dyskutować, bo on wie najlepiej. Posiada taki przenikliwy umysł, że widzi co najmniej do trzech reinkarnacyjnych wcieleń wstecz. Dlatego opuściłem głowę w pokorze i oddaliłem się, czując na plecach jego przeszywający wzrok. Nagle, przez moje ciało przeszedł dreszcz. Przez dziurę w kieszeni wysunął się mój gen zdrady i uderzając o kamienną podłogę, potoczył się w kierunku tronu Wielkiego Sortownika.

- Stój! – krzyknął, a ja podświadomie odgadując najgorsze, czując się już odpadem, znieruchomiałem w przestrachu. – Wróć! – zażądał żołnierskim głosem. Mając nadzieję, że jest to jedyna szansa na to, że nie zostanę poddany utylizacji, padłem na kolana. Nie zdawałem sobie sprawy, że Wielki Sortownik nie mógł zauważyć co mi wypadło z kieszeni. Nie wiedziałem, że on nie widzi dalej niż koniec własnego nosa, a słyszy tylko to co sprawi, że jego wszechpotężne ego urośnie jeszcze bardziej.

- O Wielki Sortowniku – rozpocząłem błagania, dyskretnie podnosząc z podłogi gen zdrady, aby schować go do kieszeni bez dziury. – Tyś jest ten, który przynosi deszcz podczas suszy a rozprasza chmury, gdy światu grozi potop. Tyś jest ten, który jednym spojrzeniem leczy bezpłodność, a ciepłym spojrzeniem rozmraża zarodki dając im tchnienie życia. Tyś jest ten…

Piałem zachwytami nie mając śmiałości spojrzeć w oblicze Wielkiego Sortownika.

- Dość! – przerwał mi miłym syknięciem. – Widzę, że z ciebie będą jeszcze ludzie. Przyjdź do mnie wpół do trzeciej. Do domu.
- Ale jest już po czwartej – zauważyłem rzeczowo.
- Oj! – wyraźnie się zdenerwował. – Znowu miałem rację – dodał z satysfakcją. - Jak mówiłem, że ludzie są głupcami, to naskoczyli na mnie, jakbym powiedział coś nieprawdziwego. O wpół do trzeciej w nocy! – zakończył ostro.

Wycofywałem się powoli nie wstając z kolan. Drzwi Sortowni otworzyłem również w tej pozycji, bo klamka była umieszczona na tyle nisko, aby Wielki Sortownik mógł niej sięgnąć. Na zewnątrz poczułem ożywczy powiew. Zapach moheru i maści na hemoroidy dodał mi sił i wiary. Zaciągnąłem się nim jak wiosennym powietrzem, co pozwoliło mi bez wysiłku dojść do domu. Nie mogłem zasnąć. Pod domem Wielkiego Sortownika byłem półtorej godziny przed czasem. Dom skromny, a nienaoliwiona furtka informowała, że bez przerwy ktoś tam wchodzi a ktoś wychodzi. W pewnym momencie zauważyłem znajome twarze. Posesję opuszczali Andrew Kobza i Beatrycze Igła. Nie podsłuchiwałem, ale ich słowa same dotarły do mych uszu.

- Andrew czy na pewno umyłeś podłogę tak jak lubi Wielki Sortownik?

Andrew Kobza nie odpowiedział od razu, bo ssał jakąś pierś, a gdy się od niej oderwał zaripostował.

- Ty nie bądź taka mądra, tylko wytrzyj z rąk tę wazelinę, bo ludzie zobaczą.

Zniknęli w ciemnościach. Spojrzałem na zegarek. Już czas. Furtka zaskrzypiała, drzwi od domu były otwarte. Po przejściu kilku metrów znalazłem się przed drzwiami salonu. Znajdowało się tam kilka nieznanych mi osób oraz Jochym Czyściński, którego wielokrotnie widywałem na ekranie telewizora.

- No to chyba wszyscy już jesteśmy – powiedział Jochym szeroko przy tym ziewając. – Dzisiaj skupimy się na polskich przysłowiach – dodał i zaczął pisać na tablicy kolejne narodowe mądrości.

„Jak dudy grają, tak skaczą”.

- To jest bardzo ważne przysłowie – tłumaczył a po chwili zadumy, dodał. – A jak nie skaczą, tak jak dudy grają, to nic innego tylko resortowe dzieci.

„Jak dudy nadmiesz, tak grają” – napisał kolejne przysłowie.

- To przysłowie jest ulubionym przysłowiem Wielkiego Sortownika i sami rozumiecie, że musicie go wykuć na blachę.

„Schować dudy w miech”.

- Widzę po was, że nie wiecie o co biega w tym przysłowiu. To jest przecież to samo, co „zwinąć chorągiewkę”, „spuścić z tonu”, „położyć uszy po sobie”. Wielki Sortownik wcześniej wywyższy tego, kto w swoim sercu wyryje te słowa raz na zawsze.

„Niedźwiedź zdechł, dudy w miech”.

Kończąc pisać to przysłowie Jochym Czyściński wybuchnął szaleńczym śmiechem. „Niedźwiedź zdechł”, teraz to my jesteśmy nowym Niedźwiedziem, a dudy są z nami. Przysłowia powtarzaliśmy do samego rana, aby w przyszłości nie pomylić ani jednej literki. Do domu wróciłem tak zmęczony, że padłem jak zdechły niedźwiedź.

[CC] Dane autora do wiadomości redakcji
(20)

Pobierz PDF Wydrukuj