Pies prezesa

Przysypiającego ochroniarza poderwał na nogi piskliwy głos Prezesa oglądającego w salonie Wiadomości. Wprawnym ruchem wyskoczył z fotela wyciągając z kabury Berettę i ruszył ku drzwiom do stołowego zwanego szumnie Salonem. Willa na Żoliborzu czasy swej świetności miała już dawno za sobą, Prezes nie sypiał już w swoim ulubionym pokoiku na górze gdzie wisiał plakat Eltona Johna nad jego łóżkiem. Bolące kolano spowodowało przeniesienie sypialni na dół, drugie pomieszczenie to był jego gabinet odziedziczony po Rajmundzie, a w trzecim spała ochrona.

Dwoma susami dopadł dwuskrzydłowych drzwi Salonu i pchnął je gwałtownie cały czas kontrolując teren. Prezes siedział w fotelu przykryty kocem i trzymał chorą nogę na taborecie z haftowaną w kwiaty poduszką, którą kiedyś Mama bliźniaków przywiozła z sanatorium w Murzasichlach. Przed Prezesem stał telewizor włączony non-stop na jego ulubiony kanał tvp. Prezes szczególnie lubił hymn nadawany pod koniec programu, a już najbardziej podobało mu się gdy ochrona wstawała podczas jego emisji i salutowała mu dziarsko.

-Co ten Morawiecki wygaduje? - skrzeczał machając rękami w których trzymał pilota i termometr.
- Zobacz złocutki ile mam temperatury, bo okulary zostały na stole - zaordynował wbiegającemu strażnikowi. Podał mężczyźnie termometr nie zważając na broń i przyciszył pilotem głos Premiera w odbiorniku.
-36.7- oznajmił ochroniarz i zaraz sięgnął po notatnik by zapisać to w raporcie.
- Lekarz zalecił mi spacery, a ten zabrania wychodzić z domu! Jak jeszcze tu posiedzę tydzień, to suweren zapomni jak wyglądam. Zadzwońcie do Mariusza niech mi kupi psa do spacerów. Niech będzie szkolony, żeby mnie bronił i musi mnie słuchać.

Ochroniarz skinął głową i zostawił Szefa w fotelu przed odbiornikiem.

Następnego dnia rano, jeszcze przed śniadaniem na podjazd zajechała furgonetka że Szkoły Policyjnej w Legionowie, miasta Mariuszka, ulubieńca Jarka. Z furgonetki wysiadł przewodnik i otworzył drzwi z tyłu samochodu. Na komendę z wnętrza wyskoczył wielki czarny owczarek niemiecki i otrzepał się, rozglądając się czujnie.

Jarek nie miał w zwyczaju rano wstawać, lecz gdy dowiedział się o przesyłce narzucił szlafrok na piżamkę w paski zawiązał pasek i wyszedł na werandę. Zwierzę wyraźnie spełniło jego oczekiwania, bo zrobił usta w dziubek i cmoknął w jego kierunku.

Pies poderwał kufę i skoczył w kierunku drzwi jakby wyczuł narkotyki, do czego był szkolony całe życie. Wyminął zaskoczonych ochroniarzy i przez szparę w  drzwiach dostał się do obiektu. Przeszukiwanie zaczął metodycznie od każdego pomieszczenia na dole fukając czarnym noskiem skupiającym interesujące go zapachy, które niczym wątki łączyły się w historie które sobie zapamiętywał. Tym szukaniem spłoszył ulubionego kota Prezesa, który wylegiwał się na lastrykowym parapecie południowego okna w Salonie z którego roztaczał się widok na ogródki sąsiadów. Kot prychnął i uciekł do łazienki pod wannę, w której już drugi rok pływał karp podarowany Jarkowi przez Krysię Pawłowicz, ponieważ nikt go nie chciał zabić, po miesiącu zyskał status domownika, a Prezes mył się w umywalce. Teraz zajmował pół wanny i bardzo polubił Whiskas.

Pies obleciał górę domu i nie znalazłszy nic interesującego obsikał podstawę poręczy zbiegł na dół i usiadł potulnie przed Prezesem, intuicyjnie przeczuwając kto w tym domu rządzi. Jarek pogłaskał zwierzę po lśniącej sierści mrucząc z radości jakby dostał nową zabawkę.

- Nazywa się Irasiad i jest potomkiem tej Iry - oznajmił przewodnik.
- Wprowadzę Pana w komendy które zna.
- Dziękuję, na codzień kieruję Państwem i Partią to z tym zwierzęciem sobie doskonale poradzę. Zresztą jest mi potrzebny tylko na spacery, zajmować się nim będzie Mariuszek. Idę się przebrać i po śniadaniu wychodzimy na spacer do parku. Możecie odejść - zakończył audiencję odprawiając interesantów.

Po śniadaniu ochrona odziała Prezesa w kamizelkę kuloodporną, pampersy i zapięła psu szelki. Do asysty Prezesa został wyznaczony jeden ochroniarz, który miał trzymać się 20 metrów od spacerowiczów. Kawalkada ruszyła w końcu po 13:00 w kierunku Sadów Żoliborskich.

Początkowo pies szedł przy nodze, ale okolica domków z ogródkami była pełna zapachów innych zwierząt, pies coraz bardziej ciągnął linkę, dlatego Prezes zawinął sobie końcówkę wokół ramienia żeby pewniej trzymać, a pozostały metr przypiął karabińczykiem do paska. Ochroniarz szedł przepisowe 20 metrów za nimi i bacznie lustrował spokojną bezludną okolicę. Gdy doszli do kolejnego skrzyżowania uliczek osiedla pies szarpnął linką i pociągnął swojego opiekuna, który musiał szybciej przebierać nogami by za nim nadążyć. Przed nimi 20 metrów dalej szła niewiasta w koku prowadząca na różowej smyczy Pudlicę w różowej kamizeleczce. Widząc zbliżającego się psa ciągnącego swojego przewodnika, który ledwo za nim nadążał krzyknęła ostrzegawczo:

- Pan weźmie tego psa, moja Bunia ma cieczkę!

Prezes z dużym wysiłkiem starał się opanować psa, lecz instynkt zwierzęcia wziął górę nad tresurą. Dopadł suczki, przewracając kobietę, która upadając upuściła smycz, przerażona pudlica uciekła w kierunku Wiślanej skarpy. Pies pobiegł za nią opóźniany ciągnionym przewodnikiem który był przypięty do niego. Słysząc krzyki ochroniarz zaczął biec, by skrócić sobie drogę przeskoczył płot ogrodu i pobiegł na skos przez grządki z żonkilami dopadł ogrodzenia i skoczył na siatkę, niestety zaklinował się kaburą na słupku płotu i gdy się uwolnił po chwili, zastał po jego drugiej stronie siedzącą na trotuarze kobietę w koku, która zawodziła przeciągle o jakiejś Buni i policji.

Ochroniarz wyciągnął komórkę i zameldował, że "Obiekt" zniknął.

Poszukiwania Prezesa trwały do wieczora i do jego znalezienia użyto dwóch helikopterów oraz jednego drona, poszukiwania utrudniał fakt, że Prezes nie lubił nosić komórki przy sobie, zresztą nie lubił nowinek technicznych, ostatni krzyk techniki jaki miał przy sobie to radziecki cyfrowy zegarek elektroniczny marki Zorza z połowy lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.

Bunia dała się z niewolić trzy razy, podczas ostatniego aktu oprzytomniał poobijany Prezes i owinął linkę wokół drzewa. Gdy go znaleźli wychłodzonego i głodnego jedyne słowa jakie wyszeptał zanim zemdlał brzmiały:

- Jutro macie go wykastrować!

[CC] Romuald Kulesz

Pies prezesa

Przysypiającego ochroniarza poderwał na nogi piskliwy głos Prezesa oglądającego w salonie Wiadomości. Wprawnym ruchem wyskoczył z fotela wyciągając z kabury Berettę i ruszył ku drzwiom do stołowego zwanego szumnie Salonem. Willa na Żoliborzu czasy swej świetności miała już dawno za sobą, Prezes nie sypiał już w swoim ulubionym pokoiku na górze gdzie wisiał plakat Eltona Johna nad jego łóżkiem. Bolące kolano spowodowało przeniesienie sypialni na dół, drugie pomieszczenie to był jego gabinet odziedziczony po Rajmundzie, a w trzecim spała ochrona.

Dwoma susami dopadł dwuskrzydłowych drzwi Salonu i pchnął je gwałtownie cały czas kontrolując teren. Prezes siedział w fotelu przykryty kocem i trzymał chorą nogę na taborecie z haftowaną w kwiaty poduszką, którą kiedyś Mama bliźniaków przywiozła z sanatorium w Murzasichlach. Przed Prezesem stał telewizor włączony non-stop na jego ulubiony kanał tvp. Prezes szczególnie lubił hymn nadawany pod koniec programu, a już najbardziej podobało mu się gdy ochrona wstawała podczas jego emisji i salutowała mu dziarsko.

-Co ten Morawiecki wygaduje? - skrzeczał machając rękami w których trzymał pilota i termometr.
- Zobacz złocutki ile mam temperatury, bo okulary zostały na stole - zaordynował wbiegającemu strażnikowi. Podał mężczyźnie termometr nie zważając na broń i przyciszył pilotem głos Premiera w odbiorniku.
-36.7- oznajmił ochroniarz i zaraz sięgnął po notatnik by zapisać to w raporcie.
- Lekarz zalecił mi spacery, a ten zabrania wychodzić z domu! Jak jeszcze tu posiedzę tydzień, to suweren zapomni jak wyglądam. Zadzwońcie do Mariusza niech mi kupi psa do spacerów. Niech będzie szkolony, żeby mnie bronił i musi mnie słuchać.

Ochroniarz skinął głową i zostawił Szefa w fotelu przed odbiornikiem.

Następnego dnia rano, jeszcze przed śniadaniem na podjazd zajechała furgonetka że Szkoły Policyjnej w Legionowie, miasta Mariuszka, ulubieńca Jarka. Z furgonetki wysiadł przewodnik i otworzył drzwi z tyłu samochodu. Na komendę z wnętrza wyskoczył wielki czarny owczarek niemiecki i otrzepał się, rozglądając się czujnie.

Jarek nie miał w zwyczaju rano wstawać, lecz gdy dowiedział się o przesyłce narzucił szlafrok na piżamkę w paski zawiązał pasek i wyszedł na werandę. Zwierzę wyraźnie spełniło jego oczekiwania, bo zrobił usta w dziubek i cmoknął w jego kierunku.

Pies poderwał kufę i skoczył w kierunku drzwi jakby wyczuł narkotyki, do czego był szkolony całe życie. Wyminął zaskoczonych ochroniarzy i przez szparę w  drzwiach dostał się do obiektu. Przeszukiwanie zaczął metodycznie od każdego pomieszczenia na dole fukając czarnym noskiem skupiającym interesujące go zapachy, które niczym wątki łączyły się w historie które sobie zapamiętywał. Tym szukaniem spłoszył ulubionego kota Prezesa, który wylegiwał się na lastrykowym parapecie południowego okna w Salonie z którego roztaczał się widok na ogródki sąsiadów. Kot prychnął i uciekł do łazienki pod wannę, w której już drugi rok pływał karp podarowany Jarkowi przez Krysię Pawłowicz, ponieważ nikt go nie chciał zabić, po miesiącu zyskał status domownika, a Prezes mył się w umywalce. Teraz zajmował pół wanny i bardzo polubił Whiskas.

Pies obleciał górę domu i nie znalazłszy nic interesującego obsikał podstawę poręczy zbiegł na dół i usiadł potulnie przed Prezesem, intuicyjnie przeczuwając kto w tym domu rządzi. Jarek pogłaskał zwierzę po lśniącej sierści mrucząc z radości jakby dostał nową zabawkę.

- Nazywa się Irasiad i jest potomkiem tej Iry - oznajmił przewodnik.
- Wprowadzę Pana w komendy które zna.
- Dziękuję, na codzień kieruję Państwem i Partią to z tym zwierzęciem sobie doskonale poradzę. Zresztą jest mi potrzebny tylko na spacery, zajmować się nim będzie Mariuszek. Idę się przebrać i po śniadaniu wychodzimy na spacer do parku. Możecie odejść - zakończył audiencję odprawiając interesantów.

Po śniadaniu ochrona odziała Prezesa w kamizelkę kuloodporną, pampersy i zapięła psu szelki. Do asysty Prezesa został wyznaczony jeden ochroniarz, który miał trzymać się 20 metrów od spacerowiczów. Kawalkada ruszyła w końcu po 13:00 w kierunku Sadów Żoliborskich.

Początkowo pies szedł przy nodze, ale okolica domków z ogródkami była pełna zapachów innych zwierząt, pies coraz bardziej ciągnął linkę, dlatego Prezes zawinął sobie końcówkę wokół ramienia żeby pewniej trzymać, a pozostały metr przypiął karabińczykiem do paska. Ochroniarz szedł przepisowe 20 metrów za nimi i bacznie lustrował spokojną bezludną okolicę. Gdy doszli do kolejnego skrzyżowania uliczek osiedla pies szarpnął linką i pociągnął swojego opiekuna, który musiał szybciej przebierać nogami by za nim nadążyć. Przed nimi 20 metrów dalej szła niewiasta w koku prowadząca na różowej smyczy Pudlicę w różowej kamizeleczce. Widząc zbliżającego się psa ciągnącego swojego przewodnika, który ledwo za nim nadążał krzyknęła ostrzegawczo:

- Pan weźmie tego psa, moja Bunia ma cieczkę!

Prezes z dużym wysiłkiem starał się opanować psa, lecz instynkt zwierzęcia wziął górę nad tresurą. Dopadł suczki, przewracając kobietę, która upadając upuściła smycz, przerażona pudlica uciekła w kierunku Wiślanej skarpy. Pies pobiegł za nią opóźniany ciągnionym przewodnikiem który był przypięty do niego. Słysząc krzyki ochroniarz zaczął biec, by skrócić sobie drogę przeskoczył płot ogrodu i pobiegł na skos przez grządki z żonkilami dopadł ogrodzenia i skoczył na siatkę, niestety zaklinował się kaburą na słupku płotu i gdy się uwolnił po chwili, zastał po jego drugiej stronie siedzącą na trotuarze kobietę w koku, która zawodziła przeciągle o jakiejś Buni i policji.

Ochroniarz wyciągnął komórkę i zameldował, że "Obiekt" zniknął.

Poszukiwania Prezesa trwały do wieczora i do jego znalezienia użyto dwóch helikopterów oraz jednego drona, poszukiwania utrudniał fakt, że Prezes nie lubił nosić komórki przy sobie, zresztą nie lubił nowinek technicznych, ostatni krzyk techniki jaki miał przy sobie to radziecki cyfrowy zegarek elektroniczny marki Zorza z połowy lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.

Bunia dała się z niewolić trzy razy, podczas ostatniego aktu oprzytomniał poobijany Prezes i owinął linkę wokół drzewa. Gdy go znaleźli wychłodzonego i głodnego jedyne słowa jakie wyszeptał zanim zemdlał brzmiały:

- Jutro macie go wykastrować!

[CC] Romuald Kulesz
(018)

Pobierz PDF Wydrukuj