Bajka o Smoku i Mateuszu Dratewce

Płynęła sobie spokojnie Wisła po polskiej krainie, pozbawione patriotyzmu feminazistki Wandy masowo wychodziły za Niemców, a nieświadomi rzezi wołyńskiej pseudo Polacy żenili się z Oksanami z Ukrainy, całe to genderowo-lewacko-filosemickie towarzycho zażerało się kebabami, islamizując się wzajemnie w lokalach LGBT do utraty tchu, aż tu nagle nadleciał Smok Smoleńsko-Wawelski i zapowiedział, że ogniem i mieczem wprowadzi dobrą zmianę, bo tej sodomii z gomorrą znieść nie może. Smok został wybrany w demokratycznych wyborach na władcę Polski głosami większości 18% uprawnionych do głosowania, bo akurat reszta była zajęta różnymi ważnymi sprawami i był ciekawy program w telewizji.

W kraju zdania były podzielone, prawdziwi Polacy klaskali z uciechy na widok działań smoka, inni pukali się w głowy, bo widzieli, że kędy bestia przeleciała, Polska obracała się w ruinę. Pierwsi twierdzili, że to nasz, polski smok i my tym smokiem otwieramy oczy niedowiarkom, drudzy marudzili, że smok jest jak Tu-154, made in USSR, więc jak spadnie, to będzie katastrofa, jeśli nie zamach.

Smok zeżarł Konstytucję (została okładka), zakąsił Trybunałem Konstytucyjnym, połknął TVP i przetrawił ją na Telewizję Narodową, nie gardził też koniną ze stadnin, w których hodowano araby. Prehistoryczne bydlę (późny endocen) szczególnie uwzięło się na szlachetną dziewicę Demokrację, którą nie tylko nadgryzało, ale i z lubością gwałciło, zachęcając do współudziału swoich dziadowskich zwolenników słowami „szarpajmy ciało na sztuki, niechaj nagie świecą kości”.

Znieść tego nie umiał ani nie chciał dzielny szewczyk Mateusz Dratewka, więc powołał do życia Komitet Obrony Demokracji. Naprodukował baloników i chorągiewek, a setki tysięcy obrońców Demokracji spacerowało wraz z nim, krzycząc „Obronimy Demokrację!”. Przy czym bystry szewczyk chytrze zastrzegał, że uznaje demokratyczny mandat smoka do sprawowania władzy, ale chodzi o to, żeby jednak smok nie rabował, nie gwałcił i nie zżerał co i kogo popadnie, ze szczególnym uwzględnieniem Demokracji.

Dratewka opierał swój przemyślny plan na lekturze pism pastora Martina Gandhiego, który wedle jego pamięci zniósł pokojowo niewolnictwo w Indiach Holenderskich, zainspirowany przez Lecha Wałęsę i finansowany przez Sorosa, oraz ksiąg Paulo Coelho i Heleny Mniszkówny. Wykombinował więc, że apelując do smoka w sprawie przestrzegania standardów, przemówi poczwarze do rozumu i nawróci na wegetarianizm i praworządność. Tymczasem smok rabował, gwałcił i żarł dalej, kompletnie nie zwracając uwagi na baloniki i chorągiewki z napisem „Obronimy Demokrację”. Jego zausznicy wrzeszczeli zaś wniebogłosy, że Demokracja to nie tylko nie dziewica, ale wręcz przeciwnie. O samym Dratewce mówili takie rzeczy, że napis CHWDP na murze to przy nich niewinny przejaw miejskiego folkloru.

Niezrażony tymi afrontami Mateusz Dratewka szukał porozumienia ze zwolennikami smoka i stawiał na budowanie z nimi wspólnoty.

- Pomaszerujmy razem! Fani smoka i fani Demokracji! Łączy nas Polska! - darł się szewczyk. - Bądźmy wspólnotą, czyś wszechpolką, czy ciotą! Zmień swoją smoczą naturę, zostań kotkiem, bestio!

- Co to za baran się tak wydziera? - smok w końcu obrócił jeden ze swoich stu łbów w jego kierunku i westchnął: Znowu karma gorszego sortu... Po czym zeżarł Mateusza Dratewkę, łyknął ranigast i wrócił do roboty....

[[CC] Dane autora do wiadomości redakcji

Bajka o Smoku i Mateuszu Dratewce

Płynęła sobie spokojnie Wisła po polskiej krainie, pozbawione patriotyzmu feminazistki Wandy masowo wychodziły za Niemców, a nieświadomi rzezi wołyńskiej pseudo Polacy żenili się z Oksanami z Ukrainy, całe to genderowo-lewacko-filosemickie towarzycho zażerało się kebabami, islamizując się wzajemnie w lokalach LGBT do utraty tchu, aż tu nagle nadleciał Smok Smoleńsko-Wawelski i zapowiedział, że ogniem i mieczem wprowadzi dobrą zmianę, bo tej sodomii z gomorrą znieść nie może. Smok został wybrany w demokratycznych wyborach na władcę Polski głosami większości 18% uprawnionych do głosowania, bo akurat reszta była zajęta różnymi ważnymi sprawami i był ciekawy program w telewizji.

W kraju zdania były podzielone, prawdziwi Polacy klaskali z uciechy na widok działań smoka, inni pukali się w głowy, bo widzieli, że kędy bestia przeleciała, Polska obracała się w ruinę. Pierwsi twierdzili, że to nasz, polski smok i my tym smokiem otwieramy oczy niedowiarkom, drudzy marudzili, że smok jest jak Tu-154, made in USSR, więc jak spadnie, to będzie katastrofa, jeśli nie zamach.

Smok zeżarł Konstytucję (została okładka), zakąsił Trybunałem Konstytucyjnym, połknął TVP i przetrawił ją na Telewizję Narodową, nie gardził też koniną ze stadnin, w których hodowano araby. Prehistoryczne bydlę (późny endocen) szczególnie uwzięło się na szlachetną dziewicę Demokrację, którą nie tylko nadgryzało, ale i z lubością gwałciło, zachęcając do współudziału swoich dziadowskich zwolenników słowami „szarpajmy ciało na sztuki, niechaj nagie świecą kości”.

Znieść tego nie umiał ani nie chciał dzielny szewczyk Mateusz Dratewka, więc powołał do życia Komitet Obrony Demokracji. Naprodukował baloników i chorągiewek, a setki tysięcy obrońców Demokracji spacerowało wraz z nim, krzycząc „Obronimy Demokrację!”. Przy czym bystry szewczyk chytrze zastrzegał, że uznaje demokratyczny mandat smoka do sprawowania władzy, ale chodzi o to, żeby jednak smok nie rabował, nie gwałcił i nie zżerał co i kogo popadnie, ze szczególnym uwzględnieniem Demokracji.

Dratewka opierał swój przemyślny plan na lekturze pism pastora Martina Gandhiego, który wedle jego pamięci zniósł pokojowo niewolnictwo w Indiach Holenderskich, zainspirowany przez Lecha Wałęsę i finansowany przez Sorosa, oraz ksiąg Paulo Coelho i Heleny Mniszkówny. Wykombinował więc, że apelując do smoka w sprawie przestrzegania standardów, przemówi poczwarze do rozumu i nawróci na wegetarianizm i praworządność. Tymczasem smok rabował, gwałcił i żarł dalej, kompletnie nie zwracając uwagi na baloniki i chorągiewki z napisem „Obronimy Demokrację”. Jego zausznicy wrzeszczeli zaś wniebogłosy, że Demokracja to nie tylko nie dziewica, ale wręcz przeciwnie. O samym Dratewce mówili takie rzeczy, że napis CHWDP na murze to przy nich niewinny przejaw miejskiego folkloru.

Niezrażony tymi afrontami Mateusz Dratewka szukał porozumienia ze zwolennikami smoka i stawiał na budowanie z nimi wspólnoty.

- Pomaszerujmy razem! Fani smoka i fani Demokracji! Łączy nas Polska! - darł się szewczyk. - Bądźmy wspólnotą, czyś wszechpolką, czy ciotą! Zmień swoją smoczą naturę, zostań kotkiem, bestio!

- Co to za baran się tak wydziera? - smok w końcu obrócił jeden ze swoich stu łbów w jego kierunku i westchnął: Znowu karma gorszego sortu... Po czym zeżarł Mateusza Dratewkę, łyknął ranigast i wrócił do roboty....

[CC] Dane autora do wiadomości redakcji
(010)

Pobierz PDF Wydrukuj