Budzik dzwonił natarczywie, miałem wrażenie, że ten egzemplarz fabryka skonstruowała specjalnie dla mnie, świdrujący dźwięk naruszał mir domowy mieszkańców całego blokowiska. Przetarłem zaspane oczy trzecim palcem, jak to mam w zwyczaju od jakiegoś czasu. Stare kości trzeszczały jakby ostrzegając o kończących się okresach gwarancyjnych używania. Mimo to, z wysiłkiem poderwałem się na nogi i sięgnąłem po zapałki, by zapalić świeczkę. Zapałka rozjaśniła mrok, rozsiewając wokoło siarczany odór. Kaloryfer dziwnie szumiał emitując więcej hałasu niż ciepła, zimna woda w kranie szybko przywróciła mi krążenie i zmyła resztki snu z facjaty, której zarysy ledwo rysowały się w lustrze łazienki rozświetlanej rachitycznym płomieniem świecy. Golenie w takich warunkach, to prawdziwe wyzwanie, ale taki dzień się zdarza raz. Niemal zanuciłem z radości ten zapomniany stary szlagier. Żyletka, jeszcze ze starych zapasów, cięła siwy zarost, zostawiając gdzieniegdzie krwawe punkciki, które tamowałem watą i denaturatem. Dopełnieniem ablucji, był staranny ubiór, woda kolońska przysłana przez Leszka wieki temu i wypastowane trzewiki.
Dziś miałem wolne, reforma Morawieckiego pozwoliła zatrudnić wszystkich obywateli, pracowaliśmy po trzy dni, trzy odpoczywaliśmy, gdy w tym czasie pozostali pracowali, odpoczywając, gdy my szliśmy do pracy. W niedzielę był zakaz pracy i handlu uchwalony specustawą przez Ziobrę. Co dwa miesiące zmieniano tylko dni tygodnia, by każdy był zadowolony, było to podyktowane wnioskiem Szefa Solidarności Piotra Dudy. Zszedłem po schodach, bo windy działały dopiero od 7, albo jak dozorca włączył prąd i wyszedłem z klatki. Pierwszy wdech wypełnił moje płuca zimnym ciężkim smogowym powietrzem. Moje drogi oddechowe buntowały się przed taką jakością oddechu, ale maseczki były zakazane jako siejące defetyzm. Komunikatów nikt nie podawał, media zjednoczone przez Kurskiego w jeden koncern informacyjny zrzeszający tvp, Polsat i Trwam, oraz podległe programy radiowe 1,2 i 3, wspomagane przez Wirtualną podawały codzienną sieczkę łatwo trawionych info podlanych naiwnymi piosenkami disco naro polo.
Moje przemyślenia przerwała czujna trójka społeczna czyhająca za rogiem. Mimo, że mnie znali, musiałem się wylegitymować, pobieżna rewizja plecaka ukazała termos z kawą zbożową i kanapkę z serem, którą Żona przygotowała mi wieczorem, gdy przyszła z pracy. Jej nie obowiązywał trzydniowy system pracy, nie było lekarzy, po masowym exodusie fachowców do Unii, przed zamknięciem granic. Jeden z trójki stał z boku, było mu głupio, pracowałem z nim w spalarni śmieci, jego żona chorowała, a moja Małżonka robiła wszystko by ulżyć jej cierpieniu. Pozostałych dwóch też znałem, jeden był dozorcą w sąsiednimm bloku, drugi ławnikiem ludowym i członkiem przywróconych przez Ziobrę kolegiów.
Ten jeszcze próbował mnie zniechęcić:
- Chce się Panu tak rano chodzić w taki ziąb? I po co to nic nie warte bajki!
Doskonale znał cel mojej porannej wyprawy. Nic nie odpowiedziałem, skinąłem głową i zamknąłem plecak, by pogrążyć się w mroku ulicy rozświetlanej jedynie bladym światłem włączonych ekranów telewizyjnych, sączących się zza brudnych szyb mieszkań. Dwie przecznice dalej, gdy byłem już prawie u celu natknąłem się na pikietę narodowców. Czekali na mnie. Sześciu byczków w czarnych kurtkach, kominiarkach na głowie, spodniach rurkach i czarnych glanach, skandowali obraźliwe słowa, które wypadały z ich szczerbatych ust niczym salwy karabinu. Nie zdołałem przeczytać naprędce zakreślonych haseł na ich transparentach, bo pełno tam było błędów, ale po ich zachowaniu wniosłem, że nie aprobują mojej dzisiejszej wyprawy, więc schyliłem głowę i ominąłem ich szerokim łukiem.Wtedy zobaczyłem kolejkę.
Ktoś przedsiębiorczy zapalił stare deski w koksowniku i sprzedawał kasztany, ogień dawał złudne ciepło i rozświetlał skulonych w kolejce ludzi. Na początku kolejki, z boku, klęczał gruby ksiądz w towarzystwie kilku sędziwych matron w moherowych czerwonych czapkach. Klęczące kobiety wyglądały jak muchomory wokół pnia drzewa. Odmawiane zdrowaśki odbijały się od zgromadzonych trafiając z intencją na Berdyczów. Obok stała Nyska z załogą skuloną z zimna w środku, towarzysząca kolejce od powstania. Każdy kolejkowicz był co sześć godzin spisywany. Poszukałem wzrokiem sąsiadki, byłej nauczycielki zwolnionej po trzeciej reformie edukacji księdza Międlara, po tym jak uczyła dzieci zakazanej Roty. Dorabiała sobie stojąc za ludzi w kolejkach, pisząc im podania i urzędowe dokumenty.
Obok Nyski, nie spalonej chyba cudem przez Morawieckiego w Stanie Wojennym stało trzech facetów, od razu było widać, że tajniacy, dobrze ubrani w długie czarne płaszcze, palili papierosy, na które było stać tylko nielicznych. Sąsiadka pani Eliza z radością przywiała moje przybycie i łyk gorącej kawy z chińskiego termosu. Pozostali ludzie rozsunęli się robiąc mi miejsce. Znaliśmy się już z poprzednich kolejek i teraz ceremonia powitania obyła się bez zbędnych gestów, bo każdy oszczędzał energię.
I tak w tej kolejce zastał nas świt. Ksiądz z moherami zawodził molowo, milicjanci z tajniakami przytupywali do taktu bacznie nas obserwując, a kierowca Nyski pogłośnił radio, gdy leciał nowy przebój Zenka. Za kilka godzin otworzą księgarnię i będę mógł nabyć najnowszą książkę naszej dwukrotnej Noblistki Olgi Tokarczuk napisanej na emigracji w Toskanii pod tytułem "Nadzieja".
[CC] Romuald KuleszBudzik dzwonił natarczywie, miałem wrażenie, że ten egzemplarz fabryka skonstruowała specjalnie dla mnie, świdrujący dźwięk naruszał mir domowy mieszkańców całego blokowiska. Przetarłem zaspane oczy trzecim palcem, jak to mam w zwyczaju od jakiegoś czasu. Stare kości trzeszczały jakby ostrzegając o kończących się okresach gwarancyjnych używania. Mimo to, z wysiłkiem poderwałem się na nogi i sięgnąłem po zapałki, by zapalić świeczkę. Zapałka rozjaśniła mrok, rozsiewając wokoło siarczany odór. Kaloryfer dziwnie szumiał emitując więcej hałasu niż ciepła, zimna woda w kranie szybko przywróciła mi krążenie i zmyła resztki snu z facjaty, której zarysy ledwo rysowały się w lustrze łazienki rozświetlanej rachitycznym płomieniem świecy. Golenie w takich warunkach, to prawdziwe wyzwanie, ale taki dzień się zdarza raz. Niemal zanuciłem z radości ten zapomniany stary szlagier. Żyletka, jeszcze ze starych zapasów, cięła siwy zarost, zostawiając gdzieniegdzie krwawe punkciki, które tamowałem watą i denaturatem. Dopełnieniem ablucji, był staranny ubiór, woda kolońska przysłana przez Leszka wieki temu i wypastowane trzewiki.
Dziś miałem wolne, reforma Morawieckiego pozwoliła zatrudnić wszystkich obywateli, pracowaliśmy po trzy dni, trzy odpoczywaliśmy, gdy w tym czasie pozostali pracowali, odpoczywając, gdy my szliśmy do pracy. W niedzielę był zakaz pracy i handlu uchwalony specustawą przez Ziobrę. Co dwa miesiące zmieniano tylko dni tygodnia, by każdy był zadowolony, było to podyktowane wnioskiem Szefa Solidarności Piotra Dudy. Zszedłem po schodach, bo windy działały dopiero od 7, albo jak dozorca włączył prąd i wyszedłem z klatki. Pierwszy wdech wypełnił moje płuca zimnym ciężkim smogowym powietrzem. Moje drogi oddechowe buntowały się przed taką jakością oddechu, ale maseczki były zakazane jako siejące defetyzm. Komunikatów nikt nie podawał, media zjednoczone przez Kurskiego w jeden koncern informacyjny zrzeszający tvp, Polsat i Trwam, oraz podległe programy radiowe 1,2 i 3, wspomagane przez Wirtualną podawały codzienną sieczkę łatwo trawionych info podlanych naiwnymi piosenkami disco naro polo.
Moje przemyślenia przerwała czujna trójka społeczna czyhająca za rogiem. Mimo, że mnie znali, musiałem się wylegitymować, pobieżna rewizja plecaka ukazała termos z kawą zbożową i kanapkę z serem, którą Żona przygotowała mi wieczorem, gdy przyszła z pracy. Jej nie obowiązywał trzydniowy system pracy, nie było lekarzy, po masowym exodusie fachowców do Unii, przed zamknięciem granic. Jeden z trójki stał z boku, było mu głupio, pracowałem z nim w spalarni śmieci, jego żona chorowała, a moja Małżonka robiła wszystko by ulżyć jej cierpieniu. Pozostałych dwóch też znałem, jeden był dozorcą w sąsiednimm bloku, drugi ławnikiem ludowym i członkiem przywróconych przez Ziobrę kolegiów.
Ten jeszcze próbował mnie zniechęcić:
- Chce się Panu tak rano chodzić w taki ziąb? I po co to nic nie warte bajki!
Doskonale znał cel mojej porannej wyprawy. Nic nie odpowiedziałem, skinąłem głową i zamknąłem plecak, by pogrążyć się w mroku ulicy rozświetlanej jedynie bladym światłem włączonych ekranów telewizyjnych, sączących się zza brudnych szyb mieszkań. Dwie przecznice dalej, gdy byłem już prawie u celu natknąłem się na pikietę narodowców. Czekali na mnie. Sześciu byczków w czarnych kurtkach, kominiarkach na głowie, spodniach rurkach i czarnych glanach, skandowali obraźliwe słowa, które wypadały z ich szczerbatych ust niczym salwy karabinu. Nie zdołałem przeczytać naprędce zakreślonych haseł na ich transparentach, bo pełno tam było błędów, ale po ich zachowaniu wniosłem, że nie aprobują mojej dzisiejszej wyprawy, więc schyliłem głowę i ominąłem ich szerokim łukiem.Wtedy zobaczyłem kolejkę.
Ktoś przedsiębiorczy zapalił stare deski w koksowniku i sprzedawał kasztany, ogień dawał złudne ciepło i rozświetlał skulonych w kolejce ludzi. Na początku kolejki, z boku, klęczał gruby ksiądz w towarzystwie kilku sędziwych matron w moherowych czerwonych czapkach. Klęczące kobiety wyglądały jak muchomory wokół pnia drzewa. Odmawiane zdrowaśki odbijały się od zgromadzonych trafiając z intencją na Berdyczów. Obok stała Nyska z załogą skuloną z zimna w środku, towarzysząca kolejce od powstania. Każdy kolejkowicz był co sześć godzin spisywany. Poszukałem wzrokiem sąsiadki, byłej nauczycielki zwolnionej po trzeciej reformie edukacji księdza Międlara, po tym jak uczyła dzieci zakazanej Roty. Dorabiała sobie stojąc za ludzi w kolejkach, pisząc im podania i urzędowe dokumenty.
Obok Nyski, nie spalonej chyba cudem przez Morawieckiego w Stanie Wojennym stało trzech facetów, od razu było widać, że tajniacy, dobrze ubrani w długie czarne płaszcze, palili papierosy, na które było stać tylko nielicznych. Sąsiadka pani Eliza z radością przywiała moje przybycie i łyk gorącej kawy z chińskiego termosu. Pozostali ludzie rozsunęli się robiąc mi miejsce. Znaliśmy się już z poprzednich kolejek i teraz ceremonia powitania obyła się bez zbędnych gestów, bo każdy oszczędzał energię.
I tak w tej kolejce zastał nas świt. Ksiądz z moherami zawodził molowo, milicjanci z tajniakami przytupywali do taktu bacznie nas obserwując, a kierowca Nyski pogłośnił radio, gdy leciał nowy przebój Zenka. Za kilka godzin otworzą księgarnię i będę mógł nabyć najnowszą książkę naszej dwukrotnej Noblistki Olgi Tokarczuk napisanej na emigracji w Toskanii pod tytułem "Nadzieja".
[CC] Romuald Kulesz