To teraz czas na chyba najkrótszy wątek w naszej opowieści o Wojsku Polskim. Ten wątek to samoloty na uzbrojeniu Polskiej Marynarki wojennej. Wyjątkowo cofnę się aż do okresu przedwojennego, a to dlatego, że to chyba jedyny wypadek w historii polskiej armii gdzie wyposażenie przedwojennej formacji kilkukrotnie przekraczało stan dzisiejszy. Otóż w latach 30 XX wieku eksploatowaliśmy w szczycie 32 wodnopłaty składające się na polskie lotnictwo morskie. Jeszcze do roku 1988 7 pułk lotnictwa myśliwsko-szturmowego w Darłowie dysponował bojowymi samolotami Lim-6bis. 13 czerwca ostatnie 10 samolotów Lim-6bis wycofano ze służby. Od tej daty Polska nie dysponuje bojowymi samolotami w strukturach Marynarki Wojennej.
Aktualnie Marynarka wojenna wykorzystuje 7 samolotów patrolowo-rozpoznawczych M28B 1R (An-28B1R, Bryza) oraz 1 (słownie jeden) samolot patrolowo-rozpoznawczy i poszukiwania okrętów podwodnych M28B 1RM/Bis (Bryza Bis), a stan polskiego lotnictwa morskiego zamykają 2 samoloty monitoringu ekologicznego A 28 (An-28E). Co ciekawe z tej „armady” 10 samolotów dwa są aktualnie wykorzystywane w misjach NATO.
Nasuwa się jedno pytanie. Czy lotnictwo morskie jest nam potrzebne. Odpowiem w ten sposób. Nikt nie kwestionuje konieczności wsparcia z powietrza polskich jednostek lądowych, nie jestem więc w stanie pojąć dlaczego uważa się, że polskie okręty takiego wsparcia nie potrzebują. Pewien mój znajomy oficer powiedział dość już dawno, jeszcze przed wybuchem wojny na Ukrainie, że nie może zrozumieć dlaczego gdy zamawiano samoloty F-35 nikt nie pomyślał, żeby zamówić jedną eskadrę więcej dla potrzeb lotnictwa morskiego właśnie. Przecież te samoloty są jak stworzone do wsparcia sił morskich, a mają też wersje umożliwiające działanie z lotniskowców. Po zastanowieniu myślę, że jest w tym dużo racji.
W każdym razie wolałbym 16 dodatkowych F-35 dla Marynarki niż 288 dodatkowych koreańskich wyrzutni rakietowych. Niech potwierdzeniem tych słów będzie fragment tekstu zamieszczony w jednym z rosyjskich portali zajmujących się problematyką wojskową:
„...pojawienie się w polskiej Marynarce Wojennej nowych fregat przyniesie korzyści Rosji, ponieważ te okręty nie będą w stanie skutecznie się obronić na morzu przed atakiem z powietrza. Zniszczenie wprowadzonych do MW RP fregat nie będzie trudnym zadaniem dla Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Co więcej, Rosjanie będą w stanie to zrobić tanio i szybko”.
Można, a nawet trzeba z dystansem podchodzić do rosyjskiej propagandy, ale ten tekst pojawił się w branżowym poważnym portalu „Wojennej Obozrienije” na długo przed wybuchem wojny w Ukrainie. Inna para kaloszy, że Rosjanie nie wiedzieli wtedy jakie to mogą być fregaty i co za tym idzie jak uzbrojone. W rzeczywistości "Miecznik" uzbrojony w cztery szesnastoprowadnicowe wyrzutnie MK-41 VLS jest niesłychanie trudnym do zniszczenia celem, co nie oznacza, że niemożliwym. Poza tym nasza marynarka to nie tylko 3 mieczniki, a pozostałym okrętom znacznie bardziej przydałoby się wsparcie powietrzne. A wszystkim zdolności rozpoznania z powietrza przy użyciu samolotów lub dronów, bo zasięg radarów pokładowych w wykrywaniu nisko lecących celów i okrętów przeciwnika to zaledwie kilkadziesiąt kilometrów. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że od tego są śmigłowce pokładowe, ale to nie do końca prawda. Te wykorzystuje się raczej to poszukiwania okrętów podwodnych i akcji ratowniczych, a nie rozpoznania z powietrza, ponieważ do tego celu jest potrzebne zupełnie inne wyposażeni.
[CC] Jacek WojciechowskiTo teraz czas na chyba najkrótszy wątek w naszej opowieści o Wojsku Polskim. Ten wątek to samoloty na uzbrojeniu Polskiej Marynarki wojennej. Wyjątkowo cofnę się aż do okresu przedwojennego, a to dlatego, że to chyba jedyny wypadek w historii polskiej armii gdzie wyposażenie przedwojennej formacji kilkukrotnie przekraczało stan dzisiejszy. Otóż w latach 30 XX wieku eksploatowaliśmy w szczycie 32 wodnopłaty składające się na polskie lotnictwo morskie. Jeszcze do roku 1988 7 pułk lotnictwa myśliwsko-szturmowego w Darłowie dysponował bojowymi samolotami Lim-6bis. 13 czerwca ostatnie 10 samolotów Lim-6bis wycofano ze służby. Od tej daty Polska nie dysponuje bojowymi samolotami w strukturach Marynarki Wojennej.
Aktualnie Marynarka wojenna wykorzystuje 7 samolotów patrolowo-rozpoznawczych M28B 1R (An-28B1R, Bryza) oraz 1 (słownie jeden) samolot patrolowo-rozpoznawczy i poszukiwania okrętów podwodnych M28B 1RM/Bis (Bryza Bis), a stan polskiego lotnictwa morskiego zamykają 2 samoloty monitoringu ekologicznego A 28 (An-28E). Co ciekawe z tej „armady” 10 samolotów dwa są aktualnie wykorzystywane w misjach NATO.
Nasuwa się jedno pytanie. Czy lotnictwo morskie jest nam potrzebne. Odpowiem w ten sposób. Nikt nie kwestionuje konieczności wsparcia z powietrza polskich jednostek lądowych, nie jestem więc w stanie pojąć dlaczego uważa się, że polskie okręty takiego wsparcia nie potrzebują. Pewien mój znajomy oficer powiedział dość już dawno, jeszcze przed wybuchem wojny na Ukrainie, że nie może zrozumieć dlaczego gdy zamawiano samoloty F-35 nikt nie pomyślał, żeby zamówić jedną eskadrę więcej dla potrzeb lotnictwa morskiego właśnie. Przecież te samoloty są jak stworzone do wsparcia sił morskich, a mają też wersje umożliwiające działanie z lotniskowców. Po zastanowieniu myślę, że jest w tym dużo racji.
W każdym razie wolałbym 16 dodatkowych F-35 dla Marynarki niż 288 dodatkowych koreańskich wyrzutni rakietowych. Niech potwierdzeniem tych słów będzie fragment tekstu zamieszczony w jednym z rosyjskich portali zajmujących się problematyką wojskową:
„...pojawienie się w polskiej Marynarce Wojennej nowych fregat przyniesie korzyści Rosji, ponieważ te okręty nie będą w stanie skutecznie się obronić na morzu przed atakiem z powietrza. Zniszczenie wprowadzonych do MW RP fregat nie będzie trudnym zadaniem dla Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Co więcej, Rosjanie będą w stanie to zrobić tanio i szybko”.
Można, a nawet trzeba z dystansem podchodzić do rosyjskiej propagandy, ale ten tekst pojawił się w branżowym poważnym portalu „Wojennej Obozrienije” na długo przed wybuchem wojny w Ukrainie. Inna para kaloszy, że Rosjanie nie wiedzieli wtedy jakie to mogą być fregaty i co za tym idzie jak uzbrojone. W rzeczywistości "Miecznik" uzbrojony w cztery szesnastoprowadnicowe wyrzutnie MK-41 VLS jest niesłychanie trudnym do zniszczenia celem, co nie oznacza, że niemożliwym. Poza tym nasza marynarka to nie tylko 3 mieczniki, a pozostałym okrętom znacznie bardziej przydałoby się wsparcie powietrzne. A wszystkim zdolności rozpoznania z powietrza przy użyciu samolotów lub dronów, bo zasięg radarów pokładowych w wykrywaniu nisko lecących celów i okrętów przeciwnika to zaledwie kilkadziesiąt kilometrów. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że od tego są śmigłowce pokładowe, ale to nie do końca prawda. Te wykorzystuje się raczej to poszukiwania okrętów podwodnych i akcji ratowniczych, a nie rozpoznania z powietrza, ponieważ do tego celu jest potrzebne zupełnie inne wyposażeni.
F-35C US Navy w tracie lądowania na lotniskowcu
[CC] Jacek Wojciechowski